czwartek, 10 maja 2012

Chmury.

Przy odrobinie wyobrazni, mozna w chmurach zobaczyc, co tylko sie chce. Ukladaja sie w przerozne ksztalty i formy, przeplataja ze soba, trwaja ulamki sekund, by po chwili przeistoczyc sie w cos innego. Jak przyjemnie latem lezec w wysokiej trawie, rozbrzmiewajacej krzatanina tysiecy malenkich stworzen, cykaniem konikow polnych, bzyczeniem much i pszczol i gapic sie godzinami w niebo, po ktorym plyna leniwie albo pospiesznie gnane wiatrem, przerozne chmury.


Chmury czesto przybieraja postac szarego welonu, ktory wiatr zarzuca na twarz sloncu.










Innym znow razem przybieraja barwe pudrowego rozu, sa gestsze i wyrazniejsze.










Zimowe roznia sie od letnich, bije z nich chlod i czesto przynosza ze soba, a moze w sobie, opady sniegu.










Mieszaja sie ze smugami pozostawianymi przez samoloty i nierzadko trudno rozroznic, co jest oblokiem, a co smuga kondensacyjna.









Najbardziej przyjazne sa te letnie.
Rowniez najpiekniejsze.






Wieksze lub mniejsze baranki suna sobie leniwie po niebie, wieszczac dobra pogode.







Czasem zwoluja sie w wieksze stada, przeslaniaja slonce, gestnieja.










Niebo sinieje, zrywa sie wiatr, ktory zamiast je rozpedzic, zdaje sie zbijac je w jeden wielki klab. Zaczyna robic sie groznie! Obcieraja sie o siebie te elektrycznie naladowane potwory, zaczynaja miedzy soba bitwe. Jej odglosy, najpierw z daleka, potem coraz blizsze, budza respekt przed potega zywiolu. Co rusz niebo rozblyska, jakby chcialo peknac na pol.
Trzeba sie zbierac z punktu obserwacyjnego, zaczyna byc niebezpiecznie.

Chmurska od niechcenia zaczynaja wypuszczac na ziemie wielkie, pojedyncze krople deszczu.
Coraz wiecej i gesciej.
I nadal ze soba walcza, blysk i szczek oreza roznosi sie bardzo daleko.

Leje tak, jakby ktos tam, na gorze, chcial zatopic ziemie. Ale ona sie nie da. Wyschnieta i popekana, przyjmuje do siebie kazda ilosc wody, jest spragniona i pojemna.

Sto dwadziescia jeden, sto dwadziescia dwa, sto dwadziescia trzy... - liczymy po kazdej blyskawicy. Juz sie oddala, by zasilic zyciodajna woda nastepne wysuszone tereny.



Slonce niesmialo zaczyna przebijac sie przez chmury, nierzadko malujac na niebie kolorowa tecze, by poznym popoludniem znow skorzystac z chmurowego szala, ktory ma posluzyc za piernaty do spania.








Powietrze przesycone jest ozonem, czyste i klarowne. Jest latwiej oddychac.
Rosliny, jakby tylko na to czekaly, wybuchaja zielenia, czerpiac swieza wode z gruntu. Odplacaja naturze za ten dar.









A slonce, umeczone calodzienna wedrowka po niebosklonie, ale zadowolone z dobrze spelnionego obowiazku, przykrywa sie chmurowa koldra, rzucajac jeszcze ostatnie spojrzenie na swoje wlosci.
A wiec, do switu!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.