Splot okolicznosci sprawil, ze trafil mi sie drugi piesek. Suczka mojej psiapsiolki, Szelma, pol-jamniczka zostala wydana za maz za rasowego jamnika i powila czworke dzieci. Kazde bylo inne, geny wielorasowego dziadka wziely gore nad rasowoscia ojca. Najbardziej jamnikowaty byl wlasnie Urwis, gdyby nie odrobine za dlugie nogi, moglby grac z powodzeniem role jamnika. Po raz pierwszy zobaczylam go na drugi dzien po urodzeniu, byl wielkosci myszy. Z miejsca zakochalam sie w nim na zaboj, ale musialam jeszcze czekac kilka tygodni, zanim moglam go zabrac do domu. Bylam wtedy w ciazy z druga corka. Milosci tego psa do mnie nie da sie opisac! To bylo jakies telepatyczne porozumienie.
Ktoregos dnia zagadalam sie na podworku z sasiadka. Dzieci bawily sie obok, pies sobie latal w kolko. Nagle przepadl, zniknal. Szukalam go godzinami, wypytywalam wszedzie - nic! W domu tylko plakalam, wszystko przypominalo mi o straconym psie, jego miseczka, smycz.... Po kilku godzinach zadzwonila do drzwi sasiadka z Urwisem pod pacha, odebrala go jakiemus chlopakowi, ktory go ciagnal na sznurku. Urwis byl tak skolowany, ze z "wdziecznosci" ja ugryzl. Moja radosc byla nie do opisania, jego zreszta tez. Dlugo "opowiadal" mi swoje przygody, "zarzucal" mi, ze stracilam go z oczu, "tlumaczyl sie" z tego ugryzienia, "przepraszal" za znikniecie. Dlugo rozmawialismy i obiecalismy sobie nigdy sie nie rozstawac. Ja nie dotrzymalam obietnicy, ale o tym pozniej.
Urodzila sie moja druga corka, Urwisek mial wtedy pol roku. Kiedy wrocilam ze szpitala, wskoczyl na tapczan, gdzie lezalo dziecko, polizal je w czolko i tym jakby obiecal mi rzetelna nad nim opieke. Kiedy juz chodzilam z dziecmi na spacery, w parku spotkalysmy pania z bokserem. Urwis byl zawsze bardzo otwarty na kontakty z innymi psami. Tak bylo i tym razem, dopoki bokser nie podszedl za blisko do wozka... W tym momencie Urwisek, ktory byl od niego cztery razy mniejszy, zawisl mu u gardla. Tak bardzo chcial bronic "swoje" dziecko, ze niestraszna mu byla ewentualna walka z wiekszym psem. Bokser na tyle zglupial, ze uciekl, wszystko skonczylo sie szczesliwie, choc pancia byla troche zaskoczona.
Nadszedl czas naszego wyjazdu do Niemiec. Chcialam wziac psa ze soba, ale lecialam samolotem z dwojka malych dzieci i bardzo wieloma bagazami, wiec stanelo na tym, ze na razie zostanie u moich rodzicow, dopoki sie nie urzadzimy. Mama opowiadala, ze Urwis dostawal szajby na widok kobiet z wozkami, w kazdej widzial mnie i "nasze" dziecko. Pozniej mu to przeszlo. Ponownie mielismy okazje widziec sie dopiero po poltora roku. Poznal mnie nie od razu, ale kiedy juz wiedzial, usciskom nie bylo konca. Moi rodzice przestali nagle dla niego istniec, nie sluchal ich, nie chcial z nimi isc na spacer, wazna bylam tylko ja. Nie moglam go ze soba zabrac, mieszkalismy w domu, gdzie zwierzeta byly zabronione, zreszta wyszlam z zalozenie, ze rodzice, "osieroceni" przez nas beda w nim mieli chociaz namiastke nas, dzieci i wnukow. Zawsze, kiedy odwiedzalismy Polske, Urwis cieszyl sie mna, ale juz nie tak spontanicznie i z takim oddaniem, jak za pierwszym razem. Pogodzil sie, ze nalezy teraz do kogos innego, a ja mialam wyrzuty sumienia, ze go zawiodlam, zdradzilam i zostawilam, choc wiedzialam, ze u rodzicow ma lepiej niz mialby u nas.
Ktoregos dnia zadzwonila mama, ze Urwinio odszedl. Byl chory na zapalenie pluc, dostawal antybiotyk, a mimo to udusil sie kaszlem. Umarl na kolanach mojej mamy w drodze do weterynarza. Mial 12 lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.