Kiedy wprowadzilismy sie do tego mieszkania w 2009 roku, na pierwszym pietrze mieszkali jeszcze bardzo sympatyczni panstwo, starsi od nas, rowniez z Polski, a konkretnie z Wroclawia, pani Wisia i pan Jurek. Mieli bialego kota, juz nawet nie pamietem, jak ta ich kotka miala na imie, bo moj slubny zawsze nazywal ja Potwor, zreszta adekwatnie do jej zachowania i stosunku do nas. Dla niej istnial tylko jej ukochany Jurus, byla jego oczkiem w glowie i calym swiatem, Wisie ledwie tolerowala w mieszkaniu. Jurek juz wtedy bardzo chorowal i jego zona sprawowala nad nim opieke. Ktoregos dnia upadla tak nieszczesliwie, ze bardzo skomplikowanie polamala sobie reke w barku, wiec nie tylko nie mogla pielegnowac Jurka, ale sama wymagala opieki i pomocy w najprostszych czynnosciach. Wtedy bardzo im pomagalismy, przychodzily tez opiekunki srodowiskowe. Pamietam, jak kiedys mylam u nich okna, a Potwor lezal rozwalony na parapecie i ani myslal zejsc, bronil dostepu, syczal na mnie i byl gotow do ataku. Musialam sie bronic i siknelam na nia plynem do szyb, chyba pobila rekord swiata w biegu na te kilkanascie metrow, jakie dzielily ja od szafy, gdzie znalazla azyl.
Wisia, po kilku operacjach, zostala w koncu poskladana na tyle, ze mogla jako tako funkcjonowac, natomiast Jurek z dnia na dzien coraz bardziej podupadal na zdrowiu i ktoregos ranka wpadla do nas zaplakana Wisia, ze wlasnie owdowiala. Zostal jej kot, bo jakos w tym samym czasie jeden z jej synow, ktory od lat mieszkal w Niemczech, zdecydowal sie wrocic z zona do Polski. Ich dzieci zostaly tutaj, ale porozjezdzaly sie na studia do innych miast. Wisia wyprowadzila sie z tego mieszkania, zamieniajac je na mniejsze, ale nadal mieszkala w poblizu i czesto korzystala z naszego auta z kierowca, kiedy trzeba bylo podwiezc Potwora na szczepienie albo przewiezc jej cos ciezszego. Miala tez zryw na powrot do Polski, gdzie zyli obaj jej synowie, ale po czterech miesiacach wrocila (przez ten czas na szczescie trzymala jeszcze mieszkanie) i orzekla, ze tam nie da sie zyc, ze ludzie tak sie pozmieniali, ze na wizyty lekarskie czeka sie za dlugo, ze nic zalatwic nie idzie i ze lepiej tutaj samej, a w okolicznosciach normalnych (to bylo jeszcze przed zalewem tych straumatyzowanych). Niedlugo potem zostal zamordowany jej "polski" syn, a z tym "niemieckim" nie miala specjalnie dobrych relacji, zwlaszcza z jego zona. Zyla wiec sobie spokojnie pod jednym dachem z Potworem, ktory ja w koncu jakos zaakceptowal i pokochal, a dla niej stal sie calym swiatem i najblizsza rodzina.
W ubieglym roku moj slubny byl juz umowiony na jazde na szczepienie, kiedy nagle musielismy sami jechac do Polski w zwiazku ze smiercia ojca, ale Wisia jakos zalatwila sobie, ze wet przyjechal do niej do domu i zaszczepil Potwora. W tym roku, gdzies miesiac temu znow zadzwonila, zeby umowic sie ze slubnym i dluzsza chwile rozmawialysmy. Skarzyla sie, ze Potwor, chyba juz pelnoletni, bardzo podupada na zdrowiu i co ona zrobi, jak przyjdzie co do czego. Pocieszalam jak moglam, ale wiadomo... Kotka zostala zaszczepiona, przy okazji zrobili jej porzadek w paszczy, stracila kolejne zabki, ale po powrocie do domu jadla z wielkim apetytem, bo juz ja w pyszczku nie bolalo i wydawalo sie, ze najgorsze zostalo zazegnane. Tymczasem kilka dni temu znow zadzwonila, bo stan kici mocno sie pogorszyl, krecila sie w kolko, obijala o meble, plakala chyba z bolu. Pojechali ze slubnym do weta, ktory dal jakis zastrzyk, kazal obserwowac, czy sie polepszy, ale przygotowal ja na najgorsze, bo podejrzewal nowotwor, ktory prawdopodobnie zaatakowal mozg. Nastepnego dnia nie pozostalo Wisi nic innego, jak pozwolic kotce godnie odejsc, stan jej byl beznadziejny. Zostala zupelnie sama...
Zadzwonilam do niej, oferujac wszelka pomoc i probujac podtrzymac na duchu, ale sama wiem, jak to jest, kiedy trzeba podjac te najciezsza w zyciu decyzje i pozniej, kiedy wszystko w domu przypomina o nieobecnosci zwierzaka, ktorego nie tylko bardzo sie kochalo, ale ktory byl jedynym towarzyszem, rodzina wlasciwie. Wisia poprosila nas jeszcze, zebysmy wzieli od niej zapas zwirku i kociego jedzenia, ktorego tyle zostalo i szkoda wyrzucac. Wzielismy...
... i polozylismy w pokoju goscinnym, dokad zaraz wtargnely ciekawskie koty i Toyka. O ile jednak Toyka i Bulka poprzestaly na obwachaniu i poszly sobie w swoja strone, tak Miecka zostala przy trofeach na dluzej. Wachala, ogladala i nagle jak nie zacznie prychac, syczec i warczec! Wyczula obcego. Zamknelam pokoj na glucho, bo co ma sie kot niepotrzebnie denerwowac. A zdobyczami podziele sie z corka, bo moje tego nie przejedza. Miecka w ogole nie jada mokrego, a to wszystko to mokra karma, wiec byloby tylko dla Bulki, a jest tam tego jedzenia chyba na dwa miesiace plus koci zwirek, co do ktorego nie jestem pewna, czy moje go zaakceptuja, zwlaszcza Bulka i czy nie zacznie na znak protestu sikac gdzie indziej.
Oj, trudno takie rzeczy przeskoczyc. Piec dni temu jakis sku...l specjalnie przejechal mojego ukochanego, dochodzacego kocurka. Jeszcze nie udalo mi sie tego przetrawc... :(((.
OdpowiedzUsuńNie ma bata na takich. Przejechal kota, nastepnym razem sprobuje z czlowiekiem...
Usuń@Leciwa. Wiem, jak ci trudno -2 koty straciłam przez piratów samochodowego i quadowego. Pocieszyły mnie następne, które nowych nie akceptują.
UsuńA może przyjęłabyś śliczną małą sierotkę albo dwie? kolejne podrzutki mam - domy poznajdywałam, 2 brunetki zostały. Nikt nie chce, bo kotki. A są dobrze wychowane i przystosowane. I śliczne.
To nie byl kocurek Leciwej, tylko przybleda przychodzaca sie najesc. W domu Leciwa ma koteczke, ktora tez nie zaakceptowalaby nowego kota.
UsuńNie przejedzą tej maleńkiej porcyjki ze zdjęcia?! Moim nie wystarczyłoby to nawet na trzy dni! No chyba, że zrobiłaś tylko zdjęcie fragmentu.
OdpowiedzUsuńTam jest kilkadziesiat porcji, a Miecka mokrego nie jada, wszystko wiec dla Bulki, ktora owszem, jada, ale niewielkie porcje.
UsuńMatuchno... Moje są jak odkurzacze przemysłowe :)
UsuńBulka to niejadek, jaki byl szczypiorek za mlodu, taki zostal.
UsuńSmutno...Przemijanie, starzenie się, choroby, cierpienie, odchodzenie, pożegnania na zawsze...Tylko rzeczy, martwe i niepotrzebne już tym, których nie ma rzeczy zostają i przypominają...C'est la vie, niestety...
OdpowiedzUsuńNiby tak, ale Wisia w przeciagu 2-3 lat stracila praktycznie cala najblizsza rodzine, meza, syna i kota. Nie wiem, czy zdazyla pozbierac sie po tamtych zalobach, kiedy nadszedl ten cios ostateczny.
UsuńWspłóczuję tej Pani.Do mnie do sklepu przyszła pani w jednym w ciągu trzech dni odszedł jej maż i mama.Dzieci nie ma tylko brata gdzies daleko.A wczoraj był u mnie klient powiedzieć mi ,że już nie będzie przychodził bo kotka już nie ma.Odchodzą,odchodzą..
OdpowiedzUsuńWszyscy odchodza, i ludzie, i zwierzaki. Niby taka kolej rzeczy, a boli.
UsuńSamo życie.Jak się zastanowić to wielu radości w życiu nie zaznajemy, za to smutku i zmartwień sporo.Będzie p.Wisi trudno, teraz została sama. Ale może poprawią się Jej układy z synem?
OdpowiedzUsuńSyn w Polsce, ona tu. Teraz wybiera sie do Polski, bo "nareszcie moze bez zalatwiania opieki dla kota", ale wcale nie do syna, tylko do kuzynki. To juz o czyms swiadczy.
UsuńOjej jednak:(
OdpowiedzUsuńNiestety tak.
UsuńEch, nawet myslec mi sie nie chce... Wydaje sie jakby Migusia wczoraj do mnie przyszla, a to juz 5 lat. A Tigus ma 8, senior juz.
OdpowiedzUsuńNiby mowi sie ze najlepszym lekarstwem na zalobe po odejsciu zwierzaka jest nowy zwierzak, ale czy ja wiem?...
Juz 5 lat? To ja tak dlugo Ciebie czytam? Przeciez pamietam nastanie Migusi w Waszym domu. Nasza Miecka ma juz 11 lat.
UsuńPanta rei - wszystko płynie, przemija. Niestety jesteśmy tylko sekundą z istnienia świata. Ciężko jest kiedy zostaje się samemu. Wiem jak bolało kiedy odszedł nasz rudzielec Dżeki, wszystko nam go przypominało.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że Twoja Znajoma wróciła z powrotem do Niemiec. Tutaj nie da się żyć bo każdy dzień to walka o swoje.
Przede wszystkim ludzie bardzo sie zmienili i to chyba byla glowna przyczyna jej powrotu tutaj. Wszedzie tylko niechec, arogancja. Wisia juz "wyrosla" z Polski, trudno sie od nowa tam przyzwyczaic.
Usuńco człowiek, to historia...
OdpowiedzUsuńCo zwierzak tez...
Usuńsmutna historia, może nie ta Pani kotka adoptuje ze schroniska, nie będzie wtedy sama oczywiście jak się pozbiera po stracie...
OdpowiedzUsuńNie sadze, Eliza, to kobieta w okolicach 80-tki, sama niedomaga, a zwierzak to wielka odpowiedzialnosc. Zdziwilabym sie, gdyby chciala jeszcze miec jakies zwierzatko.
UsuńDobrzy z Was ludzie! Tyle mi się nasuwa po przeczytaniu tego wpisu. :*
OdpowiedzUsuńOj tam, to chyba normalne, ze sie pomaga, kiedy ktos pomocy potrzebuje.
UsuńNiby taaaak.... :)
UsuńTraktuj blizniego jak sam chcialbys byc traktowany, ot co. :)
UsuńPrzejmujaca historia:( Wiem, co znaczy stracić zwierzaka, a co dopiero, kiedy jest to jedyny towarzysz... Dobrze, ze jesteście obok.
OdpowiedzUsuńDobrze, ze Wisia zdecydowala sie wyjechac na jakis czas do kuzynki w Polsce, przynajmniej w tym pierwszym newralgicznym okresie nie bedzie musiala patrzec na swoje wlasne puste mieszkanie. Uspokoi sie, dojdzie do rownowagi i moze juz nie bedzie az tak bolalo.
UsuńSmutne są te odejścia.... :(... Dobrze, że ta Pani ma Was...
OdpowiedzUsuńTeraz to pewnie bedzie sie krepowala zadzwonic i o cokolwiek poprosic, kiedy Potwora juz nie ma.
UsuńSmutna historia. Niektorzy w zyciu maja wiecej smutkow niz normalnosci, szczegolnie na starosc.
OdpowiedzUsuńNiestety, starosc stworcy nie wyszla.
UsuńChyba lepiej umrzec mlodo. ;)
Smutno,żal mi pani Wisi.
OdpowiedzUsuńMnie tez, to taka kochana osoba, dobry czlowiek po prostu.
Usuńnie lubie takich historii....
OdpowiedzUsuńTo niestety staly skladnik zycia.
UsuńIm jestem starsza, tym jakoś częściej spotykam się z odchodzeniem. Niektórzy znajomi chorują, a ich rodzice się wykruszają.
OdpowiedzUsuńUściski mocne!
Coraz czesciej bedziemy czytac nekrologi tych, co odeszli w naszym wieku, a nawet mlodszych. Dopoki inni nie natrafia w koncu na nasz nekrolog...
Usuń