Banery, ordery i inne bajery

Rok Grazyny

Grudzien, wigilia.

Stala spocona nad kuchnia, gdzie gotowaly sie wigilijne przysmaki i rozmyslala. Nastepne cholerne swieta, tym gorsze, ze w tym roku przypadla jej kolej na goszczenie rodziny meza. Przyjdzie sfrustrowana tesciowa, ktora tak naprawde nigdy jej nie zaakceptowala, mniemajac, ze jej syn zasluzyl sobie na kogos lepszego. Od smierci tescia przed dwoma laty, tesciowa stala sie jeszcze bardziej zgryzliwa, ale i silniej pobozna, a z braku zajec bywala u nich czesto, zbyt czesto. Wtracala sie do wszystkiego, obwiniala Grazyne za wszelkie niepowodzenia swojego jedynego syna. Tak jakby utrata przez niego pracy tez byla przez nia zawiniona. Byly redukcje, czesc zalogi zostala, dla niego nie bylo etatu.
- Przeklety pijanica! - pomyslala - Gdyby wiecej uwagi poswiecal pracy, zamiast kolegom, na pewno by go nie zwolnili.
Teraz ona byla jedyna zywicielka rodziny. Kazimierz niby sie staral, niby szukal, skladal papiery, ale w jego wieku i ze srednim wyksztalceniem technicznym szansa na prace byla niewielka. A pic sie chcialo, wiec wyciagal od niej drobne i znikal z domu. Kiedy nie chciala mu wiecej dawac, szedl do matki i tam sie wyplakiwal na niedobra zone. A mamuska dawala.
- Niech ja szlag! - pomyslala msciwie Grazyna - zamiast pomoc jej i dzieciom, rozpijala synusia.
Przemieszala drewniana lyzka sos do ryby po grecku, zajrzala do zupy grzybowej i smazac karpia, znow pograzyla sie w zadumie.
- Glodna jestem - uslyszala za soba glos swojej corki.
- Cierpliwosci, dziecko, juz niedlugo bedziemy siadac do stolu. Musze sie jeszcze doprowadzic do porzadku, a czasu niewiele, niedlugo zaczna sie schodzic goscie...
- Goscie! - prychnela lekcewazaco Martyna - wolalabym spedzac wieczor wigilijny bez tej rodziny. Znow beda awantury przy stole, maz Maryli pewnie nie daruje sobie, zeby nie zaczac gadac o polityce, a ten ich nabzdyczony synalek bedzie marudzil, ze nie mam gier komputerowych, zeby mogl zabic nude.
Grazyna popatrzyla na corke ze smutkiem. Skad ma brac na ciuchy dla niej i na jakies chore gry, ktore kosztuja majatek? Ledwo wystarcza na biezace wydatki. Powiedziala jednak, silac sie na cieply ton:
- Przebierz sie, kochanie. Zaraz ja bede chciala skorzystac z lazienki, wiec idz teraz, zeby nie bylo tloku pozniej.
- Ja juz jestem ubrana - odparla Martyna - nie musze sie przebierac.
- Dziecko... - zaczela Grazyna, patrzac krytycznie na porwane jeansy Martyny, lecz corka natychmiast jej przerwala:
- Nie mow do mnie dziecko! Nie jestem zadnym dzieckiem!
Odwrocila sie na piecie i pomaszerowala do swojego pokoju, zatrzaskujac glosno drzwi za soba.
Grazyna westchnela, no tak, mloda skonczyla w tym roku 14 lat, wiec jest w swoim mniemaniu prawie dorosla. Niech jej bedzie.

Rozlegl sie dzwonek do drzwi. Grazyna przybrala "gosciowa" mine i poszla otworzyc.
- Pszybieszeli do Beslejem pasteszeee...
Jeszcze tego brakowalo, pomyslala, ten idiota jest juz pijany. W wigilie!
- Witamy, witamy! A ty, Rysiu, co? Na bance?
- Aaa, byl slezzik w prasssy, to musialem sie napic.
Grazyna popatrzyla znaczaco na swoja szwagierke Maryle. Ta wzniosla tylko oczy do nieba, bo i co mogla zrobic. Tesciowa natomiast swoja mina wyraznie dawala do zrozumienia, ze jest zgorszona zachowaniem ziecia.
- To co, siadamy do stolu? Martyna, Patryk - zawolala swoje dzieci - chodzcie do nas.
- Znowu musimy dzielic sie tym debilnym oplatkiem? - wyjeczala Martyna.
- Martyna! Bardzo cie prosze, zachowuj sie, chociaz dzisiaj!
- Bo to wszystko takie sztuczne, oplatki-sratki, prezenty, z ktorych nikt nie jest zadowolony, sztywna i nienaturalna atmosfera, pijany wujek, a potem zwykla, codzienna nienawisc - wykrzyczala jednym tchem jej buntownicza corka.
Grazyna oblala sie rumiencem i katem oka zauwazyla triumfalny polusmieszek na twarzy tesciowej. Tego jej jeszcze brakowalo! Choc wlasciwie corka miala wiele racji. Po co spotykac sie w gronie rodzinnym, udawac, ze wszystko gra, kiedy tak naprawde wszystko sie sypie, a zycie rodzinne od dawna leglo w gruzach. Tradycja. Swieta. Wigilia. Przymus, tak przymus, bo przeciez nie dobrowolna chec zobaczenia znienawidzonej tesciowej i jej pijanego ziecia. Jeszcze z Maryla rozumialy sie jako tako, choc nie przyjaznily sie w pelnym znaczeniu tego slowa. Lubila ja, bo nie wdala sie w matke, miala raczej ugodowy charakter swojego zmarlego ojca.

Przebrneli jakos przez ten oplatkowy cyrk i Grazyna zajela sie serwowaniem na stol kolejnych potraw. Maryla pomagala jej, Martyna rowniez, choc jej postawa zdradzala, ze wyswiadcza matce wielka laske. Tesciowa nie ruszyla tylka z krzesla.
- Grazka, podaj kieliszki - zarzadzil Kazimierz.
- Przeciez w wigilie nie powinno sie pic alkoholu.
- Podaj, podaj - poparl szwagra Rysiek - slezzik lubi plywac - zarechotal, rad ze swojego dowcipu.
- Mamo... - sprobowala szukac poparcia u tesciowej.
- Podaj, ja tez sie chetnie napije.
No tak, czego sie mogla po niej spodziewac? Jedynie krytyki smaku podanych na stol potraw i stania murem za synusiem, chocby wbrew sobie.
Nagle zadzwonil dzwonek do drzwi. Ki czort? Grazyna poszla zobaczyc, a po chwili wrocila poirytowana.
- To tylko jakis bezdomny. Smierdzial strasznie, jeszcze mam w nosie ten obrzydliwy zapach. Dalam mu troche chleba.
- A czy nie ma w tradycji chrzescijanskiej zaproszenia przypadkowego wedrowca do stolu, szczegolnie w wieczor wigilijny? - wtracila swoje trzy grosze Martyna.
- Chyba zartujesz! - Grazyna byla szczerze oburzona - przeciez odebralby nam wszystkim apetyt. Smierdzial nieludzko i na pewno mial wszy. Dalam mu przeciez jedzenie na droge.
- Taaa, niech sobie zamarza z tym jedzeniem i swoimi wszami na mrozie, nie zasluzyl na miejsce przy stole - ironicznie zauwazyla jej corka - Po co wobec tego kladziesz na stole dodatkowe nakrycie?
- Jak to, po co? Taka jest tradycja! Ale wpuszczac do domu... Jeszcze by cos ukradl.

Mlodziez oddalila sie w koncu do pokoju Martyny poogladac telewizje. Na stole pozostal juz tylko makowiec i filizanki po kawie.
- Pospiewamy koledy? - zaproponowal zbyt wesolo Kazimierz.
- Eee, lepiej dajmy sobie spokoj - kwasno odparla jego matka - niedlugo i tak trzeba sie zbierac do kosciola na pasterke.
- Nie chce mi sie w ten mroz wychodzic z domu - zaoponowal Kazimierz - zreszta Rysiek przysnal. To wy sobie idzcie, a my tu zostaniemy.
- Kaziu, trzeba isc do kosciola, ksiadz Jan od razu zauwazy, kogo brakuje i gotow nas potem z ambony wyczytac - powiedziala z godnoscia matka.
- A ja myslalam, ze chodzenie do kosciola to sprawa dobrowolna - w drzwiach stala Martyna.
- Bo jest dobrowolna! - babka juz sie nakrecala - ale nie wypada nie isc, jestesmy w koncu wierzacymi katolikami. Kaziu, budz powoli Ryszarda.

Grazyna siedziala w koscielnej lawce obok swojego meza, a koledy spiewane przez zebranych, dochodzily do niej jakby z innego wymiaru. Znow rozmyslala o kolejnej nieudanej wigilii, pijanym szwagrze, obrazonej tesciowej i tesknila za swoimi rodzicami, do ktorych miala tak daleko, ze rzadko udawalo sie spedzac ten szczegolny dzien razem z nimi. I tam nie bylo idealnie, jednak to byla jej rodzina, tam dorastala i mimo wszystko, byla przez nich kochana.
Z zamyslenia wyrwal ja bolesny kuksaniec w bok.
- Przekazcie sobie znak pokoju - zagrzmial ksiadz.
Obrocila sie w strone tesciowej, a ta ostentacyjnie odwrocila sie do niej plecami, by znak pokoju przekazac swojej corce i dalszym siedzacym po tamtej stronie lawki.
- Nawet w taki dzien nie stac jej na minimalny chocby grzecznosciowy gest w stosunku do synowej - pomyslala Grazyna i usciskala po kolei swoje dzieci.

W drodze powrotnej do domu, Rysiek przewracal sie na miekkich nogach. Maryla i jej maz podtrzymywali zataczajacego sie szwagra. Wreszcie ulzyl sobie, puszczajac pawia na mijany dom, brudzac przy tym odswietny plaszcz. Tesciowa zadzwonila ze swojej komorki po taksowke i bez pozegnania opuscila towarzystwo. Nagle wytrzezwialy Rysiek zapragnal kontynuowania przyjecia u Grazyny, a Kazik skwapliwie poparl jego pomysl.

Kiedy wreszcie nad ranem opuscili ich dom, Grazyna zabrala sie za porzadki, pomyla naczynia, pochowala resztki jedzenia do lodowki. Kazimierz, rozochocony i podchmielony, podszedl do niej i objal zone w talii, calujac jej szyje.
- Zostaw, Kazik, jestem wykonczona - wyszeptala zmeczonym glosem.
- Co, urwal, zostaw? Mam ochote kochac sie z wlasna zona, a ta zostaw! Co, do cholery?
- Kaziu, mam naprawde ciezki dzien i noc za soba, chcialabym sie polozyc, jestem smiertelnie zmeczona.
- Czym sie niby tak zmeczylas? No chodz!
- Kaziu...
Wiedziala, ze jej opor moze jedynie pogorszyc sprawe, doprowadzic do awantury, a nie chciala, zeby krzyki obudzily spiace dzieci. Pelna rezygnacji, polozyla sie, wiedzac, ze to nie potrwa dlugo...

Wigilia - dzien przed bozym narodzeniem, bardzo rodzinne swieto, kiedy wszyscy zasiadaja radosnie przy suto zastawionym stole, dzielac sie zgodnie z tradycja poswieconym oplatkiem. Dzien milosci, przebaczenia, zapominania o nieporozumieniach. Wieczor wspolnego spiewania koled, kochajacych sie malzonkow, grzecznych i zadowolonych dzieci. I jako ukoronowanie - piekna nocna msza w kosciele, gdzie wszyscy wspolnie intonuja uroczyste koledy, przekazujac sobie znak pokoju...

Bog sie rodzi, moc truchleje...

*************************************************************************************

Styczen.

Codziennosc powrocila, okoloswiateczna karuzela skonczyla sie i Grazyna wreszcie zlapala oddech. Wprawdzie tesciowa, z uporem godnym lepszej sprawy, regularnie pojawiala sie u nich w domu, ale Grazyna nie musiala juz udawac swiatecznie szczesliwej synowej. Tolerowala wizyty, zeby nie powiedziec, wizytacje matki meza w swoim domu, robila to dla niego i z szacunku do zdziwaczalej starszej osoby, ktory zostal jej wpojony w domu rodzinnym.
- Pamietaj - mowila jej matka - ludzie na starosc bywaja nieznosni. Sa chorzy, samotni, maja swiadomosc rychlej smierci, wiec niektorzy dziwaczeja. Nigdy nie wiadomo, jaka ty bedziesz w ich wieku, wiec szanuj siwe wlosy z calym tym dobrodziejstwem inwentarza dziwactw, bigoterii i nieprzyjemnych czasami zachowan.

Szanowala wiec tesciowa, bo jaki miala wybor? Nie nalezala do osob klotliwych, a matka meza wykorzystywala jej lagodny charakter do ciosania kolejnych kolkow na glowie. Starsza pani nie miala przyjaciolek, a jej dzien zamykal sie miedzy porannym i wieczornym nabozenstwem, odwiedzaniem grobu meza oraz wizytami u corki i syna. Niewiele miala zainteresowan, wiec zabijala nude wtracaniem sie w zycie innych.
Kazimierz za to czesto znikal z domu, zeby, jak twierdzil, szukac pracy. Grazyna przestala juz nawet pytac, wystarczal jej za odpowiedz jego alkoholowy oddech. Specjalnie sie tym nie przejmowala, dopoki na swoje wyskoki nie czerpal z domowej kasy i nie wszczynal awantur. Miala inne zmartwienia.
Jej corka wkroczyla w buntownicza faze i glosno wypowiadala opinie, z ktorymi Grazyna w pelni sie zgadzala, ale ktorych nigdy nie osmielilaby sie ubrac w slowa.

- Inne czasy, inna mlodziez, odmienne obyczaje - pomyslala. - Ja za podobne wypowiedzi zbieralabym zeby z dywanu.

Ojciec Grazyny byl bardzo surowy i holdowal opinii, ze dzieci i ryby glosu nie maja, a mlodzi musza okazywac starszym slepy szacunek i nigdy ich nie oceniac. Wlasnie, slepy! A przeciez myslala samodzielnie, widziala, ze dorosli tez popelniaja bledy, ze ich zachowania nie zawsze sa zgodne z tym, co probuja jej przekazac. Jednak nie miala prawa oceniac, nie wolno jej bylo sie odezwac, by wyrazic swoja dezaprobate. Ona nigdy nie zdobyla sie na odwage, by przeciwstawic sie ojcu. Ze strachu. Dobrze ja wytresowal, tak, wytresowal, bo o jakim wychowaniu mogla byc mowa? Kazda niesubordynacja konczyla sie kara, niejednokrotnie musiala kleczec w kacie pokoju, nieraz jako dziecko dostawala lanie, czasem spontanicznego klapsa, innym razem byla to przygotowana wczesniej egzekucja, gdzie sama musiala przyniesc pas sluzacy do jej bicia.
Fizyczny bol byl do zniesienia, gorzej znosila upokorzenie i ponizenie, brak mozliwosci obrony przed przemoca. Prawodawca wtedy jeszcze nie przygotowal przepisow chroniacych dzieci przed przemoca w rodzinie i milicja nie zareagowalaby na jej skarge. Matka niespecjalnie wtracala sie, moze jej to nie przeszkadzalo, moze nawet bylo na reke? Moze sama byla zbyt od meza zalezna, zeby stawac w obronie dziecka? A moze byla zdania, ze takie metody wychowawcze moga odniesc pozytywny skutek?
Wtedy Grazyna czula sie taka samotna, pozbawiona wsparcia, bezbronna i niekochana. No bo jak mozna tak upokarzac kogos, kogo sie kocha? Nie, oni jej chyba nie kochali. Przez cale swoje zycie nie uslyszala od rodzicow tego wytesknionego slowa. Zapewniono jej dom, jedzenie, ubranie, wyksztalcenie, ale nie milosc. Chociaz... moze nawet na swoj sposob ja kochali, jednak bezskutecznie czekala na slowa, a te nigdy nie zostaly wypowiedziane.
Wstydzili sie ich, tych slow? Mysleli moze, ze kiedy one padna, jej szacunek do nich zmaleje? Dlaczego? Niczego bardziej na swiecie wtedy nie pragnela, jak uslyszec od ojca Kocham cie, coreczko. Nie uslyszala...
Pozniej bylo juz tylko gorzej. Kiedy podrosla, stala sie odwazniejsza i, jak to okreslali rodzice, bardziej pyskata. System kar takze ewoluowal, bo w tym wieku zwykle lanie nie przynosilo oczekiwanych skutkow.  Grazyna nauczyla sie zaciskac zeby i nie plakac. Patrzyla tylko ojcu prosto w oczy z nienawiscia pomieszana z ironia, co go jeszcze bardziej wyprowadzalo z rownowagi. Chcial ja upokorzyc i mu to nie wychodzilo, zloscil sie sam na siebie, bo corka wytracala mu swoim spokojem bron z reki.
Zmienil wiec metody i teraz czesto dostawala w twarz. Ojciec zdawal sobie doskonale z tego sprawe, jak bardzo policzek jest ponizajacy i ze mu nie odda, choc jej reka mimowolnie zaciskala sie w piesc. Wtedy chyba by ja zabil! Bez ogladania sie na konsekwencje, choc przez cale zycie bardzo dbal o pozory. Tak bardzo, ze nikomu z zewnatrz nie przyszloby do glowy, co przezywa w czterech scianach jego dziecko.

Grazyna oderwala mysli od smutnych wspomnien. Byla zadowolona, ze jej maz ma tak niewiele wspolnego z jej ojcem, jesli chodzi o metody wychowawcze. Sam mial wspanialego tate, ktory zawsze go wspieral i nigdy nie upokarzal. Ten model przeniosl na wlasna rodzine, szanowal zdanie swoich dzieci, liczyl sie z nimi. Jaka szkoda, ze tesc juz nie zyje... Byloby wszystkim lzej, a i tesciowa mialaby wiecej zajec w domu i czesciej hamowana byla w swoich zapedach.

Powrocila do reperowania odziezy...

***********************************************************************************

Luty.

Siedziala w kuchni i rozwiazywala krzyzowke. Na kuchence gotowal sie obiad, miala wiec wolna chwile dla siebie. Spojrzala na zegarek - 13.38. Niedlugo dzieciaki przyjda ze szkoly, poda im obiad. Kiedy Kazik zechce wrocic do domu, nie wiedziala, choc liczyla, ze nie za pozno i nie w stanie wskazujacym.
- Uderzenie w twarz na osiem liter... Policzek! - wpisala haslo w kratki i, szarpnieta przykrymi wspomnieniami, skierowala wzrok za okno.
Usmiechnela sie do siebie na widok sikorki, ktora wczepiona pazurkami w siateczke, palaszowala jej zawartosc.
- Juz niedlugo - powiedziala bardziej do siebie niz do ptaszka, ktory i tak nie mial szans jej uslyszec - niedlugo bedziesz miala wiecej do jedzenia. Wiosne czuje sie juz w powietrzu, chociaz to dopiero luty. Dni jednak staly sie odczuwalnie dluzsze, z ziemi wyrastaja pierwsze przebisniegi, paczki na galeziach pogrubialy jakby wybudzaly sie z zimowej hibernacji.

Poplynela myslami do wiosny swojego zycia, a jej twarz pokryl smutek. Pomyslala o ludziach, ktorzy tesknili za dziecinstwem, za domem rodzinnym, okresem beztroski i ogromu milosci, jakim byli otoczeni. Sama nie wiedziala, czy im zazdroscic, czy sobie wspolczuc. Ona byla otoczona w domu nadmierna opieka, jak to jedynaczka, jednak czula, ze nie bylo to spowodowane miloscia ani obawa o nia. Raczej checia ograniczenia jej samodzielnosci, czyms w rodzaju przycinania skrzydel.
Inne dzieci mogly ogladac telewizje po godzinie 20.00, a ona musiala wyjsc do swojego pokoju. Inni nie mieli swojego kata, zyli z cala rodzina w jednoizbowce, zazdroscili jej nawet tego luksusu, jakim byl wtedy osobny pokoj. Ona wolalaby jednak zostac z doroslymi w jednym pokoju i moc obejrzec film. Bo nastepnego dnia w szkole byly dyskusje, a ona nie miala nic do powiedzenia na temat filmu, co narazalo ja niejednokrotnie na kpiny ze strony innych uczniow, a zwlaszcza takiej jednej.
Ile ta dziewucha krwi jej napsula! Niewazne, ze Grazyna byla od niej lepsza uczennica, miala wieksza wiedze, wiecej swiata widziala. Tamta miala wpatrzonych w nia rodzicow, byla ladniejsza, miala spore powodzenie u chlopakow, byla przebojowa, bezczelna, zawsze modnie ubrana i mogla ogladac wieczorami filmy. Nosila dlugie wlosy, zawsze pieknie przez jej matke splecione i upiete. Grazyna tez chciala miec dlugie wlosy, jak kazda chyba dziewczynka w jej wieku, ale ojciec kategorycznie sie nie zgadzal.
- Dlugie wlosy swiadcza o krotkim rozumie - odpieral jej gorace prosby, zeby nie musiala znow isc do fryzjera, ktory strzygl ja w sposob najgorszy z mozliwych. Nic to nie dawalo i chodzila do szkoly zrobiona na idiotke, podczas gdy inne dziewczynki nosily kucyki i kokardy.
Podobnie zreszta bylo z ubraniami. Te jej musialy byc zdrowe i sluzace dobrze jej rozwojowi, choc wygladaly jak z ciotki-klotki. Blagala matke, zeby kupila jej buty z waskimi czubkami, takie miala wtedy wiekszosc dziewczyn. Dostala skorzane z szerokim noskiem i na dodatek z zewnetrznym szwem, niemodne i brzydkie, ale zdrowe dla stopy. Musiala w nich chodzic, bo innych nie miala. Niejedna przerwe przeplakala w ubikacji, wysmiewana przez modnie obute kolezanki.
Chciala miec obcisle bistorowe bluzki, dostawala bawelniane koszulowe, ktore nie ukladaly sie ladnie na jej ciele. I co z tego, ze zdrowe?
Tak bylo przez caly czas. Kiedy ona o czyms bardzo marzyla, dostawala to, co rodzice uznawali za lepsze dla niej. Oni moze nawet mieli racje, tylko... tak bardzo narazali ja na drwiny. Skarzyla im sie, ale to ich zupelnie nie obchodzilo. Zawsze wszystko wiedzieli lepiej, zawsze decydowali za nia. A ona byla w tym czasie tak bardzo nieszczesliwa, tak odstajaca od innych dziewczynek, tak przez nie wysmiewana. Kiedy prosila na koniec roku o kwiaty dla nauczycielki, rodzice nie chcieli nawet o tym slyszec.
- Nie bedziemy dawac nauczycielom zadnych prezentow, nawet kwiatow. To jest jak lapowka, zapomnij o tym!
Zapominala. Jako jedyna w klasie. Z tego rowniez powodu nauczyciele patrzyli na nia inaczej, nie byli tak serdeczni, jak w stosunku do innych dzieci. Przyczepic nie mieli sie do czego, byla dobrze ulozona, znakomicie sie uczyla. Ale byla dobrym obserwatorem i widziala roznice w traktowaniu jej i innych.
Duzo dziewczynek chodzilo na zajecia baletowe, na lekcje muzyki. Ona tez bardzo chciala, marzyla o tym, zeby poruszac sie jak tancerka, wyprostowana, z wysoko uniesiona glowa i wielka gracja. Miala tez wielkie zaciecie do malowania, zapelniala zeszyty i bloki rysunkowe swoimi pracami. Bardzo lubila robotki reczne. Jedna z ciotek nauczyla ja robic na drutach i szydelkowac. A kiedy nauczyla sie szyc, spod jej rak wychodzily urocze zabawki ze skrawkow materialow lub skory. Slowem, byla uzdolniona plastycznie, a chciala jeszcze nauczyc sie tanczyc i grac na jakim instrumencie.
- Czys ty do reszty oszalala?! - uslyszala w odpowiedzi na prosbe o pozwolenie zapisania sie do domu kultury na zajecia plastyczne i taneczne - Po jakiego grzyba uczyc sie tanczyc? Sa wazniejsze zajecia w zyciu. A rysowac i szyc mozesz w domu, po co ci sie tego uczyc?
Inni wiec chodzili na takie zajecia pozalekcyjne, ktore sprawialy im radosc. Grazyna zostala zapisana na lekcje angielskiego i, zamiast czerpac z nich zadowolenie, mozolnie wkuwala slowka. Z obawa myslala, co bedzie, kiedy pojdzie gdzies na zabawe. Zupelnie nie umiala sie poruszac w tancu, a na nauke nie dawano jej szansy.
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Co im szkodzilo poslac ja na takie zajecia, w jakich ona chciala uczestniczyc? Nie, oni wiedzieli lepiej, co dla niej dobre.
Na niesmiala uwage, ze taniec to przeciez cos na ksztalt sportu, zapisano ja na koszykowke, nie pytajac nawet, czy sobie tego zyczy. Nie cierpiala tej gry, nie lubila tamtych dziewczyn, trener byl dla niej nieprzyjemny. Nienawidzila wszystkiego tego, do czego ja zmuszano, w imie jej dobra. Chciala zyc inaczej, ale nikt nie liczyl sie z jej zdaniem, nikt nie zapytal o marzenia. Zawsze decydowano za nia. Pomyslala sobie, ze rodzice chcieli dobrze, ale to "dobrze" zupelnie nie wspolgralo z tym, czego chciala ona sama.
Wreszcie nadszedl kres szkoly podstawowej. Grazyna tak bardzo pragnela dostac sie do liceum plastycznego. Nauczycielka zajec plastycznych dopingowala ja w jej zamiarach, mowila, ze ma duze szanse dostac sie do wymarzonej szkoly.
- Chyba upadlas na glowe! - skwitowal ojciec - Po moim trupie! Jeszcze mi w rodzinie brakowalo plastyczki. To zaden przyzwoity zawod, bo nie sadze, zebys sie wybila. Bedziesz przymierac glodem. Nie zgadzam sie na taka szkole, tam zreszta chodza same swiry!
Nie pomogly prosby, grozby i placz, nie pozwolil jej zlozyc tam papierow. Zaproponowala wiec, ze pojdzie do technikum fotograficznego, bo pomyslala sobie, ze robienie pieknych artystycznych zdjec bliskie jest malowaniu obrazow na plotnie. Ojciec popatrzyl tylko z politowaniem, prychnal lekcewazaco i nawet tego nie skomentowal.
Przeciez byla czlowiekiem, niedoroslym wprawdzie i niesamodzielnym, ale czlowiekiem. Dlaczego najblizsi jej ludzie nie akceptowali jej pragnien i marzen? Nie mogla tego zrozumiec, buntowala sie, ale nie byla w stanie sie przebic. Byla od nich w pelni zalezna i musiala sie podporzadkowac.
Zawsze cos musiala!
Nigdy nie mogla!

Z oczu Grazyny poplynely lzy. Jej dzieci maja tyle swobody, kazda decyzja ich dotyczaca, musi byc przedyskutowana wspolnie z cala rodzina. Nie znaczylo to wcale, ze spelniala slepo wszystkie ich zachcianki, jednak przekonywala argumentami i zawsze tak prowadzila te rozmowy, ze dzieci w koncu same uznawaly jej racje. Unikala nakazow i zakazow, wiedzac jak bardzo zraniloby to ich mlode osobowosci, tak jak kiedys ranilo ja sama. Traktowala swoje dzieci jak rownorzednych partnerow, co najmniej w kwestiach dotyczacych ich samych. Nie obciazala ich natomiast problemami dnia codziennego, ale i nie ukrywala szczegolnie tych problemow. Uczyla je od poczatku kompromisow i rezygnowania z rzeczy, na ktore nie bylo ich stac.
Nigdy jednak nie porwalaby sie na takie ich tresowanie, jakiego sama doswiadczyla w dziecinstwie.
Ponownie spojrzala zalzawionymi oczami za okno. Sikorka dawno juz odleciala.
- Ciekawe, dokad? - pomyslala - Moze szuka partnera, zeby zaczac krzatac sie kolo budowy nowego gniazdka, moze w poszukiwaniu innego pokarmu.

Z zamyslenia wyrwal ja dzwonek do drzwi. Otarla szybko lzy z policzkow. Poszla otworzyc...

***********************************************************************************

Marzec.

 - Alez ten czas gna do przodu! - powiedziala do Martyny pakujac zakupy z wozka sklepowego do toreb - Nie tak dawno swietowalismy boze narodzenie, a juz wielkanoc za pasem.
- Mnie czas sie dluzy - odrzekla corka - przez te idiotyczna szkole.
Grazyna miala juz na koncu jezyka odpowiedz podobna do tych, jakie slyszala od swoich rodzicow w domu, jakie to wspaniale beztroskie lata przezyli chodzac do szkoly, jak to nie musieli zmagac sie z przeciwnosciami zycia, nie musieli o niczym decydowac sami bedac pod czula opieka swoich rodzicow i takie tam frazesy. W pore jednak przypomniala sobie, ze i ona nie wspomina szkoly z wlasciwa ludziom doroslym lezka w oku, tylko odczuwa ulge, ze ten szkolny koszmar juz sie skonczyl i nigdy nie wroci.  Byla wprawdzie pilna uczennica, a nauka przychodzila jej latwo, bardzo duzo czytala, interesowala sie zagadnieniami spoza zakresu programu szkolnego, prowadzana byla po muzeach, teatrach i bibliotekach, miala ogromny zasob wiedzy, wiec to nie klopoty w nauce sprawialy, ze tamten czas jawil sie w jej wspomnieniach jako niespecjalnie przyjemny. Byla inna od kolezanek, powazniejsza, co poczytywane jej bylo za zadzieranie nosa. Bywalo, ze zaginala na lekcjach nawet nauczycieli, zadawala im niewygodne pytania, korygowala ich pomylki, czym narazala sie rowniez na ich niechec.
Nigdy nie miala w szkole przyjaciolki, takiej od serca. Owszem, uczestniczyla we wspolnych zabawach i czesto goscila kolezanki w domu, bo jako jedna z nielicznych, dysponowala wlasnym pokojem. I chyba tylko ten pokoj sklanial inne dziewczynki do zabawy z nia i u niej podczas niesprzyjajacej pogody. Inni rodzice przeganiali swoje i obce dzieciaki z domu, zeby nie plataly im sie pod nogami, w jej domu mialy dobre warunki do niczym niezmaconej zabawy.
Czula jednak, ze bawia sie z nia nie dla niej samej, nie dlatego, ze ja tak lubia.
- Wiesz, Martyna, ja cie nawet rozumiem. - powiedziala do corki - Mnie tez szkola nie rajcowala.
Dziewczyna spojrzala na nia uwaznie. Czasem nie wiedziala, co tak naprawde mysli jej matka, bo niewiele mowila o sobie, nie opowiadala o swoim dziecinstwie i mlodosci, jakby zupelnie nie miala wspomnien. Ze skrawkow rozmow, ze slow wypowiadanych jakby przez pomylke, z urywanych zdan i widocznego na twarzy matki smutku, domyslala sie niewesolego jej dziecinstwa, ale szczegolow nie poznala nigdy. Dawniej probowala dowiedziec sie prawdy, podpytywala i drazyla, ale matka zgrabnie zmieniala temat rozmowy, kierujac go na inne tory. W koncu dala sobie spokoj. Nie to nie! Przegladajac albumy rodzinne, widziala male smutne dziecko, na twarzy ktorego rzadko goscil usmiech, to babcia i dziadek usmiechali sie do obiektywu, a ta mala spogladala gdzies obok, powazna, nieobecna duchem, wydajaca sie byc starsza niz byla w rzeczywistosci.
- Dobra, Martyna, teraz do samochodu z tymi torbami i szybko do domu! Tyle roboty jeszcze przede mna, a i ty musisz chyba sie pouczyc.
- Taaa, musze poczytac lekture. Mamo, czy babka znow przyjdzie do nas na swieta? Ma przeciez corke, nie moglaby tam pozawracac im glowy? Przylazi tutaj, jakby robila wszystkim wielka laske, siedzi nabzdyczona i psuje tylko innym humor.
- Jest samotna. Po smierci dziadka zgorzkniala, a jak wiesz, z Maryla nie moze sie dogadac.
- Z toba tez! Tylko ty nigdy nie powiesz jej do sluchu, jak ciotka Maryla. Ona nie pozwala sobie wchodzic na glowe tak, jak ty.
Grazyna usmiechnela sie.
- Nie slyszalas, ze pokorne ciele dwie matki ssie? Po co sie denerwowac, psuc sobie i innym swieta, kiedy mozna przemilczec. Co mi to da, ze jej nagadam? Wiecej nie przyjdzie, a to przeciez matka twojego ojca i pewnie obydwojgu byloby przykro, gdyby mieli swieta spedzac osobno. Pamietaj - ciagnela - starzy ludzie miewaja swoje dziwactwa, trzeba je tolerowac, bo sami  nie wiemy, jacy my bedziemy w ich wieku.
- Bo z rodzina to najlepiej na zdjeciu - zapeszyla sie Martyna.
- I tu sie mylisz! - zaprotestowala lagodnie Grazyna - Gdyby nie babcia, nie byloby twojego taty, a zatem i ciebie. Trzeba sie trzymac razem. Wyobrazasz sobie zostawic babcie w domu sama na swieta? Czy kiedy ty bedziesz dorosla, a ja stara i byc moze zdziwaczala, mialabys sumienie pozostawic mnie bez opieki?...
Przerwala bo w tym momencie Grazyne zaklulo cos w sercu. Jej rodzice mieszkaja na drugim koncu Polski, tak daleko. Trudno zorganizowac sie i z cala rodzina wyjechac do nich na swieta. Maja male mieszkanie i cztery dodatkowe osoby do przenocowania stanowia niemaly problem. Niejednokrotnie zapraszala ich do siebie, zeby w swieta mogli pobyc razem. Na prozno! Matka przyjezdzala czasami na kilka dni, ojciec nie byl u niej nigdy. Zawsze wyszukiwal preteksty, zeby jej nie odwiedzic. A to ze mieszkania nie moze bez opieki zostawic, a to zle sie czuje. Zawsze cos stawalo na przeszkodzie, wiec odkad wyszla za maz, nie bylo jej dane spedzic ktorychkolwiek swiat razem z rodzicami. Matka bowiem nie chciala w tym czasie zostawiac ojca samego. Trudno jej sie dziwic. Przyjezdzala zatem zawsze w teminach pozaswiatecznych.
- Mamo? - z zamyslenia wyrwal ja glos corki.
- Tak?
- Nie bedziesz nigdy sama w swieta. Tylko postaraj sie nie byc tak sfrustrowana, jak babcia.
Grazyna rozesmiala sie, spontanicznie objela corke i pocalowala ja w czolo.
- Postaram sie, kochanie.

W nocy lezala obok pochrapujacego Kazika i rozmyslala. Od dluzszego czasu miala trudnosci z zasypianiem, bez wzgledu na to, jak bardzo dzien miala wypelniony praca i jak mocno byla zmeczona. A moze wlasnie dlatego nie mogla zasnac? Im byla starsza, tym bardziej meczyla ja jej przeszlosc, a przeciez powinna zapomniec, bo czas leczy rany. Podobno. Tyle tylko, ze rany zadane psychice wcale nie chca sie tak latwo goic. Rodzicom dawno juz wybaczyla, starala sie nawet zrozumiec, dlaczego tak postepowali, probowala ich nawet usprawiedliwiac, bo sami wychowywali sie w czasie, kiedy dzieci i ryby nie mialy glosu, sami dostawali lanie za niesubordynacje. Powinni wiec wiedziec, jak to boli i jak bardzo dziecko czuje sie pokrzywdzone. Czyzby u nich jednak czas podzialal jak najlepszy z lekarzy i, stajac sie rodzicami, tak szybko zapomnieli, co czuje bite i ponizane dziecko? Dlaczego wiec ona nie umiala zapomniec? Jej dzieci nie byly bite, a jednak wyrastaly na porzadnych mlodych ludzi, a nie rozwydrzone bachory. Mozna wiec bez bicia wychowac dzieci na wartosciowych doroslych, chociaz jej ojciec byl widocznie odmiennego zdania.
Usmiechnela sie do wlasnych mysli, byla tak dumna ze swoich dzieci, tak bardzo dumna...

**********************************************************************************

Kwiecien.

- Nareszcie kilka miesiecy spokoju po tym rodzinnym cyrku z kolejnymi swietami - pomyslala sobie Grazyna, kiedy w poniedzialek wielkanocny sprzatala po gosciach. Po raz kolejny, jak zwykle dwa razy do roku, swieta musiala wyprawiac ona sama. Tesciowa zrobila sie wygodnicka, Maryli tez bardziej pasowalo pozwolic sie goscic, niz samej meczyc. Zreszta nazywalo sie, ze lepiej bedzie, jesli Maryla z matka spotkaja sie na neutralnym gruncie, na wlasnym ktorejs z nich mogloby znow dojsc do awantury. Obie byly tak samo uparte, nieustepliwe i klotliwe. W przypadku ich obydwu, powiedzenie o kosie trafiajacej na kamien, sprawdzalo sie w 100%. Na obcym gruncie jakos sie hamowaly.

- Czy ja jestem jakas Matka Teresa z Kalkuty, zeby wiecznie poswiecac sie dla dobra rodziny? - buntowala sie Grazyna - Roboty z cala ta organizacja jest co niemiara, koszty tez spadaja wylacznie na nas, bo zadna nie poczuwa sie, zeby ruszyc palcem, przygotowac cos wspolnie, a ja odciazyc choc troche. Jakby samym przyjsciem juz robily niezwykla laske. Wiedza obie, ze Kazik nie ma pracy, ze ona ledwie moze zwiazac koniec z koncem, a jednak z uporem godnym lepszej sprawy, ignoruja jej szarpanine w walce o przetrwanie, przepracowanie i czuwanie nad zgodnym przebiegiem rodzinnego spotkania. Obie prosto od fryzjera, w nowych sukienkach, patrza z politowaniem na napredce zawiazany kucyk Grazyny i jej jedyna wyjsciowa kiecke, uzywana po raz n-ty.
Gdyby ja tylko bylo stac, na pewno zorganizowalaby jakis wyjazd w okresie swiatecznym, z Kazikiem i z dziecmi, zeby pobyc razem gdzies poza domem, rozerwac sie i odpoczac od meczacych swiatecznych prac. Zupelnie by jej nie obchodzilo, jak poradza sobie w tym czasie jej tesciowa ze szwagierka, czy sie pogryza przy stole, czy w ogole ktoras poswiecilaby sie, zeby przygotowac uroczysty posilek, czy tez moze spedzilyby swieta osobno.
Kiedy ona sama byla na jakims urlopie? Nie bardzo mogla sobie przypomniec. Zawsze starala sie zapewnic wyjazd wakacyjny dzieciom, a ona w tym czasie robila w domu albo generalne porzadki albo jakis remont.

Ona sama, jako dziecko miala zawsze wakacje wypelnione do ostatniego dnia. Jak nie kolonie czy obozy, to wczasy z rodzicami, wyjazdy z dziadkami na wies do rodziny. Inne byly czasy, wszystkie te atrakcje kosztowaly grosze, kazdego bylo stac na urlop pracowniczy z FWP, czy wyslanie dzieci na kolonie. Moze nie byly to jakies nadzwyczajne luksusy, ale tym sposobem zwiedzila cala Polske, wszedzie byla, od morza po Tatry, latem i zima. Swoim dzieciom juz nie mogla zagwarantowac niczego wiecej ponad dwutygodniowy wyjazd na jakis oboz. I tak duzo, bo innych nie bylo stac nawet na to.
Przeniosla sie wspomnieniami do swoich bogatych w wydarzenia wyjazdow wakacyjnych. Kolonie byly fajne, ale podobnie jak w szkole, nie bardzo znajdowala nic porozumienia z rowiesnikami. Brala udzial we wszystkich zabawach, ale w glebi duszy uwazala je za glupawe, infantylne i starala sie zawsze trzymac na uboczu. Nie zalezalo jej nigdy na wzbudzaniu sympatii u innych.Ale przynajmniej nikt jej na obozach i koloniach nie tresowal, w imie wlasnych interesow, by na zewnatrz ukazac idealny portret idealnej rodziny. Dlatego niechetnie jezdzila na wczasy z rodzicami. Bo i co to za wakacje, kiedy musiala przerywac najlepsza zabawe, by pojawic sie o czasie w pokoju/kempingu i isc spac. Inni rodzice pozwalali swoim pociechom ciekac do pozna z rowiesnikami. Ona nawet w dzien byla ograniczana, wystarczylo jedno slowo nie po mysli, zeby miala zakaz kapieli. Za kare. Kwitla wiec na plazy na rodzicielskim kocu, patrzac tesknie na pluskajace sie dzieciaki. Innym razem znow nie wolno bylo jej za kare kupic sobie lodow. Kary byly czeste, wciaz musiala sie pilnowac, zeby czegos nie spsocic, gdzies sie nie spoznic, nie powiedziec slowa za duzo, bo spedzilaby caly urlop bez wychodzenia z pokoju.
Kiedys byla z matka  na urlopie zimowym w gorach, miala wtedy jakies 14 lat, a wiec byla w wieku, kiedy mlodziez ciagnie na tance. Osrodek organizowal dla mlodziezy codzienne potancowki, a na sylwestra mialo byc cos ekstra. Bardzo sie na tego pierwszego w jej zyciu sylwestra cieszyla, chciala wygladac jak najlepiej, umyla wiec wlosy. Nie wziely z mama wlasnej suszarki z domu, wiec pozyczyla od znajomej. Pech chcial, ze suszarka zsunela jej sie z kolan, upadla na podloge i na obudowie pojawilo sie pekniecie. Matka zmuszona byla oddac znajomej pieniadze. A Grazyna zostala ukarana zakazem udzialu w zabawie sylestrowej. Nie pomogly lzy, prosby, matka musiala dobitnie pokazac, kto w tej rodzinie rzadzi. Dla nastolatki w tym wieku byla to kara niewspolmierna do przewiny, przeciez nie chciala zniszczyc suszarki, chciala tylko dobrze wygladac. Nawet prosby jej kolezanek, specjalna delegacja, ktora usilowala wyblagac u jej matki zawieszenie kary, nie zdzialaly wiele. Nie to znaczy NIE. I koniec! Wielki szacunek za zelazna konsekwencje w wychowaniu dziecka, tylko czy kara nie byla zbyt surowa? Matka wiedziala, jak bardzo Grazynie zalezy na tej zabawie, wiedziala rowniez, co ja najbardziej moze zabolec, wiec z bez mala psychopatyczna satysfakcja uderzyla w najczulszy punkt.
Taaa, urlopy z rodzicami nie nalezaly do najprzyjemniejszych dla dziecka, a pozniej nastolatki. Taki dryl wywolywal dodatkowo zdziwienie i rozbawienie wsrod rowiesnikow i powodowal ogromny wstyd i koniecznosc usprawiediwiania sie. A i tak nikt nie potrafil tego zrozumiec. Jej rodzice mieli zelazne zasady i nawet podczas wakacji nie wykazywali gotowosci, zeby od nich odstapic.
Inaczej bylo, kiedy jezdzila na wczasy z dziadkami, tam miala duzo wiecej swobody, oni przymykali oczy na wszystkie jej psoty i wyskoki, pozwalali na wiele, kochali ja bezwarunkowo. Ona takze kochala ich z calych sil, nigdy nie zawiodla ich zaufania mimo swobody, jaka sie cieszyla. Ale dziadkowie po to sa, zeby wnuki rozpieszczac. Swoje dzieci juz wychowali, teraz moga spokojnie zajac sie "sabotazem wychowawczym", czyli pozwalaniem na wszystko w wielkiej tajemnicy przed surowymi rodzicami.
Nie tylko jednak wyjazdy wakacyjne z rodzicami byly dla Grazyny przykrym obowiazkiem, wszystkie rodzinne spedy, swieta i tym podobne wspominala bez  przyjemnosci. Sztywna atmosfera przy stole, ona sama milczaca i myslaca tylko, jak by tu najpredzej moc od stolu odejsc, zamknac sie w swoim pokoju i oddac lekturze. Nie bylo na ogol z tym problemu, nie miala kuzynow, zeby musiec ich zabawiac, a dorosli tez byli radzi siedziec przy stole bez towarzystwa maloletnich.

Wyjrzala przez okno. Spozniona wiosna nareszcie raczyla nadejsc, na niektorych krzewach pojawila sie zielona mgielka pierwszych malenkich listeczkow. Trawa stala sie bardziej zielona, a niebo bardziej niebieskie. Kiedy wstawala rano, wital ja chor ptasi, za ktorym tak tesknila zima. Czesto stala kilka minut w ciemnej kuchni, zanim zaczela przygotowywac sniadanie dla dzieciakow, wygladajac przez okno w budzacy sie dzien.

***********************************************************************************

Maj.

Dlugi weekend majowy Grazyna spedzila wraz z rodzina u znajomych na wsi. Pogoda byla w kratke,
wiecej czasu spedzali w domu niz na zewnatrz, bo deszcz siapil z przerwami, zdarzyla sie tez burza z gradobiciem. W takich okolicznosciach mogli spokojnie zostac w domu, ale kto to wiedzial.
Wieczorami dlugo rozmawiali ze znajomymi, troche im zazdroszczac tego wiejskiego spokoju, ciszy i natury wokol.
- Ehhh, gdyby tak Kazik byl lepszym majsterklepka, tez mogliby pomyslec o kupnie jakiejs opuszczonej chaty na wsi. - pomyslala smetnie - Ale kupic rozpadajaca sie chalupe i mieszkac w ruinie do konca zycia, z przeciekajacym dachem i sypiacymi sie scianami... A na oplacenie fachowcow do remontu nie bylo ich stac. Zreszta dzieci chodzily jeszcze do szkoly, musialyby dojezdzac, a z komunikacja tez nie jest najlepiej.

Odpoczywala od codziennosci, zazdroszczac nieco znajomej rzutkiego meza, ktory wlasnymi rekami, powoli, ale sukcesywnie, doprowadzal chate do stanu uzywalnosci. Kazik wolal towarzystwo kolesiow, a i pieniadze chetniej wydawal na piwo niz na pozyteczne rzeczy, probujac tym sposobem zapomniec o ich trudnej sytuacji i stlumic wlasne wyrzuty sumienia. Sposob jak kazdy inny, tylko czy optymalny? Miala troche dosc roli glowy rodziny i jej karmicielki.
Przeniosla sie myslami do dawnych swiat majowych, krotszych, ale beztroskich, kiedy chetnie chodzila z rodzicami na pochody pierwszomajowe. Pozniej uczestniczyla w nich razem ze swoja klasa. Wesolo bylo, ludzie byli inni, nie tak wrodzy.
Pamieta, jak ktoregos roku, kiedy swieto majowe zahaczalo o weekend, pojechala z owczesnym chlopakiem do jego babci, gdzies pod Kozienice, na wies. Wtedy jeszcze nie doceniala tak bardzo piekna natury i sielskosci zycia na wsi, jak dzisiaj.
- Im czlowiek starszy, tym wiecej potrzebuje spokoju, tym bardziej go docenia. - pomyslala - Tamta wies mazowiecka, tamten chlopak, tamte czasy...
Byli ze soba trzy lata, zdazyli sie nawet zareczyc, ale w pore wycofala sie z tego zwiazku. Nie byl latwy. Poznali sie, kiedy on byl jeszcze zonaty, a ozenil sie majac 19 lat, ze starsza o kilka lat kobieta, ktora, jak mowil, zlapala go na ciaze. Bylo wiec i dziecko. A on po zawodowce. Przez te lata pomagala mu jak mogla, namowila na szkole wieczorowa, zeby zdal mature, odrabiala z nim lekcje, przepytywala, pilnowala, zeby sie uczyl. Nie mieszkal z zona, wrocil do rodzicow na malenkie gomolkowskie mieszkanko, gdzie w dwoch niewielkich pokojach zyla cala rodzina, pozniej dobil szwagier, kiedy siostra wyszla za maz. Jego rodzice, zwlaszcza ojciec, uwielbiali Grazyne, byli wdzieczni, ze pod jej wplywem syn wychodzi na ludzi. To byli prosci ludzie, ale serdecznosci i zwyklej zyciowej madrosci im nie brakowalo. Grazyna dobrze czula sie w ich towarzystwie, w ich domu, byla doceniana, a przyszli tesciowie podkreslali to na kazdym kroku. Byli szczesliwi, ze syn znalazl dziewczyne, ktora ma na niego zbawienny wplyw, motywuje go do dalszego ksztalcenia i pobudza w nim zdrowe ambicje.
A Grazyna zaczela czuc sie zmeczona tym matkowaniem, sama potrzebowala wsparcia duchowego w zwiazku z niewesola sytuacja we wlasnym domu. W koncu na dzieci miala jeszcze czas, a tu trafilo jej sie dorosle dziecko. Zaczely sie zgrzyty w ich zwiazku, przejadly jej sie codzienne spotkania, jego przesiadywanie u niej w pokoju, jej wymyslanie zajec dla nich obojga, pilnowanie szkoly,
organizowanie rozwodu, bo wprawdzie chcial zakonczyc tamten zwiazek, ale bral sie do tego, jak pies do jeza. Zarabiala niezle, czesto to ona placila kolejne alimenty na dzieciaka, kiedy u niego bylo krucho z forsa, zeby nie dorobil sie komornika na karku. I coraz mniej jej sie chcialo, byla coraz bardziej zmeczona. Czula sie jak opleciona bluszczem, ktory coraz skuteczniej uniemozliwial jej oddychanie. Nie miala jednak tyle sily, zeby zakonczyc zwiazek z dnia na dzien, przyzwyczajenie bralo gore. Zaczela wiec stosowac uniki, czesto sama wystepowala w pracy o delegacje, zeby choc na kilka dni odpoczac od meczacego ja coraz bardziej towarzystwa narzeczonego.
Narzeczonego! Nawet pierscionek zareczynowy kupila sobie sama! Gdziezby jego bylo na to stac.
On natomiast, czujac intuicyjnie, ze dziewczyna zaczyna powoli wymykac mu sie z rak, zaczal pic. Nie zeby byl wczesniej abstynentem, lubil poszalec z kolegami, ale przy niej nauczyl sie kultury picia, sprobowal i docenil smak koniakow, drogich whisky, a wodke pijal wylacznie zamrozona w niewielkich naparstkach i tylko przy suto nakrytym stole. Wrocil do musztardowek i gwinta, coraz czesciej przychodzil na spotkania na rauszu. Wtedy wypelniala go pijacka odwaga, bez zenady robil jej wymowki, bywal zlosliwy i nieprzyjemny, bywalo nawet, ze podnosil na nia reke.
A ona coraz bardziej utwierdzala sie w przekonaniu, ze on byl zlym wyborem, najgorszym z mozliwych i dobrze wiedziala, ze po slubie moze byc tylko gorzej. Nie byla tak naiwna, jak inne panienki w jej wieku. Jednak cos ja powstrzymywalo od ostatecznego zerwania, bala sie zostac nagle calkiem sama. Bez tego bluszczu na sobie, ktory przeszkadzal jej w zdrowym funkcjonowaniu, nie mogla wyobrazic sobie zycia. Czula sie jak wieloletni wiezien, ktory ma wyjsc na wolnosc, ale tej wolnosci sie boi, boi sie swiata poza zorganizowanym przez innych zyciem za kratami.
Nadszedl jednak dzien, ktory calkiem przypadkowo odmienil jej zycie o 180° i pozwolil uciec z tego coraz bardziej toksycznego zwiazku. Byla na kolejnej delegacji, byl tez ON, przedstawiciel kooperujacej firmy. Zaczelo sie calkiem niewinnie od przesiadywania w przytulnych malych knajpkach, dlugich spacerow, wielogodzinnych rozmow, miedzy innymi na temat jej zwiazku. Kupowal kwiaty, obsypywal komplementami, otaczal opieka, wspieral. Nagle poczula, ze jest tym, kim byc chciala, KOBIETA, a nie mamuska. Pozwolono jej byc bezbronna istotka, nie wymagano od niej sily ani heroizmu. To ona byla zapraszana, to jej fundowano, kupowano, dawano prezenty i kwiaty. Ot tak, bez okazji. Przezyla szok, nie znala tego uczucia od kilku lat. Poczula sie dobrze w swoim nowym wydaniu, tak dobrze, ze kiedy delegacja sie skonczyla, ona postanowila zostac na dluzej w tym innym, przyjaznym miescie. Zawiadomila pracodawce, wziela szybki urlop i przezyla kilka najpiekniejszych dni swojego zycia. Oprocz pracodawcy, powiadomila rodzicow, ze wroci pozniej niz zamierzala. Jego nie. Bo i po co?
Po powrocie od razu zasypana zostala gradem wymowek. Ba, padla nawet grozba zerwania z nia za taka samowole.  Skwapliwie podtrzymala temat zerwania, przyznala sie do romansu, wyjasnila bezsens ich zwiazku, otwarcie powiedziala o swoich obawach przed jego powtarzajacymi sie alkoholowymi ekscesami. Naiwnie myslala, ze najgorsze ma juz za soba, kiedy wyszedl poirytowany od niej z domu. Teraz on nagle przekonal sie, co traci i nie ustawal w probach pozyskania jej od nowa. Wydzwanial, marudzil, plakal nawet. Od czasu do czasu dodawal sobie animuszu alkoholem, wpadal do niej i awanturowal sie, kiedy prosby zawiodly. Przysylal swoja siostre i ojca, zeby oni sprobowali przekonac Grazyne, ze on sie poprawi, nie bedzie wiecej pil.
- Taaa, akurat!
Jej nowa znajomosc nie przetrwala proby. Grazyna chodzila jak cien, martwila sie, denerwowala cala ta sytuacja. Nigdy nie byla pewna, co jej byly narzeczony znow wymysli. To bylo zbyt duze obciazenie dla rodzacego sie nowego uczucia, nie mogla bowiem uwolnic sie od przeszlosci, a nowy kochas nie bardzo chcial zyc w trojkacie, majac za temat rozmow nie chcacego sie od niej odczepic poprzednika. Ich spotkania byly coraz rzadsze, wreszcie ustaly. I dobrze, widocznie nie byl to facet dostatecznie dojrzaly, aby udzwignac z nia razem brzemie przeszlosci.
Czas leczy rany, jej byly narzeczony wreszcie zrozumial bezcelowosc swoich lamentow i przestal ja nachodzic. Pogodzil sie z rozstaniem. Ona tez pogodzila sie z nastepnym fiaskiem w milosci i zaczela zyc zyciem singielki, oddychac pelnymi plucami i wreszcie przestac matkowac doroslemu mezczyznie. Dopiero po dluzszym czasie poznala swojego Kazika i dojrzala do wlasciwego macierzynstwa...
Tymczasem czerpala pelnymi garsciami wiejskie zycie w ten majowy dlugi weekend.

***********************************************************************************

Czerwiec.

 Czerwiec. Marazm, powodzie, niepogoda, codziennosc, zmeczenie, brak checi do zycia, brak wsparcia i koniecznosc samodzielnego rozwiazywania najmniejszych problemow. Kazio szuka jak pies tropiacy tej pracy, tylko dziwnym zbiegiem okolicznosci zakotwicza po drodze zawsze w poblizu budki z piwem, jakby byla co najmniej posredniakiem.

- Nie mam juz sily - pomyslala zrezygnowana - Wiecznie musze sama starac sie o wszystko. Kazik nie jest taki najgorszy, ale totalnie nieodpowiedzialny, jakbym miala troje dzieci do pilnowania i wykarmienia. Nie pracuje, a nawet w domu nie chce mu sie palcem ruszyc, po pracy ja musze robic zakupy, gotowac, sprzatac, prac, prasowac. Nie mam sily! Nie moge, nie wykrzesam z siebie energii.
Zaczela szlochac. Ostatnio nachodzily ja czesto najgorsze mysli, czasami miala ochote skonczyc ze soba i bylo jej wszystko jedno, co sie stanie potem z dziecmi, z Kazikiem, z jego przekleta rodzina. Z najwiekszym trudem wstawala rano z lozka, kazda czynnosc sprawiala jej niemaly trud, zrobila sie drazliwa i placzliwa, a skutki byly jeszcze gorsze, bo Kazik znikal na dluzej, tlumaczac, ze atmosfera w domu stala sie nie do zniesienia. Dzieci tez schodzily jej z drogi. Szczesliwie i tesciowa wpadala tylko sporadycznie, bo jej gderania juz by nie zniosla.
Przestala ogarniac najprostsze czynnosci, wszystko lecialo jej z rak, a myslami kazyla zawsze gdzies w przeszlosci, czym dobijala sie jeszcze bardziej. I coraz czesciej myslala, zeby szybko i bezbolesnie uwolnic sie z tego kieratu. Jakas tlaca sie w niej resztka samodyscypliny i wrodzonej obowiazkowosci powstrzymywala ja przed ostatecznym krokiem. Kiedys juz sprobowala, wiec nie czula obawy przed przejsciem na druga strone. I po co ja wtedy odratowali? Oszczedzilaby sobie obecnej szarpaniny, codziennych problemow, nerwow i strachu o jutro.
Stalo sie to po kolejnej pyskowce z ojcem, po kolejnym w jej zyciu uderzeniu w twarz, po kolejnych ponizajacych slowach. Nic tak nie bolalo, jak wlasnie slowa, bo to one ranily ja najbardziej. Szczypanie policzka ustepowalo na drugi dzien, ale to, co zostalo wypowiedziane, odkladalo sie w jej psychice, jak arszenik w organizmie, zatruwalo powoli, ale nieodwolalnie i kiedys musialo nastapic zjawisko masy krytycznej, wylalo sie, wykipialo. Rodzice bardziej wygladali na przerazonych wywolanym skandalem, niz jej stanem zdrowia. Jak
zwykle zreszta, bo zewnetrzne pozory byly tym, na co stawiali najwiekszy nacisk, wszystko mialo wygladac moze nie tyle na rodzinna sielanke, bo na tym akurat im nie zalezalo, ale Grazyna miala sprawiac wrazenie dobrze wychowanej panienki. Morda w kubel, dyg, dobre oceny, a reszta sie nie liczyla. Jaka reszta? Jej potrzeby? Miala co jesc, w co sie ubrac, miala warunki do nauki, a w domu pelna biblioteke pomocy naukowych, dodatkowy sport, jezyki obce, zorganizowane wakacje. Jakie potrzeby? Miala wszystko!
A ona, durna, chciala milosci, uznania, traktowania jej jak partnera. I tak, jak rodzice nie obdarzyli jej zaufaniem jesli szlo o sprawy rodzinne i zawodowe, tak ona rowniez przestala miec zaufanie do nich. Stala sie zamknieta i skryta, a kiedy zaszla potrzeba, klamala. Nawet nie ze strachu przed laniem, ale dla swietego spokoju, zeby nie wywolywac niepotrzebnych zatargow. Klamala, zeby mieli wrazenie, ze jest posluszna i robi wszystko, czego oni sobie zycza. Nie uchronilo jej to przed popelnianiem bledow, bo brak doswiadczenia, ale i brak mozliwosci przedyskutowania swoich zamiarow z kims bardziej doswiadczonym, skutkowaly brnieciem w slepe uliczki meandrow zycia.
Stale szukala kogos, kto ja pokocha. Byla naiwna wierzac w czysta milosc. Tamte zwiazki rozpadaly sie dosc szybko, bo ona pragnela uczucia, oni zas cielesnosci, a na to nie byla jeszcze wtedy gotowa. Mowila im to, co tak bardzo chciala uslyszec od rodzicow, zapewniala o milosci, bo wydawalo jej sie, ze to jest milosc, to mlodziencze zauroczenie, motylki w brzuchu. Oni tez mowili, a jakze, a ona chciala wierzyc. I wierzyla do czasu, kiedy zadali dowodow tej milosci. Zaden nie chcial zrozumiec, ze dowodem bylaby wlasnie wstrzemiezliwosc. I powoli zwiazki sie rozpadaly, bo zbyt sama sie szanowala, zeby ulegac. Cierpiala strasznie, przezywajac kolejne rozczarowania, jak to w tym wieku, kiedy wahania hormonalne wywracaja zycie do gory nogami. Zawsze jednak pozostawala ze swoimi rozterkami sama, nie miala przyjaciolki, a kolezankom nie zamierzala zwierzac sie z niczego. W domu rzecz jasna nie mogla puscic pary z ust na tematy damsko-meskie, uslyszalaby, ze ma czas, ze jest za mloda i ma sie zajac nauka. Pierwszym, ktorego przedstawila w domu, byl ten, z ktorym sie zareczyla i z ktorym pozniej zrwala. Kazika trzymala na dystans od rodziny, zostal przedstawiony matce, kiedy zlozone juz byly papiery w USC. Ojciec w tym czasie nie rozmawial z nia, nawet juz nie pamietala, o co mu poszlo, pewnie jak zwykle o jakis drobiazg. Byl jednak konsekwentny do bolu i kiedy sie zawzial, potrafil ignorowac ja miesiacami. Zyli pod jednym dachem, a on jej nie widzial, jakby nie istniala. Nie krzyczal, nie bil, nie widzial. To bolalo bardziej od razow i raniacych slow. Niejednokrotnie chciala podejsc, przytulic sie, nawet przeprosic za niepopelnione winy, zeby tylko zechcial zauwazyc jej obecnosc. Wiedziala jednak, ze to daremne, bo kiedy sie uparl, nic i nikt nie byl w stanie przekonac go do zmiany
nastawienia. Z matka bylo niby normalnie, ale tylko niby, bo niespecjalnie byla gotowa poswiecic malzenstwo dla dobra corki. Wygoda przede wszystkim. Nawet nie bardzo probowala przekonywac ojca. Grazyna miala wrazenie, ze taki stan rzeczy jest jej na reke. Nie wiedziala dlaczego, ale tak czula.
Tylko babcia, matka ojca, bardzo bolala nad tym, jak jej ukochana wnuczka jest w domu traktowana. Czesto rozmawiala z Grazyna, dawala jej wiele milosci, a ona odplacala babci slepym uwielbieniem.
Razem probowaly dociec, dlaczego ojciec tak wlasnie postepuje. Wtedy to Grazyna dowiedziala sie, ze podobna sytuacje jej ojciec zna z wlasnego domu, gdzie jego ojciec traktowal go w ten sam sposob. Ale nie tylko jego, babcia tez doswiadczala trwajacego miesiacami milczenia dziadka, w ktore popadal po jakiejs bagatelnej sprzeczce. W obecnosci obcych rozmawial z babcia, sprawial nawet wrazenie serdecznosci, lecz kiedy zostawali znow sami, milkl na nowo. Bylo to niezwykle uciazliwe.
Grazyna pomyslala, ze nie znioslaby, gdyby Kazik tak milczal. Sprzeczali sie czasem, podnosili glos, ale kiedy emocje opadly, wracali do normalnosci. Ktos, kto nie doswiadczyl na wlasnej skorze bycia traktowanym jak powietrze, nie jest w stanie sobie nawet wyobrazic, jak bardzo dotkliwa jest podobna kara, po tysiackroc gorsza od razow i wrzaskow.
Ojciec Grazyny byl wzorowym synem, kochal matke ponad wszystko. W jednym tylko przypadku pozostawal gluchy na jej prosby i natychmiast blokowal rozmowe: kiedy szlo o Grazyne. Babcia cierpiala widzac cierpienie wnuczki i nieraz probowala interweniowac. Prosila, by zmienil stosunek do dziecka, przypominala mu, jak sam cierpial, kiedy jego ojciec postepowal tak samo. Jedyna odpowiedzia byla zacieta twarz i prosba, by zmienic temat, bo on nie bedzie o tym rozmawial. Inni czlonkowie rodziny, a nawet blizsi znajomi, tez po jakims czasie
zorientowali sie w sytuacji i probowali z nim rozmawiac, ale wszystko daremnie. To byl temat tabu i jedyna kwestia, ktorej nie wolno bylo poruszac, bo zamykal sie w sobie. Dla swietego spokoju i zachowania dobrych stosunkow ludzie przestali go nagabywac. Grazynie zas mowili, ze to kiedys przejdzie, powinna byc cierpliwa, ze on w gruncie rzeczy nie jest zlym czlowiekiem i ze nie moga zrozumiec, dlaczego tak wlasnie postepuje z wlasnym dzieckiem, jedynym dzieckiem.
A Grazyna czekala, byla cierpliwa, bo czy miala inne wyjscie? Musiala mieszkac z rodzicami pod jednym dachem i nie miala zadnej szansy na zmiane, na wyprowadzke, nie dysponowala zadnymi srodkami finansowymi, zeby cos wynajac. Byla na ojca skazana. Jedynym wyjsciem, jakie jej przyszlo do glowy, bylo wyjscie ostateczne.
Lecz nawet po powrocie ze szpitala nic sie nie zmienilo. Ojciec zdawal sie byc dotkniety do zywego zamieszaniem, jakiego narobila, nadal wiec milczal.  Matka byla troche wystraszona, moze bardziej konsekwencjami, niz utrata corki. I znow jedyna osoba, ktora odebrala sprawe powaznie, byla babcia. Tym razem nie pozwolila zamknac sobie ust, nie byla juz tak ugodowa, wykrzyczala synowi jego bezdusznosc, a sama zajela sie wyprowadzaniem wnuczki z dolka. Poswiecala jej caly swoj wolny czas, rozmawiala, przekonywala, tulila i zapewniala o swojej wielkiej do niej milosci. To ona sprawila, ze Grazyna powoli zaczela dochodzic do siebie. Zrezygnowana i smutna, ale zaczela zyc dalej, w nadziei, ze cos sie w koncu odmieni.

***********************************************************************************

Lipiec.

 - Dlaczego ten czas gna  tak nieublaganie do przodu? - zastanawiala sie Grazyna, stojac w lazience przed lustrem i przygladajac sie uwaznie swojemu odbiciu - Juz nie dni, tygodnie, ale lata uplywaja niezauwazalnie. Gdyby nie rosnace, zmieniajace sie i dojrzewajace dzieci, czlowiek nie zauwazylby tego przemijania, odmierzanego od jednego sylwestra do nastepnego. Dzien podobny do dnia, praca, zajecia domowe, rozwiazywanie codziennych problemow, a wszystko na mojej glowie.

Spojrzala raz jeszcze na swoja twarz w lustrze. Kolejne, niewielkie ale widoczne zmarszczki pojawily sie na niej. I nie byly to zmarszczki obrazujace jej upodobanie do smiechu, takie dodajace uroku i swiadczace o wesolym charakterze. Jej twarz ukazywala zmeczenie, a bruzdki na czole mowily o dlugotrwalym zatroskaniu. Opadajace leciutko kaciki ust i zaglebienia biegnace do nich od nozdrzy byly skutkiem choroby duszy, permanentnych zmartwien i smutku, ktory towarzyszyl jej przez cale zycie. Wszystkiemu musiala sama stawiac czola, czula jakby miala troje dzieci, bo Kazik byl jak duze dziecko, nieodpowiedzialne i psotne, w gruncie rzeczy mile i przytulasne, a w stosunku do wlasnych dzieci bardziej jak starszy brat i kumpel, niz ojciec. Kochal dzieciaki, szanowal je, nigdy nie stosowal kar cielesnych, ale sam byl niezaradny, nie potrafiacy sie odnalezc po
utracie pracy.
Jej ojciec byl przeciwienstwem meza, pracowity, odpowiedzialny, oszczedny lecz nie skapy, dbajacy o zapewnienie bytu rodzinie, umiejacy wszystko zorganizowac, zreperowac, zlota raczka, pomagajacy w pracach domowych. Slowem ideal, gdyby nie... brak wszystkich tych cech, ktore w kwestii wychowania dzieci posiadal jej maz. Sama nie wiedziala, ktory lepszy.
- Czy juz nie ma na tym swiecie mezczyzn, ktorzy laczyliby w sobie najlepsze cechy tych dwoch bliskich mi osob? -  pomyslala - Czy zawsze trzeba z czegos rezygnowac, by miec cos innego?
Jeszcze jedna ceche bardzo cenila u Kazika, mianowicie brak sklonnosci do cichych dni. Bywalo, ze sie poklocili, krzyczeli na siebie, stawiali sobie nawzajem zarzuty. Bywalo, ze po awanturze ktores z nich wychodzilo z domu trzaskajac drzwiami albo zamykali sie w roznych pokojach. Zaraz jednak nastepnego dnia rozmawiali ze soba normalnie. Szczesliwie Kazik nigdy nie traktowal jej jak powietrze, co mieli w zwyczaju jej ojciec i dziadek. Bo to nie do wytrzymania, kiedy zyje sie
fizycznie pod jednym dachem, a duchowo na antypodach albo zgola w innych wszechswiatach. Kiedy byla mlodsza, przepraszala szybko ojca, zeby tylko z nia rozmawial i zauwazal, ale z czasem przestala odczuwac wine i nie widziala powodu, dla ktorego mialaby przepraszac za cokolwiek. Wtedy milczenie ojca trwalo miesiacami, a nawet latami. Na ogol zamykala sie w swoim pokoju, zeby schodzic mu z drogi i nie musiec go ogladac. Gorzej bylo, kiedy nadchodzily swieta, kiedy trzeba bylo zasiasc przy wspolnym stole, skladac sobie zyczenia. Nawet wtedy ojciec nie wykazywal gotowosci do pojednania, zachowywal sie, jakby jej tam nie bylo.
Czy mozna sie dziwic, ze szybko chciala sie z tego domu wyrwac? Wizja jeszcze kilku lat zaleznosci podczas studiowania, byla dla niej nie do przyjecia.  Moglo to wygladac jak chec odmrozenia sobie uszu na zlosc rodzicom, bo w koncu chodzilo o jej przyszlosc, ale z drugiej strony nie chciala studiowac na kierunku, ktory ja niewiele interesowal, a o wymarzonej akademii sztuk pieknych mogla zapomniec.  Wybrala wiec prace, ktora, choc w niewielkim stopniu, ale pozwolila jej osiagnac pewna niezaleznosc. Pewna, bo przeciez nadal musiala mieszkac z rodzicami, takie byly warunki, a na wynajecie czegos dla siebie nie bylo jej stac.
Jej decyzja jeszcze bardziej rozzloscila ojca, mial w stosunku do niej inne plany, zawiodla go na calej linii, rozczarowala i wywolala uczucie wstydu za wlasne dziecko. On rozpatrywal wszystko ze swojego punktu widzenia, nie dociekal i nie zastanawial sie, dlaczego nie poszla na studia, choc wczesniej, kiedy niesmialo wyrazala zyczenie innego kierunku, zakazal jej stanowczo i nieodwolalnie. A teraz sie dziwil i czul urazony. Jak zwykle widzial tylko wlasna krzywde i niepowodzenie wychowawcze, ale pelna wina obarczal Grazyne, zarzucajac jej lenistwo i nieuctwo. A ona zyla w poczuciu tej winy, czula, ze rzeczywiscie zawiodla rodzicow i odebrala sobie szanse na godniejsze zycie w przyszlosci. Wyrzuty sumienia tlumila jednak uczuciem wolnosci i finansowa niezaleznoscia. Kupowala to, na co ona miala ochote, a co nie musialo byc zdrowe i praktyczne. Poza tym starala sie wracac do domu w porze, kiedy ojciec juz spal, wiec bywalo, ze nie widywali sie tygodniami. I bylo jej to na reke. Stac ja bylo, zeby na swieta wyjezdzac na urlop, choc wolalaby spedzac je, jak wszyscy, w gronie najblizszej rodziny, przy domowych potrawach wigilijnych, a nie w stolowkach domow wypoczynkowych.
Byla typem samotnika, nie udzielala sie w zyciu towarzyskim wczasowisk, nie uczestniczyla nigdy w wieczorkach zapoznawczych, zawsze uwazala je za idiotyczne. Nie lubila alkoholu i zle sie czula w towarzystwie pijacych. Nade wszystko przedkladala dlugie samotne spacery lub popoludnia z ksiazka. Byla niebrzydka dziewczyna, wiec na poczatku turnusow nie brakowalo starajacych sie o jej wzgledy, jednak nigdy nie pociagaly jej wczasowe romanse. Wszystkich wiec trzymala na dystans i
adoratorzy wykruszali sie, majac do dyspozycji kobietki bardziej chetne. Jej glowe zaprzataly mysli o domu, o choince, o bliskich. Tesknila, choc wydawalo jej sie, ze za nia nie teskni nikt, no moze za wyjatkiem babci. Fizycznie byla gdzies w gorach lub nad morzem, ale mentalnie w domu, z rodzina.
Chciala miec obok siebie kogos, kto bedzie ja kochal, marzyla o romantycznej milosci, pozniej o zalozeniu rodziny, ale czy to jej wymagania byly za duze, czy nikogo wlasciwego nie spotkala, w kazdym razie zyla samotnie do czasu spotkania Mirka, z ktorym sie nawet zareczyla, by po trzech latach zwiazek zakonczyc. Za bardzo sie bala, ze jego upodobanie do trunkow, zrobi z jej zycia pieklo. I nigdy tej decyzji nie zalowala.


***********************************************************************************

Sierpien.


Troche oddechu, czasu dla siebie. Dzieci najpierw wyjechaly na kolonie, pozniej tesciowa zabrala je do rodziny na wies. Grazyna byla jej bardzo wdzieczna, doceniala ten gest. Jej nie byloby stac na zapewnienie dzieciom wiecej niz tylko kolonii, a i to bylo niemalym wydatkiem. Mogla tylko pomarzyc o wspolnch wczasach, najwazniejsze bylo zapewnic dzieciom wyjazd, ona i Kazik mogli sie bez tego obejsc. Teraz juz tylko kombinowala, jak ogarnac finansowo szkolne zakupy. Troche dolozyla tesciowa, jej rodzice tez, wiec nie powinno byc problemow. Tyle, ze to wszystko jest takie drogie, z roku na rok drozsze.
Kiedy ona  chodzila do szkoly, mozna bylo kupic tanio uzywane podreczniki od uczniow klas starszych. Teraz wymyslaja co chwile jakies nowe, wiec stare nadaja sie juz wylacznie do makulatury. W tej kwestii panstwo zachowuje sie, jakby mialo nieograniczony budzet. Ehhh, szkoda gadac!

Usiadla w wysprzatanym na blysk pokoju Martyny. Na jej biurku lezaly rowno poukladane nowe ksiazki, zeszyty i inne drobiazgi potrzebne na nowy rok szkolny. Zamyslila sie. Jej corka weszla w trudny okres, ale ona i Kazik zawsze byli do jej dyspozycji, mieli uszy otwarte na kazdy problem, rozwiewali watpliwosci, sluzyli rada i choc zachowanie corki zmienilo sie i stala sie ona nieco opryskliwa, Grazyna wiedziala, ze to zjawisko przejsciowe. Nie krzyczala, nie karala, zawsze rozmawiala z Martyna rzeczowo, traktowala ja po partnersku. Za nic nie chciala powielac zachowan swoich rodzicow, bo wiedziala, ze to zla droga i ze autorytetu nie mozna zbudowac na strachu, bo wtedy dziecko zacznie szukac gdzie indziej swoich autorytetow, nierzadko niewlasciwych i niebezpiecznych. To, ze ona sama nie wpadla w pulapki przewidziane dla takich wlasnie nierozumianych w domu dzieci, zawdzieczala chyba tylko swojej ponad wiek rozwinietej rozwadze. Niejeden z jej szkolnych kolegow popadl w alkoholizm, niejeden konczyl jako narkoman. I nie kazdy z nich pochodzil z marginesu, ale wiekszosc nie miala dobrego kontaktu z
wlasnymi rodzicami, szukali innej drogi, a znalezli przepasc. Tego ona za wszelka cene chciala uniknac w przypadku wlasnych dzieci i, jak dotad, udawalo jej sie. Byla z siebie bardzo dumna, byla dumna ze swoich dzieci.
Otwarte rozmowy na temat uzaleznien, seksu i wszystkiego, co jej dzieci interesowalo, nalezaly do codziennosci. Nigdy nie wyrazala watpliwosci, ze temat jest nie na ich wiek. Skoro pytaly, zawsze odpowiadala wprost, zawsze mowila prawde, bo wychodzila z zalozenia, ze tylko taka postawa jej zaprocentuje. I nie pomylila sie. I Martyna, i Patryk mieli do niej i do ojca zaufanie, a ona starala sie nigdy tego zaufania nie zawiesc. Nie do pomyslenia byloby szperanie w prywatnych rzeczach jej dzieci, kontrolowanie ich komorek, maili, czytanie prywatnej korespondencji czy pamietnikow. Miewala pokusy, bo bardzo bala sie o dzieci, ale jak dotad udawalo jej sie unikac wscibstwa. Kazdy przeciez ma prawo miec wlasne tajemnice, ktorymi nie chce dzielic sie z nikim innym. Trzeba to uszanowac, choc czasem palce swierzbialy, zeby zajrzec. Podobnie zreszta postepowala z Kazikiem, nie
znizylaby sie do grzebania mu po kieszeniach, czy kontrolowania komorki. Znikal czesto z domu, wiec nie byla wolna od podejrzen, ze moze kogos sobie znalazl, ale sprawdzanie tego byloby ponizej jej godnosci. Co ma byc, to bedzie!
Dotychczas ufala mu i nie zawiodla sie. Starannie przemyslala przeciez, czy chce byc jego zona, bo nie traktowala malzenstwa jak czasowej przygody, dla niej mialo byc ono na cale zycie. Pewnie, ze mogla sie pomylic, nie zawsze pierwsze oceny sa prawidlowe, ale jak dotad jej intuicja nie zawiodla. Kazik nie byl idealem, ale w waznych dla niej kwestiach mogla na niego liczyc. Zawodzil za to w tych mniej waznych. I nie byl wylewny, rzadko zapewnial ja o swojej milosci, ale ona wiedziala, ze kocha ja nad zycie, niejednokrotnie udowadnial to swoim postepowaniem.
Wrocila wspomnieniami do dnia ich slubu. Uroczystosc byla tylko cywilna, ku rozpaczy tesciowej, a wesele kameralne, w domu tesciow i tylko w obecnosci najblizszej rodziny. Niestety, bez jej ojca. Trwaly wtedy miedzy nimi te ciche dni. Matka probowala mediacji, ale ojciec byl uparty, nie chcial o niczym slyszec, nie mial zamiaru uczestniczyc w slubnych uroczystosciach swojej jedynaczki. Grazyna trzymala sie dzielnie, choc przez caly czas chcialo jej sie plakac. Jak mozna byc tak nieugietym? Mimo wszystko bardzo ojca kochala i byla typem zapominajacym szybko o wszelkich wasniach. Nie mogla zrozumiec, nie miescila jej sie w glowie taka zawzietosc w stosunku do wlasnego dziecka, jedynego dziecka. Zadawala sobie pytanie, jak on czul sie sam w domu, ze swiadomoscia, ze corka bierze slub, a jego przy niej nie ma. Czy cierpial? Byla pewna, ze tak, bo w sumie to dosc uczuciowy czlowiek. Dla wszystkich oprocz niej. A jesli cierpial, dlaczego nie chcial sie ugiac? Czy taki gest pojednania w jakikolwiek sposob by go ponizyl w jej oczach? Wprost przeciwnie! Tylko on chyba tego nie rozumial, zle pojeta duma nie pozwolila mu ustapic. Moze gdyby ona zainicjowala rozmowe i
zaprosila go na slub? A gdyby odmowil? Byloby jeszcze gorzej. Ona jednak wolala schodzic mu z drogi, zamiast probowac pojednania. W gruncie rzeczy meli podobne charaktery, tyle, ze ona z czasem pojela, ze nie tedy droga i wobec swoich dzieci zmienila metody wychowawcze. On natomiast pozostal przy tych, jakie stosowal jego ojciec. Coz, czasy byly inne, dzieci i ryby glosu nie mialy, a kazdy dorosly musial miec posluch i autorytet wynikajacy li tylko z wieku. Teraz jest inaczej, mlodziez jest bardziej swiadoma swoich praw, bardziej krytyczna w stosunku do doroslych, pewniejsza siebie, bardziej samodzielna niz oni byli w ich wieku.
- Moze to i lepiej? - pomyslala - Gdybym ja miala charakter mojej corki, pewnie nie bylabym taka bierna i nie znosila w pokorze i milczeniu sytuacji w domu.
Nagle zastesknila za swoja corka, chcialaby ja juz miec przy sobie, pogadac, przytulic.
- Jeszcze tydzien i wroca do domu - pocieszyla sie szybko. Ogarnela wzrokiem pokoj, poprawila o milimetr i tak rowno lezace ksiazki i wyszla.

***********************************************************************************

Wrzesien.

Koniec wrzesnia, najgorsze minelo, caly ten armagedon zwiazany z rozpoczeciem roku szkolnego miala juz za soba. Jak ona tego nienawidzila! Inaczej bylo w czasach, kiedy sama chodzila do szkoly, wtedy wszystko bylo jeszcze normalne. Podreczniki mozna bylo odkupic od uczniow klas wyzszych, a teraz... Szkoda gadac! Jakos szczesliwie udalo jej sie dobrnac do konca miesiaca, bez koniecznosci pozyczania pieniedzy na jedzenie. Przyznac musiala, ze bez pomocy tesciowej i rodzicow, nie dalaby rady. Tesciowa, ta zolza, byla dla nich sporym oparciem i gdyby jeszcze tak nie marudzila, moglaby byc idealna, w gruncie rzeczy nie byla przeciez zlym czlowiekiem.
Jak na zlosc we wrzesniu przypadaly urodziny Martyny, trzeba bylo kupic slodycze do szkoly, jakis prezent dla nastolatki i wyprawic niewielkie przyjecie w domu. Kazdy miesiac niosl ze soba nieprzewidziane wydatki, a zaoszczedzic nic nie mogla. Gdyby Kazikowi udalo sie wreszcie dostac jakas prace, tylko kto potrzebuje faceta po czterdziestce? Malo to mlodych, zdolnych i

wyksztalconych? Ehhh... Dobrze, ze chociaz ona jeszcze ma prace, ale bo to wiadomo, jak dlugo? Dziwne zjawiska wystepuja na rynku pracy, kto moze, wyjezdza za granice, miasta pustoszeja, a i to nie rozwiazuje deficytu miejsc pracy.
Wczesniej kazdy mial zatrudnienie, moze nie do konca dobrze platne, ale w miare pewne. Wtedy bylo jakies JUTRO, byly plany, marzenia. Teraz...? Przezyc, nie dac sie przeciwnosciom, miec co do garnka wlozyc. Wegetacja i ulga, kiedy uda sie zakonczyc kolejny miesiac bez dlugow. Co to ma wspolnego z godnym zyciem? Czlowiek moze dawac z siebie duzo, jednak kiedy jest pozbawiony mozliwosci zregenerowania sil, rzetelnego odpoczynku, zmiany klimatu, nie pociagnie za dlugo tego kieratu.Tracila sily, a zycie w ciaglym stresie i obawie o przyszlosc, dobijaly ja do reszty. Widokow na jakakolwiek poprawe jednak nie bylo.
Wierzyc jej sie nie chcialo, ze minelo juz tyle lat od chwili, kiedy po raz pierwszy podano jej do karmienia jej malenka coreczke. Jakby wczoraj wszystko sie odbylo, miala w pamieci kazda minute wielogodzinnego procesu wydawania swojej pierworodnej na swiat. Zostawiona sama sobie, otoczona niechetnymi i aroganckimi poloznymi, bez meza, obolala i niecierpliwa. Nie miala kogo chwycic za reke, podzielic sie obawami, zapytac, czy wszystko przebiega prawidlowo. Teraz jest inaczej, przynajmniej ojcowie moga uczestniczyc w tym donioslym dla kazdej kobiety akcie, dodawac otuchy, podpowiadac jak oddychac, po prostu byc. Po wielu godzinach bolu i strachu wreszcie pokazano jej dziecko, a potem zaraz zabrano i dopiero nastepnego dnia przyniesiono do nakarmienia. Martynka byla taka piekna, taka jej wlasna, czastka niej samej. Miala ksztaltna glowke, ani troche nie zdeformowana, pokryta jasnym puszkiem. Jej buzka zdawala sie usmiechac, choc
Grazyna wiedziala, ze to tylko grymasy noworodka. Malenkie paluszki mocno chwytaly podany palec, a usteczka nie ustawaly w poszukiwaniach zrodla pokarmu. Nie mogla dosc sie na nia napatrzec, zawsze bolalo, kiedy odbierano jej dziecko, by je odniesc na oddzial noworodkow. Jak ona zazdroscila kobietom na zachodzie, ktore mogly miec dzieciatko przy sobie przez caly czas pobytu w szpitalu, nawet mezowie mogli razem z nimi nocowac w pokoju.
Po powrocie do domu, uczyla sie obchodzenia z ta krucha istotka, troche sie obawiala, ze moglaby ja skrzywdzic, ale z dnia na dzien nabierala wprawy. Chodzila zmeczona i niewyspana, jak kazda mloda matka, ale poczucie dobrze spelnionego obowiazku i widok zdrowego i radosnego dziecka, rekompensowal jej wszystkie niedogodnosci.
Wtedy mieszkali jeszcze w tym samym miescie, co jej rodzice. Przyjechali tesciowie podziwiac pierwsza wnuczke, przyszla jej rodzina. Tylko ojca sie nie doczekala. Nie wykazal najmniejszego zainteresowania swoja wnuczka. Rodzina, ktora wiedziala o napietych stosunkach miedzy nimi, zapewniala ja wczesniej, ze to sie na pewno zmieni, ze wnuki topia najbardziej kamienne serca. Nie zmienilo sie zupelnie nic, jakby ojciec swoja niechec do niej przeniosl na nastepne pokolenie. Nie chcial miec z nia, jej rodzina, jej dziecmi, nic do czynienia. Tylko ona wie, ile nocy z tego powodu przeplakala, bo nigdy nie umiala wzbudzic w sobie dosc nienawisci do ojca. Kochala go mimo wszystko i nie mogla za nic zrozumiec jego uporu.
Kiedy zblizal sie sylwester, jej mama zaproponowala, zeby sie gdzies z Kazikiem wybrali, podczas gdy ona wezmie Martynke do siebie.
- A ojciec? - spytala Grazyna z obawa.
- Nic sie nie martw, biore to na siebie. - uspokoila ja matka.
Z prawdziwa przyjemnoscia poszli wiec na zabawe sylwestrowa i swietnie sie bawili. Tesknila za zyciem towarzyskim, ktore nieco zamarlo w okresie jej ciazy i pozniejszej opieki nad noworodkiem. Wiedziala, ze corka bedzie pod najlepsza opieka, wiec nie zaprzatala sobie glowy, ze cos moze byc nie tak. W nowy rok po poludniu mama odwiozla im szczesliwa i rozesmiana Martynke, chwalac, jaka byla grzeczna i nieklopotliwa. Grazyna spytala o ojca i jego reakcje, a matka zdawkowo odpowiedziala, ze wszystko w porzadku i ze potrzeba czasu, zeby sie przyzwyczail. Przyjela to za dobra monete i nie drazyla tematu.
Po dluzszym czasie, zupelnie przypadkowo, dowiedziala sie od kuzynki, jak naprawde przebiegl sylwester u jej rodzicow. Zaprosili do siebie pare znajomych na brydza. Kiedy jednak ojciec wrocil z pracy i zobaczyl w pokoju dziecko, bez slowa spakowal kilka rzeczy i wyszedl z domu. Goscie przyszli, ale w karty nie pograli, pocieszali placzaca matke, pobawili sie z Martynka i poszli.
Grazyna nie mogla uwierzyc w to, co uslyszala, nie miescilo jej sie to w glowie. Z jednej strony byla matce wdzieczna za to male klamstewko, z drugiej zas miala do niej zal, ze nie powiedziala jej calej prawdy. Wlasciwie gdyby nie gadatliwosc kuzynki, nigdy nie dowiedzialaby sie, co wowczas mialo miejsce.
Dlugo nie mogla przestac o tym myslec. Dlaczego? Za co tak nienawidzil tego dzieciaka, ze nie chcial spedzic ani chwili pod jednym dachem? Nawet kosztem zepsucia trzem osobom sylwestrowego spotkania. Pozniej juz nigdy nie pozwolila matce opiekowac sie dzieckiem gdzie indziej niz u siebie w domu. Nie chcial ogladac wnuczki, wiec nie bedzie musial. Jednak bol pozostal na dlugo...


************************************************************************************

Pazdziernik

- Za dwa miesiace gwiazdka! - podspiewywal radosnie Patryk, a Martyna w tym czasie przewracala oczami, siedzac przy swoim biurku, zajeta praca domowa.
- Z czego tak sie cieszysz? - zapytala - Dziecinny jeszcze jestes. Mnie juz to nie bawi - dodala tonem zmeczonej zyciem staruszki. Patryk zachichotal.

Grazyna siedziala w drugim pokoju, przysluchujac sie rozmowie dzieci podczas prasowania  wypranych rzeczy. Automatycznie wykonywala dobrze znane czynnosci, stosik zlozonych ubran sukcesywnie rosl, a ona oddala sie wspomnieniom...

Kiedy urodzil sie Patryk, jej ojciec jakby zlagodnial. Nie na tyle wprawdzie, zeby ich stosunki ulegly poprawie, ale co najmniej na tyle, by pozwolic matce zabrac Martyne na urlop. Babcia z wnuczka wyjechaly na dwa tygodnie do pobliskiej miejscowosci letniskowej, zeby Grazyna mogla zlapac oddech. I tak dosc miala roboty z niemowlakiem, a ze Kazik ze swoim zyjacym jeszcze wtedy ojcem zlapali okazje zatrudnienia sie w Szwecji, miala na glowie caly dom i dwojke malych dzieci.
Nie wie, jak udalo sie matce przekonac ojca, zeby pozwolil jej zabrac wnuczke na wakacje. Malo tego, sam je tam odwiozl. Nie dociekala specjalnie powodow, domyslala sie tylko, ze jej matka cierpliwie przygotowywala grunt, az dopiela swego. Czy to zreszta wazne? Najwazniejsze, ze nie mial nic przeciwko temu. Tyle lat minelo od czasu, kiedy widziala ojca po raz ostatni, kiedy z nim rozmawiala, kiedy dowiedziala sie o incydencie sylwestrowym.
Zdazyla sie przez ten czas oswoic z mysla, ze stracila ojca bezpowrotnie, a jej dzieci beda mialy tylko jednego dziadka. Tesc robil wszystko, zeby zadoscuczynic wnukom brak tego drugiego, kochal je miloscia bezwarunkowa, rozpieszczal, nieba im przychylal. Podczas rozlicznych rozmow z Grazyna probowal zrozumiec powody postepowania jej ojca w stosunku do wnukow i do niej. Nie pojal tego do samej smierci, nigdy nie poznal jej ojca, nie bylo okazji. Jego nagle odejscie bylo dla Grazyny wielkim ciosem, stracila bratnia dusze, madrego doradce i bardzo kochanego i kochajacego czlowieka. Zawsze zalowala, ze sama nie miala takiego ojca.
Pogoda tamtego lata byla przednia. Tesknila za Martynka, wiec ktorejs niedzieli zdecydowala
odwiedzic corke i matke na letnisku. Nie bylo daleko, ale nie miala wtedy jeszcze samochodu, wiec przyszlo jej podrozowac podmiejskim pociagiem. W normalnych okolicznosciach nie byloby to skomplikowane wyzwanie logistyczne, ale biorac pod uwage obecnosc zaladowanego po brzegi wozka z Patrykiem i pieska, ktorego dzieci dostaly od dziadkow, cala akcja wymagala nie lada wysilku i zaradnosci. Juz sam dojazd autobusem na dworzec kolejowy kosztowal ja wiele, zwlaszcza, ze chetni do pomocy we wnoszeniu i znoszeniu wozka, nie stali w kolejce, a bylo co dzwigac, uwazajac przy tym, zeby nie stracic psa lub nie zaplatac sie w smycz. Siedzac w pociagu, zaczela watpic w sens calej tej ekspedycji, a na mysl, ze czeka ja droga powrotna, dostawala gesiej skorki z obawy, czy da sobie rade.
Nie pomyslala rowniez o drodze ze stacji do osrodka wczasowego, piaszczystej drodze przez meke, po ktorej nawet nie mogla pchac wozka i musiala go ciagnac. Jednak widok rozradowanej Martynki, jej raczki na swojej szyi i szept do ucha: mamusiu, jak ja za toba tesknilam, pozwolily w momencie zapomniec o trudach podrozy. Bubcio (to od Belzebuba) tez oszalal z radosci, biegal i rozkoszowal sie natura, ktorej w miescie mial tak niewiele. Gonil motylki, polowal na lezace wokol szyszki, wsluchiwal sie w nieznane odglosy lasu, tarzal sie z luboscia w piachu. Nie, nie zalowala niewygod podrozy, dla takich chwil warto bylo!
I wszystko byloby pieknie, gdyby nie... gdyby jej ojciec rowniez nie wpadl na pomysl odwiedzenia zony na letnisku. Nagle bowiem pojawil sie znikad. Natychmiast zesztywniala, zamilkla i cala radosc diabli wzieli. Pomyslala nawet, ze kiedy ojciec ja zobaczy, zaraz odjedzie, ale nie, zostal. Sytuacja byla nad wyraz niezreczna, ojciec zupelnie nie reagowal na jej obecnosc, nie zauwazal Patryka, rozmawial glownie z matka i to w momentach, kiedy akurat ona z nia nie rozmawiala.
Nastalo popoludnie. Grazyna powiedziala do matki, ze musi sie zbierac, bo droga do stacji wprawdzie niedaleka, ale i nielatwa, ze zanim dobrnie do domu, zrobi sie wieczor. I nagle ojciec, ktory zdawal sie nie sluchac ich rozmowy, odezwal sie niespodziewanie, nie patrzac na nia:
- Jesli chcesz, moge was zabrac do domu samochodem.
Zmartwiala! W ulamku sekundy przebiegly jej przez glowe miliardy sprzecznych mysli. Chciala odpowiedziec, ze moze sobie ten samochod wsadzic, a jednoczesnie, ze skad ten nieoczekiwany zwrot. Chciala odmowic i chciala podziekowac, byla wzruszona i wsciekla zarazem. Wzial ja z zaskoczenia, nie byla w ogole przygotowana na podobne slowa. Pustka i proznia absolutna zawladnely jej rozumem. Jednak, moze nawet wbrew sobie, odpowiedziala spokojnie:
- To bardzo uprzejmie z twojej strony, chetnie skorzystam.
Przez nastepne godziny analizowala zachowanie ojca, w jej glowie trwala gonitwa mysli, choc na zewnatrz zachowywala sie, jakby ich wymiana zdan w ogole nie miala miejsca. Bawila sie z dziecmi, rzucala Bubciowi patyk, rozmawiala z matka, jadla, pila, lecz robila to wszystko jak w transie.
Kiedy nadeszla pora wyjazdu, ojciec fachowo zlozyl wozek i zapakowal go do bagaznika. Gdzie sie tego nauczyl? Niewazne przeciez... W drodze niewiele rozmawiali, zapytal ja jedynie o adres, nie wiedzial przeciez, gdzie mieszka. Na miejscu pomogl jej sie rozpakowac, a nawet wniosl wozek na gore. Nie chcial wchodzic do mieszkania, a ona tez nie nalegala. Dla obydwojga sytuacja byla
niezreczna, choc widoczne bylo, ze obydwoje sa w jakis sposob wzruszeni odnowieniem kontaktow.
Na odchodnym ojciec napomknal, ze znow wybiera sie w odwiedziny i chetnie po nia przyjedzie, jesli tylko ma ochote. Przystala na to z radoscia. Pozegnali sie na odleglosc, nawet nie podali sobie reki, ale pierwszy krok zostal poczyniony. Po tylu latach okresu zlodowacenia trudno bylo wymagac wzajemnej czulosci, usciskow i buziakow. Moze i na to przyjdzie czas, nie wszystko naraz.
Nie spala przez cala noc, emocje zawladnely nia bez reszty, wciaz na nowo analizowala poprzedni dzien, zastanawiala sie, co powodowalo ojcem, ze w koncu zechcial ja zauwazyc i sie do niej odezwac. To do niego nie pasowalo. A jednak sie przelamal. Naprawde nie wiedziala, co ma o tym myslec. Potem jednak doszla do wniosku, ze trzeba brac wszystko takim, jakie jest, cieszyc sie z nowej sytuacji i nie lamac sobie glowy jej przyczynami. Moze to zblizajaca sie starosc, moze urabianie go przez matke i babcie, moze w koncu zdrowy rozsadek i tesknota za jedyna corka byly przyslowiowa kropla przepelniajaca czare goryczy? Zreszta, czy to wazne...? Wazne dla niej byly widoki na poprawe relacji rodzinnych, bo dotychczasowe byly chyba dla wszystkich nie do zniesienia.
Zmordowana fizycznie i psychicznie, zdolala zasnac dopiero nad ranem.

***********************************************************************************

Listopad.

Od tamtego pamietnego lata relacje Grazyny z ojcem ulegaly stopniowej poprawie. Proces postepowal powoli i z niejaka trudnoscia, ale widac bylo, ze obojgu ulzylo. W gruncie rzeczy kochali sie, jak tylko kochac potrafia corka z ojcem, choc w ich kontaktach nie bylo tej czulosci, jakiej moglaby sobie zyczyc. Byla dorosla, miala wlasna rodzine, dawno minely czasy, kiedy tak bardzo tej czulosci potrzebowala, ciepla i poczucia bezpieczenstwa. To przepadlo juz bezpowrotnie. Byla silniejsza psychicznie, miala wieksze poczucie wlasnej wartosci, sama o sobie stanowila i nie byla od nikogo zalezna. Tamte troski, zaleznosc nieprzeparta potrzeba poczucia bezpieczenstwa i milosci poszly w niepamiec, teraz mogla obcowac z ojcem juz z innego poziomu, osoby doroslej i niezaleznej, rownorzednego partnera. Jednak jakas tesknota, zal i poczucie niespelnienia kolataly jej sie gdzies po zakatkach duszy, wrazenie niedosytu i straty. Ta mala Grazynka krzyczala w niej glosno, buntowala sie i stale przypominala o jej dzieciecej niedoli. Tylko... czy rozpamietywanie cokolwiek da? Bylo, minelo, trzeba zyc terazniejszoscia i cieszyc sie z odzyskania ojca.
Trzeba z zywymi naprzod isc, po zycie siegac nowe,
a nie w uwiedlych laurow lisc z uporem stroic glowe.
Odegnala od siebie natretne mysli i z wiekszym optymizmem spojrzala w przyszlosc. Rozliczanie z przeszloscia zakonczone!

Zaczeli regularnie odwiedzac z Kazikiem jej rodzicow i zycie rodzinne jakby wrocilo do normy. Jakby... Bo nagle zaczela miec wrazenie, ze jej matce ta rodzinna sielanka wcale nie jest na reke. Przeciez to niemozliwe, ganila sama siebie, matka latami walczyla o pojednanie miedzy nia a ojcem, czynila wszystko, zeby ich do siebie zblizyc. A moze byly to tylko pozory? Moze w gruncie rzeczy taki stan zimnej wojny byl bardziej po jej mysli? Grazyna niespecjalnie umiala to nazwac i zdefiniowac, wiecej bylo w niej przeczuc niz pewnosci.Gdzies z tylu mozgu kolatalo jej sie, ze matka moze byc... zazdrosna? Nie! Niemozliwe! A jednak... cos jej przeszkadzalo, jakis cien intuicji, mgliste odczucie... nie wiedziala. Postanowila pogadac o tym z mezem, ale on ja tylko wysmial i zarzucil doszukiwanie sie problemow tam, gdzie ich nie ma. Wziela to na karb meskiej gruboskornosci i nieznajomosci tematu od zarania. Jednak z urywkow rozmow telefonicznych z matka... nie, nawet nie rozmow, bardziej z czytania miedzy wierszami... nie umiala tego skonkretyzowac... ale czula szostym zmyslem, ze cos nie gra.
Swiat jej sie zawalil, kiedy u Bubcia zdiagnozowano nowotwor i ciezka chorobe nerek. Zaczely sie regularne wizyty u weta, kosztowne leczenie i placz po nocach. Bardzo kochala siersciucha, nie chciala go stracic. Patrzyl jej proszaco w oczy, blagajac o ulge w bolu i cierpieniu, a ona nie mogla mu w zaden sposob pomoc. Chwytala sie wszystkiego, dowiadywala, ktory z wetow specjalizuje sie w tych schorzeniach, odwiedzala kolejnych w nadziei, ze zdarzy sie jakis cud. Jeden z nich zaproponowal kuracje niekonwencjonalna, ale koszty przekraczaly jej mozliwosci. Nie miala skad pozyczyc, tesciowa byla splukana po niedawnym pogrzebie meza i wystawieniu mu pomnika, wiec zwrocila sie z prosba do matki. Tego, co uslyszala, nie zapomni do konca zycia:
- Czy to sie jeszcze oplaca?
Rzucila sluchawka. Pomyslala wrednie, ze przeciez matka sama wciaz bywa u lekarzy, a czy w jej wieku jest to oplacalne? Powinna rozmawiac o tym z ojcem, ale to zawsze jej matka odbierala telefon, jakby nie chciala dopuscic, zeby cos odbylo sie poza jej wiedza.
Utknela w wielkiej czarnej otchlani i mogla tylko patrzec na powolne i pelne cierpienia konanie czworonoznego przyjaciela. Wreszcie odszedl, a dla niej zaczal sie najgorszy okres w zyciu. Popadla w skrajna depresje, robila sobie wyrzuty, ze nie sprobowala wszystkiego, winila matke za te smierc.
Zadzwonila do domu, warknela do sluchawki, ze chce rozmawiac z ojcem i to jemu powiedziala o tragedii, jak rowniez o tym, co uslyszala wczesniej od matki. Oznajmila tez, ze nie chce jej znac. Ojciec probowal lagodzic, pocieszal, ale byla nieprzejednana. Rozpacz odebrala jej chec i mozliwosc racjonalnego myslenia.
Mijaly miesiace, w miedzyczasie byl dzien matki, olala go. Na urodziny i imieniny tez  nie zadzwonila. Za kazdym razem zadala, nie prosila, o rozmowe z ojcem. Sytuacja sie odwrocila, teraz matka przestala dla niej istniec.
Przy kazdej rozmowie ojciec namawial ja, zeby przeprosila matke. Nie wierzyla wlasnym uszom, za co, do cholery? Uslyszala o roznicy wieku, szacunku i takie tam glupoty. Acha, wraca stare, pomyslala i szybko zakonczyla niewygodna rozmowe.
Grazynie ta cala sytuacja ciazyla, nie po to po tylu latach szarpaniny odzyskala ojca, by znow wszystko mialo runac przez matke. Ale nie miala tez zamiaru wracac do roli podleglego dziecka, nie po to skladala mozolnie z ruin cala swoja psychike, zeby teraz pozwolic komus ja od nowa zburzyc. Maz tez marudzil, zeby dla swietego spokoju i dobrych stosunkow w rodzinie ustapila. Nie, nie tym razem, dosyc kompromisow, dosc dzialania dla swietego spokoju. Czyjego zreszta? Bo na pewno nie jej. Koniec koncow postanowila wszystko przelac na papier, pisala z przerwami przez kilka dni. Nie bylo to proste, ale musiala w koncu wyrzucic z siebie wszystko, co jej tak ciazylo przez cale zycie, oczyscic wreszcie zalegajacy na duszy balast. Bez owijania w bawelne, ze szczegolami, ale tez bez zbednego obwiniania kogokolwiek, rzeczowo, jakby pisala o kims innym, opisala swoj punkt widzenia na ich metody wychowawcze, poczucie braku milosci i wsparcia z ich strony i o dlugotrwalych skutkach takiego dzialania. O tym, ze pewna era dawno juz sie zakonczyla, wiec jezeli ma byc dobrze, wymaga traktowania jej jak rownorzednego partnera. Maja wiec przemyslec, czy sa gotowi pojsc na jakis kompromis, czy nadal chca postepowac jak dawniej, a jesli tak, to ona w to nie wchodzi. Przepisala na czysto, zakleila i wyslala.
To powinna byc rozmowa, a nie list, wiedziala o tym, ale tak bylo jej latwiej, mogla lepiej dobrac slowa, bez emocji towarzyszacych patrzeniu rozmowcy w oczy, bez wypowiedzenia przypadkiem czegos nieodwracalnego, czego moglaby pozniej zalowac. Tak, w tym przypadku list byl lepszy. Pozostawalo czekac. Byla gotowa nawet na brak odpowiedzi, taka ewentualnosc musiala brac pod uwage, jednak liczyla, ze ta gorzka prawda wstrzasnie nimi, bo chyba nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jak ja skrzywdzili.
Odpowiedz byla po jej mysli, ba nawet zawierala, po raz pierwszy w zyciu, kochamy cie, choc tego akurat zupenie sie nie spodziewala, nie po tylu latach. Wziela to za dobra monete i postanowila postawic gruba kreche miedzy przeszloscia a majaca nastapic przyszloscia.

**********************************************************************************

Epilog.


Czas zatoczyl wlasciwe sobie kolo, nadszedl kolejny grudzien w zyciu Grazyny. Szykowaly sie kolejne swieta, dom lsnil od czystosci i zawieszonych w oknach lampek oraz rozstawionych wszedzie swiec. Wszystkich rozpierala przedswiateczna energia i radosc. Cos sie zmienilo w rodzinnych relacjach, wszystkim serca wypelnila nowa nadzieja.
Otoz Grazyna postanowila porozmawiac ze swoja tesciowa, tak od serca. Nauczona doswiadczeniem we wlasnych relacjach z rodzicami, wyszla z zalozenia, ze tylko szczera rozmowa moze albo ich stosunki z tesciowa naprawic, albo je zakonczyc.  Ostateczna decyzja bedzie zalezala od starszej pani, bo i w tym przypadku Grazyna postanowila, jak to sie mowi, pojechac po calosci. Dosc niedomowien, polslowek, przymykania oczu na kaprysy matki meza, przygryzania jezyka, zeby nie odpowiedziec czegos, czego moglaby pozniej zalowac, ale i dosyc jezdzenia sobie po glowie.

Ktoregos dnia poprosila tesciowa, by jej towarzyszyla w zakupach, po czym zaciagnela ja do kameralnej kawiarenki i w sposob niezwykle wywazony, ale uprzedzajaco grzeczny, wylozyla karty na stol. Powiedziala, co jej w zachowaniu tesciowej przeszkadza i dlaczego. Wytlumaczyla wszystko ze swojego punktu widzenia, opisala swoje uczucia, kiedy podlegala wiecznej krytyce, kiedy ze wszystkich sil probowala zapobiegac rodzinnym niesnaskom, kiedy dokonywala cudow, zeby ratowac domowy budzet. Nie zapomniala podziekowac za pomoc materialna i zorganizowanie dzieciom wakacji. Wreszcie objela i pocalowala matke meza, zapewniajac, ze jest jej wdzieczna za powolanie na swiat Kazika, ojca jej naukochanszych dzieci. Nie szantazowala tesciowej zerwaniem stosunkow, ale taka mozliwosc zachowala, gdyby rozmowa zeszla na niepozadane tory.
I nagle w oczach tej zimnej z pozoru kobiety zobaczyla szklace sie lzy. Niespodziewanie matka poprosila ja o wybaczenie za swe zachowanie. Odkryla sie przed nia, ze po smierci meza obawiala sie odrzucenia i samotnosci, zamiast wiec wyjsc naprzeciw swoim oczekiwaniom poprzez serdecznosc, zamknela sie w skorupie strachu i, wbrew sobie, zniechecala cale otoczenie. Nadmierna religijnosc rowniez nie przyniosla jej ukojenia, po zdemaskowaniu w mediach koscielnej hipokryzji, bardzo krytycznie zaczela podchodzic do wypowiedzi duchownych. Na koniec skwitowala, ze bezpieczna i szczesliwa czuje sie tylko w rodzinie, ktora tak krzywdzila swoimi wypowiedziami i zachowaniem.
- Grazynko - powiedziala lamiacym sie glosem - badz dla mnie corka, a nie wrogiem, a ja postaram sie z calych sil byc Ci matka, a nie tesciowa.
Dlugo jeszcze gadaly o tym i owym. Rada w rade postanowily w tym roku wyprawic godne swieta dla calej rodziny, wlaczajac w to rodzicow Grazyny, z ktorymi ona spedzala wspolnie swieta tak dawno, dawno temu...


Dwie dziurki w nosie i skonczylo sie!

Kilka slow ode mnie na zakonczenie tej dziwnej historii. Na pewno niejedno z Was zastanawialo sie, kim jest Grazyna, czy to postac rzeczywista, czy wymyslona, a jezeli realna, kto byl jej pierwowzorem. Padlo nawet w jakims komentarzu pytanie, skad ja tak dobrze znam Grazyne. Podtekst byl az nadto czytelny i mial chyba znaczyc, czy Grazyna to ja.
Otoz Grazyna to zlepek kilku realnych postaci, w tym i mojej. Sa w tym calorocznym opowiadaniu niewielkie watki tego, co sama przezylam, jednak wiekszosc to znane mi ze slyszenia koleje losu moich krewnych, przyjaciol i znajomych, splecione w jedno i podlane fikcja. To tak gwoli wyjasnienia.