piątek, 21 grudnia 2012

Gololedz.

Ostatnio warunki pogodowe staly sie niebezpieczne dla zdrowia. Ekstremalna sligzawka na dworze, sluzby, ktore nie nadazaly z sypaniem piachu i soli, sprzyjaly wywrotkom nie tylko pojazdow, ale przede wszystkim pieszych, zwlaszcza starszych osob i lamaniu konczyn. Oddzialy wypadkowe pekaly w szwach, a obolali pacjenci czekali dlugo na swoja kolej do gipsu.
Zdarzylo sie dwa razy w moim zyciu przezyc taka ekstremalna gololedz.
Pierwszy raz bylismy z mezem i, wtedy jeszcze jedyna, nasza corka w Polanczyku na zimowych wczasach. Do programu nalezaly autokarowe wycieczki po okolicach. Podczas jednej z nich, kiedy znalezlismy sie na szczycie przeleczy, kierowca oswiadczyl, ze dalej jechac nie moze i musi zaczekac na piaskarki, ale my mozemy sobie pomaszerowac w dol do Cisnej, by tam rozgrzac sie goraca herbata, a on po nas w koncu zjedzie, kiedy warunki stana sie bezpieczne. Nie on jeden zdecydowal sie czekac na piaskarki, stalo tam wiecej aut, jednak bylo kilku niecierpliwych i oni postanowili mimo wszystko zjechac. Idac, spotykalismy po drodze ich auta wystajace z rowow. No coz, zwlaszcza w gorach gololedz jest ekstremalna i niebezpieczna, nie powinno sie kozakowac, a pospiech jest zlym doradca.
My posuwalismy sie do przodu iscie zolwim tempem. Dobrze, ze na poboczach lezal snieg, po ktorym moglismy w miare bezposlizgowo, choc niezbyt wygodnie, chodzic. Wszystko skonczylo sie pomyslnie, smiechow bylo co niemiara, kiedy syn znajomych, stojac w bezruchu na lodzie, i tak posuwal sie do przodu, popychany wiatrem. Nikomu nic sie nie stalo, a kierowca w koncu nas stamtad zabral.
Drugi raz bylo grozniej, dla mnie, bo zostalam z tym zywiolem sama. Dorabialam sobie wtedy w knajpie wloskiej i, stojac za barem, zupelnie nie zwracalam uwagi na to, co dzieje sie na zewnatrz. Nagle kierowcy zasygnalizowali, zeby nie przyjmowac zamowien, bo nie ma mozliwosci rozwiezienia, spadl mianowicie marznacy deszcz. Nie bylo wyjscia, zamknelismy lokal i trzeba bylo wrocic do domu. Wrocic? Latwo powiedziec! Sama droga na parking zajela mi wiecznosc, nie bylo sie czego przytrzymac, wiec na niemozliwie sztywnych konczynach dreptalam malenkimi kroczkami przed siebie. To, co zastalam na parkingu, zbilo mnie calkowicie z nog. Caly samochod oblepiony byl gruba na 2cm lodowa skorupa. Wsiadlam, wlaczylam ogrzewanie i zaczelam sie zastanawiac, co mam w ogole dalej robic.
Najchetniej wezwalabym taksowke, a samochod zostawila, tyle ze nagle cale miasto opustoszalo, a taksowki i autobusy komunikacji miejskiej przestaly kursowac. Piechota? Nawet nie to, ze bylo dosyc daleko, nie takie trasy sie pokonywalo. Nawet nie to, ze w nocy, bo miasto nie jest niebezpieczne. Problem byl, jak? Trudno bylo zrobic krok, a balam sie, ze moge sobie cos zlamac i tak zostane sama w nocy na chodniku, bez szansy na ratunek. Nie mialam wtedy jeszcze komorki, a nawet gdybym miala, to czy karetka bylaby w stanie w ogole przyjechac? Ta wersja wiec odpadla.
Jechac samochodem? Mielismy wtedy landare z automatyczna skrzynia biegow i tylnim napedem, a wiec potencjalny poslizgowiec, jakich malo. Siedzialam tak sobie w tajajacym samochodzie, plakalam z bezsilnosci i myslalam, myslalam, myslalam... W koncu zaczelam sie zastanawiac, czy nie lepiej bedzie zostac tam na noc i, w nadziei, ze nie zamarzne na smierc, przespac sie w aucie, az lody zejda. Byloby to nieglupie, gdyby nie to, ze bylo niewykonalne, bo maz potrzebowal auta na rano do pracy. Po godzinie takich rozterek, podjelam zyciowa decyzje, ze jednak jade!
Jak wiadomo, pierwszy bieg w pojezdzie, czy to manualnym, czy automatycznym, sluzy jedynie do ruszania i praktycznie nie wolno na nim jezdzic. Dla mnie jednak byla to jedyna szansa hamowania silnikiem, bo o naciskaniu hamulca, nawet najdelikatniejszym, nie moglo byc mowy - poslizg gwarantowany! I tak, trasa, ktora normalnie pokonywalam w 10-15 minut w godzinach szczytu, zajela mi ponad godzine. Pozwolilam sie samochodowi toczyc samemu. Ulice byly puste, wiec na szczescie nie mialam w kogo wjezdzac, a jedynym zagrozeniem byly krawezniki. Po drodze spotkalam tylko jedno auto, ktore na zakrecie ponioslo, odbilo sie od kraweznika, pokrecilo wokol wlasnej osi i pojechalo dalej. Jechalam i plakalam, ze strachu, z nerwow, z bezsilnosci. Ja, sama biedna kobietka i ten wielki zywiol dokola, przeciwko mnie.
Droga dluzyla sie niemilosiernie, ale wreszcie dotarlam pod dom. Kiedy wysiadlam z auta, musialam ukleknac, bo nogi nie chcialy mnie uniesc, trzesly sie, byly jak z waty. A mialam jeszcze do pokonania dystans do drzwi, co nie bylo wcale latwe.
Niby wszystko zakonczylo sie szczesliwie, ale do dzisiaj, na samo wspomnienie, robi mi sie niedobrze. Moj slubny przespal kataklizm, a kiedy mu wszystko zrelacjonowalam, spojrzal na mnie z podziwem. Nie bylby jednak soba, gdyby nie pomarudzil, ze na jedynce sie nie jezdzi i czy chce zajezdzic silnik. Myslalam, ze go w tamtym momencie zamorduje!!! Na smierc!!!
Ja - bohaterka narodowa, poswiecajaca zycie, zeby mial czym dojechac do pracy, a ten o takich przyziemnosciach! Nie chcialabym juz wiecej nigdy przezyc podobnej przygody z gololedzia, kosztowala mnie ona kilka lat zycia.

26 komentarzy:

  1. O matko co za przygoda....!
    Nic dziwnego ,że tyle nerwów Ciebie kosztowała ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Straszne te Twoje przygody z gołoledzią, Panterko! A na dodatek opisaaś to tak obrazowo, ze aż mi mróz po kościach przeszedł i poczułam dokładnie to, co Ty wówczas biedulko czułaś. Sama jedna noca na tym szklistym, zamarznietym świecie, wracająca do domu tak dzielnie, jak Basia Wołodyjowska do Michałka!
    A jeszcze Cię Twój niewdzięczny Michałek zbeształ! Och, zgrzytam zębami na tę jawna niesprawiedliwosć i niewdzięczność!
    U nas własnie teraz jest na drogach gruba na kilkanaście centymetrów szklanka. Strach się gdziekolwiek z domu ruszac, bo przeciez mieszkamy na szczycie góry a zjeżdża sie stąd nieomal pionowo! Zjechac łatwiej, niż wjechać! To są jakieś ekwilibrystyki szalone! a na dodatek drogi tu tak wąskie, ze w razie czego nie idzie sie wyminąć i trzeba sie cofać tyłem do jakiegos miejsca, gdzie można stanąć z boczku. Trzeba na koła zakładać łańcuchy, które w takich warunkach niewiele dają. oczywiscie nikt tu w górach nie posypuje dróg solą ani piaskiem. Czasami leża gdzieś na poboczach górki haszu i tym trzeba sobie samemu posypać drogę, idąc przed samochodem...Pobocza drogi pokryte są zeskorupiałymi zaspami, po których chodzi sie jak po lodzie. Chodzenie to także koszmar! Nawet Zuzia wciaż sie ślizga i omal nie przewraca!
    Taki to teraz ten świat zimowy straszny i zdradliwy się zrobił. A zapowiadają, że w ciągu nastepnych kilku dni nie ma szans na poprawę. zastanawiamy sie nawet czy damy radę dojechac do rodziny na wigilię...W razie czego spędzimy ją we dwoje, z naszymi zwierzątkami kochanymi...
    Pozdrawiam o poranku, moją dzielną, bardzo dzielną kolezankę blogową! i Cezary również jest pełen podziwu dla Ciebie. Jak wówczas dałaś radę, to już Ci chyba nic nie straszn e!:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wyglada zima w gorach, mialam tez okazje doswiadczyc. Dlatego, miedzy innymi, nie podnieca mnie osiedlanie sie w takich warunkach. Miasto jest mimo wszystko bezpieczniejsze i takie przypadki zdarzaja sie raz na kilka lat. Wiele lat temu w wigilie bylo cos podobnego, ale za dnia. Autobusy stanely i grzecznie czekaly na piaskarki. Dosc szybko poradzono sobie ze slizgawka i mozna bylo kontynuowac zakupy.

      Usuń
  3. Oj też bym takiego zamordował... U nas dzisiaj trochę szadzi ale takiej bardziej zlodowaciałej niż śnieżnej. Droga w miarę przejezdna, ale i tak koszmar...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczal sypac snieg, ale wszystko topnieje, bo temperatura jest dodatnia. Chyba jednak swieta nie beda biale.
      Teraz mam autko z przednim napedem, wiec az tak bardzo mna nie rzuca.

      Usuń
  4. Dla mnie prawdziwa Bohaterka!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kobieta zawsze sobie poradzi,kosztuje ją to wiele stresu ale jak się uprze to dojedzie,mogę tylko pogratulować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym jednak wolala dluzej pozyc i nigdy wiecej w zyciu nie byc narazona na podobne atrakcje.

      Usuń
  6. podziwiam,ja bym na pewno nie pojechała samochodem

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozumie Cię doskonale , wiozłam parę lat temu dzieci do szkoły a auto tańcowało mi po ulicy , już myślałam że wjadę w autobus lub na chodnik , koszmar , jeszcze musiałam zaliczyć drogę powrotną .
    Ściskam Ilona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ilonko, tancow to ja zaliczylam niemalo, to normalne w zimie, ale czegos takiego, jak marznacy deszcz nie radze nikomu przezywac.
      Przyjemnego dnia. Weekend nadchodzi, a potem zaraz swieta!

      Usuń
  8. Jak u Hitchcocka! Emocje podczas czytania sięgają zenitu! Poradziłaś sobie i ja na Twoim miejscu byłabym nieustająco z tego dumna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz jestem dumna, ale wtedy bylam smiertelnie wystraszona.

      Usuń
  9. Szacun Bohaterko Narodowa! Nie każdy poradziłby sobie w takiej sytuacji ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Pantero Kochana, Ty nie jesteś zwykłą osobą :) Potrafisz poradzić sobie w każdej sytuacji :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Pantero - wcale Ci się nie dziwię, że się bałaś wtedy jechać.
    Miałam podobne przeżycie, jadąc kiedyś do mojego M.
    Była zima, jechałam na święta, gołoledź wszędzie, ledwo co się toczyłam 30 km/g, a po drodze co i rusz widziałam kolejne pojazdy na poboczach albo w rowach.
    Jechałam 4 godziny dłużej niż zwykle, a dystans był potężny wtedy 850 km!
    Bałam się wtedy tak, że po przyjeździe padłam bez sił, popłakałam się i nie miałam siły na nic!
    pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zazdroszcze. Ja po znacznie krotszym dystansie prawie umarlam. Bedac na Twoim miejscu, pewnie nie odwazylabym sie w ogole ruszyc w droge.
      Buziak

      Usuń
  12. a ja z innej beczki. gratulacje dla maciejki, to był mój faworyt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co za zbieg okolicznosci, moj tez! ;)
      Witaj na blogu, Ewo-z-m-k. Szoste miejsce na tylu startujacych to tez niezly wynik, prawda? Moze nastepnym razem uda nam sie wygrac. Jestesmy uparte. :)))

      Usuń
  13. a ponieważ postanowiłam byc uczciwa, nie głosowałam na swojego kota. głosowałam właśnie na maciejkę. a, co! czarny kot to czarny kot!:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja taka uczciwa nie bylam, przyznaje :(
      Nie ma piekniejszych od czarnych, zwlaszcza dla takich czarownic, jak ja.

      Usuń

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.