Na pierwszym zdjeciu widac jeziorko wyrobiskowe i polna droge, ktora prowadzi do tychze zabudowan, a na drugim przyblizenie. Jak na indywidualne gospodarstwo, jest to stanowczo za wielkie, a PGR-ow przeciez w Niemczech nie ma. Teren jest wprawdzie nieogrodzony, ale na drodze do niego prowadzacej stoja szyldy mowiace, ze to droga prywatna. Nic to, postanowilismy podejsc blizej.
Tak wlasnie przedstawia sie jego widok z daleka.
Maz cos przebakiwal, ze to podobno jakis klasztor, gdzies kiedys od kogos slyszal. Kiedy podeszlismy jeszcze blizej, calosc wygladala jak ogromne gospodarstwo rolne, a nie zespol klasztorny. Nie chcialam wchodzic na podworze, bo choc to nie Ameryka i nikt mi srutem tylka nie naladuje, uznalam jednak, ze wlazenie komus na teren nie jest wskazane.
Dokola byly ewidentnie pastwiska, na co wskazywal pastuch elektryczny, ale zwierzat ani na lekarstwo. Zatrzymalismy sie u wjazdu, na szybko strzelilam fotke uroczemu, prawie okraglemu domkowi z muru pruskiego (czemu ma on sluzyc?) na podworzu. Czulam sie jak pies zagladajacy do jatki.
Juz poza terenem walaca sie i opustoszala stodola(?), jak nie w Niemczech, gdzie wszystko sie skrupulatnie poddaje renowacji i dba o kazdy szczegol, zwlaszcza w przypadkach starych domow.
Slonce chylilo sie coraz glebiej, wiec wrocilismy nad jeziorko pstrykac zachody.
Jednak zagadka nie dawala mi spokoju. Nastepnego dnia zapytalam w pracy autochtonow, pozniej doczytalam w Wiki i juz wiem, co to jest.
Otoz maz wcale daleko nie mijal sie z prawda w zaslyszanych pogloskach, bo do 1980 roku bylo to klasztorne gospodarstwo rolne o nazwie Klostergut Reinshof. Od tego wlasnie roku zostalo wydzierzawione Uniwersytetowi w Getyndze jako doswiadczalne gospodarstwo rolne. Ciekawostka jest, ze granica miasta przebiega przez srodek kompleksu, dwa z tych budynkow znajduja sie w obrebie miasta Getyngi, pozostale zas w powiecie, w gminie Niedernjesa. Gospodarstwo jest gigantyczne, liczy sobie ponad 250 ha powierzchni. Gdyby ktos mial ochote poszerzyc swoja wiedze, proszszsz KLIK. Niestety tylko po niemiecku, ale od czego tlumacz gugla.
Tak wiec poznalam kolejny tajemniczy zakatek w okolicy i dowiedzialam sie historii tego miejsca.
Kochani, chcialam pieknie podziekowac za wszystkie slowa otuchy w Waszych komentarzach i jednoczesnie przeprosic, ze nie odpowiadalam na nie, ale bylam w takim dolku psychicznym, ze nie moglam sie zmusic.
Kirunia jest juz po operacji, przed ktora zostala przeswietlona i poddana usg. Nie stwierdzono zadnych podejrzanych zmian w organach wewnetrznych. Oczywiscie tomografia dalaby dokladniejsze wyniki, ale wiadomo, byla dla nas za droga. Przed poludniem psina zostanie odebrana z kliniki. Podobno ciecie jest bardzo duze, jak raportowala wetka, kiedy dzwonila do nas po operacji, bo zapobiegawczo wycina sie spory kawal tkanki nie zaatakowanej przez nowotwor. Wiecej bede wiedziala po pracy, ale jestem juz troche spokojniejsza.
czekam niecierpliwie na wieści o Kiruni!
OdpowiedzUsuńtajemnicze miejsce, ciekawe(?), że tam tak pusto?:)
OdpowiedzUsuńMusi być dobrze z Kiruną. Buziaki dla Was . Trzymajcie się
Będzie dobrze - Trzymaj się :)
OdpowiedzUsuńjestem z Wami i wypatruję wieści... :****
OdpowiedzUsuń:*****
OdpowiedzUsuńTeż czekam na dalsze wieści o Kiruni.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe miejsce znaleźliście, swoją drogą. Klasztor pewnie wymarł, a budynki, dobrze, że nie niszczeją, tylko są zagospodarowane. Z tą granicą są niezłe jaja. Ciekawe, jak to jest rozwiązane w praktyce.
A ten ciekawy budynek z muru pruskiego służył jako wieża dla gołębi. Tak się doczytałam :)
OdpowiedzUsuńKazdego dnia myslę o Kiruni.Mam nadzieję że wszysko będzie dobrze.Trzymaj sie.
OdpowiedzUsuńkira jest teraz najważniejsza, czekam na wieści a tymczasem sama udaje się na niezbyt miłą lekarska wizytę.
OdpowiedzUsuńuściski dla was
Trochę odetchnęłam; ja też ciągle myślę o Kirze. Pisząc ostatnio, że to dobrze, że nie wie co ją czeka, miałam na myśli cały ten stres związany z kolejnymi wizytami u weterynarza, operacją itp, których celu nie mogą zwierzęta zrozumieć, a co dopiero zaakceptować. Dla mnie wizyta ze zwierzakiem u weta to trauma o wiele większa, niż moja wizyta u lekarza, choć to "ciężkie" przeżycie.
OdpowiedzUsuńNo, to jest nadzieja. Cudownie, że jest:-))***
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące miejsce. Piękne zdjęcia :)...
OdpowiedzUsuńTrzymamy kciuki za Kirę :)!!!... Oby teraz było już tylko lepiej...
Nadajesz się na szpiega :)
OdpowiedzUsuńA za Kirunię trzymamy kciuki!!!
cudnie, że Kira czuje się juz lepiej i cudniej jeszcze, że Ty Aniu również dochodzisz do siebie!!!
OdpowiedzUsuń...no to macie swoiste Z archiwum X, he he he...
OdpowiedzUsuń...też trzymam kciuki i dzięki za pomoc, w wolnej chwil, na spokojnie, oblukam tego fejsa...