sobota, 11 czerwca 2011

Znow wali mi sie swiat.

Fusel ledwie wykaraskal sie z cierpien zwiazanych z wypadnieciem dysku, zaczal bardzo kaslac. Wet zaordynowal antybiotyk, ale stwierdzil tez obecnosc wody w plucach. A ja wiem, ze jest to nieuleczalne.
Psina przestal teraz jesc, czesto wymiotuje, a mnie ogrania przerazenie na mysl, co bedzie dalej. Niby zdaje sobie sprawe z tego, ze przez ostatnie pol roku Fusel zyl na kredyt. Jednak, kiedy zaczal sie na tyle dobrze czuc, ze najpierw zredukowalismy srodki przeciwbolowe, a pozniej zaprzestalismy ich podawania, mialam nadzieje, ze pozyje z nami dluzej. Czlowiek wie, ze pewne procesy sa nie do odwrocenia, ale glupio ludzi sie, ze to jednak jeszcze nie czas...
Serce mi peka, kiedy patrze na jego wzdety brzuszek, a przeciez nic nie je! Na spacerku ledwie powloczy nozkami. Wczoraj ostatni odcinek musialam go niesc, on zdaje sie stracil wszystkie sily. W domu lezy sobie przez caly dzien w koszyczku, oddychajac glosno i z wysilkiem.
We wtorek pojade z nim do kliniki dla zwierzat, to bedzie chyba juz nasza ostatnia wspolna podroz. Nie mam juz nadziei na poprawe.
Nie wyobrazam sobie zycia bez niego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.