Moj malzonek zostal z Kira na ziemi. Biedaczka byla bardzo zdezorientowana i wystraszona panujacym wokol halasem, a w prawdziwa panike wpadla, kiedy smiglowiec startowal i jego motor ryczal na najwyzszych obrotach.
Deszcz nadal siapil, wiec i widocznosc nie byla powalajaca.
Przypadlo mi miejsce za pilotem, tylem do kierunku lotu, co przy moich tendencjach do choroby lokomocyjnej, nie bylo specjalnie optymalnym miejscem.
Ale lot mial trwac dosc krotko, wiec postanowilam przezyc niewygody.
Zaczelismy powoli wznosic sie do gory, przy czym zoladek poszybowal w dol. Niekoniecznie jest to mile uczucie, ale ciekawosc i podekscytowanie lotem nie pozwolily mi myslec o mdlosciach.
Przez niewielkie i zapryskane deszczem okienko widoczna byla coraz bardziej oddalajaca sie ziemia.
Pola coraz bardziej przypominaly szachownice, a domy budowle z klockow.
Droga powrotna wiodla nad Uslar.
I wreszcie ostatni nawrot przed ladowaniem. Tym razem moj zoladek spotkal sie z mozgiem, a zdjecie wyszlo zamazane.
Pilot mial zabawe, ja nie.
Z jednej strony z ulga dotknelam nogami ziemi, z drugiej zas chetnie polecialabym ponownie.
Gdyby nie te ceny...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.