Zmienilismy ci imie na bardziej niemieckie, bo przeciez miales tu z nami zyc, a zaden Niemiec nie przeczytalby prawidlowo twojego polskiego imienia. Przez moja niedostateczna znajomosc niemieckiego, nazwalam cie Fusel, a wlasciwie mialo byc Fussel. Bo Fussel znaczy po niemiecku farfocel, okruszek, a Fusel to tania wodka, taka siwucha. Potem stwierdzilismy, ze to nawet zabawne, wiec tak zostalo.
Pamietasz, jak uczylismy sie czystosci? Miales wprawdzie swoj koszyczek i w czasie dnia nawet z niego chetnie korzystales, ale w nocy robiles taki alarm, ze dla swietego spokoju wzielam cie do lozka... i tak juz zostalo na nastepnych 12 lat. Rano, kiedy wstawalam, szybko bralam cie na rece i wstawialam do wanny. Gdybys wtedy siknal, nie byloby problemu. Ty siedziales sobie w wannie, a ja sie szybko ubieralam i znosilam cie na dol. Zawsze byles bardzo chwalony, kiedy udalo ci zalatwic na dworze. Dosc szybko nauczyles sie czystosci, zreszta wszystkiego uczyles sie relatywnie szybko. Pewne wady jednak zostaly ci na zawsze: ganianie rowerzystow i brak strachu przed samochodami. To wykluczylo chodzenie bez smyczy po ulicy. Ale mielismy do dyspozycji pola za osiedlem, tam mogles ganiac do utraty tchu i bez smyczy.
A pamietasz, jak ktoregos dnia twoj "groszek" utknal w otworze, zrobil sie granatowy? Zadzwonilam do kliniki dla zwierzat, a oni, ze pies musi byc natychmiast operowany, bo cos takiego jest niebezpieczne dla zycia. No to zawiezlismy cie. Musiales zostac na noc, a kiedy cie nastepnego dnia odbieralam, musialam sie nasluchac, jaki to byles niegrzeczny. Przed operacja ugryzles chirurga, pozniej, na znak buntu, ze nas rozdzielono, darles dziob przez cala noc, a kiedy mnie zobaczyles, ze szczescia obsikales cala poczekalnie. Tak, charakterek to ty miales zawsze, maly uparciuchu.
Tak zaczela sie cala seria twoich chorob. Miales problemy z prawym oczkiem, ktore nie produkowalo dostatecznie duzo plynu lzowego, przez co narazone bylo stale na zapalenia spojowek. Wydalismy majatek na krople i masci do oczu, ale czegoz nie robi sie, zeby dziecko bylo zdrowe?
Twoje pierwsze urodziny. Dostales na nie nowa miseczke, bo ze starej "wyrosles". Obok stoi psi torcik z malenka swieczka.
Wyrosles na dorodnego i dlugiego jamnika. Poznales wielu psich kolegow, z niektorymi zaprzyjazniles sie, innych nigdy nie polubiles. Nasze spacery staly sie integralna czescia naszego zycia, nasza przyjazn i przywiazanie byly coraz silniejsze, stales sie waznym czlonkiem naszej rodziny i miedzy nami nastala calkiem wyjatkowa wiez. Zadne z nas nie wyobrazalo sobie zycia bez tego drugiego.
Kiedys napedziles nam prawdziwego stracha! Przyjechalam do domu z zakupami i tata wyszedl z toba, zeby pomoc mi nosic sprawunki na gore. Glupio i nieodpowiedzialnie z jego strony bylo niezalozenie ci obrozy i smyczy. Wybiegles na ulice, zeby jak najszybciej moc sie ze mna przywitac, prosto pod ruszajacy z przystanku autobus. Tata skoczyl za toba, autobus zdazyl przed nim zahamowac, a ty smignales miedzy kolami i w szoku pobiegles przed siebie. Ja, rzuciwszy wszystko, za toba. Wolalam, prosilam, ale ty byles tak przerazony i zszokowany, ze wydawales sie byc gluchy na moj glos. Dlugo trwalo, zanim ktos obcy cie zlapal, bo ja nie nadazalam za twoim slepym cwalem, spowodowanym panicznym strachem. Jeszcze dlugo byles rozdygotany i zdezorientowany, musialam uzyc wszystkich znanych mi czarow, bys w koncu doszedl do siebie. Pozniej juz nigdy nie ryzykowalismy prowadzania cie po ulicy bez smyczy.
Black Lady |
Olga |
Semi |
Drago (Pysio) |
Freddie (Frycek) |
Maciejka |
Miales swoich ulubionych przyjaciol.
Z poczatku mieszkala u nas chomiczka Black Lady. Nie byla specjalnie dobrym towarzyszem do zabaw. Raz, ze za malenka, a poza tym w dzien sypiala, a noca, kiedy ty smacznie spales w naszym lozku, ona byla aktywna. I, jak to chomik, nie pozyla dlugo.
Olge, szorstkowlosa jamniczke, poznalismy na spacerach. Ja zaprzyjaznilam sie z jej pania, ty z nia sama. Byla wykastrowana, wiec dla ciebie nieprzydatna, ale jako kumpelka do zabawy z toba, byla niezla.
Semi to byl nasz sasiad, mieszaniec teriera. Z nim i jego pania czesto chodzilismy razem na spacery, odwiedzalismy sie w domach. Bardzo go lubiles i znakomicie sie rozumieliscie. Kiedy panstwo Semiego rozwiedli sie, ona opuscila razem z nim mieszkanie i wyprowadzila sie do innej dzielnicy. Wasze kontakty sie rozluznily, choc czasami sie odwiedzaliscie. Podczas naszej przeprowadzki byles u Semiego "na przechowaniu", zebys nam nie przeszkadzal. I, jak to ty, plakales za mna i nie chciales sie bawic. Teraz znow miales Semiego za sasiada, mieszkal kilka domow dalej. Jednak wasza przyjazn nie przetrwala, owszem, zawsze serdecznie sie witaliscie, ale juz sie tak dobrze nie bawiliscie. Moze to kwestia, ze staliscie sie obaj dorosli? A moze powodem byl Rocky, ktorego przygarnela pani Semiego? Rockiego nie lubiles, on ciebie tez.
Drago, przez nas zwany Pysiem, ze wzgledu na sympatyczna buzke boxera, byl naszym sasiadem z gory. Tak jak ty zostal przywieziony z Polski. Biedna psina pochodzaca z jakiejs nielegalnej hodowli, dlatego tak tanio sprzedana. Jaderka nie zeszly mu do moszny, a poza tym mial silna dysplazje stawow biodrowych. Powinien zostac jak najszybciej wykastrowany, bo jadra w jamie brzusznej groza powstaniem nowotworu. Podobnie zreszta powinien dostac sztuczne panewki w stawach biodrowych, bo chodzenie sprawialo mu widoczny bol. Ale na to wszystko trzeba miec worek pieniedzy, a oni nie maja. Psa kupili tanio, bo hodowca zdawal sobie zapewne sprawe z wad genetycznych miotu (podobno pozostale szczenieta byly po czesci slepe, po czesci nie mialy jader). Pomeczy sie Pysio do konca zycia, zreszta chyba za dlugo nie pozyje z takimi schorzeniami. Pysio bywal czestym gosciem u nas, podobnie jak ty nie chcial sam siedziec w domu, zezarl wiele butow, podarl dywany, wiec korzystali z okazji i podrzucali go nam, kiedy musieli pracowac, albo gdzies wyjsc.
Fredek, zwany przez nas Fryckiem, to rowniez twoj sasiad, mieszkali kilka klatek dalej. Tez jamniczek, tez z Polski, z nim bawiles sie najchetniej. Wasza przyjazn umocnila sie, kiedy Frycek zamieszkal u nas na miesiac, podczas gdy jego panstwo pojechali do sanatorium. Frycek to byl demon seksu, a nie wygladal na takiego, jamnik, jak ty. Co najmniej trzy razy dziennie, czasem czesciej, rypal swoja kordelke w koszyczku. Czegos takiego nie widzialam, jak zyje. Zyl ta "miloscia" do kordelki i nie chcial zrec, kupowali mu strasznie droga specjalna karme, bo tylko to mu nie szkodzilo. Wygladal, jak glizda, dlugi i chudy, wczesnie tez od tej rozpusty osiwial na pysku. Demony go opuscily, kiedy panstwo zdecydowali sie wreszcie go wykastrowac, przeszla mu nerwica natrectw kordelkowych, przytyl i uspokoil sie.
No i wreszcie nastala u nas era Maciejki (Miecki, Mietly). Ani troche sie ciebie nie bala, z poczatku lubila sie nawet do ciebie przytulac, potem jej przeszlo, kiedy podrosla. Miecka trafila do nas za sprawa naszej najmlodszej corki, to byl jej kot. Od poczatku umiala korzystac z hazielka, w ogole byla madra i niewiele psocila. Ale nadszedl czas rozstania, Julia objela mieszkanie po Natalii, ktora sprowadzila sie do swojego przyjaciela, i zabrala Maciejke ze soba. Brakowalo nam koteczki w domu, pozostales nam tylko ty, nasze ostatnie dziecko, reszta poszla na swoje. Kiedy juz sie przeprowadzilismy do nowego, mniejszego mieszkania, Maciejka wrocila do nas. Julka nie miala dla niej czasu, czesto wybywala z domu i biedne kocisko musialo stale byc samo. Z poczatku byla bardzo dzika, ale z czasem odprezyla sie, otworzyla na ludzi, stala sie przymilna, uwielbia byc pieszczona (z poczatku nie pozwolila sie dotknac), a nawet przybiega na zawolanie. Ty byles coraz starszy, potrzebowales spokoju, Miecka natomiast chciala sie z toba bawic, a tylko cie denerwowala. Nieraz dawales temu wyraz powarkujac na nia, proszac ja, by ci nie dokuczala. Ale Maciejka, jak to kot, za nic miala twoje ostrzezenia, czesto czaila sie i skakala ci na grzbiet gdzies zza wegla. Wtedy biegles zawsze po pomoc do nas. Nieraz Miecka dostala prysznic z butelki do spryskiwania kwiatkow. Otrzepywala sie, zlizywala wode i dalej zasadzala sie na ciebie. A ty, jak male skrzywdzone dziecko, znow uciekales pod nasze opiekuncze skrzydla.
O twoim paralizu juz pisalam. Ty miales ogromna wole zycia i biegania, z niejaka rezygnacja poddawales sie wszystkim zabiegom, pracowicie trenowales w nosidelku, pozwalales sie masowac. Robilam, co moglam, zeby twoja rehabilitacja przebiegala jak najsprawniej.
Byles taki biedniutki, lezales jednak spokojnie na zrobionym przeze mnie poslaniu, bo do swojego koszyczka pewnie bys nie wlazl. Jedzenie i, przede wszystkim, picie staly obok, zebys wszystko mial w zasiegu pyszczka i nie musial chodzic, ciagnac za soba tylne lapki. W nosidelku zasuwales tak szybko, ze ciezko bylo za toba nadazyc. Gdzies po miesiacu bylismy w klinice, lezales sobie na kocyku w poczekalni, gdy weszla do niej przystojna suczka. Przeszla ci przed nosem, nie ogladajac sie i usiadla grzecznie naprzeciwko. W ciebie wstapil don Juan! Podczolgales sie do niej, a ja w tym momencie pomyslalam, ze bedzie dobrze, skoro nie przestales interesowac sie plcia piekna.
Ty w ogole byles nietuzinkowym pieskiem. Bez protestow poddawales sie codziennie zabiegom higienicznym twojej paszczy.
Miales wlasna szczoteczke do zebow, specjalna psia paste. Czasem zdarzalo mi sie zapomniec, ty wtedy wskakiwales na kibelek, gdzie odbywalo sie mycie twoich zabkow i czekales cierpliwie na nalezne zabiegi higieniczne.
Byles niewielkim pieskiem, krotkie nozki, brzuszek blisko ziemi, wiec marzles zima. Sprawilismy ci twarzowy (pyszczkowy?) plaszczyk i bluze z wydrukowanym twoim imieniem. Budziles furore i zazdrosc, bardziej wsrod wlascicieli, niz samych psow. Sam wygladales troche pokracznie, ale bylo ci przynajmniej cieplo.
Na deszczowe dni miales do dyspozycji specjalny plaszcz deszczowy. Bardzo nie lubiles chodzic w czasie deszczu, trzepales sie zawziecie, kiedy nawet kropelka spadla ci na lepek.
Nie za bardzo lubiles tez plywac. Owszem, wchodziles do wody, zeby sie jej napic albo zeby ochlodzic jajeczka w czasie upalow. Patyczek rzucony do wody rzadko motywowal cie do tego, zeby za nim skoczyc.
Kiedy dzieci podarowaly nam na 25-rocznice slubu wycieczke do Braunlage w Gorach Harzu, nie ulegalo watpliwosci, ze pojedziesz z nami. Wprawdzie dziewczyny zobowiazaly sie wziac cie pod opieke, zebysmy mogli miec te dni tylko dla siebie, ale nie moglibysmy zrobic ci takiej krzywdy. Pojechales z nami. Rano na sniadanie chodzilismy osobno, jedno musialo siedziec z toba w pokoju. Nalazilismy sie za to po gorach. My wieczorem bylismy padnieci, tobie zbieralo sie na psocenie i obgryzanie moich zmeczonych stop.
Do Pauliny do Hamburga tez pojechalismy razem z toba. Tam poznales Kire. Duzo lazilismy i zwiedzalismy, a ze bylo bardzo goraco, poszliscie z Kira napic sie do Elby (Laby).
Jezdzilismy wielokrotnie do Polski, naszego i twojego kraju urodzenia. Z toba bylo, jak z dziecmi, niezliczone postoje, siusiu, jesc, pic i nuda wielogodzinnej podrozy. Ale na ogol bardzo cierpliwie znosiles jazdy samochodem i glownie spales.
Twoja ostatnia wycieczka to wypad z naszym znajomym do psiego hotelu w Molenfelde. Jego jamniczka, Amelie, bywala tam czesto podczas jego pobytow w szpitalach i sanatoriach, w koncu wlascicielka hotelu przygarnela ja na stale. Pojechalismy ja tam odwiedzic. Nie czules sie juz najlepiej, byles oslabiony, krotki spacer na lake, gdzie byly trzymane konie hotelarki, dosyc cie zmeczyl. Twoje spacery stawaly sie coraz krotsze, pozniej byles wynoszony tylko przed dom.
Zblizaly sie twoje urodziny, ktore przypadaly w poniedzialek zielonoswiatkowy (tutaj swieto). W piatek zaczales peczniec i coraz gorzej oddychac. Twoj brzuszek robil sie coraz wiekszy, a przeciez tak ladnie schudles od czasu, kiedy brales hydrokortizon w grudniu. Twoje serduszko pracowalo coraz ciezej, plyn zgromadzony w organizmie utrudnial nie tylko oddychanie, ale i poruszanie sie. Juz wtedy siadales, jak zaba, tylne nozki na boki, a w srodku monstrualny brzuszek. I siedziales, jak jakis Budda, sapac przy tym ciezko.
Sprawiales wrazenie otepialego, skoncentrowanego jedynie na czynnosci oddychania, malo co wiecej cie obchodzilo.
W niedziele wieczorem zdecydowalismy, ze jednak pojedziemy z toba do kliniki. Lekarka zrobila ci przeswietlenie, na ktorym wyraznie bylo widac twoje bardzo powiekszone serduszko naciskajace na tchawice i powodujace te problemy z oddychaniem. Dala tez zastrzyk odwadniajacy, a na moja sugestie, zeby zrobila ci punkcje, odpowiedziala, ze nie jest jeszcze tak zle, widywala gorsze stany. Ostrzegla jednak, ze mozesz w kazdej chwili umrzec. Wiec jak to jest? Nie tak zle, widywala gorsze stany, punkcja nie, ale umrzec mozesz w kazdej chwili. Przepisala Furosemid i kazala przyjsc w poniedzialek o 12.
Noc byla straszna, nie mogles znalezc sobie miejsca, kazda pozycja utrudniala ci oddychanie. Jedynie mogles siedziec w pozycji zabki. Tata byl z toba w nocy dwa razy na zewnatrz, siusiales bardzo duzo. Ale z oddychaniem bylo coraz gorzej. Patrzyles nam blagalnie w oczy z niema prosba o pomoc, a my bylismy bezradni, zawiedlismy twoje bezgraniczne do nas zaufanie. Nie potrafilismy ulzyc twoim cierpieniom Rano zaczales wymiotowac krwia w swoim koszyczku, jakby ci pekly plucka. Ja odchodzilam od zmyslow, czulam, ze odchodzisz, ze zostawiasz mnie sama. Wylam w glos! Tata poszedl zapalic na balkon, ty chciales za nim. Wyszedles z koszyczka i upadles. Zaczales walczyc o zycie, o kazdy oddech. Tata zaniosl cie z powrotem do koszyczka, ty charczac wciagnales powietrze i znieruchomiales. "To juz koniec" powiedzial moj maz, a ja myslalam, ze mi peknie serce, chcialam umrzec razem z toba. Nagle znow wciagnales powietrze! Ten dzwiek... Charczacy, nieludzki, nie do zapomnienia. "On zyje!" zaczelam krzyczec. A ty tak bardzo nie chciales ode mnie odejsc! Byla to jednak przegrana walka. Jeszcze jeden haust powietrza, potem puscily ci zwieracze i znieruchomiales na zawsze.
A do mnie dotarlo, ze stalo sie cos nieodwracalnego, cos strasznego, cos, czego moge nie przezyc. Nagle moj maz zaczal lkac! Stalismy tak obydwoje objeci, placzacy, osieroceni i opuszczeni, jak male dzieci, bezbronni i bezradni, z poczuciem ogromnej pustki. Byla godzina 8.15, dzien twoich 12-tych urodzin, dzien twojej smierci.
Czy tak wyglada psie niebo? Mam nadzieje, ze az tak bardzo za nami nie tesknisz, ze na nowo odzyskane zdrowie i sily pozwalaja ci zdusic uczucie tesknoty za zyciem doczesnym i zwiazanymi z nim cierpieniami.
Pewnie kiedys bedziemy mieli okazje spotkac sie przy teczowym moscie, gdzie na nowo zaczniemy wspolne zycie wieczne.
Kiedy odchodzi zwierzę, które było szczególnie bliskie komuś, kto pozostał po tej stronie, udaje się na Tęczowy Most. Są tam łąki i wzgórza, na których wszyscy nasi mali przyjaciele mogą bawić się i biegać razem. Mają tam dostatek jedzenia, wody i słońca; jest im ciepło i przytulnie.
Wszystkie zwierzęta, które były chore i stare powracają w czasy młodości i zdrowia; te które były ranne lub okaleczone są znów całe i silne, takie, jakimi je pamiętamy marząc o czasach i dniach, które przeminęły. Zwierzęta są szczęśliwe i zadowolone, z jednym małym wyjątkiem: każde z nich tęskni do tej jedynej, wyjątkowej osoby, która pozostała po tamtej stronie.
Biegają i bawią się razem, lecz przychodzi taki dzień, gdy jedno z nich nagle zatrzymuje się i spogląda w dal. Jego lśniące oczy są skupione, jego spragnione ciało drży. Nagle opuszcza grupę, pędząc ponad zieloną trawą, a jego nogi poruszają się wciąż prędzej i prędzej.
To ty zostałeś dostrzeżony, a kiedy ty i twój najlepszy przyjaciel wreszcie się spotykacie, obejmujecie się w radosnym połączeniu, by nigdy już się nie rozłączyć. Deszcz szczęśliwych pocałunków pada na twoją twarz, twoje ręce znów pieszczą ukochany łeb; patrzysz znów w ufne oczy swego przyjaciela, który na tak długo opuścił twe życie, ale nigdy nie opuścił twego serca.
A potem przekraczacie Tęczowy Most - już razem..."
Panterko, przeczytałam i łzy mi płyną... To straszne, straszne musieć być świadkiem ostatnich chwil swojego "dziecka" :(((( Brak mi słów:(((
OdpowiedzUsuńNie chcialabys wiedziec, jak ja rozpaczalam, jak odchorowalam te tragedie.
UsuńZnając już Twoją wrażliwość i uczuciowosć mogę sobie wyobrazić :(
OdpowiedzUsuńZryczałam się,jak bóbr. Anna
OdpowiedzUsuńJa przez dwa lata nie moglam sie pozbierac. Jeszcze boli, ale juz nie tak rozrywajaco.
OdpowiedzUsuń