piątek, 13 lipca 2012

Czy wiara szkodzi?

W ostatnim czasie wszedzie pelno jest o sprawie rozwodowej Toma Cruisa z Kate Holmes, o jej sprytnym i bohaterskim odejsciu od meza, a w gruncie rzeczy od kosciola scjentologicznego. Nie tylko kolorowe pisma rozwodza sie o szkodliwosci tej sekty, o indoktrynowaniu jej czlonkow, o nachalnym udziale w ich zyciu osobistym, o praniu mozgow i zlym wplywie na ich zachowanie.
A mnie sie wydaje, jakbym sluchala o kosciele katolickim. Tam tez same nakazy i zakazy, straszenie pieklem, wyszydzanie i zabranianie innych religii, ingerencja w najbardziej intymne aspekty zycia, dyktowanie zachowan, podawanie gotowych przepisow.
Religia w swojej istocie nie bylaby niczym zlym, gdyby nie jej ekspansywnosc, autorytarnosc, nieposzanowanie jednostki, proby stania ponad prawem. Byc moze funkcjonuja w kosciele katolickim wyjatkowi ksieza, z prawdziwego powolania, pragnacy niesc nie tylko pomoc duchowa, ale i te wymierna, materialna. Nie dbajacy o wlasny interes, a nawet o interes kosciola, oddani w pelni swojej posludze. Tak, bywaja tacy, ale wierchuszka szybko sie ich pozbywa, bo w zalozeniu nie chodzi o nic wiecej, jak o nabijanie kasy. Nie jest wazne, ze dzieje sie to kosztem parafian, trzeba placic i juz! A "cenniki", ktore w zalozeniu mialy byc co laska, sukcesywnie rosna, bo na pytanie o cene, zawsze pada odpowiedz co laska, ale nikt nie daje mniej niz...
A przeciez koscioly w swoim zalozeniu mialy byc miejscem wspolnych spotkan i modlitw wiernych, a nie pelnymi przepychu bizantyjskimi palacami, kapiacymi zlotem i luksusem. Ksieza (w zalozeniu oczywiscie) mieli zyc w ubostwie i poswiecac sie posludze i wiernym. Tymczasem, jak jest, kazdy widzi. Koscioly stoja w kazdym mozliwym miejscu, czesto zaklocajac zycie mieszkajacych w poblizu ludzi, niekoniecznie parafian, niekoniecznie w ogole wierzacych. Glosne dzwony zaczynaja swoja dzialalnosc od 6.00 rano, a wystawione na zewnatrz glosniki uniemozliwiaja otwieranie okien podczas mszy. Interwencje pozostaja bez skutku, droga prawna jest beznadziejna, bo wladza boi sie zadzierac z kosciolem. A klechy nie ogladaja sie na interes spoleczny, czuja sie bezkarni i robia, co chca.
Podobnie z przekretami finansowymi, Komisja Majatkowa, tzw. oddawaniu odebranych przez poprzedni ustroj dobr, Radiem Maryja i Telewizja Trwam. Latwiej jednak komornikowi wejsc na rente ubogiej babci, niz uszczknac cokolwiek z koscielnych bogactw.
Najgorszym jest jednak czynny udzial kosciola w polityce, wbrew konstytucji, ktora Polske okresla jako panstwo swieckie i wyraznie mowi o rozdziale kosciola od panstwa. To wszystko jednak teoria. Juz podczas zaprzysiezenia poslow nowej kadencji, wiekszosc z nich konczy slowa przysiegi: tak mi dopomoz bog. Jakim prawem? Chyba prawem kaduka. Wiara nie jest zabroniona, ale powinna pozostac za drzwiami sejmu, wewnatrz nie ma czego szukac, tam najwazniejszy powinien byc interes panstwa i obywatela, a nie boga. Niestety, na kazdym kroku poslowie konsultuja ustawy z episkopatem. Czy aborcja, in vitro, antykoncepcja i wiele innych, nie powinny byc wylacznie sprawa sumienia? Nie dziwota wiec, ze potem "utylizuje" sie narodzone dziateczki na sto roznych sposobow, a mozna bylo zapobiec ich narodzinom. Bo poslom lezy bardziej na sercu podlizywanie sie kosciolowi, niz interes spoleczny. Malo tego, czyni sie wiele, by przestepcy w sutannach (oszusci, pedofile) pozostali bezkarni lub, w najgorszym przypadku, otrzymali wyrok w zawieszeniu. Rozprawy odbywaja sie przy drzwiach zamknietych, zeby jak najmniej osob dowiedzialo sie o zepsuciu na lonie kosciola. Stad tez wielu wiernych nie daje wiary doniesieniom o przestepstwach popelnionych przez ksiezy i broni ich dobrego imienia.
Tu cisnie sie na usta proste pytania: po co ludzie sobie sami tak utrudniaja zycie?
Chrzcza dzieci, bo rodzina naciska, a potem dziecko samo zadecyduje, czy chce w kosciele pozostac. Otoz nie, bo nawet apostazja nie zwalnia z bycia katolikiem. Niedawno papiez wydalil z siebie madrosc zyciowa, ze raz ochrzczony, juz na zawsze katolik. Ja osobiscie mam to w dupie, bo tutaj moja apostazja wymiernie przeklada sie na odcieciu kosciola od mojego portfela, a ze w Polsce posluguja sie moim aktem chrztu, zeby podreperowac swoje statystyki, nie mam na to zadnego wplywu. Przestalam byc i czuc sie katoliczka.
Podobnie sprawa ma sie ze slubami koscielnymi, tesknotami pretensjonalnych kobieciatek za bialym welonem i Ave Maria na organach. I nic to, ze duzy ich procent idzie do oltarza z brzuchami, a po kilku latach sa rozwiedzeni. To ja zyje w grzechu, bo od trzydziestu kilku lat z tym samym mezem, ale po slubie cywilnym. Czy to nie jest zabawne?
No i wreszcie sprawa w zyciu ostateczna, czyli pochowek. Jak to tak, bez ksiedza? A co ludzie powiedza? A przeciez mozna zorganizowac pogrzeb z udzialem urzednika z magistratu. Bralam udzial w takich pogrzebach i zapewniam, ze wiecej w nich wspolczucia dla rodziny, wiecej powagi dla sytuacji, a na pewno mniej chciwosci za posluge. Moja rodzina ma zapowiedziane, ze nie zycze sobie zadnych ksiezy i pokropkow mojej trumny. Tylko pogrzeb swiecki i to po spaleniu.
Kler w Polsce przebolec chyba nie mogl, ze coraz wiecej wiernych decyduje sie na kremacje. Potrzebuja zatem mniej miejsca na cmentarzu, a co za tym idzie, wpadnie mniej do kleszej kasy. Ale od czego spryt i determinacja? Nie beda odprawiac swoich gusel nad urnami! Trzeba najpierw zalatwic trumne, odprawic gusla, potem dopiero palic. Koszta podwojne! A kosciol i tak wyjdzie na swoje.
I jeszcze maly szczegolik. Organicznie wrecz nie znosze, kiedy traktuje sie mnie z gory, kiedy mi sie cos kaze, zamiast prosic lub przedyskutowac. A ksieza, chyba jeszcze w seminariach, uczeni sa traktowac wiernych, jak polglowkow, byc w stosunku do nich aroganckim, wszechwiedzacym i z zasady madrzejszym. Moze i ma to zastosowanie na wsiych, czy w malych miasteczkach, moze mialo przed wojna, kiedy jedynym pismiennym w okolicy byl wlasnie pleban, ale nie dzis.
Coraz wiecej myslacych ludzi watpi w istnienie boga, wiara jest dla maluczkich, bo oni musza czuc bat nad soba, bat w postaci piekla. Oni tesknia za mistyka, dopatruja sie matek boskich w kazdym seku drzewa, wierza we wszystko, co wydali z siebie klecha.
Ale nawet u nich cierpliwosc czasem sie wyczerpuje i spaslak w sutannie odstawiany jest na taczkach z gnojem poza wies.

Reasumujac, ja, ateistka, zyje bardziej w zgodzie z dziesiecioma przykazaniami, niz niejeden katolik, moze nawet niz wiekszosc tych rozmodlonych o moherowej duszy. Moze i wiara nie jest niczym nagannym, ale ludzie (owieczki i ksieza) powinni sie zmienic, bo cala ta religia przypomina na razie jakas farse.

I na koniec madry cytat wyjatkowego ksiedza, Jozefa Tischnera:

Nie spotkałem człowieka, który straciłby wiarę przez komunizm, ale spotkałem takich, którzy ją stracili przez proboszcza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.