środa, 13 lutego 2013

Kraina marzen.

Nadszedl wreszcie niecierpliwie wyczekiwany przez dzieci dzien, kiedy ruszylismy do Disneylandu. Szczerze mowiac, nie tylko dzieci na niego czekaly. Ja takze. Dla mnie bylo to cos w rodzaju powrocmy jak za dawnych lat w zaczarowany bajek swiat... Ja wychowywalam sie na Disney´u, bo kiedy na poczatku lat 60-tych dziadkowie moi kupili sobie telewizor, emitowano czesto najpiekniejsze jego kreskowki. W kinach, na porankach, rownie czesto ogladalam pelnometrazowe basnie tego geniusza. Moze dlatego od poczatku znielubilam te niedopracowane i komputerowo robione filmiki pelne wrzaskow i przemocy, w ktorych przoduja Japonczycy.
Bylam wiec rownie podekscytowana jak moje corki, ale nie dawalam tego po sobie poznac.
W drodze do krainy bajek przezylismy maly horror. Zaopatrzeni w mapke stacji metra przez nasza przewodniczke, wiedzielismy, gdzie mamy wysiasc, zeby zlapac pociag podmiejski. Tyle, ze obok siebie byly dwie stacje o podobnej nazwie, ktorej teraz nie jestem w stanie przytoczyc (te skomplikowane francuskie nazwy), ale powiedzmy, ze jedna nazywala sie X, a druga X-wschod. Wysiasc mielismy na tej drugiej. Kiedy zobaczylam znajomo brzmiaca nazwe, powiedzialam, ze wysiadamy. Moja srednia corka wyskoczyla na peron, ja zorientowalam sie, ze to jednak nie ta stacja, ale w tym czasie drzwi zamknely sie automatycznie. Juz rozgladalam sie za hamulcem bezpieczenstwa, ktorego nie zawahalabym sie uzyc, kiedy bardziej kumaty ode mnie Murzyn cos wcisnal i drzwi sie na nowo otworzyly. Ryczacy na peronie dzieciak zdazyl wejsc, ja bylam bliska zawalu. Zupelnie nie wiem, co bym zrobila, gdyby tak metro pojechalo z nami dalej, a ona zostala sama. A przede wszystkim, co ona by w panice mogla zrobic. Obce, ogromne miasto, zerowa znajomosc jezyka. Miala wtedy chyba 6 czy 7 lat.

W koncu dojechalismy na miejsce, choc mnie juz ochota troche przeszla, trzeslam sie jak galareta. Sam wstep kosztowal majatek! Mozna za to bylo bez ograniczen korzystac ze wszystkich atrakcji.
Acha, bez ograniczen! Guzik prawda! Pewne rzeczy zarezerwowane byly dla dzieci od pewnego wzrostu. Przy wejsciu stala bramka z poprzeczka i ktore miescilo sie pod nia, bylo za male, zeby korzystac.
Szukalismy wiec czegos dla nas wszystkich, robiac po drodze niezliczone zdjecia z wszechobecnymi figurami z filmow Disney´a. Na kazdym kroku jakies krolewny Sniezki, Kopciuszki, Myszki Miki, Pluty, Ali Baby i inne takie.
Przy wejsciu dostalismy programy, gdzie i kiedy odbywaja sie parady. Byly to roztanczone korowody postaci z bajek, okraszone glosna, wszystkim znana muzyka z filmow, wielkie platformy z ogromnymi figurami. W sumie bardzo fajne widowiska.
Tlumy byly tak wielkie, ze stale trzeba bylo pilnowac dzieci, zeby sie nie pogubily. Na szczescie obsluga tego parku rozrywki uzywala obcych jezykow, byl nawet wyznaczony specjalny punkt do odbioru zagubionych dzieci. Nam jednak nic takiego sie nie przytrafilo, ale slychac bylo od czasu do czasu komunikaty.

Podparyski Disneyland jest tak olbrzymi, ze nie sposob opekac wszystkiego w jeden dzien, jaki mielismy do dyspozycji.
Najgorsze jednak byly kolejki. Wszedzie kolejki, wielkie i krete. Wiekszosc czasu spedzalismy wiec stojac cierpliwie w tych przekletych kolejkach i rozgladajac sie wokolo. Trzeba przyznac, ze caly ten gigantyczny obszar byl bardzo zadbany. Tereny zielone wypielegnowane do przesady. Jaka armia ludzi musi tam pracowac, zeby to wszystko ogarnac. Oprocz setek tych, ktorych widac, a wiec obslugi, przebranych ksiezniczek i zwierzat, restauratorow i im podobnych, ilu musi byc tam ogrodnikow, sprzataczy, mechanikow, operatorow, czyli wszystkich tych, ktorzy albo sa gdzies pochowani, albo pracuja po zamknieciu obiektu.

Park jest ciagle rozbudowywany, wciaz dochodza nowe atrakcje.
Pracuja caly rok bez przerwy, oprocz normalnej dzialalnosci organizowane sa jakies ekstrasy, np. sylwestrowe.
Wszedzie jest na czym oko zawiesic, czlowiek ma za duzy wybor, nie wiadomo, na co sie zdecydowac, majac ograniczony czas (i wtedy jeszcze wzrost dzieci).
Jezdzilismy wiec kolejka dookola parku, zrobilismy rejs parostatkiem po rzece. Nie byla to wprawdzie Mississipi, choc w zalozeniu miala tworzyc jej niepowtarzalny urok. Ktos cos belkotal w niezrozumialym jezyku przez glosniki, leciala muzyczka dixielandowa, a nad glowami wyczuwalny byl duch Marka Twaina z jego Tomkiem Sawyerem. Dzieciaki pouzywaly sobie na rozniastych karuzelach, konikach i filizankach.

Przeplynelismy gondolami po krolestwie spiewajacych i ruszajacych sie lalek z calego swiata (byly nawet w polskich strojach ludowych), ogladalismy park z gory, siedzac w cebrzykach na diabelskim mlynie oraz zwiedzalismy zamek spiacej krolewny, ktory jest symbolem nie tylko parku, ale i calego koncernu i zawsze pojawia sie w czolowce filmow wyprodukowanych przez wytwornie Disney´a.
Jako ze taka wloczega i stanie w kolejkach bardzo mecza i wzmagaja apetyt, przysiadalismy od czasu do czasu w jednej z niezliczonych i stylowo urzadzonych restauracji lub barow, zeby wrzucic cos na ruszt. Ceny oczywiscie kosmiczne, kazde byle co kosztowalo jeszcze wiecej niz w Paryzu.

Dwie rzeczy zachwycily mnie szczerze. Jedna z nich bylo kino 360°. Ekrany byly rozmieszczone dookola i efekty ogladanego filmu byly niesamowite. Szczesciem kazdy dostal swoje sluchawki, ktore mozna bylo nastawic na pozadany jezyk, wiec moglismy nawet zrozumiec, co nam opowiadaja. Od tego czasu technika zrobila ogromny skok do przodu, teraz mozemy ogladac filmy w 3D, ale wtedy to bylo cos niespotykanego, czlowiek czul sie, jak w samym srodku akcji.
Pojezdzilismy jeszcze zabawnymi autami po torach, by wreszcie, na sam koniec ustawic sie w gigantycznej kolejce do zamku duchow. Stalismy tam 2 godziny, ale tak bardzo chcielismy to zobaczyc, ze bylo nam wszystko jedno.

W roznych lunaparkach zwiedzalam podobne zamki, ale takich efektow, jakie zaserwowano nam w Disneylandzie, nie widzialam nigdzie.
Najpierw trzeba bylo przejsc ciemnym korytarzem, gdzie ze scian patrzyly na nas straszne, zmieniajace sie na naszych oczach postacie. Doszlismy do malego pokoju, ktory okazal sie byc winda i powiozl nas w dol. Przez caly czas jakis glos cos nam zawziecie tlumaczyl, ale w jezyku niezrozumialym, wiec nie bardzo wiedzialam, czym mnie dodatkowo chciano wystraszyc. Kiedy winda wreszcie zakotwiczyla gdzies blisko jadra ziemi, pomaszerowalismy do wozkow, ktore powiozly nas przez komnaty opustoszalego zamczyska, gdzie tanczyly hologramowe upiory. Z otwierajacych sie drzwi wylanialy sie postaci bez glow, a same glowy wyrastajace z podlogi, wesolo podspiewywaly i wygladaly jak zywe. Wozki, ktorymi sie poruszalismy, mialy taki jakby daszek nad naszymi glowami. Jedziemy sobie, ogladamy uwaznie duchy, widma i potwory wylaniajace sie z kazdego kata, gdy nagle wozki przekrecaja sie i zaczynamy jechac bokiem. Przed oczyma mamy wielkie lustro. Widzimy w nim nasz wozek, nas samych i... na dachu naszego wozka jakas straszna postac. Patrze w gore, na dachu nic nie ma. Patrze w lustro, jest i zachowuje sie, jakby chciala nas zabic, albo co najmniej pourywac nam glowy. Niesamowite wrazenie!
Oplacalo sie naprawde stac w tej dlugasnej kolejce, zeby zobaczyc wszystkie te cudactwa.
Zrobil sie wieczor, bylismy nieludzko wymeczeni, a czekala nas jeszcze podroz z powrotem do hotelu. Zrobilismy wiec zbiorke, odliczylismy do pieciu, nikogo nie brakowalo. Powleklismy sie wiec w strone wyjscia.
Do hotelu dotarlismy bez wiekszych przygod.

26 komentarzy:

  1. Ja do domu duchów bym nie wlazła ;).....żadnej karuzeli nie zaliczyłaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie na karuzelach jest niedobrze, dzieci jezdzily, a ja krecilam filmy.
      Uwielbiam sie bac, nie wybaczylabym sobie, gdybym tam nie wlazla, zwlaszcza ze nigdzie wiecej takich atrakcji nie widzialam.

      Usuń
  2. "przygoda" z córcią mocno zawałowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zebys wiedziala! Corcia z lekkim ADHD byla nieco nieobliczalna, moge wiec sobie wyobrazic, ze pobieglaby za nami po torach :)))

      Usuń
  3. No rzec by można że atrakcje od samego początku , zaczynając od córci :) robisz smaka tym Paryżem ,atrakcjami , mam 15 kilometrów do lotniska więc jak mi coś strzeli do głowy to .....kto wie :)
    Ściskam Cię Panterus :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesli masz okazje, skorzystaj i nie zapomnij wziac ze soba dzieci. Na Disneyland nigdy nie jest sie za starym.
      Serdecznosci, Ilonus

      Usuń
    2. Jak Paryż to TYLKO we dwoje , wszędzie dzieci wlec nie muszę :))

      Usuń
  4. To z przygodami było zwiedzanie...
    Też bym wpadła w panikę jakby mi dziecko na peronie zostało.
    Ciekawyy ten Disneyland...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do dzisiaj, na wspomnienie tej przygody w metrze, jeza mi sie wlosy na glowie.

      Usuń
  5. Ale piękne wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tam jeszcze nie byłam, może pojadę kiedyś z wnukami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Goraco polecam. Zobaczyc tak, ale zyc bym tam nie chciala.

      Usuń
  7. Faktycznie kraina z baśni...chciałabym kiedyś pojechać, bo ja takie duże dziecko jestem:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Disneylandzie kazdy znajdzie cos dla siebie, i stary, i mlody. W ogole cala ta atmosfera sprawia, ze wraca sie do dziecinstwa.

      Usuń
  8. może kiedyś... dla takich rzeczy też bym się dał wymęczyć...

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudowne wspomnienia. Dobrze, że je mamy. Ja byłam w podobnym miejscu w Niemczech. Nie pamiętam gdzie dokładnie. Nie jestem fanką lunaparków, ale moje dzieci wybawiły się super. Najbardziej podobał mi się spływ łódkami rwącym potokiem. Pisku było co niemiara!
    Przygoda z córką zmroziła mnie. Musiałaś przeżyć okropne chwile grozy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moglas byc w:
      http://www.freizeitpark-welt.de/index_freizeitpark.php?id=371
      Tu masz mapke ze wszystkimi parkami rozrywki w Niemczech, najbardziej znany jest Heide Park.

      Usuń
  10. A nas jakos nigdy nie ciagnelo do Disneyland'u, chociaz bylismy bardzo blisko kilkukrotnie.
    Przerazaly nas wlasnie te tlumy i oczekiwanie w kolejkach, ale nic straconego moze jeszcze sie wybierzemy.
    Historia z corka przerazajaca, mozna zejsc na zawal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, sama nie pomyslalabym, ze to takie fajne przezycie. W kazdym z nas tkwi jakis dzieciecy pierwiastek, uspiony gdzies gleboko w podswiadomosci, ktory w pewnej chwili budzi sie z letargu, zwabiony znana melodia, widokiem bajkowych postaci z dziecinstwa albo czym tam jeszcze. Ja w Disneylandzie stalam sie z powrotem dzieckiem, na ten jeden dzien.
      A kolejki sa faktycznie nie do wytrzymania, to chyba jedyna niedogodnosc.

      A ta moja corcia to osobny rozdzial, poswiece jej kiedys post.

      Usuń
  11. Nigdy nie byłam w takim miejscu i pewnie nie będę, bo niestety, minęły czasy, gdy moją córkę interesowały takie zabawy.A ja lubiłam wesołe miasteczko tez tylko w czasach mojego dzieciństwa. Potem męczył mnie tłum, hałas,ruch i odpustowość tych miejsc. Nie przepadałam też nigdy za bajkami ani postaciami disneyowskimi. O wiele bardziej ujmował mnie koloryt baśni rosyjskich i czeskich. Ot, takie dziwactwo!Jednak mimo wszystko na pewno będąc w Paryżu starałabym sie zobaczyc także Disneyland. Być w Rzymie i papieża nie widzieć???
    Przeżycie z córką, której omal nie zostawiliście na stacji było straszne! Całe szczęście, że tak sie wszystko skończyło. Ale to jedno z tych silnych przezyć, których samo wspomnienie budzi tamten strach i nerwy.A czy Twoja córka pamięta tamto wydarzenie?
    Miłego wieczoru, Panterko!:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naturalnie, ze pamieta! Ona jednak chyba sie tak nie przerazila, jak ja.
      Ja rowniez nie przepadam za lunaparkami, ale Disneyland to zupelnie inna bajka. Mimo wszystko polecam obejrzec, bo oprocz karuzeli i typowo wesolomiasteczkowych atrakcji, znajdzie sie tam wiele bardzo ciekawych rzeczy dla doroslych. Gdyby nie te kolejki...
      Serdecznosci

      Usuń
  12. Odpowiedzi
    1. Rzeczywiscie! A w tej bajce czlowiek z powrotem staje sie dzieckiem.

      Usuń

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.