wtorek, 30 kwietnia 2013

Grazyna - opowiesc kwietniowa.

- Nareszcie kilka miesiecy spokoju po tym rodzinnym cyrku z kolejnymi swietami - pomyslala sobie Grazyna, kiedy w poniedzialek wielkanocny sprzatala po gosciach. Po raz kolejny, jak zwykle dwa razy do roku, swieta musiala wyprawiac ona sama. Tesciowa zrobila sie wygodnicka, Maryli tez bardziej pasowalo pozwolic sie goscic, niz samej meczyc. Zreszta nazywalo sie, ze lepiej bedzie, jesli Maryla z matka spotkaja sie na neutralnym gruncie, na wlasnym ktorejs z nich mogloby znow dojsc do awantury. Obie byly tak samo uparte, nieustepliwe i klotliwe. W przypadku ich obydwu, powiedzenie o kosie trafiajacej na kamien, sprawdzalo sie w 100%. Na obcym gruncie jakos sie hamowaly.
- Czy ja jestem jakas Matka Teresa z Kalkuty, zeby wiecznie poswiecac sie dla dobra rodziny? - buntowala sie Grazyna - Roboty z cala ta organizacja jest co niemiara, koszty tez spadaja wylacznie na nas, bo zadna nie poczuwa sie, zeby ruszyc palcem, przygotowac cos wspolnie, a ja odciazyc choc troche. Jakby samym przyjsciem juz robily niezwykla laske. Wiedza obie, ze Kazik nie ma pracy, ze ona ledwie moze zwiazac koniec z koncem, a jednak z uporem godnym lepszej sprawy, ignoruja jej szarpanine w walce o przetrwanie, przepracowanie i czuwanie nad zgodnym przebiegiem rodzinnego spotkania. Obie prosto od fryzjera, w nowych sukienkach, patrza z politowaniem na napredce zawiazany kucyk Grazyny i jej jedyna wyjsciowa kiecke, uzywana po raz n-ty.
Gdyby ja tylko bylo stac, na pewno zorganizowalaby jakis wyjazd w okresie swiatecznym, z Kazikiem i z dziecmi, zeby pobyc razem gdzies poza domem, rozerwac sie i odpoczac od meczacych swiatecznych prac. Zupelnie by jej nie obchodzilo, jak poradza sobie w tym czasie jej tesciowa ze szwagierka, czy sie pogryza przy stole, czy w ogole ktoras poswiecilaby sie, zeby przygotowac uroczysty posilek, czy tez moze spedzilyby swieta osobno.
Kiedy ona sama byla na jakims urlopie? Nie bardzo mogla sobie przypomniec. Zawsze starala sie zapewnic wyjazd wakacyjny dzieciom, a ona w tym czasie robila w domu albo generalne porzadki albo jakis remont.

Ona sama, jako dziecko miala zawsze wakacje wypelnione do ostatniego dnia. Jak nie kolonie czy obozy, to wczasy z rodzicami, wyjazdy z dziadkami na wies do rodziny. Inne byly czasy, wszystkie te atrakcje kosztowaly grosze, kazdego bylo stac na urlop pracowniczy z FWP, czy wyslanie dzieci na kolonie. Moze nie byly to jakies nadzwyczajne luksusy, ale tym sposobem zwiedzila cala Polske, wszedzie byla, od morza po Tatry, latem i zima. Swoim dzieciom juz nie mogla zagwarantowac niczego wiecej ponad dwutygodniowy wyjazd na jakis oboz. I tak duzo, bo innych nie bylo stac nawet na to.
Przeniosla sie wspomnieniami do swoich bogatych w wydarzenia wyjazdow wakacyjnych. Kolonie byly fajne, ale podobnie jak w szkole, nie bardzo znajdowala nic porozumienia z rowiesnikami. Brala udzial we wszystkich zabawach, ale w glebi duszy uwazala je za glupawe, infantylne i starala sie zawsze trzymac na uboczu. Nie zalezalo jej nigdy na wzbudzaniu sympatii u innych.Ale przynajmniej nikt jej na obozach i koloniach nie tresowal, w imie wlasnych interesow, by na zewnatrz ukazac idealny portret idealnej rodziny. Dlatego niechetnie jezdzila na wczasy z rodzicami. Bo i co to za wakacje, kiedy musiala przerywac najlepsza zabawe, by pojawic sie o czasie w pokoju/kempingu i isc spac. Inni rodzice pozwalali swoim pociechom ciekac do pozna z rowiesnikami. Ona nawet w dzien byla ograniczana, wystarczylo jedno slowo nie po mysli, zeby miala zakaz kapieli. Za kare. Kwitla wiec na plazy na rodzicielskim kocu, patrzac tesknie na pluskajace sie dzieciaki. Innym razem znow nie wolno bylo jej za kare kupic sobie lodow. Kary byly czeste, wciaz musiala sie pilnowac, zeby czegos nie spsocic, gdzies sie nie spoznic, nie powiedziec slowa za duzo, bo spedzilaby caly urlop bez wychodzenia z pokoju.
Kiedys byla z matka  na urlopie zimowym w gorach, miala wtedy jakies 14 lat, a wiec byla w wieku, kiedy mlodziez ciagnie na tance. Osrodek organizowal dla mlodziezy codzienne potancowki, a na sylwestra mialo byc cos ekstra. Bardzo sie na tego pierwszego w jej zyciu sylwestra cieszyla, chciala wygladac jak najlepiej, umyla wiec wlosy. Nie wziely z mama wlasnej suszarki z domu, wiec pozyczyla od znajomej. Pech chcial, ze suszarka zsunela jej sie z kolan, upadla na podloge i na obudowie pojawilo sie pekniecie. Matka zmuszona byla oddac znajomej pieniadze. A Grazyna zostala ukarana zakazem udzialu w zabawie sylestrowej. Nie pomogly lzy, prosby, matka musiala dobitnie pokazac, kto w tej rodzinie rzadzi. Dla nastolatki w tym wieku byla to kara niewspolmierna do przewiny, przeciez nie chciala zniszczyc suszarki, chciala tylko dobrze wygladac. Nawet prosby jej kolezanek, specjalna delegacja, ktora usilowala wyblagac u jej matki zawieszenie kary, nie zdzialaly wiele. Nie to znaczy NIE. I koniec! Wielki szacunek za zelazna konsekwencje w wychowaniu dziecka, tylko czy kara nie byla zbyt surowa? Matka wiedziala, jak bardzo Grazynie zalezy na tej zabawie, wiedziala rowniez, co ja najbardziej moze zabolec, wiec z bez mala psychopatyczna satysfakcja uderzyla w najczulszy punkt.
Taaa, urlopy z rodzicami nie nalezaly do najprzyjemniejszych dla dziecka, a pozniej nastolatki. Taki dryl wywolywal dodatkowo zdziwienie i rozbawienie wsrod rowiesnikow i powodowal ogromny wstyd i koniecznosc usprawiediwiania sie. A i tak nikt nie potrafil tego zrozumiec. Jej rodzice mieli zelazne zasady i nawet podczas wakacji nie wykazywali gotowosci, zeby od nich odstapic.
Inaczej bylo, kiedy jezdzila na wczasy z dziadkami, tam miala duzo wiecej swobody, oni przymykali oczy na wszystkie jej psoty i wyskoki, pozwalali na wiele, kochali ja bezwarunkowo. Ona takze kochala ich z calych sil, nigdy nie zawiodla ich zaufania mimo swobody, jaka sie cieszyla. Ale dziadkowie po to sa, zeby wnuki rozpieszczac. Swoje dzieci juz wychowali, teraz moga spokojnie zajac sie "sabotazem wychowawczym", czyli pozwalaniem na wszystko w wielkiej tajemnicy przed surowymi rodzicami.
Nie tylko jednak wyjazdy wakacyjne z rodzicami byly dla Grazyny przykrym obowiazkiem, wszystkie rodzinne spedy, swieta i tym podobne wspominala bez  przyjemnosci. Sztywna atmosfera przy stole, ona sama milczaca i myslaca tylko, jak by tu najpredzej moc od stolu odejsc, zamknac sie w swoim pokoju i oddac lekturze. Nie bylo na ogol z tym problemu, nie miala kuzynow, zeby musiec ich zabawiac, a dorosli tez byli radzi siedziec przy stole bez towarzystwa maloletnich.

Wyjrzala przez okno. Spozniona wiosna nareszcie raczyla nadejsc, na niektorych krzewach pojawila sie zielona mgielka pierwszych malenkich listeczkow. Trawa stala sie bardziej zielona, a niebo bardziej niebieskie. Kiedy wstawala rano, wital ja chor ptasi, za ktorym tak tesknila zima. Czesto stala kilka minut w ciemnej kuchni, zanim zaczela przygotowywac sniadanie dla dzieciakow, wygladajac przez okno w budzacy sie dzien.

Wszystkie dotychczasowe opowiesci sa w zakladce.

19 komentarzy:

  1. Dziękuję za opowiadanie do kawy.
    Ja w zasadzie dopiero od paru lat wreszcie spędzam Święta na spokojnie, w gronie tylko tych najbliższych. Wcześniej - caaaała rodzina przy jednym stole. Niby fajnie, niby tak powinno być... ale przy tym stres, nerwy, padnie na twarz...
    W efekcie po latach przestałam lubić święta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Święta zawsze musiały być na tip-top...okna wymyte, dywany wytrzepane, zastawiony stół, uśmiech na twarzy....przez wiele lat, tak właśnie wyglądały moje święta. Musiało minąć trochę czasu, żebym zmądrzała ;), teraz to jest czas odpoczynku.

    OdpowiedzUsuń
  3. A Ja bardzo lubię święta. Wróć !! - lubiłam. Przez ostatnie 2 lata posypało się u mnie. Najpierw zmarł ojciec potem moja matka potem macocha i została mi tylko siostra - która nigdy nie przepadała za świętami. Jedna z moich córek zerwała ze mną kontakt - wybrała pieniądze ( to bardzo długa historia związana ze sprawą spadkową - macocha + moja córka = zmowa przeciwko mnie - namówiła mnie żebym zrezygnowała z mieszkania ktore mi się należało po ojcu ( piękne mieszkanie w starej kamienicy na Warszawskim Żoliborzu) - zrobiłam to. Teraz córka ma to mieszkanie i powiedziała mi że ma mnie gdzieś - koniec - kropka. Na szczęście mam drugą córkę która jak była mała ciągle mi mówiła że kocha mnie bez granic i tak jest do dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To niezwykle bolesne, kiedy nie ma sie kontaktu z dziecmi, bo one tego nie chca z takich czy innych przyczyn. Nigdy nie chcialabym znalezc sie w podobnej sytuacji, chyba by mi serducho peklo na kawalki.
      Dobrze, ze choc druga corka trzyma Twoja strone.

      Usuń
    2. Tak - serce mi pękło , ale czas leczy wszystkie rany :)

      Usuń
  4. Święta w gronie rodzinnym są fajne pod warunkiem, że wszyscy biorą udział w przygotowaniach, a nie tylko zgoniona kobieta. Ale takich Grażyn jest mnóstwo, chociaż wiele z nich w końcu mądrzeje i olewa roszczeniową rodzinę.

    OdpowiedzUsuń
  5. biedna Grażyna ponieważ brakuje jej asertywności. Wiele Grażyn jest na świecie, oj wiele

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Robi to dla meza. Czy z milosci, czy raczej z przywiazania, nie odgrywa to wiekszej roli.

      Usuń
    2. pewnie dotyczy jej termin :kobiety, które kochają za bardzo". To nie miłość, ani przywiązanie, a uzależnienie. Toksyczna więź.
      Obraz Grażyny nabiera dla mnie coraz więcej tragicznych cech. To co ją spotkało od ojca jest już wystarczającą traumą mogącą skutecznie zabrać całą radość życia, a tu jeszcze matka, wcale nie lepsza, z tym znęcaniem się nad córką pod pozorem "wychowania".

      Usuń
    3. "Pod pozorem" - trafne! Pozory musialy byc zawsze zachowane.

      Usuń
    4. szkoda że ,,Grażyna" nie potrafi wrzasnąć : BASTA !Sądzę że jej życie nabrałoby barw.Należy przerywać toksyczne życie i nie bać się przyszłości - nie jest to łatwe , ale możliwe.
      Człowiek nic nie MUSI , człowiek CHCE , POWINIEN , MOŻE COŚ ZROBIĆ i.t.p

      Anka ma rację

      Usuń
  6. Czasem, kiedy czytam Twoje opowieści, mam dreszcze.
    Ale chciałam o letnim wypoczynku - ze mną było tak samo; zjeździłam prawie całą Polskę, a moje dzieci bywały tylko u rodziny (dość rzadko i raczej krótko) i na biwakach nad naszymi jeziorami. Z nami, oczywiście, kiedy były młodsze, potem same, a dopiero kiedy dorosły wyjeżdżają gdzieś dalej.
    Ninka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezdzily dzieci, prawie wszystkie, bez roznicy czy z zamozniejszych czy biedniejszych domow. Dorosli tez mieli swoje siermiezne wczasy. Komus to przeszkadzalo...

      Usuń
  7. ...ciekawa opowieść, mogę oderwać się na chwilę od własny problemów. Dzięki...

    OdpowiedzUsuń
  8. Boże zakaz kompieli... masakra ci za kara.... ;/

    OdpowiedzUsuń
  9. kiedyś moja córka zadała mi pytanie - dlaczego ja nigdy nie karałam dzieci? Kazałam jej samej na to pytanie odpowiedzieć i byłam bardzo zadowolona, gdy trafiła za pierwszym razem:)Nie karałam, bo każda kara byłaby największą karą dla mnie, a masochistką nie jestem:)
    Moje dzieci nigdy nie były na wakacjach u rodziny, ale akurat z tego powodu cieszę się.
    Ja nigdy nie byłam poza domem w okresie świąt. Pewnie kiedyś wybierzemy się:)
    Kwiaty przecudnej urody:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja, dziecko wielkomiejskie, bardzo sobie chwalilam pobyt na wsi u rodziny na wakacjach. Rodzina bardzo serdeczna, wiec frajda byla wielka.

      Milo mi slyszec pochwale, zwlaszcza z Twoich ust korali ;)

      Usuń
    2. ja też wielkomiejska, ale miłość do wsi zrodziła się u mnie nie więcej niż 10 lat temu. Jako dziecko nie cierpiałam wsi, mimo, że babcia i dziadek tam mieszkali. Dla moich dzieci wieś piękna jest na zdjęciach:)
      :)

      Usuń
  10. na dobranoc:)
    https://lh4.googleusercontent.com/-NDFrGO0JkB0/UYAVT_aI-JI/AAAAAAAAQGY/620f02PRNNo/w400-h300/BIRD_C%257E1.GIF

    OdpowiedzUsuń

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.