niedziela, 1 lutego 2015

Nasze zjawiska paranormalne.

Wreszcie nadszedl dzien publikacji naszych opowiadan o zjawiskach paranormalnych, ktore albo sami przezylismy, albo znamy ze slyszenia, albo tez je sobie wymyslilismy. Jak zwykle zamieszczam je anonimowo, zebyscie skupili sie na tresci, a nie kierowali sympatia do autorow. 
Zaluje tylko, ze tak niewiele osob zdecydowalo sie na wspolna zabawe.
Jednoczesnie oglaszam, ze to ostatnia zabawa z tej serii STRRRASZNYCH.



1. Ania i burza, czyli dlaczego czasem warto jest posłuchać innych.

Mówili jej, że tak będzie. Ona jak zwykle jednak wiedziała lepiej. Nie wyszła na tym dobrze, na szczęście nie jak zwykle.
Silny wiatr wył na korytarzach. Ledwie trzymające się w zawiasach drzwi trzaskały bez opamiętania. Resztki szyb w oknach tłukły się, dokładając swoje dźwięki do ogólnego chaosu. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie potężnych grzmotów i szumu niezliczonych kropel deszczu, bezlitośnie wdzierających się do zrujnowanego wnętrza szpitala, w którym schroniła się przed burzą.
„Świetnie” pomyślała. „Uciekanie przed deszczem w środku nocy do starego psychiatryka nie było najmądrzejszym posunięciem”. Z wielką niechęcią musiała przyznać przed sobą samą, że tym razem zdecydowanie się wygłupiła. Ludzie w schronisku ostrzegali ją, że nie zdąży dotrzeć do następnego przed nadchodzącą nawałnicą. Ona jednak, jak zwykle, postanowiła postawić na swoim. W związku z tym, kuliła się właśnie w kącie zrujnowanej sali szpitalnej, oglądając w świetle kolejnych błyskawic graffitti wymalowane na popękanych ścianach przez nie wiadomo kogo. Nie mogła się zdecydować, czy cieszyć się z faktu, że przypomniała sobie o tym miejscu. Znalazła jego opis w jednym z przewodników, który czytała planując swoją wakacyjną wędrówkę po Beskidach. Kiedy pierwsze ciężkie krople spadły jej na głowę, trybiki w niej schowane zapracowały w zaskakujący sposób i podsunęły jej stary szpital psychiatryczny, w którym „leczyła się” wierchuszka władzy za poprzedniego, szczęśliwie minionego, ustroju.
Bezproduktywne rozważania brutalnie przerwała jej fala deszczu, która wpadła wraz z wyjątkowo silnym powiewem i z wyjątkowa złośliwością dosięgła ją w jej kącie.
„No nic, Ania, musisz poszukać sobie lepszej kryjówki. Tu cię zaraz utopi ten deszcz.” Jak pomyślała, tak zrobiła i dźwignąwszy się ciężko na obolałe nogi podniosła swój plecak i ostrożnie wyruszyła na poszukiwanie miejsca, w którym mogłaby znaleźć nieco więcej osłony przed wszystkimi nieprzyjemnościami.
Korytarz odpadał, bo wiało na nim prawie tak samo jak na zewnątrz. Klatka schodowa też nie była najszczęśliwszym pomysłem. Kiedyś przeszklona, dzisiaj pełna potłuczonego szkła i mokra. Wędrując tak po tym przyprawiającym o dreszcze miejscu, wbrew zdrowemu rozsądkowi, dotarła w końcu do piwnic, które niestety okazały się być jedynym miejscem, w które nie docierał wiatr i niesiony nim deszcz.
Była pewna, że nie ma zamiaru zapuszczać się w te pogrążona w zupełnej ciemności korytarze. Jednak nawet pozostawanie zaraz przy schodach wiązało się z koniecznością obcowania z mroczną czeluścią. Tutaj nie dochodziły już w takim stopniu wszystkie hałasy niepodzielnie panujące na górze. Cisza zaczęła ją oblepiać bardziej od przemoczonych ubrań.
W pewnym momencie wydało się jej, że słyszy szuranie dochodzące z głębi pogrążonego w mroku przejścia. Odruchowo skierowała w tamtym kierunku strumień światła z latarki.
Czy to była noga?
Jej skołatane zmysły mówiły jej, że właśnie zobaczyła znikającą za zakrętem czyjąś stopę obutą w mocno poniszczony but górski. Nagły stres sparaliżował ją całkowicie. Mogła tylko wpatrywać się w tamto miejsce, czekając w napięciu, co się wydarzy. Przez jej głowę galopowały w popłochu setki myśli. Okrutnie podsuwały jej wyobrażenia o pacjentach tego miejsca, o melinujących tutaj narkomanach, kłusownikach a nawet o duchach, wiedźmach, strzygach i wampirach. Czy naprawdę musiała oglądać przed wyjazdem ten cholerny Blair Witch Project?
Kiedy po kilku minutach nic się nie wydarzyło, uspokoiła się nieco i zgasiła latarkę, przypominając sobie o tym, że nie ma zapasowych baterii. Ledwie znów zapadły ciemności, wrażenie słyszenia czyichś powolnych kroków powróciło. Tym razem nie odważyła się poświecić w tamto miejsce, tylko czym prędzej wybiegła po schodach na górę. W panice o mało co nie zapomniała swojego plecaka. Adrenalina wlewająca się właśnie potokami do jej krwi, nie pozwalała na jakąkolwiek analizę sytuacji. Po prostu biegła korytarzami, póki nie znalazła wyjścia z budynku.
Dopiero znalazłszy wątpliwe schronienie pośród najbliższych drzew, uspokoiła się na tyle, by przemyśleć to, co się właśnie wydarzyło. Szczerze wątpiła w to, by była świadkiem czegokolwiek nadprzyrodzonego. Jeśli faktycznie coś widziała i słyszała, to prawdopodobnie był to inny wędrowiec lub ktoś z tych, którzy popaćkali farbami ściany psychuszki. Anna zdecydowanie jednak nie miała zamiaru sprawdzać, która z możliwych wersji wydarzeń jest prawdziwa.
Ze spływającego wodą zamyślenia wyrwał ją męski głos dochodzący z lasu po jej lewej stronie.
- Halo! Jest tu kto? – Instynktownie się skuliła i przypadła do pnia najbliższego drzewa. Po krótkiej chwili zauważyła światło latarki. Po następnej chwili mężczyzna wyszedł na wolną przestrzeń, ewidentnie starając się być zauważonym.
- Tutaj! – krzyknęła Ania, zanim rozważyła wszystkie za i przeciw. Skrzywiwszy się na własną lekkomyślność wstała jednak i również wyszła z zarośli.
- O, witam. Tak właśnie myślałem, że kogoś widziałem, jak stamtąd wychodził – powiedział nieznajomy i głową wskazał w kierunku szpitala. – Nie zamierzasz tu zostawać?
- Nie, myślę, że wolę pomoknąć gdzieś tam. – Mruknęła i wykonała nieokreślony ruch ręką.
- Jak uważasz, ja już mam zdecydowanie dość tej burzy. Ależ, gdzie moje maniery! Powinienem w ogóle zacząć od przedstawienia się! Jestem Olaf. – Powiedział to i skierował światło na swoją twarz. Już samo to sprawiało dość upiorny efekt, który nieznajomy jeszcze pogorszył uśmiechając się. Jej oczom ukazała się pociągła, dość szczupła i nieco koścista twarz z głębokimi oczodołami, z których jednak błyszczały przyjazne oczy.
- Ania…
- Miło mi cię poznać, Aniu. Nawet mimo tej niesprzyjającej aury. – Olaf wydawał się w ogóle nie zwracać uwagi na pogodę. – No właśnie, nie zmuszam cię do stania tu ze mną, jeśli chcesz iść. Ja w sumie też chętnie się schowam. Ale wiesz co? Skoro chcesz iść w tym deszczu, to dam ci moją pelerynę. Przecież w środku nie będę jej potrzebował, co?
- Ależ nie, nie trzeba… - Zaskoczona dziewczyna próbowała oponować, ale nieznajomy już się pozbył osłony przeciwdeszczowej i z uśmiechem trzymał ją w ręce wyciągniętej do Ani. Ta nie chcąc, by zmókł bardziej niż to konieczne po prostu ją wzięła i założyła, żeby nie przeciągać. – Dziękuję ci bardzo. Lepiej już faktycznie pójdę. Do zobaczenia!
- Powodzenia! – Rzucił za nią Olaf znikając w ciemności drzwi wejściowych.
Następnego dnia, kiedy w końcu dotarła do schroniska, zauważyła, że peleryna ma kieszeń, której wcześniej nie spostrzegła. Z ciekawości włożyła do niej dłoń i wyciągnęła coś, co okazało się być fotografią.
Fotografią mężczyzny leżącego z rozbitą głową na korytarzu psychiatryka. Mężczyzny z twarzą Olafa i z butami, które widziała kiedy znikały za rogiem. 


****************************************************************************

2. Aniol Stroz


     To zawsze bylo „jak“. Jak wrazenie, jak omam sluchowy albo wzrokowy.
Kiedy byla mala, fascynowalo ja zjawisko powidokow, jakie pojawialy sie pod zamknietymi powiekami, na przyklad na plazy. Oslepione sloncem oczy nawet po zamknieciu widzialy to cos, co nie pozwalalo sie dokladnie zbadac. Uciekalo z pola widzenia wraz z ruchem galek ocznych. Albo kiedy je uciskala, tez potem miala wrazenie widzenia czegos pod zamknietymi powiekami, ale i to cos nie dalo na siebie dobrze spojrzec.
     Caly czas, od najwczesniejszego dziecinstwa, czula przy sobie czyjas obecnosc, kojaca i dajaca bezpieczenstwo, lecz nigdy nie pozwalajaca tak do konca odebrac sie zmyslami. Znow „jak“. Jak glos dochodzacy z wnetrza glowy, jak cien cienia juz-juz zauwazalny kacikiem oka, ale znikajacym po odwroceniu glowy, jak delikatne musniecie, jakby wlos na ciele, ktorego przeciez nie bylo, jak slad zapachu czegos nieokreslonego, ale przyjemnego.
     W odpryskach pamieci z najwczesniejszego dziecinstwa, a wlasciwie z niemowlectwa, widziala jakas swietlista postac, pozniej jednak o niej zapomniala, przestala realizowac jej obecnosc. Tylko to mgliste wrazenie pozostalo.
     Przestala sobie zawracac tym glowe, dopoki za ktoryms razem, gdy ponownie wywinela sie smierci, nie przyszlo swego rodzaju olsnienie: to musi byc moj Aniol Stroz!
     No bo jesli male dziecko wypada z wysokiego lozeczka na twarda podloge i zupelnie nic sie nie dzieje, jakby spadlo na puchowa poduszke, to co o tym myslec? Wtedy jeszcze nie myslala za wiele, natomiast cala rodzina okrzyknela to cudem.
Albo kiedy w wieku 5 lat, niezdarnie kierujac swoim rowerkiem, wyjechala wprost pod nadjezdzajacy samochod, ale w pore spadla ze swojego wehikulu i auto przejechalo nad nia, nie czyniac jej najmniejszej krzywdy. Wtedy tez wszyscy mowili o cudzie, wlacznie ze zszokowanym kierowca, ale ona juz wiedziala, ze pomogl jej On.
     Podobnie bylo, kiedy rzucil sie na nia zerwany z lancucha bardzo grozny i wielki pies. Miala wowczas 11 lat i instynkt podpowiedzial jej ucieczke. Jednak w tej samej chwili jakby uslyszala wewnetrzny glos: stoj i nie ruszaj sie! Zastygla odwrocona do agresywnego zwierzecia plecami, a ono nagle stracilo nia zainteresowanie i pobieglo dalej.
Albo pozniej, na obozie mlodziezowym, kiedy mlodziencza brawura sklonila ja i trzy inne kolezanki do wybrania sie w nocy nad jezioro. Plywaly beztrosko, ale cos poszlo nie tak, zimne prady spowodowaly skurcze i dwie z nich poszly pod wode. Ale tylko jedna wyplynela, wlasnie ona. Te druga znaleziono dopiero nastepnego dnia. Spanikowane kolezanki pobiegly do obozu, zostawiajac je bez pomocy. Ale ona miala pomoc, jak zawsze, wyplynela na powierzchnie i lezac na plecach spokojnie czekala az skurcz przejdzie. Jakby ktos jej podpowiedzial...
     Jak daleko siegala pamiecia, wciaz przytrafialy jej sie niebezpieczne przygody, albo bardzo spektakularne, albo takie bez specjalnego znaczenia. Z kazdej jednak wychodzila bez szwanku. Przylgnela do niej opinia szczesciary i nie chodzilo wylacznie o unikanie nastepstw nieszczesliwych wydarzen. Szczescie towarzyszylo jej zawsze, na przyklad w szkole, kiedy nie do konca przygotowala sie do lekcji. W takich przypadkach albo w ogole nie byla pytana, albo pytania dotyczyly tej czesci programu, ktora akurat znala. Kiedy cos przeskrobala, zawsze jej sie upieklo. Miala przy tym dobry charakter, nieskomplikowany sposob bycia i szybko zjednywala sobie ludzi.
     Swojego przyszlego meza poznala juz w szkole sredniej. Inaczej byc nie moglo, z jej szczesciem nie mogla trafic na kogos niewlasciwego. Oboje byli prymusami, oboje angazowali sie spolecznie, uprawiali sporty, mieli wspolne zainteresowania – slowem dobrali sie w korcu maku. Dwa idealy. Obydwoje skonczyli atrakcyjne kierunki studiow, pootwierali wlasne firmy, zarabiali krocie, umiejetnie tez pomnazali majatek i korzystali z zycia. Doczekali sie dwojga uroczych dzieci i stanowili obiekt zawisci w swoim srodowisku.
Bylo tak idealnie i slodko, ze kiedys musialo odbic sie czkawka.
     Tej zimy spadlo bardzo duzo sniegu, mroz trzymal od dluzszego czasu. Szczesciara byla zadowolona, ze moze pracowac w swoim podmiejskim domu i nie musi bujac sie z dojazdami do pracy. Wystarczylo, ze jej maz codziennie jezdzil ich wypasiona terenowka, odwozac przy okazji dzieciaki do prywatnej szkoly.
     Podniosla wzrok znad komputera i spojrzala przez okno. Biel jak okiem siegnac, cicha i spokojna, poprzetykana nasycona zielenia jodel i zimozielonych krzewow. Idylliczny obraz, jak ze sciennego kalendarza. Westchnela zadowolona i po raz kolejny pomyslala o tym ogromie szczescia, jakie stalo sie jej udzialem.
     Rozmyslania przerwal jej dzwonek telefonu. Otrzasnela sie z zadumy i z usmiechem podniosla sluchawke. Jej twarz tezala z kazda chwila bardziej, dzwoniono ze szkoly, ze jej syn zostal na zajeciach sportowych kontuzjowany i trzeba go natychmiast odebrac ze szkoly, a jej maz jest nieosiagalny. Obiecala wiec, ze sama przyjedzie.
     W pospiechu nie zabrala ze soba komorki, szybko wsiadla do swojego newielkiego miejskiego autka i pomknela w strone miasta.
     Tymczasem rozdzwonila sie pozostawiona w domu komorka. Jej malzonek chcial ja poinformowac, ze jednak on odbierze dzieci ze szkoly, bo sekretarka zdazyla go powiadomic.
Wczesny zimowy zmierzch rozmyl i przyciemnil nieco wszechobecna biel. Jechala pewnie i spokojnie, odpowiednio do panujacych warunkow na drodze. Siegnela do torby po komorke, nie patrzac. Przewracala stosy roznych szpargalow, ale nie mogla jej namacac. Oderwala na chwile wzrok od przedniej szyby, a w tym samym momencie reka trzymajaca kierownice, odrobine ja poruszyla i auto niezauwazalnie zjechalo z pasa ku srodkowi jezdni. Wszystko trwalo ulamki sekund... Z przeciwka wylonila sie terenowka meza, ktora wiozl ze szkoly dzieci... Zadne z nich nie zdazylo zareagowac...
     Na okamgnienie przed katastrofa rzucila spojrzenie przez ramie i... nie bylo tam NIC. Zaden wewnetrzny glos nie podpowiedzial jej, jak moglaby uniknac najgorszego. Zadnego ostrzezenia! Zadnego alarmu! NIC!
     Na ulamek sekundy przed smiercia w czolowym zderzeniu, zdazyla ze zdziwieniem pomyslec, ze przez cale zycie musiala sie mylic w kwestii Aniola Stroza...


*****************************************************************************


3. Kiedyś się spotkamy… 
Agnieszka żałowała, że nie mogła pojechać na pogrzeb brata swojej najlepszej przyjaciółki.
Znała go i lubiła, kiedyś jako młodzi i gniewni , spotykali się na różnych zlotach, przemieszczali się od domu, do domu kolejnego znajomego i bawili się w najlepsze. Potem koczowali wszyscy na podłodze i do rana zabawiali się ,wymyślając coraz to straszniejsze historie. Och wspomnienia nadeszły tak nagle, a może to wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju i podświadomość podsuwała jej coraz to inne zdarzenia …
Pamiętała jak zadzwoniła Aśka, jakiś rok wcześniej i podczas kolejnej babskiej rozmowy wyrzuciła z siebie, że Jacek umiera. To był szok, jak to umiera ???przecież ma zaledwie 51 lat, dlaczego? pytania same cisnęły się na usta.
Diagnoza jaką postawili lekarze brzmiała – LSA czyli stwardnienie zanikowe boczne,
nie ma na to lekarstwa człowiek skazany jest na świadome i powolne umieranie .
Istotą tej strasznej choroby jest stopniowe porażenie włókien nerwowych, odpowiadających za funkcje ruchowe, oraz neuronów znajdujących się w mózgu.
Jak żywy stanął jej przed oczami, z tym swoim zawadiackim uśmiechem, z tą miną zbitego psa, którą przywdziewał kiedy chciał dopiąć swego.
Cholerna diagnoza, przecież miał tyle pasji ,tyle marzeń, kochał życie i taniec ,miał wspaniałą rodzinę i bardzo uzdolnione córki.
Przepłakała pół nocy i modliła się zażarcie o rychłą śmierć Jacka, bez bólu i zbędnego cierpienia.
Dwa dni później dostała telefon od Aśki, że Jacek umarł w szpitalu i nie pomogło sztuczne podtrzymywanie, tak jakby chciał już odejść ,żeby nie męczył się on i jego najbliższa rodzina, odszedł cicho sprawiając wrażenie że pogodził się z tą decyzją, otoczony miłością najbliższych.
Znowu przepłakała pół nocy modląc się o lepsze życie dla Jacka tam gdzieś, w niebie.

Życie toczyło się powoli, ciągłe stresy i owczy pęd by zaspokoić byt rodzinie, Agnieszka jako że była magistrem farmacji podejmowała coraz więcej nocnych dyżurów, cóż kredyt sam się nie spłaci, a widmo porażki coraz bardziej spędzało sen z powiek. Rad nie rad chwytała każdy wolny dyżur. Właśnie wpadła do apteki, gdzie jej zmienniczka niecierpliwie czekała na nią, by przekazać jej wieści ze świata i pozostawić ją na nocnym dyżurze.
Kiedy uporała się ze spóźnionymi pacjentami , postanowiła wypróbować nowy aparat fotograficzny, jaki dostała na urodziny od męża.
Pstrykała bezmyślnie fotki wszystkim regałom i poszczególnym lekom, bo koniecznie chciała poznać wszystkie funkcje działania tego nowego sprzętu. W skrytości marzyła że może kiedyś zrobi takie zdjęcie, które przyniesie jej sławę. Ot ludzkie marzenia o szczęściu i sławie.
Tej nocy miała spokój, nikt się nie dobijał po leki w nocy, właśnie minęła północ kiedy zrobiło jej się duszno i postanowiła otworzyć okno na piętrze w pokoju socjalnym. Majowe nocne powietrze delikatnie pieściło jej twarz, w świetle latarni migały wesoło światełka.
Oparła się o okno i zapatrzyła w dal, nagle na drzewie usiadł bury kot.
Nie chcąc go wystraszyć ,powoli sięgnęła po leżący na stole aparat i zaczęła mu robić zdjęcia. Kot jakby wiedział, że ma darmowa sesję zdjęciową, prężył się na gałęzi i wyginał.
Czekaj ty gadzie jeden już ja cię złapię w oko kamery. Popatrzyła w obiektyw namierzając koteczka i nagle jej oczom ukazała się postać. Oparty o drzewo stał w niesamowitym blasku mężczyzna i uśmiechał się serdecznie.
O kurcze ,co się ze mną dzieję pomyślała Agnieszka, mam omamy wzrokowe, to chyba z przemęczenia. Wiedziona ogromną ciekawością spojrzała w obiektyw jeszcze raz i z jej ust wypłynęło tylko jedno słowo –Jacek….
Stał oparty o drzewo i uśmiechał się tym swoim serdecznym uśmiechem, który mówił dziewczyno co ty wyprawiasz, dlaczego nie śpisz w nocy.
Spojrzeli sobie w oczy i Agnieszka zobaczyła jak poruszył ustami i bezgłośnie powiedział uważaj na siebie i żegnaj.
To była trzecia noc przepłakana, Agnieszka wiedziała, że właśnie zerwała ostatnią nić jaka ją łączyła z Jackiem. Wiedziała, że musi powiedzieć Asi, że jej brat odszedł szczęśliwy z tego świata, że nie cierpi i że kiedyś spotkają się znowu w innym wymiarze.
Jakiś miesiąc po tym zadzwoniła Aśka, chciała pogadać ,tak jak to miały w zwyczaju. Plotkowały o wszystkim i o niczym, a Agnieszka zastanawiała się jak powiedzieć swojej najlepszej psiapsiółce, że jej brat ukazał się właśnie jej.
Przez myśl przemknęło jej, że Aśka może uznać ją za nawiedzoną wariatkę.
W końcu zdobyła się na szczerość i powiedziała o całym zdarzeniu…
Aśka tylko westchnęła i stwierdziła, dzięki Bogu że przyszedł do ciebie, już martwiliśmy się że nie znalazł spokoju wiecznego… no bo wiesz my już z nim nie mieliśmy żadnego kontaktu i baliśmy się o niego.
Agnieszka nic nie powiedziała, westchnęła tylko i pomyślała :dziwny jest ten świat… 
 
***********************************************************************************


4. Opuszczony dom.

Dom stał na końcu małej nieuczęszczanej jednokierunkowej uliczki. Był nieco oddalony od innych posesji. Od kolejnego sąsiada oddzielała go spora zarośnięta dzika łąka. Stary stalowy płot był cały zardzewiały. Tylko skromne resztki farby zdradzały że był kiedyś zielony. Stara drewniana furtka wisiała półotwarta na jednym zawiasie. Drewniane schody dotknięte zębem czasu były całe czarne i poniszczone. W powybijanych oknach od czasu do czasu świszczał wiatr. Właścicielka domu, staruszka w podeszłym wieku dawno już umarła. Dom był zupełnie opuszczony. A jednak w miasteczku wyraźnie się go bano. Krążyły różne dziwne plotki. Ktoś przechodził obok i słyszał cichuteńki kobiecy śmiech. Innym razem nagle coś uderzyło. Nie wiadomo dokładnie skąd wydobywał się ów hałas, ale wprawne ucho rozpoznawało że było to w okolicy domu. Może nawet w nim samym. A huk słyszalny był z całkiem sporej odległości. Tak jakby ktoś nagle spuścił ze strychu pianino. Atmosferę strachu podgrzał jeszcze nagły wypadek. Stary listonosz umarł na serce w ogrodzie przy domu. Nie wiadomo po co w ogóle tam wchodził, przecież dom był już od dawna opuszczony. Po tym zdarzeniu dziwne zdarzenia wokół domu jeszcze się nasiliły. Ludzie słyszeli dziwne szepty i śmiechy. Jeden starszy Pan przejeżdżający rowerem obok opowiadał że słyszał jak ktoś szepcze jakąś rymowankę. Dziwne stukoty i hałasy było teraz słychać nie tylko w dzień ale i w nocy. Obok domu zaczęły wałęsać się dzikie bezpańskie koty. Sprawą zajął się miejscowy ksiądz. Po poświęceniu domu i odmówieniu modlitw dziwne zdarzenia na jakiś czas ucichły. Nie trwało to długo. Po pół roku Ksiądz nagle podupadł na zdrowiu i musiał wycofać się z pełnienia posługi kapłańskiej. Zamieszkał w sanatorium dla księży w stanie spoczynku gdzieś na pomorzu. Właśnie wtedy dziwne zdarzenia zaczęły znowu się pojawiać. Ludzie słyszeli pisk otwieranej furtki, chociaż ta od dawna była zniszczona. Przy domu znowu zaczęły pojawiać się koty. I znowu ten dziwny kobiecy śmiech i szepty ...


**********************************************************************************

5. NIE TYLKO SEN

Obudziła się w środku nocy. Leżała twarzą do ściany, jej serce łomotało
i cała była spocona. Z niezachwianą pewnością czuła, że ktoś za nią stoi.
Już nie po raz pierwszy zdarzało jej się coś takiego. Kiedy była mała,
chowała się pod kołdrę, calutka, z głową, i zwinięta w ciasny kłębuszek
starała się przenieść do jakiegoś innego, bajkowego świata. Zwykle
pomagało i uspokojona zasypiała. Później, już starsza, odwracała się na
drugi bok i powoli, wciąż jeszcze przerażona, całą siłą woli zmuszała
się, żeby otworzyć oczy. Stwierdziwszy, że nic się nie dzieje, a w
pokoju nie ma nikogo, spokojnie zasypiała.
Tym razem chciała zrobić to samo , żeby jej głupie obawy odeszły, żeby
mogła znów zasnąć, ale... było inaczej. Oprócz tej wyczuwalnej obecności
pojawiły się jakieś dźwięki, jakby drapanie czy chrobot, i wysokie
piski. W jednej chwili przypomniały się jej różne dziwne zjawiska, na
które w biały dzień nie zwracała uwagi albo... po prostu nie dopuszczała
do siebie myśli, że w ogóle dzieje się coś niezwykłego.
Zaczęło się niewinnie; jakiś przesunięty przedmiot, obrączka, której
długo nie mogła znaleźć, zaginione notatki... Kładła to na karb złej
pamięci spowodowanej życiem w ciągłym stresie. Potem bez wyraźnej
przyczyny z półki spadła książka. Innym znów razem usłyszała brzęk
tłukącego się szkła, a kiedy wpadła do kuchni, zobaczyła rozbity słoik.
Pomyślała wtedy ze złością, że muszą wreszcie skończyć obwodnicę, bo już
zbyt dużo tych ciężarówek przejeżdża pod jej oknami. Wszelkie stuki i
chroboty przypisywała sąsiadom. A gdy kiedyś w nocy obudził ją włączony
telewizor, przekonała samą siebie, że nie wyłączyła go przed zaśnięciem.
Naprawdę przestraszyła się dopiero wtedy, kiedy któregoś dnia weszła do
łazienki i zobaczyła, że jest w niej pełno rudego, dziwnie pachnącego
dymu. Pobiegła do sąsiadów z dołu, ale nikt nie otwierał, więc wróciła
do mieszkania, żeby zadzwonić po straż pożarną. Kiedy już podnosiła
słuchawkę, usłyszała odgłos otwieranych na dole drzwi i śmiejące się
dzieci. W jej klatce dzieci w takim wieku mieli tylko sąsiedzi z dołu,
więc znów zbiegła piętro niżej i trzęsąc się ze zdenerwowania,
opowiedziała, co się dzieje. Jednak u sąsiadów żadnego dymu nie było, a
kiedy w pośpiechu wróciła do siebie, okazało się, że i u niej zniknął.
Odczuła z tego powodu tak wielką ulgę, że po prostu przestała o tym myśleć.
Równocześnie pojawiły się sny. Najpierw nie pamiętała ich treści, tylko
budziła się z uczuciem krzywdy i rozpaczy. Potem zaczął ukazywać się
obraz - płacząca kobieta z kotem na kolanach. W końcu do obrazu dołączył
głos i w myślach słyszała prośby o pomoc, choć usta kobiety się nie
poruszały.
Zrozumienie, że wszystkie te zjawiska i sny to jedna całość, przeraziło
ją jeszcze bardziej. Mimo to postanowiła zastosować swój stary sposób i
powolutku, nieomal bezszelestnie, wciąż z zamkniętymi oczami, odwróciła
się na drugi bok. Wstrzymując oddech zaczęła otwierać oczy; od razu
zobaczyła w rogu pokoju rudawą, falującą poświatę. Sparaliżowana
strachem patrzyła na jasną kulę, która przesuwała się wzdłuż regału, a
na koniec jakby podskoczyła w górę. Z półki coś spadło i w tym samym
momencie wszystko zniknęło; i dziwne światło, i dźwięki.
Zerwała się na równe nogi i zapaliła lampę. Pokój wyglądał zupełnie
normalnie, tylko na podłodze przy regale leżała figurka kota. Nie
potłukła się.
Przypomniała sobie, kiedy ją kupiła. To było na jarmarku, dwa lata
temu. Podeszli do stoiska z ceramiką i wtedy ją zobaczyła. - Popatrz! -
powiedziała do męża – Zupełnie jak Lisia, kotka tej Iwony z drugiej
klatki, no wiesz, ta ruda! - Rzeczywiście! - roześmiał się. – Chcesz?
Kupię ci ją! - Chciała. Po powrocie do domu ustawiła figurkę na półce.
Zamierzała zaprosić znajomą na kawę i pochwalić się zakupem, może nawet
podarować, jeśli się jej spodoba, ale wtedy dowiedziała się, że Iwona
jest poważnie chora. Potem jakoś nie było okazji, a miesiąc temu Iwona
zmarła. Ta śmierć nią wstrząsnęła, choć wcale nie były sobie bliskie –
ot sąsiadki z jednego bloku, które czasem porozmawiały, na przykład o
kotach.
Siedziała na łóżku i w zastanowieniu marszcząc czoło, obracała
statuetkę w rękach. Przecież te wszystkie dziwne rzeczy zaczęły się
dziać jakiś tydzień czy dwa po śmierci Iwony! I to właśnie ona pojawiała
się w tych snach! To o pomoc dla ukochanej kotki błagała!
Teraz jednak nic nie mogła zrobić, była przecież druga w nocy.
Postanowiła z powrotem iść spać, a rano nad wszystkim się zastanowić.
Ledwie jednak zamknęła oczy, sen wrócił, jeszcze straszniejszy i
bardziej wyraźny. Przerażona zobaczyła, że głowa kotki zwisa bezwładnie
, a Iwona przejmująco, krzyczy: - Zrób coś! Ona umiera!
Usiadła gwałtownie. No, dziś to już raczej nie pośpi. Przyrzekła sobie,
że po południu odwiedzi męża Iwony, Janusza, i zapyta, co się dzieje z
kotką.
W świetle dnia to postanowienie trochę zbladło. Już zamierzała
zrezygnować ze swojego zamiaru, kiedy jednak zaczęło się ściemniać,
doszła do wniosku, że nie zniesie kolejnej takiej nocy. Narzuciła sweter
i zbiegła na dół. Spojrzała w okna mieszkania na parterze. Światło w
kuchni było zapalone. Zawahała się przez chwilkę, ale właśnie do drzwi
podeszli sąsiedzi z ostatniego piętra, więc ukłoniła się i weszła za
nimi, ciesząc się, że przynajmniej ominęło ją wyjaśnianie sprawy przez
domofon.
Mąż Iwony otworzył prawie natychmiast po dzwonku, jakby właśnie na
kogoś czekał. Na jej widok zdziwił się: - Słucham, o co chodzi? -
ponaglił ją, bo nie mogła wydusić ani słowa. Jąkając się zapytała, co
się dzieje z Lisią. - A co... - chyba na końcu języka miał pytanie: „A
co panią to obchodzi?”, ale tylko powiedział powoli: - Oddałem kotkę do
rodziny, tu nie ma się nią kto zająć. Córka wyjechała na studia, a ja
pracuję całymi dniami. Ale dlaczego pani pyta? - Zaczęła mówić o swoich
snach, o przeczuciach, coraz bardziej się czerwieniąc i plącząc. - No,
dobra! - powiedziała wreszcie. - Ja wiem, że to strasznie głupie, ale
niech pan chociaż zadzwoni i dowie się, czy wszystko w porządku! Niechże
pan to zrobi, dla mojego spokoju, bo przez kilka ostatnich nocy prawie
nie spałam! - mówiła śmiejąc się nerwowo. - Hmm... niech będzie –
wzruszył ramionami, a jego spojrzenie wyrażało wątpliwości co do jej
równowagi umysłowej. - Uważam, że to bzdury, ale zadzwonię i nawet
włączę tryb głośnomówiący, żeby mnie pani nie posądziła, że coś ukrywam.
- Wyjął z kieszeni komórkę i wybrał numer. Po kilku sygnałach odezwał
się jakiś mężczyzna: - O! Cześć Janusz! Już miałem do ciebie dzwonić! -
Do mnie? - zdziwił się. - Ja tylko chciałem zapytać , jak tam Lisia? -
powiedział. Mężczyzna aż się zachłysnął z wrażenia. - To masz
wyczucie!Właśnie o Lisię chodzi! Niedobrze z nią. Odkąd ją do nas
przywiozłeś była jakaś osowiała, coraz mniej jadła, a potem w ogóle
przestała. Weterynarz zrobił badania, ale nic nie wykrył, a kiedy
wyjaśniliśmy mu sytuację, powiedział, że to z tęsknoty i że kotka
powinna wrócić do domu. Tylko to jej może pomóc. - W miarę słuchania,
sceptyczny wyraz twarzy Janusza znikał, a pojawiło się na niej
zakłopotanie i zmartwienie. - Kurczę, a ja właśnie... Dobra! Przyjadę
jutro rano i porozmawiamy, dobrze, że to sobota. - powiedział. - No to
czekamy! - usłyszała jeszcze i Janusz wyłączył telefon, a potem
popatrzył na nią dziwnie. - Chyba muszę pani podziękować, chociaż aż mi
się wierzyć nie chce... - nie dokończył i potrząsnął głową. Powiedziała,
że nie trzeba. Pożegnała się i szybko uciekła.
Tej nocy spała spokojnie. A po kilku dniach, wracając ze sklepu,
zobaczyła na balkonie Lisię   rozkosznie wygrzewającą się na słońcu. Uśmiechnęła
się z ulgą i pewnością, że już nie grożą jej nocne koszmary.
Przynajmniej na razie.


**********************************************************************************

6. Tryptyk.

Na zdrowie...
...mój pradziadek mieszkał w małej wiosce koło Lichenia (tak tego Lichenia). Żyli w skromnej chacie, żywiła ich mała rola a dodatkowo dziadek imał się różnych prac żeby rodzinę było czym nakarmić, czy w co ubrać. 
Całe zdarzenie rozegrało się w sobotę...
- Pochwalony - powiedział dziadek wchodząc do domu.
- A na wieki... - wtórowała babcia. Siadaj bo ciepłe jadło przyszykowane a tyś pewnie głody. Oj ciężka ta praca u hrabiego, a jedzenia mało - ciągnęła dalej...
Dziadek obmył się, zasiadł do stołu, wziął chleb w rękę i czyniąc znak krzyża zaczął go łamać szepcząc pod nosem modlitwy. Babcia przysiadła po drugiej stronie stołu i patrzyła na dziadka, zamyślona...
- Stara Paciaciakowa mnie dzisiaj zaczepiła jakem wracał od hrabiego - przerwał ciszę dziadek. Zapraszała nas do siebie na rocznice, żeby zajść do nich i wypić ich zdrowie - kontynuował dziadek.
-  Matko Boska - wyrwało się babci. Przecież to ciota, każdy ci powie. Złe czyni, złem za dobro od płaca. Krowy się nie doją, na polach plony marnieją. Wystarczy tylko, że kto jej coś złego powie albo na nią krzywym okiem spojrzy. Biadoliła, czyniąc znak krzyża. Staszku ja cię proszę nigdzie nie idźmy, bo tylko co złego na nas spadnie a i tak już nam ciężko. Sam nas utrzymujesz, rola mała, krówek parka a gęb do żywienia wiele. Dziatwa mała rośnie i cały czas tylko za czym do jedzenia wypatruje. Nie idźmy, coś jej się tam powie, powinszuje za dnia...
- Cicho babo... - zakrzyknął dziadek. Toć to ja jej czarów się nie boję, bo Boga mam za sobą, z Bogiem pójdziemy a krzywda nam się nie stanie.

***
Jak dziadek zarządził tak i się stało. Pod wieczór odwiedzili sąsiadów. Winszowali zdrowia, urodzaju i zasiedli wokół stołu. Zaraz też pojawiło się jedzenie i gorzałka, rozmowy zeszły na sprawy doczesne. A jak tam u hrabiego? Co w roli? Jak dziatwa? Wnet i kieliszki zapełniły się gorzałką bo i toast wznieść trzeba. Dziadek wstał, wziął w rękę kieliszek i zaczął przemowę: dał Bóg, że spotkaliśmy się w takim gronie i serce moje się raduje, zatem wznieśmy toast za jubilatów, niech im się darzy w imię Boga i Ojca i... W tej chwili kieliszek znajdujący się w ręce ręce dziadka eksplodował i rozpadł się na kawałki. Nastała cisza...
- A to takie dobrobyty kuma nam szykowała. Czego mi kobieto zadrościsz? Cóżżem Ci zrobił, że na moje życie czyhasz? Kto moją rodzinę wyżywi jak mnie zabraknie? To ja za taką gościnność dziękuję, ostańcie z Bogiem...

Tańczące świnie
Działo się to w małej wiosce, lata osiemdziesiąte XX wieku. We wiosce, w czworobokach pamiętającego hrabiego Kwileckiego, mieszkało sporo rodzin z pobliskich wsi, które przybyły za pracą w PeGeeRze, hucie czy elektrowni. Każdy miał kawałek ziemi, która obsiewał, wielu hodowało kury, gęsi i króliki, kto zaradniejszy świnkę. Między ludźmi nie było jak w dzisiejszych czasach zawiści. Jeden drugiemu pokazywał swoje kurki, plony czy chwalił się wielkością prosiaka. Zawiści nie było, ale niektórzy mieli złe oko i chociaż często sami o tym nie wiedzieli to potrafili wyrządzić szkody. Choćby i takie...
Rano
- Marysia ale ty masz świnki. Takie zgrabne i krągłe. - powiedział Heniu.
- A udały się w tym roku. Pasione śrutą, ziemniakami i pokrzywą. - wtórowała zadowolona Marysia.
Południe, czas karmienia
- Matuchno kochana! Ludzie ratujcie! Pomocy! - krzyczy Marysia.
Zbiegają się ludzie. Każdy patrzy, przeciera oczy i uwierzyć nie może temu co widzi. Świnie w swoich zagrodach tańcują na dwóch nogach. Podejść do nich nie można bo zaraz gryzą i kwiczą.
- A poszli mi... Każdy się tylko gapi a czasu nie ma...  - krzyczy nadbiegający Stachu.
Poganiany tłum rzednie i rozchodzi się do swoich spraw.
-  Maryśka dawaj wiadro, tylko to, co nim świnie karmisz. Wylej wszystko, przepłucz pod bieżącą wodą i przynieś trzy kwarty świeżej wody, tylko ani kropli mniej czy więcej. No leć - instruuje. Sam w tym czasie kręci ze słomy kropidło.
- No dawaj wiadro. Zamknij mnie w chlewiku ino nie zaglądaj bo inaczej nic dobrego nie będzie. - nakazuje.
Mija kilka minut...
- No Marysia, świnki już się uspokoiły. Głodne są. A to kropidło co ukręciłem to spal, ino na dworze bo smrodu w domu narobisz. Zaraz też czerwone szmaty przywiąż żeby od uroków chronić. Dawno żem takich cyrków nie widział, ostatnio to chyba jeszcze za hrabiego...

Młody woźnica...
Hrabiance zamarzył się nowy woźnica, bo czy to przystoi żeby ją, panią na włościach, jakiś stary dziad woził. Może i on dobry do koni, ale nie reprezentacyjny. Co innego Jaśko od Grabiaków. Młody, szczupły to i pięknie by wyglądał w stroju woźnicy. 

Kilka dni później za namową hrabianki stary woźnica został zwolniony a jego miejsce zajął Jaśko. Chłopak był młody, z końmi obyty od najmłodszych lat, ale do czasu...

W piękny majowy dzień zamarzyła się hrabiance przejażdżka. Młody woźnica przyszykował powóz, konie przyprowadził do dyszla i rady nie może sobie z nimi dać. Co on w prawo to konie w lewo, co on w lewo to konie w prawo. Za każdym razem zadem do kierunku jazdy się ustawiają. Próbuje Jaśko, próbuje, na płacz już mu się zbiera bo co nie zrobi to i tak kobyły zadem stają. 

Zobaczył to stary Michał, stajenny, co od lat końmi pana hrabiego się zajmował. Postał jeszcze chwilkę bo myślał, że z Jaśka jaka niezdara, ale widzi, że konie jak zaczarowane chodzą i robią co chcą. Podszedł bliżej, konie obejrzał, Jaśka po ramieniu poklepał i dopiero przy bryczce zaczął wyzywać...
...a ty stary psubracie, to tak się młodemu odpłacasz, a co on tobie winien. Mnie staremu tak mogłeś zrobić a nie młodemu co w sztuce nieobeznany. A tfu na czarci urok, ja cie zaraz nauczę moresu...
Podnosi z ziemi kamień i wali w przód dyszla, w tej samej chwili uspakajają się konie, a zwolniony woźnica krwią się zalewa i zębami pluje. Tak stajenny Michał staremu woźnicy zęby wybił...


***********************************************************************************


Glosowac prosze w komentarzach pod postem, wpisujac jedynie numer opowiadania, ktore przypadlo Wam najbardziej do gustu. 
Komu nie chce sie czytac, niech o tym nie pisze, kto nie moze sie zdecydowac, niech sie z nami tym nie dzieli. Wpisujcie, prosze, tylko jedna cyferke, nic wiecej - bedzie bardziej przejrzyscie.
Na glosowanie mamy tydzien, czyli do 8 lutego, do godziny, powiedzmy 22.00, zebym zdazyla przygotowac post na nastepny dzien. 







 

19 komentarzy:

  1. 6.

    __(░(¯`:´¯)░)DZIEŃ DOBRY
    _(░(¯ `•.|/.•´¯)░)
    (░(¯ `•.(█).•´¯)░░(¯`:´¯)░)
    _(░(_.•´/|`•._)(¯ `•.|/.•´¯)░)
    ____(░(_.:._).░(¯ `•.(█).•´¯)░)
    __(░(¯`:´¯)░░(_.•´/|`•._)░)
    (░(¯ `•.|/.•´¯)░░(_.:._)░)
    (░(¯ `•.(█).•´¯)░..
    (░(_.•´/|`•._)░
    ___(░(_.:._)`` _
    ♥ ¯~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~ ♥~
    ♥~♥ Serce jest
    jak zegar:
    w każdej minucie,
    godzinie i dobie
    ♥~♥ myśli o drugiej osobie.
    I Ja o Tobie
    ♥~♥dzisiaj pomyślałam
    znowu tu wpadłam
    i napisałam ♥~♥

    OdpowiedzUsuń

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.