czwartek, 4 lipca 2013

Nieproszone zwierzatka domowe 1.

W latach 80-tych ubieglego wieku przypadl najwiekszy boom imigracyjny z Polski, zwlaszcza pod koniec dekady, kiedy i ja ruszylam swoje przyszle zwloki, zeby "na zachodzie" poprawiac sobie byt. Zanim to cale towarzystwo pozalatwialo formalnosci, mijalo na ogol kilka miesiecy. W tym czasie czlowiek zawieszony byl miedzy niebem a ziemia, zadnego pewnego statusu prawnego. Nie mozna wiec bylo szukac mieszkania na wlasna reke i pomieszkiwalo sie tam, gdzie zakwaterowali.
Roznie z tym bylo, nie zawsze trafialo sie na wymarzone towarzystwo, a bywalo ono rozne. Wszyscy, czekajac na uregulowanie pobytu, nie pracowali, zyli w stresie, wiec niektorym alkohol pomagal zabic nude i ukoic nerwy. Bywaly  nieprzespane noce, bo gdzies za sciana odbywaly sie libacje, nierzadko zakonczone mordobiciem. Zdarzaly sie kradzieze jedzenia z lodowki we wspolnej kuchni. Czyli normalka w takich warunkach.
Takie pierwsze samodzielne mieszkanie, choc nadal tymczasowe, z zasobow miasta, dostalismy dopiero po prawie dwoch latach. Moje szczescie nie mialo granic, nareszcie moglam zamknac swoje wlasne drzwi i miec lazienke wylacznie dla siebie. Nie musialam przed prysznicem najpierw szorowac przybytku, a do kabiny wchodzic w japonkach, zeby nie nabawic sie jakiejs choroby, a deski sedesowej sterylizowac przed uzyciem.
W miare mozliwosci i sprytu, urzadzilismy to mieszkanie, glownie meblami z wystawek, chociaz troche juz nakupilismy. W takich warunkach mozna bylo juz spokojnie oczekiwac mieszkania docelowego. Jako ze dom i tak przeznaczony byl do rozbiorki, bo na jego miejscu i dwoch sasiadujacych, powstac miala nowoczesna komenda policji, jego starzy, stali lokatorzy powoli sie wyprowadzali, a pustostany byly przez miasto zasiedlane takimi jak my lub azylantami. Wladze miasta imaly sie roznych sztuczek, by gdzies pomiescic cale to naplywowe towarzystwo. Nasz dom nie byl wcale rudera i nie dlatego podlegal rozbiorce, po prostu nie miescil sie w planach urbanistycznych.
Mieszkalismy na 2 pietrze, pod nami jeszcze stare lokatorki, Greczynka z matka, na parterze tez dawni lokatorzy, a nad nami inna rodzina z Polski. Mieszkanie bylo niebrzydkie, bardzo przestronne trzy pokoje z ogromna kuchnia. Jedynym mankamentem bylo sasiedztwo przelotowej dwupasmowej ulicy, wieczny kurz i halas. Ale czlowiek cieszyl sie jak dziecko, bo to bylo pierwsze "swoje" mieszkanie, nie do przecenienia po dwuletniej meczarni na kupie.
I tak sobie tam pomieszkiwalismy w spokoju, do momentu, kiedy rodzina z pietra powyzej wyprowadzila sie do docelowego mieszkania, a na ich miejsce przyszla mila skadinnad rodzina Tamilow. Wiadomo, ze Hindusi i Tamilowie czcza wszystko, co sie rusza, a ze przybyli z osrodka azylanckiego, przywiezli ze soba w bagazu zwierzatka. Ja tam lubie zwierzatka, ale niekoniecznie wszystkie jak leci, a juz bardzo niekoniecznie we wlasnym mieszkaniu.
Bo otoz po niedlugim czasie zauwazylam w mieszkaniu pojedyncze osobniki Blatella germanica, swoja droga nazwa adekwatna do miejsca ich i naszego zamieszkania.
Zwierzatka pokazywaly sie glownie noca, w dzien spaly gdzies skrzetnie poukrywane, wiec zanim w ogole zaczelismy je zauwazac, one zdazyly w tym czasie pracowicie sie rozmnozyc. Z poczatku widywalismy je pojedynczo, ja nawet specjalnie nie skojarzylam, ze to prusaki, bo nigdy wczesniej ich na oczy nie ogladalam. Z czasem jednak zrobilo sie nieprzyjemnie, bo przy kazdym zapaleniu swiatla, widac bylo uciekajace ze scian i kryjace sie po roznych szczelinach te dlugowase owady. Biegalam z packa na muchy, ale w miejsce jednego zabitego pojawialy sie inne i bylo ich coraz wiecej. To naprawde nieprzyjemne uczucie, ta swiadomosc, ze one sa praktycznie wszedzie. Strach, ze w nocy moglyby pelzac nawet po nas.
Musze tu nadmienic, ze najwiecej mielismy ich w lazience i to tylko dlatego, ze Tamile nad nami mieli w tym miejscu kuchnie. Nasza kuchnia byla na szczescie po drugiej stronie mieszkania, wiec jeszcze nie doszlo do inwazji na nasze zapasy spozywcze. Znajac jednak szybkosc rozprzestrzeniania sie tej zarazy, moglam oczekiwac, ze nie potrwa dlugo, a bedziemy je miec w szafkach kuchennych.
Trzeba bylo jak najpredzej zaczac dzialac, by zapobiec najgorszemu.
Zaczelam wiec bombardowac wydzial mieszkaniowy miasta, ze mamy w domu inwazje prusakow przywleczonych przez Tamilow i maja natychmiast cos z tym uczynic.


...ciag dalszy w nastepnym poscie...

40 komentarzy:

  1. Znam tą przyjemność - moje pierwsze mieszkanie miało takich lokatorów - zresztą byli w całym budynku. Nic nie pomagało - robiłam dezynfekcje w całym mieszkaniu , ale co z tego jak inni tego nie robili. Dopiero jak wyremontowali budynek - zrobili też dezynfekcje i jakoś towarzystwo pouciekało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezwykle ciezko pozbyc sie tego badziewia. Wystarczy, ze w jednym pionie w wiezowcu tylko jedno mieszkanie bedzie mialo takich wyspollokatorow, a niedlugo wszystkie piony i poziomy beda zainfekowane.

      Usuń
  2. Masz racje. Ja w takim wieżowcu mieszkałam i były też tam zsypy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U moich rodzicow w wiezowcu nie bylo na szczescie karaluchow, ale za to myszy mialy sie niezle, a w lazience byly nawet slady szczura. Tam wszystko jest ze soba mniej lub bardziej polaczone, wiec dla szkodnikow to raj na ziemi, nie ma przeszkod w przemieszczaniu sie miedzy pietrami i w poziomie.

      Usuń
  3. Brrr, chyba większość ludzi zna ten problem. Jak byłam mała też u mnie były prusaki, całe szczęście nigdy sie nie lęgły u nas tylko przychodziły do nas na rekonesans;))
    Zatrzęsienie prusaków pojawiło się w latach 90-tych, ale w tedy mój tata znalazł jakiś świetny środek na to paskudztwo i błyskawicznie wszystkie zniknęły.
    Musze powiedzieć, że teraz w moim bloku (a mieszkam w mieszkaniu po rodzicach w którym się wychowałam) nie widuję w ogóle robactwa. Znaczy sąsiedzi są czyściejsi niż kiedyś byli ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie byla to nowosc, nigdy wczesniej, ani pozniej nie musialam sie zmagac z tymi slodziakami. Za to u rodzicow w wiezowcu grasowaly myszy, nie wiem, co lepsze.

      Usuń
  4. Ja tej przyjemności z takimi lokatorami na szczęście nie miałam w swoim domu , choć raz na jakiś koloniach ,były takie osobniki ponoć w łazience , ja na ich jednak nie widziałam .
    Słonecznego dnia , Ci życzę :)
    Ilonus.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okropnie brzydze sie wszelkiego robactwa, wiec byl to dla mnie prawdziwy horror, jakiego nie zycze najgorszemu wrogowi. Wszedzie tak bylo, gdzie wprowadzali sie Tamile, niedlugo pojawialo sie robactwo. I jak w takich warunkach nie byc rasista?
      Buziaki

      Usuń
  5. Znam te stworzenia z akademika .... w tym moim nie było tak źle, po stołach nam nie biegały, ale kiedyś przyjechałam latem po coś tam do Poznania i spałam u koleżanki dwa wieżowce dalej. O matko, tam to się działo !! Moze dlatego, że mieszkali tam zootechnicy, wiec w ramach przyuczania do zawodu musieli mieć kontakt i z takimi drobiazgami ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorsze jest, kiedy choc jeden lokator odmowi dezynsekcji w domu, wtedy nie da sie wszystkich wytruc i zabawa zaczyna sie na nowo.

      Usuń
    2. A Wasi sąsiedzi konsekwentnie odmawiali, bo przecież kochają te stworzenia.
      Koszmar.

      Usuń
    3. Oni szli w zaparte! Twierdzili, ze u nich nic nie ma.
      Ale o tym pozniej...

      Usuń
  6. Eksmitowali Tamilow???? czy ... czekam na ciag dalszy i happy end :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie powiem! Uzbrajaj sie w cierpliwosc, bo do konca daleka droga... ;)

      Usuń
    2. z tym obrzydlistwem nie łatwa sprawa... fuj!

      pozdrawiam i zapraszam

      Usuń
  7. Brrrr, to nieciekawe uczucie gdy, po zapaleniu światła ściany sie ruszają. Na szczęście nie miałam okazji tego doświadczyć. Miłego! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie powiem, zeby bylo to przyjemne uczucie. I jeszcze te tysiace oczek wpatrzonych w Ciebie, to dopiero robi wrazenie!

      Usuń
  8. Bleeeee ...ohyda! Nieprzyjemne towarzystwo, przyznam szczerze. Czekam więc na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiadaja, ze do wszystkiego mozna sie przyzwyczaic, ale mnie sie nie udalo. Za bardzo jestem "obrzydliwa".

      Usuń
  9. A mój komentarz znów wpadł do spamu, bo go nie widzę... Chyba za rzadko się udzielam ostatnio i jak nadrabiam hurtowo zaległości blogowe to traktują mnie jak spamera ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juz go wyjelam ze smieci, troche oczyscilam, wyprostowalam i jest jak nowy :)))
      To jeszcze nic, mnie wczoraj moje wlasne odpowiedzi na komentarze wyrzucilo, a bywam przeciez na swoim osobistym blogu czesto. I tez mnie potraktowali jak obcego.

      Usuń
    2. Dzisiaj znow wyrzucil mi do smieci odpowiedz na komentarz Ilony >:(

      Usuń
  10. Aż mi ciarki po plecach przeszły..bleeee...na szczęście nie miałam okazji przebywać w takim "towarzystwie" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz moge juz o tym pisac z humorem, ale wtedy nie bylo mi wcale do smiechu.

      Usuń
  11. Nigdy nie mieszkałam ani w wynajmowanym mieszkaniu, ani w takim wspólnym.
    Miałam to szczęście, że od dziecka gdzieś tam z rodzicami, ale we własnym.
    Jednak na początku mieszkania w blokach nie wszyscy byli tacy czyści i sumienni, albo prusaki rozmnożyły się w zsypach i śmietnikach. I zaczęły łazić po bloku w mieszkaniu rodziców.
    Po wielekroć pamiętam, jak prowadziliśmy z nimi wojnę, przede wszystkim odcinając nasze wszystkie otwory do pionów, żeby się nie przedostawały z innych pięter do naszej kuchni.
    A mama w szafkach wykładała borax i inne specyfiki. Zawsze ta walka kończyła się sukcesem i nie było długo niechcianych gości. Po czym znów bywał nalot. To się zdarza po dziś dzień. Dlatego m.in. cieszę się z mieszkania w domu. Moi sąsiedzi z bliźniaka na szczęście też nie lubią zwierzątek (żadnych nie lubię, ale tych raczej też), bo by się pewnie coś tam przecisnęło przewodami wentylacyjnymi. Poza tym jest czysto, a kosz na śmieci jest na zewnątrz, pakowany szczelnie wiązanymi workami. Tam też jeszcze się nigdy nie zagnieździły. Z czego wnoszę, że po prostu nigdy ich tu nie było, ufff!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to masz szczescie! W bloku wystarczy jeden brudas, ktory skads przywlecze i za chwile maja wszyscy. Trudno jest zatkac ABSOLUTNIE wszystkie dziurki, szparki i szczelinki. A walka z nimi jest niezwykle trudna.

      Usuń
  12. ...inwazje prusaków znam tylko z opowiadań, wiem tylko że to cwane istotki. W naszym bloku, gdzie teraz mieszkamy, też były...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kontynuacji opowiesci dowiesz sie, jakie to spryciule.

      Usuń
  13. Obrzydlistwo, choć nie boję się robali, te zwyczajnie mnie brzydzą!
    Kiedyś napadły na moje mieszkanie, uroki mieszkania w bloku ze zsypami. Jak zobaczyłam takiego konia, galopującego za moją kuchenną szafkę, zerwałam blat i wyrzuciłam szafki kuchenne na korytarz, a potem do kontenera. I tak zaplanowałam nieplanowany w tym momencie remoncik kuchni, Mżonek nie był zadowolony, ale już było po fakcie jak wrócił do domu, potem struliśmy całe mieszkanie. A że słyszę co jakiś czas, że pojawiają się u ludzi, rozkładam trutki choćby profilaktycznie i na razie mamy spokój. Mówienie, że robactwo jest z brudu nie do końca jest prawdą, wystarczy, że jeden to paskudztwo przywlecze i nie truje i rozłazi się takie po biednych lokatorach...ciekawam ciągu dalszego! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mirabelko, JAK zerwalas sama ten blat i wynioslas szafki na korytarz? Czyzby widok karalucha wyzwolil takie poklady adrenaliny, ze nie mialas z tym problemu? ;)
      Prawda jest, ze one nie nie biora sie z brudu, ale w brudzie wlasnie maja idealne warunki do zycia i prokreacji.

      Usuń
    2. Blat nie był specjalnie przytwierdzony, ale nawet gdyby był, determinacja była wielka. :)
      Nie mogłabym spokojnie spać gdybym wiedziała, że on tam gdzieś jest i zapewne czai się na moje żarcie!;)
      To była walka o przetrwanie. Albo on, albo ja! :)))

      (a jaką mam teraz ładną kuchnię ;) )

      Usuń
    3. Obecnosc jednego osobnika zdeterminowala Cie az tak bardzo, ze sama kuchnie rozebralas. Co ja mialam robic? Nie mialam gdzie sie wyniesc, a mialam ich w chalupie sporo.

      Usuń
    4. Pantero, no nie wiem teraz jak Cię pocieszyć? Może tylko tym, że ten mój był wielki jak koń i można go było ujeżdżać! ;))))

      (a może to wyobraźnia dodała mu gabarytów i koński ogon, a we mnie wzbudziła zapędy jeździeckie!?) ;))))))

      Usuń
    5. W moich oczach te u nas tez byly znacznych rozmiarow, ale zeby zaraz meczyc zwierzatka braniem je pod siodlo...?
      Teraz to juz nawet nie musisz mnie pocieszac, pocieszen brak mi bylo w 1991 roku :)))

      Usuń
  14. W średniowieczu sposobem na prusaki były baldachimy. Spadające z sufitów owady ześlizgiwały się po baldachimach na ziemię. Nogi łóżek stawiano w miskach z wodą, aby nie udało im się wejść wyżej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaciekrece! Zamiast je tepic, oni im tylko zycie utrudniali.
      Z sufitu na lozko jeszcze mi nie spadaly, tylko tancowaly po scianach, moze z czasem zaczelabym sypiac pod parasolka?

      Usuń
    2. ..., dobrze, że nie musiałaś...

      Usuń

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.