poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Wycieczka do Duderstadt.

Zachcialo nam sie spontanicznie odwiedzic Duderstadt, 20-tysieczne miasto oddalone od Getyngi o 35 km. Niegdys miasto graniczne miedzy Niemcami zachodnimi i byla NRD. Zaraz na poczatku pobytu w Niemczech bylismy tam, mam nawet gdzies zdjecie z samej granicy (zaorany kilkusetmetrowy pas ziemi), po ktorej teraz nie zostal nawet slad.
Miasto jest bardzo stare, pierwsze wzmianki o nim pochodza sprzed roku 1000, choc prawa miejskie otrzymalo dopiero w 1250 roku.

 Wjezdzajac do srodmiescia, mija sie pozostalosci starych wrot miejskich, to te dwie czworokatne kolumny po obu stronach ulicy.












By dotrzec do serca starego miasta, przejsc trzeba pod brama, po ktorej obu stronach sa dobrze zachowane mury miejskie i budowle obronne, zaadaptowane na domy mieszkalne.
Wjazd jest dozwolony wylacznie dla mieszkancow.




Gdyby nie stojace wokol samochody, mozna byloby  sie poczuc, jak w sredniowieczu.




























Czesc murow obronnych udostepniona jest dla zwiedzajacych, mozna wiec z gory poogladac sasiednie domy.
Wieza po prawej to ta nad brama.  Zadziwiajaca jest jej spiralna konstrukcja.

Poboczami ulic staromiejskich ciagnie sie... no wlasnie, co to moze byc?  Rynsztok to nie jest, bo miasto jest skanalizowane, a woda plynaca tym kanalikiem zbyt czysta. Za male toto na kanal uregulowanej rzeczki. Nie wiem, ale chlupoce milo dla ucha i przynosi ulge spragnionym psom.















Prawdziwa atrakcja jest miejski ratusz, ktorego budowa rozpoczela sie na poczatku XIV wieku. Z czasem dobudowywano kolejne czesci, a budowe zakonczono w 70-tych latach XVII wieku.
Jest to jeden z najstarszych ratuszow w Niemczech.


Te  schody sa jednym z ostatnich elementow budowy.





Schody zdobione sa drewnianymi figurami.






Widac dokladnie zlepek stylow architektonicznych, ale dla mnie jest ten budynek tym bardziej interesujacy.









Miasto pelne jest pieczolowicie odrestaurowanych starych domow. Najciekawsze ponizej:
















Bardzo wypracowane detale: drewniane rzezby, majace chyba pelnic role  sredniowiecznych atlantow.








Przed jednym z domow stala taka wspolczesna drewniana niespodzianka (zdjecia po kliknieciu mozna ogladac powiekszone).                                                








Wiele domow pozostawiono z widocznymi krzywiznami scian, tak jak zostaly wybudowane, nic nie poprawiano.















Niektore zabytkowe domy czekaja jeszcze w kolejce do renowacji. Moze wlasciciel nie dysponuje dostateczna iloscia wolnej gotowki, bo choc panstwo partycypuje w kosztach, by ratowac te sredniowieczne budynki, koszty samego remontu, jak i materialow sa niezwykle wysokie.
A wszystko odbywa sie pod czujnym okiem konserwatora zabytkow, nie wolno wiec uzywac zbyt wspolczesnych materialow.




















Mozna spotkac tez polaczenie starego z nowym. Tutaj fasada jednego z domow zostala oblozona ciekawa w formie i strukturze zlota (ale chyba nie ze zlota) blacha. Wyglada to naprawde niezwykle.

Duderstadt pelen jest roznych rzezb, od bardzo starych swietych, az po calkiem nowoczesne. Dla mnie to troche misz-masz, jakby bez ladu i skladu poustawiane, jakos tak przypadkowo.




Rzezba jakiegos swietego na fasadzie domu,  pieczolowicie chroniona siatka, zeby ptactwo jej nie zapaskudzilo.












Rzezba przy starym poidle dla zwierzat.


















A tu cos zabawnego, para, ktora zostala jakby toporem przecieta, nad jednym z wielu kanalikow. Nawet twarze ich sa znieksztalcone, jakies takie mongolskie.

























Przed ratuszem, na wysokiej kolumnie stoi postac z dziecieciem na reku. Dla znajacych lacine podpis na dole kolumny.

















A to calkiem nowoczesna fontanna, w ktorej Kira zazywala ochlody, pelna wokol roznych zwierzat i mitologicznych stworow.
Raj dla dzieciakow i pieskow.



























Niedaleko stoi pomnik luczniczki.
















Przed kosciolem figury swietych. Ten tu to Jan Nepomucen, tez z dzieckiem na reku. Mam zle skojarzenia, kiedy nawet swieci dotykaja sie do malych dzieci.









Po drugiej stronie pomnik kardynala Georga Koppa. Wyglada z tym pastoralem jak swiety Mikolaj.
Ale czego wymagac od sztuki sakralnej?




Na koniec ciekawy pomnik poswiecony wymordowanym Zydowkom, ktore pracowaly dla Niemcow.
















Wreszcie dwa ciekawe koscioly. Z racji obecnosci z nami Kiry, ogladane tylko z zewnatrz.

















Ewangelicki kosciol sw. Serwacego...







... i katolicki sw. Cyriakusa z pieknymi drzwiami i zabytkowymi rzygaczami (co za nazwa!) na fasadzie.
Nazywany jest rowniez katedra eichsfeldzka.


Opuscilismy starowke i udalismy sie do miejskiego parku, skad mielismy piekny widok na kosciol sw. Cyriakusa wraz z jego przyleglosciami.





Park jest piekny, czesciowo utrzymany w stanie prawie naturalnym, bez specjalnych zabiegow pielegnacyjnych. Wszystko sobie rosnie na zywiol i nawet ciekawie to wyglada.
W tej bardziej ucywilizowanej czesci parku stoi letni amfiteatr.











Kirunia pobiegala sobie bez smyczy, a my nie mielismy obaw, gdyby zdarzylo jej sie twardsze nieszczescie, bo wszedzie byly pojemniki na psie odchody i od razu gotowe torebki do pobrania.








Ciekawie wygladaja ogrodki dzialkowe na obrzezach parku, wszystkie altanki sa jednakowe, zeby uniknac dysharmonii i samowolki budowlanej. Cos podobnego widzialam po raz pierwszy, normalnie jest tak, jak w Polsce, kazdy sobie stawia, na co go stac.











Przejsciem pod walami miejskimi poszlismy zwiedzac dalsza czesc parku.




Oczom naszym ukazal sie wielki staw z pluskajacym sie w nim drobiem. 



Tu placyk do gier wodnych. Woda splywa z gory albo wezykiem, albo korytkiem podobnym do tary do prania, albo ma do pokonania rozne przeszkody.
W sumie ciekawe.


Mimo tak wielkiej przestrzeni, ludzi bylo pelno, szczegolnie rodzin z dziecmi. Pogode mielismy wspaniala, slonecznie, ale nie goraco i duszno. Lekki wiaterek byl orzezwiajacy.


Jednak od dlugotrwalego lazenia w te i wewte, zaczely nas juz bolec nogi, wiec udalismy sie na poszukiwanie miejsca, gdzie mozna by przytulic tylek, napic sie kawy i pogrzeszyc, zjadajac cos niezdrowego.



















Ja wzielam sobie puchar lodowy z ajerkoniakiem, a malzonek strudel jablkowy na cieplo+lody. Moze jego danie nie wyglada na tym zdjeciu szczegolnie apetycznie, ale mowil, ze bylo pyszne.



Zmachana Kira odpoczywala sobie pod stolem.



Nadszedl w koncu czas pozegnania tego uroczego miasteczka.  Udalismy sie wiec do domu, pelni wrazen i z bardzo pelnymi zoladkami.  Nie chce sie nawet domyslac, ile kalorii w siebie wpakowalam. Ale co tam! 

Mam nadzieje, ze nie zanudzilam drogich czytelnikow ta przydluga relacja z naszej niedzielnej wycieczki.

2 komentarze:

  1. Ja się nie nudziłam! Uwielbiam ten sposób spędzania czasu:)
    Piękna wycieczka i piękna relacja!

    Dziękuję Ci bardzo za życzenia i mailowe i te na blogu! Jest mi nadzwyczaj miło, że o mnie pamiętałaś i że przyczyniłaś się do tego, że to był wspaniały dzień!

    OdpowiedzUsuń

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.