sobota, 23 czerwca 2012

Domy, domy... (3)

Jak wspomnialam, moi dziadkowie przeprowadzili sie do Krakowa, a ja pewnego dnia do nich dolaczylam. Chorowita bylam, jak wszystkie lodzkie dzieci, a pracodawca mojej mamy krzywo patrzyl na jej wieczne zwolnienia. A w przedszkolu, do ktorego krotko uczeszczalam, wciaz lapalam nowe infekcje. Babcia w koncu zbuntowala sie, ze dziecko meczy sie po przedszkolach i zaproponowala, ze wezmie mnie do siebie, gdzie bede miala staranna opieke i brak kontaktu z zaraza wszelka. W koncu mialam byc pod opieka czterech doroslych osob, bo babcia zabrala ze soba swoich rodzicow, a moich pradziadkow, Marcina i Tekle. Dziadek jako jedyny pracowal.


Pamietam to olbrzymie, ponad stumetrowe mieszkanie, rozklad pokoi, jego niespotykana wysokosc. Pamietam tez bliski Wawel, jeszcze wtedy wolny od prezydenta tysiaclecia, Smocza Jame, pobliskie Planty. Wszystko jak przez mgle, bo mialam tylko 3-4 latka.

Pamietam wielgachna choinke, taka "do sufitu", wielka balie z wyzymaczka na srodku kuchni. Balia miala na dole kranik do spuszczania wody, a w kuchennej podlodze specjalny otwor, do ktorego bezposrednio ta woda splywala. W balii stala tara, na ktorej prala prababcia. Bo pranie wtedy to byl caly proces, trwajacy nierzadko kilka dni. To namaczanie, tarowanie, gotowanie, farbkowanie, krochmalenie, wyzymaczkowanie, suszenie na strychu, a potem maglowanie i prasowanie zelazkiem bez termostatu tych wszystkich falbanek, koronek, haftow bielizny poscielowej, obrusow i firan, ktore dodatkowo podlegaly ramowaniu. Kto to dzisiaj zna? Kto wyobraza sobie zycie bez pralki automatycznej, bez proszkow detergentowych z wybielaczami i plynami do plukania?
A ja jeszcze zaczynalam swoje zycie malzenskie bez pralki i pieluchy z tetry dla majacego sie urodzic dziecka, gotowalam w kociolku w mydlinach (utarte na tarce szare mydlo). Ach, czasy!
I pracowita codziennosc gospodyn domowych, wszystko recznie, dlugo, mozolnie. Zadnych pralek, odkurzaczy, mikserow, telewizorow, zmywarek, ale duzo wiecej czasu dla rodziny, dla dzieci. Czas poswiecany opowiesciom o przeszlosci kraju, rodziny, czas na rozwiewanie watpliwosci, czas wspolnie spedzany na czytaniu, nauce robotek recznych - wszystko to, czego teraz brakuje.
Nie mam specjalnego sentymentu do tamtego domu, ale mocno tkwi mi w pamieci ta  atmosfera wielopokoleniowej rodziny i ogrom milosci, ktora mnie obdarzano.
Ulica tez juz nazywa sie inaczej, na prozno szukalam w Google-earth ulicy Warynskiego. Trzeba bylo zniesc z powierzchni ziemi wszystkich komunistow, a zamiast nich przechrzcic ulice na przypadajace do gustu kosciolowi. Teraz nosi nazwe Swietej Gertrudy. I tak dobrze, ze nie JP2, albo innego Kaczynskiego.

2 komentarze:

  1. To były czasy. Warto będzie jeszcze kiedyś o tym napisać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co masz teraz na mysli? Ja mam napisac, czy Ty. O Krakowie czy o praniu? :)))

      Usuń

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.