niedziela, 7 lipca 2013

Nieproszone zwierzatka domowe 4.

... i przyslali mi do domu prawdziwego fachowca. Byla to kobieta, wielka jak gora, tega i baaardzo sympatyczna. Najpierw byla tylko na rekonesansie, zeby rozejrzec sie w sytuacji i udzielic mi szczegolowych instrukcji, kiedy nadejdzie godzina D*). Wszystkie zabiegi, ktorych dokonywal ciec celem eksterminowania robali, skwitowala wywroceniem oczu i wzruszeniem ramion.
- Prusak to cwana bestia, z nim trzeba sposobem, a nie na zywiol.
Tyle to i ja wiedzialam. Juz dawno slyszalam, ze gdyby nastapil konflikt atomowy, szanse na przetrwanie maja karaluchy i prusaki. Moze jeszcze szczury, ale niekoniecznie. Tak wiec zabiegi ciecia byly mniej wiecej tak samo skuteczne, jak proby stracenia ksiezyca z nieba motyka. Po wysluchaniu od milej pani wszystkich wytycznych, umowilysmy sie na konkretny dzien. I w tymze dniu mialam:
1. okleic lodowke tasma,
2. zabezpieczyc wszystkie artykuly spozywcze w torebkach foliowych,
3. mozliwie poodsuwac meble,
4. znalezc sobie i rodzinie jakis azyl na 8 godzin.
Te same wytyczne dostala, rzecz jasna, rodzina z pietra wyzej.
Kiedy w oznaczonym dniu ta mila kobieta ponownie przyszla i przebrala sie w sluzbowy stroj, wygladala jak alien: kombinezon, maska gazowa, okulary ochronne, a na plecy zalozyla taki dynks do opryskow ze szlauchem i dysza, po czym wyprosila nas z domu.
Widzac to wszystko, od razu bylam dobrej mysli, ba, bylam nawet pewna, ze operacja zakonczy sie pelnym sukcesem. Inne nastawienie, inne srodki.
No, fachowiec pelnom gembom!
Powloczylam sie z potomstwem na spacerze, odwiedzilysmy wszystkie place zabaw w okolicy, wrzucilysmy cos na ruszt w McD, a do konca bylo jeszcze tak daleko... Dziatwa stala sie marudna, bo zmeczenie dawalo o sobie znac. Polazlysmy robic okupacje u znajomych i w koncu czas jakos zlecial.
Po powrocie do domu we wszystkich mozliwych zakamarkach lezaly zwloki, bez mala jak w prosektorium. Pozamiatalysmy slady masakry, pomylysmy podlogi i co sie dalo, wietrzylysmy zawziecie, zeby mozliwie nie wdychac jakichs resztek tego srodka, choc kobieta zapewniala nas, ze po 8 godzinach na pewno wszystko juz wywietrzalo. Wiadomo jednak, ze trzeba zachowac daleko idaca ostroznosc, zwlaszcza przy dzieciach.
Tak oto moja opowiesc o przygodzie z hodowla w domu tych malenkich cwaniaczkow, dobiega konca. Z jednej strony czlowiek przyzwyczail sie do stalej obecnosci ruchliwych zyjatek na scianach i kiedy zamiatalam te male truchelka, bylo mi ich szczerze zal. Takie byly bezbronne, lezac brzuszkami do gory. Z drugiej strony wreszcie odczulam wielka ulge, kiedy z calego zywego inwentarza w domu, pozostaly tylko dzieci i maz.

__________________________________
*) D jak dezynsekcja.

***********************************************************************************

Przypominam o glosowaniu na najlepsze opowiadanie na blogu Za gorami, za lasami O ile sie nie myle, dzisiaj jest ostatni dzien, kiedy mozecie zaglosowac.

30 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Ja tam nawet nie szukalam, musialam tego fachowca wyawanturowac!

      Usuń
  2. No tak, tylko tobie mogło być ich żal (i jeszcze mnie) :)

    Super historia! Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo wolalabym, zeby sie same zywcem wyniosly. Nie chcialy jednak, wiec coz mi pozostalo?
      Milej niedzieli, Anko!

      Usuń
  3. Dzień dobry Panterko! Toś sie z prusakami umęczyła! Rozumiem Twoje perypetie bo i ja za dawnych czasów uzerałam siez cała rodzinką z plagą tychże "przemiłych" insektów. Nic nie pomagało aż do zastosowania lizolu. Wiesz, to jest ten specyfik którym zawsze tak ohydnie smierdzi w szpitalach. Wytruło dziadostwo do imentu, tylko smród w mieszkaniu na długo pozostał.
    Czytałam kiedyś dziwną ksiazkę o kobiecie, która zyła w przymusowej symbiozie z robalami domowymi. Świat był pokazany od ich strony. Ciekawe to stworzenia zapewne i bardzo przez człowieka niesprawiedliwie traktowane, ale jednoczesnie dreszcz po krzyzu przelatuje, gdy sie o ich wąsiskach cienkich pomysli i szeleszczących, chitynowych pancerzykach i wydeptanych przez nie ściezynkach! Brrr!!!
    Dobrej niedzieli bez zbędnych szelestów zyczę!:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy tym lizolu prusaki chyba smrodu nie wytrzymaly w wyniosly sie z domu zywe, bo przeciez to nie trucizna (w tym stezeniu, w jakim byl stosowany), tylko srodek odkazajacy, choc zracy.
      W naszym przypadku gaz byl trujacy, choc bezwonny, nie wiem, co to bylo, ale bylo bardzo skuteczne.
      Przyjemnej niedzieli, Kangurki.

      Usuń
  4. Czekałam z komentarzem na zakończenie tej historii; szczerze się zastanawiałam, kto w końcu zwycięży; one czy Ty? A może musiałaś się poddać i opuścić "wspólne" mieszkanie (tak sobie myślałam, na przykład)? Na szczęście to one poległy w tym boju.
    Ja kiedyś, dawno, wyprowadzając psa na spacer, stanęłam sobie przed osiedlowym spożywczakiem i popatrzyłam na sery w ladzie chłodniczej; było już ciemno, sklep zamknięty, a po serach w najlepsze spacerowały jakieś robaki. Po powrocie do domu zapytałam Babcię, co to za robale (tu opis) mogą tak sobie łazić po serach, a Babcia "uświadomiła" mnie, że to prusaki! Nie muszę chyba dodawać, że sera i innych nie zamykanych fabrycznie produktów długo w tym sklepie nie kupiliśmy...
    Ninka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele osob nawet nie wie, ze i gdzie sa prusaki, bo w dzien chowaja sie i dlugo ich nie widac. Sklepy spozywcze to dla nich raj na ziemi, zarcia maja po kokarde i malo kiedy da sie wszystko tak uszczelnic, zeby nie wlazly do srodka.
      Milej niedzieli, Ninko.

      Usuń
    2. Wiesz co, dlatego bałabym się mieszkać w domu, gdzie na parterze jest jakikolwiek sklep spożywczy czy restauracja, aż mnie dreszcze biorą na samą myśl, bo sama mam wybitne obrzydzenie do tych stworzeń!

      Usuń
    3. Masz racje, to nie do unikniecia. Bylismy kiedys u znajomych, jeszcze w Polsce, pod nimi byla cukiernia, a w lazience prawdziwe czarne karaluchy, nie prusaki, znacznie od nich wieksze i bardziej obrzydliwe. Oni musieli sie do ich obecnosci przyzwyczaic.

      Usuń
  5. No! Ta kobieta była odpowiednim człowiekiem na odpowiednim stanowisku :)
    Jednak czasem opłaca się wkroczyć do urzędu z wrzaskiem. Jaka szkoda, że człowiek na co dzień najczęściej nie ma na to czasu i ochoty, bo może więcej spraw by się załatwiło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja osobiscie watpie, czy w Polsce wrzaskiem mozna cokolwiek uzyskac. Pisalam o biurwach i urzedasach, oni tam maja WLADZE i na kazdym kroku beda Ci udowadniac, ze od nich zalezy Twoje zycie. Wrzeszczac skazesz sie z gory na niepowodzenie.

      Usuń
  6. Ufff, zwycięstwo :)
    Pamiętam, że w moim akademiku to pryskali jakimś białym czymś, ale tylko łazienki, kuchnie i korytarze. I dawało to niezłe rezultaty.

    A sąsiedzi z góry? Nie lamentowali nad tymi martwymi zwierzątkami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eee tam, oni wszystko przyjmuja z pokora i rezygnacja. Sa karaluchi - dobrze, nie ma ich - drugie dobrze. Predzej mnie bylo ich zal.

      Usuń
    2. Aaa, to takie mają podejście. Myślałam, że kochają zwierzątka wszelakie i było im żal, że jakaś "paskudna" kobieta je wytruła, na wniosek innej "paskudy" ;)

      Jesteś bardziej empatyczna, Panterko :)

      Usuń
    3. Dla zwierzat jestem. I dla niektorych ludzi, ale nie dla wszystkich, he he he! :)

      Usuń
    4. Bo nie warto dla niektórych ludzi ;)
      I się nie fochaj, bo ja dopiero od wczoraj działam i mam w głowie niezły pierdolnik od tych wszystkich opcji. A reklamowanie się i chwalenie przychodzi mi ciężko. Cv zamierzałam od jutra roznosić, bo dopiero teraz mam już trochę ogarnięte, co z czym się je ;)

      Usuń
    5. Nie martw sie, juz powrocilam na Twe lono. :)))

      Usuń
  7. Wszystko dobre ,co się dobrze kończy i jak zwykle,gdzie diabeł nie może tam babę pośle...etc
    Zwycięstwo jak się patrzy,widok jak po bitwie i znów człowiek chwilowo zatryumfował,ale nie cieszcie się ludzie jeszcze przyjdzie czas odwetu:)))
    Dobrze się czyta Twoje opowiadania Aniu,a ta opowieść to swoisty horror.
    Miłej niedzieli :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasnie wrocilismy z ponad trzygodzinnego spaceru, ledwie zyje, a Kira padla.
      Ty mnie nie strasz odwetem! Mam nadzieje, ze tamte prusaki nie zostawily jakiegos testamentu potomnym, z namiarami na mnie.
      Przyjemnego popoludnia, Malgosiu.

      Usuń
  8. A mnie tam prusaków nie szkoda! Nie lubię wszelkiego rodzaju robactwa. Jeśli chcą żyć niech trzymają się z daleka ode mnie ;))
    Ciekawa jestem jestem i le prusaczych trupów było u sąsiadów na górze skoro u Ciebie było ich tak dużo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego nie chcialam wiedziec i nie bylam na gorze, zeby sie przekonac i policzyc, ale z tego, co gadal ciec, bylo ich tam wielokrotnie wiecej niz u mnie. Pewnie ich trupki wiaderkami wynosili.

      Usuń
  9. no tak są zwierzątka fajne i te mniej fajne..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby to dluzej potrwalo, pewnie zaczelabym je oswajac, dokarmiac i na spacer wyprowadzac :)))

      Usuń
  10. Jak wierzyć w reinkarnację , to karaluchem lub jakimś robakiem bym nie chciała być :))
    Buziaki :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moze juz kiedys bylas karaluchem, Ilonus, a teraz przeobrazilas sie w kobiete. Nastepnie bedziesz... dzieciolem?... zyrafa?... czarna pantera?... :)))

      Usuń
  11. Przeczytalam Twoja opowiesc o tych robalach i az mna wstrzasnelo. Ohydztwo!!! brrrrr.
    Panterko, my na szczescie nigdy nie mielismy dzikich lokatorow i zgodze sie z Toba, ze w hinduskich domach ( nie wszystkich oczywiscie) karaluchy to chleb powszedni.
    Dlaczego? Niestety prawda jest taka, ze sa strasznymi brudasami to samo tyczy sie Meksykow( zaznaczam, ze rowniez nie wszystkich).
    Maja syf w chalupach, szczegolnie w kuchniach. Zarcie lezy wszedzie, wiec robactwo ich kocha.
    Wielu moich znajomych ktorzy mieszkali na siedlach gdzie mieszkali wlasnie Hindusi czy Meksycy mieli podobny problem jak Ty. I co z tego, ze Ty masz czysto jak to scierwo przechodzi rurami.
    Najwazniejsze, ze udalo Ci sie wywalczyczc dezynsekcje i pozbylas sie nieproszonych gosci.

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama powiedz, jak tu kochac i tolerowac tych azylantow-imigrantow?
      Dzisiaj bylismy na spacerze, przechodzilismy przez inna czesc naszej dzielnicy, zamieszkala w wiekszosci przez Arabow, Turkow, Murzynow i czort wie, kogo jeszcze. Wokol brud i syf, smieci na trawnikach i placach zabaw, smrod tych ichnich potraw dochodzacy z otwartych okien. Serce sie kraje, a noz sam w kieszeni otwiera. Kiedys to byla taka fajna dzielnica, dopoki te kanaki jej nie opanowaly. Nie ma na nich bata. Sprobuj zwrocic uwage, bedzie sie nazywalo, ze faszysta niemiecki gnebi biednego muzulmanina.
      Oj, gdybym tak dostala wladze w rece, za piec minut byloby czysciutko albo osiedle by sie wyludnilo, bo wszyscy byliby odeslani z powrotem do siebie.
      Buzka

      Usuń
    2. Masz racje Panterko. Ja nie jestem rasistka ale kurcze jakies zasady powinny obowiazywac. Wiem, ze to inna kultura itd. ale do cholery skoro zdecydowali sie zyc w tym kraju to chociaz odrobine powinni sie dostosowac, a tu guzik, robia co chca i maja innych gdzies. Najgorszy wlasnie jest ten brud i syf.
      Ja takie miejsca omijam szerokim lukiem, tak szczerze po prostu boje sie takich ludzi.

      Usuń
    3. Ja sie ich nie boje, bo to czesto bardzo sympatyczne osobniki, a ja tez pamietam, ze nie niemiecka krew we mnie plynie. Jednak ja sie dostosowalam, bo wiadomo, jesli wejdziesz miedzy wrony... Czlowiek zachodu musi u nich zachowywac sie wlasciwie, oni natomiast olewaja wszystkie nasze zasady.

      Usuń

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.