Z tego przekletego schroniska przekwaterowano nas do srodmiescia, do jednej ze starszych kamienic w Getyndze. Juz wtedy przeznaczona byla do remontu i wiekszosc jej mieszkancow zostala wykwaterowana, zostal tylko przyglupi ciec z rodzina. Jako ze nie moglismy bez konca zajmowac pokoi hotelowych, wymyslono, ze zakwateruja nas tymczasowo (he, he, he!) w tym starenkim budynku, a potem sie pomysli. Tam juz mialam dwa pokoje do dyspozycji, ale kuchnia, WC i prysznic byly wspolne. Nie powiem, mieszkalo sie wesolo tak na kupie, sami Polacy i ten durny ciec.
My mieszkalismy, tym razem juz z mezem, w tej ceglastoczerwonej czesci domu, inni rowniez w tej seledynowej, bo wbrew pozorom, byl to jeden dom. Zdjecia pochodza juz z czasow po generalnym remoncie i wyprowadzce Polakow, bo kiedy my tam mieszkalismy, dom byl szary i nieciekawy.
Malo co mielismy na wyposazeniu i nie warto bylo nic kupowac, dopoki nie mialo sie swoich czterech katow, wiec ratowalismy sie znoszeniem gratow z wystawek.
Tym sposobem zaopatrzylismy sie w nienajgorsze meble czy dywany. Ciasno bylo, ale przytulnie. Nie obywalo sie bez drobnych utarczek, ale jednoczesnie ta bieda i tymczasowosc zblizaly nas ze soba. Odbywaly sie huczne balangi, bylo zabawnie i pies z kulawa noga do nas sie nie wtracal. No, czasem tylko ten glupi ciec cos tam gardlowal, ale i tak go nie rozumielismy. Moglismy sie tylko z niego ponabijac, nic wiecej.
Balangi konczyly sie czasem zalosnie, przybyciem kilku jednostek strazy pozarnej, bo ktos zapomnial wylaczyc maszynke do kawy, wiec ona sama i stol, na ktorym stala, troche sie stopily. Nie zapomne dnia, w ktorym, jeszcze spiaca i zamulona, otworzylam drzwi naszego mieszkania, a tam... ufoludki we mgle! Az tak wiele nie wypilam, wiec troche mnie to zdumialo, zanim dotarlo do mnie, ze to strazacy w maskach, a mgla jest dymem. Zycie nam wszystkim uratowal kot nalezacy do corek ciecia, ktory (kot, a nie ciec) poczuwszy dym, narobil alarmu.
Innym znow razem ktos wstawil ziemniaki i gdzies polazl, wiec z okna zaczelo sie dymic. Nie wolno zapomniec, ze wiekszosc domow w srodmiesciu wybudowana jest z muru pruskiego, ktory latwo sie pali, a zabudowa jest ciasna. Wystarczy byle dymek, a juz na miejscu pojawia sie cala straz pozarna z miasta. Nie ma z tym zartow, lepiej przyjechac raz za duzo, niz stracic zabytkowe domy.
Dzieciaki mialy do dyspozycji zielone podworko. Nie mozna bylo narzekac. Mieszkanie w samym srodmiesciu ma swoje plusy i minusy. Wielkim minusem byly platne parkingi, kiedy zapomnialo sie na czas wrzucic monete, przychodzily mandaty. Innym mankamentem byl brak przestrzeni na spacery, stosunkowo niewiele zieleni. A plusy? Coz, wszedzie blisko i zawsze w samym centrum wydarzen. Jakiekolwiek manifestacje (m.in. ta, podczas ktorej zginela Conny), czy sylwester na rynku, czy tez festiwal staromiejski - wszystko w zasiegu reki.
Tam przyszlo nam mieszkac przez poltora roku. W miedzyczasie przyszla na swiat nasza najmlodsza corka, wiec intensywnie staralismy sie o cos wiekszego. Zreszta meczace bylo korzystanie ze wspolnych pomieszczen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.