środa, 9 maja 2012

Na kominie.

Bylo to w grudniu, krotko przed swietami. Dzien byl chlodny i wilgotny, wiatr przenikal do szpiku kosci. To jeden z tych dni, o ktorych sie mowi, ze psa by z domu nie wygnal.
Tymczasem pewna czapla musiala przebywac na tym nieprzyjaznym swiecie, zimno jej bylo. Wiatr przeczesywal jej piorka, wilgoc wdzierala sie do samej skory. Pewnie trzesla sie, biedaczka, a tu znikad ratunku. Az tu nagle, kiedy przelatywala nad dymiacym kominem, owialo ja cieplo z niego bijace. Pomyslala, ze przycupnie na chwilke, ogrzeje sie, a potem poleci w swoja strone. Jak pomyslala, tak uczynila. Miejsce bylo przyjemne, siedziala tam bardzo dlugo. Co rusz, to chowala w piorach na brzuchu jedna z nog, stojac na drugiej. Przy okazji zrobila sobie kosmetyke piorek, suszyla je nad cieplym powietrzem lecacym z komina. Nawet wiatr byl jej tam niestraszny. Byla zadowolona i dumna z siebie, ze znalazla takie miejsce.
A ja mialam niepowtarzalna okazje zrobic jej kilka zdjec.

A kiedy sie tak uwazniej przypatrzec, okazuje sie, ze kominy wabia nie tylko ptactwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.