piątek, 31 sierpnia 2012

Lubie pranie.

Takie udogodnienia w prowadzeniu gospodarstwa domowego, jakimi dysponuje nasze pokolenie, powinny czynic nas bezwarunkowo szczesliwymi.
Wezmy takie pranie. Bylam dzieckiem, ale dobrze pamietam, ile wysilku wymagalo i jak wiele czasu zajmowalo. Najpierw zbieralo sie bielizne, zeby robota sie oplacala i moczylo przez noc, by zabrudzenia odmiekly. Pozniej pranie na tarze w wielgachnej balii, ustawionej na srodku kuchni. Balia miala blisko dna kranik, a podloga w kuchni specjalna klapke, zakrywajaca odplyw. Tak wiec nie trzeba bylo balii przewracac, zeby spuscic z niej wode. Bardzo praktyczne rozwiazanie. Po praniu gotowalo sie bielizne w kociolku z mydlinami. Proszkow do prania nie bylo, tylko szare mydlo, tzw. "z jeleniem", ktore scieralo sie na tarce.
                                                                   






Dla mlodych male wyjasnienie: tym czyms podobnym do wiosla mieszalo sie bielizne w kociolku. Z lewej strony, zaczepione na brzegu balii sa drewniane szczypce do przenoszenia goracej bielizny. Nie wiem tylko, co to stoi na podlodze po lewej stronie, z metalowym pojemnikiem (?).

Po praniu i kazdym plukaniu, przepuszczalo sie bielizne przez wyzymaczke z korbka.







Trzeba bylo uzyc niemalo sily przy kreceniu korba, ale i tak bylo to latwiejsze od wykrecania recznego.
Bielizna, jak sama nazwa wskazuje, byla biala, a biale tkaniny zolkly z czasem. Na to tez byla metoda, do zachowania czystej bieli uzywano ultramaryny, naturalnego pigmentu, ktorego dodawalo sie do gotowania. Po tych wszystkich zabiegach trzeba bylo pranie wykrochmalic w dodanym do ostatniego plukania "kisielu" z ugotowanej w wodzie maki ziemniaczanej, zeby bielizna byla sztywna i mniej "lapala" brud.
Na zakonczenie wynosilo sie bielizne na sznury, albo na dwor, albo na strych. Pieknie pozniej pachniala, taka przewiana wiatrem.
Po wyschnieciu trzeba bylo wszystkie sztuki "naciagnac" (zawsze w dwie osoby), rowniutko poskladac, skropic woda i odniesc do magla. Kto jeszcze pamieta te wielkie urzadzenia, te walki z drewna?

Kto pamieta niepowtarzalne spotkania sasiadek w maglu?  Instytucja magla to byl kult, wylegarnia plotek i punkt informacyjny. Wewnatrz zawsze bylo glosno, ze wzgledu na halasujace urzadzenie i klientki usilujace przekrzyczec maszyne.


Jesli myslicie, ze to koniec pracy, jestescie w bledzie. Wymaglowana bielizne trzeba bylo jeszcze wyprasowac, a przy mnogosci koronek, falbanek i innych takich, jakimi w tamtych czasach ozdabiana byla, prasowanie nie nalezalo do najprzyjemniejszych zajec. Zelazka na dusze znam juz tylko z opowiadan, u nas bylo elektryczne, ale bardzo roznilo sie od tych dzisiejszych. Nie bylo termostatu i trzeba bylo bardzo uwazac, zeby tkanin nie popalic, bo rozgrzewalo sie bez opamietania. Za spryskiwacz sluzyly wlasne usta.
I to by bylo na tyle, jesli chodzi o pranie bielizny poscielowej pod koniec lat 50-tych. Pozniej pomagala nam w tym pralka SHL-ka. Trzeba bylo jednak nagotowac do niej wody, bo sama nie podgrzewala, tyle tylko, ze sie krecila. Wyzymaczka byla zamontowana na jej brzegu. Reszta j.w.

Porownajcie nasze wspolczesne pranie z tamtym. Nie dosc, ze pralka robi za nas wszystko (czasem jeszcze dodatkowo suszy), to mamy do dyspozycji tak wielki wybor srodkow do prania (proszki, plyny, enzymy, oxy, sroxy, wybielajace lub wprost przeciwnie, chroniace kolor) i srodkow do pielegnacji po praniu (zmiekczacze, pachniacze, usztywniacze i co tam jeszcze). A najwazniejsze, ze materialy sa inne, wielu z nich nie trzeba w ogole krochmalic, ani prasowac. A bardziej zabrudzone sztuki maja dodatkowo do dyspozycji pranie wstepne.

Siedzimy sobie przy kawie, stukamy w klawiature, piszac wspomnienia na naszych blogach, a praca wykonuje sie sama. No, zyc, nie umierac!
Nowoczesne pralki pozwalaja prac w nich nawet welne, bez ryzyka, ze sie sfilcuje. Malo tego, niektore maja program prania recznego. I wszystko mozna zalatwic w jeden zaledwie dzien.

Wszystkie zdjecia sciagnelam z netu, bo jak inaczej moglabym zilustrowac dawne pranie, skoro nasze wlasne urzadzenia zostaly dawno wyrzucone?

12 komentarzy:

  1. Wow. Powrót do przeszłości. Ja tez pamiętam jak babcia wstawała o czwartej rano, nastawiała wodę na grzanie i rozpoczynał się rytuał prania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie tęsknie za tarką, o nie! Kocham moja pralkę i suszarkę, która prasuje, odkłacza i sprawia, że nie muszę wieszać pranie, a tego najbardziej nie lubiłam.
    Pozdrowienia;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zanim urodzila sie moja najstarsza, a bylo to w glebokim stanie wojennym, pralam WSZYSTKO recznie, schylona nad wanna, bo nie mialam pralki. Troche wiem, jak to pachnie.
      Milego piatku!

      Usuń
  3. Ty lubisz pranie, a ja od dziecka lubiłem patrzeć na bęben pralki w trakcie prania. zawsze mnie to uspokajało... to dopiero dziwak ze mnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo pralka jest jak akwarium, zawsze cos sie w niej dzieje ;)))

      Usuń
  4. He he! Wolę pralkę automatyczną!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobrze jednak, że świat trochę poszedł do przodu.:)

    OdpowiedzUsuń

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.