Zaluje tylko, ze tak niewiele osob zdecydowalo sie na wspolna zabawe.
Jednoczesnie oglaszam, ze to ostatnia zabawa z tej serii STRRRASZNYCH.
Mówili
jej, że tak będzie. Ona jak zwykle jednak wiedziała lepiej. Nie
wyszła na tym dobrze, na szczęście nie jak zwykle.
Silny
wiatr wył na korytarzach. Ledwie trzymające się w zawiasach drzwi
trzaskały bez opamiętania. Resztki szyb w oknach tłukły się,
dokładając swoje dźwięki do ogólnego chaosu. Wszystko to
odbywało się przy akompaniamencie potężnych grzmotów i szumu
niezliczonych kropel deszczu, bezlitośnie wdzierających się do
zrujnowanego wnętrza szpitala, w którym schroniła się przed
burzą.
„Świetnie”
pomyślała. „Uciekanie przed deszczem w środku nocy do starego
psychiatryka nie było najmądrzejszym posunięciem”. Z wielką
niechęcią musiała przyznać przed sobą samą, że tym razem
zdecydowanie się wygłupiła. Ludzie w schronisku ostrzegali ją, że
nie zdąży dotrzeć do następnego przed nadchodzącą nawałnicą.
Ona jednak, jak zwykle, postanowiła postawić na swoim. W związku z
tym, kuliła się właśnie w kącie zrujnowanej sali szpitalnej,
oglądając w świetle kolejnych błyskawic graffitti wymalowane na
popękanych ścianach przez nie wiadomo kogo. Nie mogła się
zdecydować, czy cieszyć się z faktu, że przypomniała sobie o tym
miejscu. Znalazła jego opis w jednym z przewodników, który czytała
planując swoją wakacyjną wędrówkę po Beskidach. Kiedy pierwsze
ciężkie krople spadły jej na głowę, trybiki w niej schowane
zapracowały w zaskakujący sposób i podsunęły jej stary szpital
psychiatryczny, w którym „leczyła się” wierchuszka władzy za
poprzedniego, szczęśliwie minionego, ustroju.
Bezproduktywne
rozważania brutalnie przerwała jej fala deszczu, która wpadła
wraz z wyjątkowo silnym powiewem i z wyjątkowa złośliwością
dosięgła ją w jej kącie.
„No
nic, Ania, musisz poszukać sobie lepszej kryjówki. Tu cię zaraz
utopi ten deszcz.” Jak pomyślała, tak zrobiła i dźwignąwszy
się ciężko na obolałe nogi podniosła swój plecak i ostrożnie
wyruszyła na poszukiwanie miejsca, w którym mogłaby znaleźć
nieco więcej osłony przed wszystkimi nieprzyjemnościami.
Korytarz
odpadał, bo wiało na nim prawie tak samo jak na zewnątrz. Klatka
schodowa też nie była najszczęśliwszym pomysłem. Kiedyś
przeszklona, dzisiaj pełna potłuczonego szkła i mokra. Wędrując
tak po tym przyprawiającym o dreszcze miejscu, wbrew zdrowemu
rozsądkowi, dotarła w końcu do piwnic, które niestety okazały
się być jedynym miejscem, w które nie docierał wiatr i niesiony
nim deszcz.
Była
pewna, że nie ma zamiaru zapuszczać się w te pogrążona w
zupełnej ciemności korytarze. Jednak nawet pozostawanie zaraz przy
schodach wiązało się z koniecznością obcowania z mroczną
czeluścią. Tutaj nie dochodziły już w takim stopniu wszystkie
hałasy niepodzielnie panujące na górze. Cisza zaczęła ją
oblepiać bardziej od przemoczonych ubrań.
W
pewnym momencie wydało się jej, że słyszy szuranie dochodzące z
głębi pogrążonego w mroku przejścia. Odruchowo skierowała w
tamtym kierunku strumień światła z latarki.
Czy
to była noga?
Jej
skołatane zmysły mówiły jej, że właśnie zobaczyła znikającą
za zakrętem czyjąś stopę obutą w mocno poniszczony but górski.
Nagły stres sparaliżował ją całkowicie. Mogła tylko wpatrywać
się w tamto miejsce, czekając w napięciu, co się wydarzy. Przez
jej głowę galopowały w popłochu setki myśli. Okrutnie podsuwały
jej wyobrażenia o pacjentach tego miejsca, o melinujących tutaj
narkomanach, kłusownikach a nawet o duchach, wiedźmach, strzygach i
wampirach. Czy naprawdę musiała oglądać przed wyjazdem ten
cholerny Blair Witch Project?
Kiedy
po kilku minutach nic się nie wydarzyło, uspokoiła się nieco i
zgasiła latarkę, przypominając sobie o tym, że nie ma zapasowych
baterii. Ledwie znów zapadły ciemności, wrażenie słyszenia
czyichś powolnych kroków powróciło. Tym razem nie odważyła się
poświecić w tamto miejsce, tylko czym prędzej wybiegła po
schodach na górę. W panice o mało co nie zapomniała swojego
plecaka. Adrenalina wlewająca się właśnie potokami do jej krwi,
nie pozwalała na jakąkolwiek analizę sytuacji. Po prostu biegła
korytarzami, póki nie znalazła wyjścia z budynku.
Dopiero
znalazłszy wątpliwe schronienie pośród najbliższych drzew,
uspokoiła się na tyle, by przemyśleć to, co się właśnie
wydarzyło. Szczerze wątpiła w to, by była świadkiem czegokolwiek
nadprzyrodzonego. Jeśli faktycznie coś widziała i słyszała, to
prawdopodobnie był to inny wędrowiec lub ktoś z tych, którzy
popaćkali farbami ściany psychuszki. Anna zdecydowanie jednak nie
miała zamiaru sprawdzać, która z możliwych wersji wydarzeń jest
prawdziwa.
Ze
spływającego wodą zamyślenia wyrwał ją męski głos dochodzący
z lasu po jej lewej stronie.
-
Halo! Jest tu kto? – Instynktownie się skuliła i przypadła do
pnia najbliższego drzewa. Po krótkiej chwili zauważyła światło
latarki. Po następnej chwili mężczyzna wyszedł na wolną
przestrzeń, ewidentnie starając się być zauważonym.
-
Tutaj! – krzyknęła Ania, zanim rozważyła wszystkie za i
przeciw. Skrzywiwszy się na własną lekkomyślność wstała jednak
i również wyszła z zarośli.
-
O, witam. Tak właśnie myślałem, że kogoś widziałem, jak
stamtąd wychodził – powiedział nieznajomy i głową wskazał w
kierunku szpitala. – Nie zamierzasz tu zostawać?
-
Nie, myślę, że wolę pomoknąć gdzieś tam. – Mruknęła i
wykonała nieokreślony ruch ręką.
-
Jak uważasz, ja już mam zdecydowanie dość tej burzy. Ależ, gdzie
moje maniery! Powinienem w ogóle zacząć od przedstawienia się!
Jestem Olaf. – Powiedział to i skierował światło na swoją
twarz. Już samo to sprawiało dość upiorny efekt, który
nieznajomy jeszcze pogorszył uśmiechając się. Jej oczom ukazała
się pociągła, dość szczupła i nieco koścista twarz z głębokimi
oczodołami, z których jednak błyszczały przyjazne oczy.
-
Ania…
-
Miło mi cię poznać, Aniu. Nawet mimo tej niesprzyjającej aury. –
Olaf wydawał się w ogóle nie zwracać uwagi na pogodę. – No
właśnie, nie zmuszam cię do stania tu ze mną, jeśli chcesz iść.
Ja w sumie też chętnie się schowam. Ale wiesz co? Skoro chcesz iść
w tym deszczu, to dam ci moją pelerynę. Przecież w środku nie
będę jej potrzebował, co?
-
Ależ nie, nie trzeba… - Zaskoczona dziewczyna próbowała
oponować, ale nieznajomy już się pozbył osłony przeciwdeszczowej
i z uśmiechem trzymał ją w ręce wyciągniętej do Ani. Ta nie
chcąc, by zmókł bardziej niż to konieczne po prostu ją wzięła
i założyła, żeby nie przeciągać. – Dziękuję ci bardzo.
Lepiej już faktycznie pójdę. Do zobaczenia!
-
Powodzenia! – Rzucił za nią Olaf znikając w ciemności drzwi
wejściowych.
Następnego
dnia, kiedy w końcu dotarła do schroniska, zauważyła, że
peleryna ma kieszeń, której wcześniej nie spostrzegła. Z
ciekawości włożyła do niej dłoń i wyciągnęła coś, co
okazało się być fotografią.
Fotografią
mężczyzny leżącego z rozbitą głową na korytarzu psychiatryka.
Mężczyzny z twarzą Olafa i z butami, które widziała kiedy
znikały za rogiem.
****************************************************************************
2. Aniol Stroz
To
zawsze bylo „jak“. Jak wrazenie, jak omam sluchowy albo wzrokowy.
Kiedy
byla mala, fascynowalo ja zjawisko powidokow, jakie pojawialy sie pod
zamknietymi powiekami, na przyklad na plazy. Oslepione sloncem oczy
nawet po zamknieciu widzialy to cos, co nie pozwalalo sie dokladnie
zbadac. Uciekalo z pola widzenia wraz z ruchem galek ocznych. Albo
kiedy je uciskala, tez potem miala wrazenie widzenia czegos pod
zamknietymi powiekami, ale i to cos nie dalo na siebie dobrze
spojrzec.
Caly
czas, od najwczesniejszego dziecinstwa, czula przy sobie czyjas
obecnosc, kojaca i dajaca bezpieczenstwo, lecz nigdy nie pozwalajaca
tak do konca odebrac sie zmyslami. Znow „jak“. Jak glos
dochodzacy z wnetrza glowy, jak cien cienia juz-juz zauwazalny
kacikiem oka, ale znikajacym po odwroceniu glowy, jak delikatne
musniecie, jakby wlos na ciele, ktorego przeciez nie bylo, jak slad
zapachu czegos nieokreslonego, ale przyjemnego.
W
odpryskach pamieci z najwczesniejszego dziecinstwa, a wlasciwie z
niemowlectwa, widziala jakas swietlista postac, pozniej jednak o
niej zapomniala, przestala realizowac jej obecnosc. Tylko to mgliste
wrazenie pozostalo.
Przestala
sobie zawracac tym glowe, dopoki za ktoryms razem, gdy ponownie
wywinela sie smierci, nie przyszlo swego rodzaju olsnienie: to musi
byc moj Aniol Stroz!
No
bo jesli male dziecko wypada z wysokiego lozeczka na twarda podloge i
zupelnie nic sie nie dzieje, jakby spadlo na puchowa poduszke, to co
o tym myslec? Wtedy jeszcze nie myslala za wiele, natomiast cala
rodzina okrzyknela to cudem.
Albo
kiedy w wieku 5 lat, niezdarnie kierujac swoim rowerkiem, wyjechala
wprost pod nadjezdzajacy samochod, ale w pore spadla ze swojego
wehikulu i auto przejechalo nad nia, nie czyniac jej najmniejszej
krzywdy. Wtedy tez wszyscy mowili o cudzie, wlacznie ze zszokowanym
kierowca, ale ona juz wiedziala, ze pomogl jej On.
Podobnie
bylo, kiedy rzucil sie na nia zerwany z lancucha bardzo grozny i
wielki pies. Miala wowczas 11 lat i instynkt podpowiedzial jej
ucieczke. Jednak w tej samej chwili jakby uslyszala wewnetrzny glos:
stoj i nie ruszaj sie! Zastygla odwrocona do agresywnego zwierzecia
plecami, a ono nagle stracilo nia zainteresowanie i pobieglo dalej.
Albo
pozniej, na obozie mlodziezowym, kiedy mlodziencza brawura sklonila
ja i trzy inne kolezanki do wybrania sie w nocy nad jezioro. Plywaly
beztrosko, ale cos poszlo nie tak, zimne prady spowodowaly skurcze i
dwie z nich poszly pod wode. Ale tylko jedna wyplynela, wlasnie ona.
Te druga znaleziono dopiero nastepnego dnia. Spanikowane kolezanki
pobiegly do obozu, zostawiajac je bez pomocy. Ale ona miala pomoc,
jak zawsze, wyplynela na powierzchnie i lezac na plecach spokojnie
czekala az skurcz przejdzie. Jakby ktos jej podpowiedzial...
Jak
daleko siegala pamiecia, wciaz przytrafialy jej sie niebezpieczne
przygody, albo bardzo spektakularne, albo takie bez specjalnego
znaczenia. Z kazdej jednak wychodzila bez szwanku. Przylgnela do niej
opinia szczesciary i nie chodzilo wylacznie o unikanie nastepstw
nieszczesliwych wydarzen. Szczescie towarzyszylo jej zawsze, na
przyklad w szkole, kiedy nie do konca przygotowala sie do lekcji. W
takich przypadkach albo w ogole nie byla pytana, albo pytania
dotyczyly tej czesci programu, ktora akurat znala. Kiedy cos
przeskrobala, zawsze jej sie upieklo. Miala przy tym dobry charakter,
nieskomplikowany sposob bycia i szybko zjednywala sobie ludzi.
Swojego
przyszlego meza poznala juz w szkole sredniej. Inaczej byc nie moglo,
z jej szczesciem nie mogla trafic na kogos niewlasciwego. Oboje byli
prymusami, oboje angazowali sie spolecznie, uprawiali sporty, mieli
wspolne zainteresowania – slowem dobrali sie w korcu maku. Dwa
idealy. Obydwoje skonczyli atrakcyjne kierunki studiow, pootwierali
wlasne firmy, zarabiali krocie, umiejetnie tez pomnazali majatek i
korzystali z zycia. Doczekali sie dwojga uroczych dzieci i stanowili
obiekt zawisci w swoim srodowisku.
Bylo
tak idealnie i slodko, ze kiedys musialo odbic sie czkawka.
Tej
zimy spadlo bardzo duzo sniegu, mroz trzymal od dluzszego czasu.
Szczesciara byla zadowolona, ze moze pracowac w swoim podmiejskim
domu i nie musi bujac sie z dojazdami do pracy. Wystarczylo, ze jej
maz codziennie jezdzil ich wypasiona terenowka, odwozac przy okazji
dzieciaki do prywatnej szkoly.
Podniosla
wzrok znad komputera i spojrzala przez okno. Biel jak okiem siegnac,
cicha i spokojna, poprzetykana nasycona zielenia jodel i
zimozielonych krzewow. Idylliczny obraz, jak ze sciennego kalendarza.
Westchnela zadowolona i po raz kolejny pomyslala o tym ogromie
szczescia, jakie stalo sie jej udzialem.
Rozmyslania
przerwal jej dzwonek telefonu. Otrzasnela sie z zadumy i z usmiechem
podniosla sluchawke. Jej twarz tezala z kazda chwila bardziej,
dzwoniono ze szkoly, ze jej syn zostal na zajeciach sportowych
kontuzjowany i trzeba go natychmiast odebrac ze szkoly, a jej maz
jest nieosiagalny. Obiecala wiec, ze sama przyjedzie.
W
pospiechu nie zabrala ze soba komorki, szybko wsiadla do swojego
newielkiego miejskiego autka i pomknela w strone miasta.
Tymczasem
rozdzwonila sie pozostawiona w domu komorka. Jej malzonek chcial ja
poinformowac, ze jednak on odbierze dzieci ze szkoly, bo sekretarka
zdazyla go powiadomic.
Wczesny
zimowy zmierzch rozmyl i przyciemnil nieco wszechobecna biel. Jechala
pewnie i spokojnie, odpowiednio do panujacych warunkow na drodze.
Siegnela do torby po komorke, nie patrzac. Przewracala stosy roznych
szpargalow, ale nie mogla jej namacac. Oderwala na chwile wzrok od
przedniej szyby, a w tym samym momencie reka trzymajaca kierownice,
odrobine ja poruszyla i auto niezauwazalnie zjechalo z pasa ku
srodkowi jezdni. Wszystko trwalo ulamki sekund... Z przeciwka
wylonila sie terenowka meza, ktora wiozl ze szkoly dzieci... Zadne z
nich nie zdazylo zareagowac...
Na
okamgnienie przed katastrofa rzucila spojrzenie przez ramie i... nie
bylo tam NIC. Zaden wewnetrzny glos nie podpowiedzial jej, jak
moglaby uniknac najgorszego. Zadnego ostrzezenia! Zadnego alarmu!
NIC!
Na
ulamek sekundy przed smiercia w czolowym zderzeniu, zdazyla ze
zdziwieniem pomyslec, ze przez cale zycie musiala sie mylic w kwestii
Aniola Stroza...
*****************************************************************************
3. Kiedyś
się spotkamy…
Agnieszka
żałowała, że nie mogła pojechać na pogrzeb brata swojej
najlepszej przyjaciółki.
Znała
go i lubiła, kiedyś jako młodzi i gniewni , spotykali się na
różnych zlotach, przemieszczali się od domu, do domu kolejnego
znajomego i bawili się w najlepsze. Potem koczowali wszyscy na
podłodze i do rana zabawiali się ,wymyślając coraz to
straszniejsze historie. Och wspomnienia nadeszły tak nagle, a może
to wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju i podświadomość
podsuwała jej coraz to inne zdarzenia …
Pamiętała
jak zadzwoniła Aśka, jakiś rok wcześniej i podczas kolejnej
babskiej rozmowy wyrzuciła z siebie, że Jacek umiera. To był
szok, jak to umiera ???przecież ma zaledwie 51 lat, dlaczego?
pytania same cisnęły się na usta.
Diagnoza
jaką postawili lekarze brzmiała – LSA czyli stwardnienie zanikowe
boczne,
nie
ma na to lekarstwa człowiek skazany jest na świadome i powolne
umieranie .
Istotą
tej strasznej choroby jest stopniowe porażenie włókien nerwowych,
odpowiadających za funkcje ruchowe, oraz neuronów znajdujących
się w mózgu.
Jak
żywy stanął jej przed oczami, z tym swoim zawadiackim uśmiechem,
z tą miną zbitego psa, którą przywdziewał kiedy chciał dopiąć
swego.
Cholerna
diagnoza, przecież miał tyle pasji ,tyle marzeń, kochał życie i
taniec ,miał wspaniałą rodzinę i bardzo uzdolnione córki.
Przepłakała
pół nocy i modliła się zażarcie o rychłą śmierć Jacka, bez
bólu i zbędnego cierpienia.
Dwa
dni później dostała telefon od Aśki, że Jacek umarł w szpitalu
i nie pomogło sztuczne podtrzymywanie, tak jakby chciał już odejść
,żeby nie męczył się on i jego najbliższa rodzina, odszedł
cicho sprawiając wrażenie że pogodził się z tą decyzją,
otoczony miłością najbliższych.
Znowu
przepłakała pół nocy modląc się o lepsze życie dla Jacka tam
gdzieś, w niebie.
Życie
toczyło się powoli, ciągłe stresy i owczy pęd by zaspokoić byt
rodzinie, Agnieszka jako że była magistrem farmacji podejmowała
coraz więcej nocnych dyżurów, cóż kredyt sam się nie spłaci, a
widmo porażki coraz bardziej spędzało sen z powiek. Rad nie rad
chwytała każdy wolny dyżur. Właśnie wpadła do apteki, gdzie jej
zmienniczka niecierpliwie czekała na nią, by przekazać jej wieści
ze świata i pozostawić ją na nocnym dyżurze.
Kiedy
uporała się ze spóźnionymi pacjentami , postanowiła wypróbować
nowy aparat fotograficzny, jaki dostała na urodziny od męża.
Pstrykała
bezmyślnie fotki wszystkim regałom i poszczególnym lekom, bo
koniecznie chciała poznać wszystkie funkcje działania tego nowego
sprzętu. W skrytości marzyła że może kiedyś zrobi takie
zdjęcie, które przyniesie jej sławę. Ot ludzkie marzenia o
szczęściu i sławie.
Tej
nocy miała spokój, nikt się nie dobijał po leki w nocy, właśnie
minęła północ kiedy zrobiło jej się duszno i postanowiła
otworzyć okno na piętrze w pokoju socjalnym. Majowe nocne powietrze
delikatnie pieściło jej twarz, w świetle latarni migały wesoło
światełka.
Oparła
się o okno i zapatrzyła w dal, nagle na drzewie usiadł bury kot.
Nie
chcąc go wystraszyć ,powoli sięgnęła po leżący na stole aparat
i zaczęła mu robić zdjęcia. Kot jakby wiedział, że ma darmowa
sesję zdjęciową, prężył się na gałęzi i wyginał.
Czekaj
ty gadzie jeden już ja cię złapię w oko kamery. Popatrzyła w
obiektyw namierzając koteczka i nagle jej oczom ukazała się
postać. Oparty o drzewo stał w niesamowitym blasku mężczyzna i
uśmiechał się serdecznie.
O
kurcze ,co się ze mną dzieję pomyślała Agnieszka, mam omamy
wzrokowe, to chyba z przemęczenia. Wiedziona ogromną ciekawością
spojrzała w obiektyw jeszcze raz i z jej ust wypłynęło tylko
jedno słowo –Jacek….
Stał
oparty o drzewo i uśmiechał się tym swoim serdecznym uśmiechem,
który mówił dziewczyno co ty wyprawiasz, dlaczego nie śpisz w
nocy.
Spojrzeli
sobie w oczy i Agnieszka zobaczyła jak poruszył ustami i bezgłośnie
powiedział uważaj na siebie i żegnaj.
To
była trzecia noc przepłakana, Agnieszka wiedziała, że właśnie
zerwała ostatnią nić jaka ją łączyła z Jackiem. Wiedziała,
że musi powiedzieć Asi, że jej brat odszedł szczęśliwy z tego
świata, że nie cierpi i że kiedyś spotkają się znowu w innym
wymiarze.
Jakiś
miesiąc po tym zadzwoniła Aśka, chciała pogadać ,tak jak to
miały w zwyczaju. Plotkowały o wszystkim i o niczym, a Agnieszka
zastanawiała się jak powiedzieć swojej najlepszej psiapsiółce,
że jej brat ukazał się właśnie jej.
Przez
myśl przemknęło jej, że Aśka może uznać ją za nawiedzoną
wariatkę.
W
końcu zdobyła się na szczerość i powiedziała o całym
zdarzeniu…
Aśka
tylko westchnęła i stwierdziła, dzięki Bogu że przyszedł do
ciebie, już martwiliśmy się że nie znalazł spokoju wiecznego…
no bo wiesz my już z nim nie mieliśmy żadnego kontaktu i baliśmy
się o niego.
Agnieszka
nic nie powiedziała, westchnęła tylko i pomyślała :dziwny jest
ten świat…
***********************************************************************************
4. Opuszczony dom.
Dom stał na końcu małej nieuczęszczanej jednokierunkowej uliczki. Był nieco oddalony od innych posesji. Od kolejnego sąsiada oddzielała go spora zarośnięta dzika łąka. Stary stalowy płot był cały zardzewiały. Tylko skromne resztki farby zdradzały że był kiedyś zielony. Stara drewniana furtka wisiała półotwarta na jednym zawiasie. Drewniane schody dotknięte zębem czasu były całe czarne i poniszczone. W powybijanych oknach od czasu do czasu świszczał wiatr. Właścicielka domu, staruszka w podeszłym wieku dawno już umarła. Dom był zupełnie opuszczony. A jednak w miasteczku wyraźnie się go bano. Krążyły różne dziwne plotki. Ktoś przechodził obok i słyszał cichuteńki kobiecy śmiech. Innym razem nagle coś uderzyło. Nie wiadomo dokładnie skąd wydobywał się ów hałas, ale wprawne ucho rozpoznawało że było to w okolicy domu. Może nawet w nim samym. A huk słyszalny był z całkiem sporej odległości. Tak jakby ktoś nagle spuścił ze strychu pianino. Atmosferę strachu podgrzał jeszcze nagły wypadek. Stary listonosz umarł na serce w ogrodzie przy domu. Nie wiadomo po co w ogóle tam wchodził, przecież dom był już od dawna opuszczony. Po tym zdarzeniu dziwne zdarzenia wokół domu jeszcze się nasiliły. Ludzie słyszeli dziwne szepty i śmiechy. Jeden starszy Pan przejeżdżający rowerem obok opowiadał że słyszał jak ktoś szepcze jakąś rymowankę. Dziwne stukoty i hałasy było teraz słychać nie tylko w dzień ale i w nocy. Obok domu zaczęły wałęsać się dzikie bezpańskie koty. Sprawą zajął się miejscowy ksiądz. Po poświęceniu domu i odmówieniu modlitw dziwne zdarzenia na jakiś czas ucichły. Nie trwało to długo. Po pół roku Ksiądz nagle podupadł na zdrowiu i musiał wycofać się z pełnienia posługi kapłańskiej. Zamieszkał w sanatorium dla księży w stanie spoczynku gdzieś na pomorzu. Właśnie wtedy dziwne zdarzenia zaczęły znowu się pojawiać. Ludzie słyszeli pisk otwieranej furtki, chociaż ta od dawna była zniszczona. Przy domu znowu zaczęły pojawiać się koty. I znowu ten dziwny kobiecy śmiech i szepty ...
**********************************************************************************
5. NIE TYLKO SEN
Obudziła się w środku nocy. Leżała twarzą do ściany, jej serce łomotało
i cała była spocona. Z niezachwianą pewnością czuła, że ktoś za nią stoi.
Już nie po raz pierwszy zdarzało jej się coś takiego. Kiedy była mała,
chowała się pod kołdrę, calutka, z głową, i zwinięta w ciasny kłębuszek
starała się przenieść do jakiegoś innego, bajkowego świata. Zwykle
pomagało i uspokojona zasypiała. Później, już starsza, odwracała się na
drugi bok i powoli, wciąż jeszcze przerażona, całą siłą woli zmuszała
się, żeby otworzyć oczy. Stwierdziwszy, że nic się nie dzieje, a w
pokoju nie ma nikogo, spokojnie zasypiała.
Tym razem chciała zrobić to samo , żeby jej głupie obawy odeszły, żeby
mogła znów zasnąć, ale... było inaczej. Oprócz tej wyczuwalnej obecności
pojawiły się jakieś dźwięki, jakby drapanie czy chrobot, i wysokie
piski. W jednej chwili przypomniały się jej różne dziwne zjawiska, na
które w biały dzień nie zwracała uwagi albo... po prostu nie dopuszczała
do siebie myśli, że w ogóle dzieje się coś niezwykłego.
Zaczęło się niewinnie; jakiś przesunięty przedmiot, obrączka, której
długo nie mogła znaleźć, zaginione notatki... Kładła to na karb złej
pamięci spowodowanej życiem w ciągłym stresie. Potem bez wyraźnej
przyczyny z półki spadła książka. Innym znów razem usłyszała brzęk
tłukącego się szkła, a kiedy wpadła do kuchni, zobaczyła rozbity słoik.
Pomyślała wtedy ze złością, że muszą wreszcie skończyć obwodnicę, bo już
zbyt dużo tych ciężarówek przejeżdża pod jej oknami. Wszelkie stuki i
chroboty przypisywała sąsiadom. A gdy kiedyś w nocy obudził ją włączony
telewizor, przekonała samą siebie, że nie wyłączyła go przed zaśnięciem.
Naprawdę przestraszyła się dopiero wtedy, kiedy któregoś dnia weszła do
łazienki i zobaczyła, że jest w niej pełno rudego, dziwnie pachnącego
dymu. Pobiegła do sąsiadów z dołu, ale nikt nie otwierał, więc wróciła
do mieszkania, żeby zadzwonić po straż pożarną. Kiedy już podnosiła
słuchawkę, usłyszała odgłos otwieranych na dole drzwi i śmiejące się
dzieci. W jej klatce dzieci w takim wieku mieli tylko sąsiedzi z dołu,
więc znów zbiegła piętro niżej i trzęsąc się ze zdenerwowania,
opowiedziała, co się dzieje. Jednak u sąsiadów żadnego dymu nie było, a
kiedy w pośpiechu wróciła do siebie, okazało się, że i u niej zniknął.
Odczuła z tego powodu tak wielką ulgę, że po prostu przestała o tym myśleć.
Równocześnie pojawiły się sny. Najpierw nie pamiętała ich treści, tylko
budziła się z uczuciem krzywdy i rozpaczy. Potem zaczął ukazywać się
obraz - płacząca kobieta z kotem na kolanach. W końcu do obrazu dołączył
głos i w myślach słyszała prośby o pomoc, choć usta kobiety się nie
poruszały.
Zrozumienie, że wszystkie te zjawiska i sny to jedna całość, przeraziło
ją jeszcze bardziej. Mimo to postanowiła zastosować swój stary sposób i
powolutku, nieomal bezszelestnie, wciąż z zamkniętymi oczami, odwróciła
się na drugi bok. Wstrzymując oddech zaczęła otwierać oczy; od razu
zobaczyła w rogu pokoju rudawą, falującą poświatę. Sparaliżowana
strachem patrzyła na jasną kulę, która przesuwała się wzdłuż regału, a
na koniec jakby podskoczyła w górę. Z półki coś spadło i w tym samym
momencie wszystko zniknęło; i dziwne światło, i dźwięki.
Zerwała się na równe nogi i zapaliła lampę. Pokój wyglądał zupełnie
normalnie, tylko na podłodze przy regale leżała figurka kota. Nie
potłukła się.
Przypomniała sobie, kiedy ją kupiła. To było na jarmarku, dwa lata
temu. Podeszli do stoiska z ceramiką i wtedy ją zobaczyła. - Popatrz! -
powiedziała do męża – Zupełnie jak Lisia, kotka tej Iwony z drugiej
klatki, no wiesz, ta ruda! - Rzeczywiście! - roześmiał się. – Chcesz?
Kupię ci ją! - Chciała. Po powrocie do domu ustawiła figurkę na półce.
Zamierzała zaprosić znajomą na kawę i pochwalić się zakupem, może nawet
podarować, jeśli się jej spodoba, ale wtedy dowiedziała się, że Iwona
jest poważnie chora. Potem jakoś nie było okazji, a miesiąc temu Iwona
zmarła. Ta śmierć nią wstrząsnęła, choć wcale nie były sobie bliskie –
ot sąsiadki z jednego bloku, które czasem porozmawiały, na przykład o
kotach.
Siedziała na łóżku i w zastanowieniu marszcząc czoło, obracała
statuetkę w rękach. Przecież te wszystkie dziwne rzeczy zaczęły się
dziać jakiś tydzień czy dwa po śmierci Iwony! I to właśnie ona pojawiała
się w tych snach! To o pomoc dla ukochanej kotki błagała!
Teraz jednak nic nie mogła zrobić, była przecież druga w nocy.
Postanowiła z powrotem iść spać, a rano nad wszystkim się zastanowić.
Ledwie jednak zamknęła oczy, sen wrócił, jeszcze straszniejszy i
bardziej wyraźny. Przerażona zobaczyła, że głowa kotki zwisa bezwładnie
, a Iwona przejmująco, krzyczy: - Zrób coś! Ona umiera!
Usiadła gwałtownie. No, dziś to już raczej nie pośpi. Przyrzekła sobie,
że po południu odwiedzi męża Iwony, Janusza, i zapyta, co się dzieje z
kotką.
W świetle dnia to postanowienie trochę zbladło. Już zamierzała
zrezygnować ze swojego zamiaru, kiedy jednak zaczęło się ściemniać,
doszła do wniosku, że nie zniesie kolejnej takiej nocy. Narzuciła sweter
i zbiegła na dół. Spojrzała w okna mieszkania na parterze. Światło w
kuchni było zapalone. Zawahała się przez chwilkę, ale właśnie do drzwi
podeszli sąsiedzi z ostatniego piętra, więc ukłoniła się i weszła za
nimi, ciesząc się, że przynajmniej ominęło ją wyjaśnianie sprawy przez
domofon.
Mąż Iwony otworzył prawie natychmiast po dzwonku, jakby właśnie na
kogoś czekał. Na jej widok zdziwił się: - Słucham, o co chodzi? -
ponaglił ją, bo nie mogła wydusić ani słowa. Jąkając się zapytała, co
się dzieje z Lisią. - A co... - chyba na końcu języka miał pytanie: „A
co panią to obchodzi?”, ale tylko powiedział powoli: - Oddałem kotkę do
rodziny, tu nie ma się nią kto zająć. Córka wyjechała na studia, a ja
pracuję całymi dniami. Ale dlaczego pani pyta? - Zaczęła mówić o swoich
snach, o przeczuciach, coraz bardziej się czerwieniąc i plącząc. - No,
dobra! - powiedziała wreszcie. - Ja wiem, że to strasznie głupie, ale
niech pan chociaż zadzwoni i dowie się, czy wszystko w porządku! Niechże
pan to zrobi, dla mojego spokoju, bo przez kilka ostatnich nocy prawie
nie spałam! - mówiła śmiejąc się nerwowo. - Hmm... niech będzie –
wzruszył ramionami, a jego spojrzenie wyrażało wątpliwości co do jej
równowagi umysłowej. - Uważam, że to bzdury, ale zadzwonię i nawet
włączę tryb głośnomówiący, żeby mnie pani nie posądziła, że coś ukrywam.
- Wyjął z kieszeni komórkę i wybrał numer. Po kilku sygnałach odezwał
się jakiś mężczyzna: - O! Cześć Janusz! Już miałem do ciebie dzwonić! -
Do mnie? - zdziwił się. - Ja tylko chciałem zapytać , jak tam Lisia? -
powiedział. Mężczyzna aż się zachłysnął z wrażenia. - To masz
wyczucie!Właśnie o Lisię chodzi! Niedobrze z nią. Odkąd ją do nas
przywiozłeś była jakaś osowiała, coraz mniej jadła, a potem w ogóle
przestała. Weterynarz zrobił badania, ale nic nie wykrył, a kiedy
wyjaśniliśmy mu sytuację, powiedział, że to z tęsknoty i że kotka
powinna wrócić do domu. Tylko to jej może pomóc. - W miarę słuchania,
sceptyczny wyraz twarzy Janusza znikał, a pojawiło się na niej
zakłopotanie i zmartwienie. - Kurczę, a ja właśnie... Dobra! Przyjadę
jutro rano i porozmawiamy, dobrze, że to sobota. - powiedział. - No to
czekamy! - usłyszała jeszcze i Janusz wyłączył telefon, a potem
popatrzył na nią dziwnie. - Chyba muszę pani podziękować, chociaż aż mi
się wierzyć nie chce... - nie dokończył i potrząsnął głową. Powiedziała,
że nie trzeba. Pożegnała się i szybko uciekła.
Tej nocy spała spokojnie. A po kilku dniach, wracając ze sklepu,
zobaczyła na balkonie Lisię rozkosznie wygrzewającą się na słońcu. Uśmiechnęła
się z ulgą i pewnością, że już nie grożą jej nocne koszmary.
Przynajmniej na razie.
**********************************************************************************
6. Tryptyk.
Na zdrowie...
...mój
pradziadek mieszkał w małej wiosce koło Lichenia (tak tego Lichenia).
Żyli w skromnej chacie, żywiła ich mała rola a dodatkowo dziadek imał
się różnych prac żeby rodzinę było czym nakarmić, czy w co ubrać.
Całe zdarzenie rozegrało się w sobotę...
- Pochwalony - powiedział dziadek wchodząc do domu.
-
A na wieki... - wtórowała babcia. Siadaj bo ciepłe jadło przyszykowane a
tyś pewnie głody. Oj ciężka ta praca u hrabiego, a jedzenia mało -
ciągnęła dalej...
Dziadek
obmył się, zasiadł do stołu, wziął chleb w rękę i czyniąc znak krzyża
zaczął go łamać szepcząc pod nosem modlitwy. Babcia przysiadła po
drugiej stronie stołu i patrzyła na dziadka, zamyślona...
-
Stara Paciaciakowa mnie dzisiaj zaczepiła jakem wracał od hrabiego -
przerwał ciszę dziadek. Zapraszała nas do siebie na rocznice, żeby zajść
do nich i wypić ich zdrowie - kontynuował dziadek.
- Matko Boska - wyrwało się babci. Przecież to ciota,
każdy ci powie. Złe czyni, złem za dobro od płaca. Krowy się nie doją,
na polach plony marnieją. Wystarczy tylko, że kto jej coś złego powie
albo na nią krzywym okiem spojrzy. Biadoliła, czyniąc znak krzyża.
Staszku ja cię proszę nigdzie nie idźmy, bo tylko co złego na nas
spadnie a i tak już nam ciężko. Sam nas utrzymujesz, rola mała, krówek
parka a gęb do żywienia wiele. Dziatwa mała rośnie i cały czas tylko za
czym do jedzenia wypatruje. Nie idźmy, coś jej się tam powie, powinszuje
za dnia...
-
Cicho babo... - zakrzyknął dziadek. Toć to ja jej czarów się nie boję,
bo Boga mam za sobą, z Bogiem pójdziemy a krzywda nam się nie stanie.
***
Jak
dziadek zarządził tak i się stało. Pod wieczór odwiedzili sąsiadów.
Winszowali zdrowia, urodzaju i zasiedli wokół stołu. Zaraz też pojawiło
się jedzenie i gorzałka, rozmowy zeszły na sprawy doczesne. A jak tam u
hrabiego? Co w roli? Jak dziatwa? Wnet i kieliszki zapełniły się
gorzałką bo i toast wznieść trzeba. Dziadek wstał, wziął w rękę
kieliszek i zaczął przemowę: dał Bóg, że spotkaliśmy się w takim
gronie i serce moje się raduje, zatem wznieśmy toast za jubilatów, niech
im się darzy w imię Boga i Ojca i... W tej chwili kieliszek znajdujący się w ręce ręce dziadka eksplodował i rozpadł się na kawałki. Nastała cisza...
-
A to takie dobrobyty kuma nam szykowała. Czego mi kobieto zadrościsz?
Cóżżem Ci zrobił, że na moje życie czyhasz? Kto moją rodzinę wyżywi jak
mnie zabraknie? To ja za taką gościnność dziękuję, ostańcie z Bogiem...
Tańczące świnie
Działo
się to w małej wiosce, lata osiemdziesiąte XX wieku. We wiosce, w
czworobokach pamiętającego hrabiego Kwileckiego, mieszkało sporo rodzin z
pobliskich wsi, które przybyły za pracą w PeGeeRze, hucie czy
elektrowni. Każdy miał kawałek ziemi, która obsiewał, wielu hodowało
kury, gęsi i króliki, kto zaradniejszy świnkę. Między ludźmi nie było
jak w dzisiejszych czasach zawiści. Jeden drugiemu pokazywał swoje
kurki, plony czy chwalił się wielkością prosiaka. Zawiści nie było, ale
niektórzy mieli złe oko i chociaż często sami o tym nie wiedzieli to potrafili wyrządzić szkody. Choćby i takie...
Rano
- Marysia ale ty masz świnki. Takie zgrabne i krągłe. - powiedział Heniu.
- A udały się w tym roku. Pasione śrutą, ziemniakami i pokrzywą. - wtórowała zadowolona Marysia.
Południe, czas karmienia
- Matuchno kochana! Ludzie ratujcie! Pomocy! - krzyczy Marysia.
Zbiegają
się ludzie. Każdy patrzy, przeciera oczy i uwierzyć nie może temu co
widzi. Świnie w swoich zagrodach tańcują na dwóch nogach. Podejść do
nich nie można bo zaraz gryzą i kwiczą.
- A poszli mi... Każdy się tylko gapi a czasu nie ma... - krzyczy nadbiegający Stachu.
Poganiany tłum rzednie i rozchodzi się do swoich spraw.
-
Maryśka dawaj wiadro, tylko to, co nim świnie karmisz. Wylej wszystko,
przepłucz pod bieżącą wodą i przynieś trzy kwarty świeżej wody, tylko
ani kropli mniej czy więcej. No leć - instruuje. Sam w tym czasie kręci
ze słomy kropidło.
- No dawaj wiadro. Zamknij mnie w chlewiku ino nie zaglądaj bo inaczej nic dobrego nie będzie. - nakazuje.
Mija kilka minut...
-
No Marysia, świnki już się uspokoiły. Głodne są. A to kropidło co
ukręciłem to spal, ino na dworze bo smrodu w domu narobisz. Zaraz też
czerwone szmaty przywiąż żeby od uroków chronić. Dawno żem takich cyrków
nie widział, ostatnio to chyba jeszcze za hrabiego...
Młody woźnica...
Hrabiance
zamarzył się nowy woźnica, bo czy to przystoi żeby ją, panią na
włościach, jakiś stary dziad woził. Może i on dobry do koni, ale nie
reprezentacyjny. Co innego Jaśko od Grabiaków. Młody, szczupły to i
pięknie by wyglądał w stroju woźnicy.
Kilka
dni później za namową hrabianki stary woźnica został zwolniony a jego
miejsce zajął Jaśko. Chłopak był młody, z końmi obyty od najmłodszych
lat, ale do czasu...
W
piękny majowy dzień zamarzyła się hrabiance przejażdżka. Młody woźnica
przyszykował powóz, konie przyprowadził do dyszla i rady nie może sobie z
nimi dać. Co on w prawo to konie w lewo, co on w lewo to konie w prawo.
Za każdym razem zadem do kierunku jazdy się ustawiają. Próbuje Jaśko,
próbuje, na płacz już mu się zbiera bo co nie zrobi to i tak kobyły
zadem stają.
Zobaczył
to stary Michał, stajenny, co od lat końmi pana hrabiego się zajmował.
Postał jeszcze chwilkę bo myślał, że z Jaśka jaka niezdara, ale widzi,
że konie jak zaczarowane chodzą i robią co chcą. Podszedł bliżej, konie
obejrzał, Jaśka po ramieniu poklepał i dopiero przy bryczce zaczął
wyzywać...
...a
ty stary psubracie, to tak się młodemu odpłacasz, a co on tobie winien.
Mnie staremu tak mogłeś zrobić a nie młodemu co w sztuce nieobeznany. A
tfu na czarci urok, ja cie zaraz nauczę moresu...
Podnosi
z ziemi kamień i wali w przód dyszla, w tej samej chwili uspakajają się
konie, a zwolniony woźnica krwią się zalewa i zębami pluje. Tak
stajenny Michał staremu woźnicy zęby wybił...
***********************************************************************************
Glosowac prosze w komentarzach pod postem, wpisujac jedynie numer opowiadania, ktore przypadlo Wam najbardziej do gustu.
Komu nie chce sie czytac, niech o tym nie pisze, kto nie moze sie zdecydowac, niech sie z nami tym nie dzieli. Wpisujcie, prosze, tylko jedna cyferke, nic wiecej - bedzie bardziej przejrzyscie.
Na glosowanie mamy tydzien, czyli do 8 lutego, do godziny, powiedzmy 22.00, zebym zdazyla przygotowac post na nastepny dzien.
6
OdpowiedzUsuń5
OdpowiedzUsuń6
OdpowiedzUsuń5
OdpowiedzUsuń6.
OdpowiedzUsuń__(░(¯`:´¯)░)DZIEŃ DOBRY
_(░(¯ `•.|/.•´¯)░)
(░(¯ `•.(█).•´¯)░░(¯`:´¯)░)
_(░(_.•´/|`•._)(¯ `•.|/.•´¯)░)
____(░(_.:._).░(¯ `•.(█).•´¯)░)
__(░(¯`:´¯)░░(_.•´/|`•._)░)
(░(¯ `•.|/.•´¯)░░(_.:._)░)
(░(¯ `•.(█).•´¯)░..
(░(_.•´/|`•._)░
___(░(_.:._)`` _
♥ ¯~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~ ♥~
♥~♥ Serce jest
jak zegar:
w każdej minucie,
godzinie i dobie
♥~♥ myśli o drugiej osobie.
I Ja o Tobie
♥~♥dzisiaj pomyślałam
znowu tu wpadłam
i napisałam ♥~♥
6 -
OdpowiedzUsuń6
OdpowiedzUsuń6
OdpowiedzUsuń2
OdpowiedzUsuń2 !!!
OdpowiedzUsuń5
OdpowiedzUsuń5
OdpowiedzUsuń1
OdpowiedzUsuń1
OdpowiedzUsuńWioletta
2
OdpowiedzUsuń2...
OdpowiedzUsuń2
OdpowiedzUsuń4
OdpowiedzUsuń1
OdpowiedzUsuń