środa, 27 listopada 2013

Grazyna - opowiesc listopadowa.

Od tamtego pamietnego lata relacje Grazyny z ojcem ulegaly stopniowej poprawie. Proces postepowal powoli i z niejaka trudnoscia, ale widac bylo, ze obojgu ulzylo. W gruncie rzeczy kochali sie, jak tylko kochac potrafia corka z ojcem, choc w ich kontaktach nie bylo tej czulosci, jakiej moglaby sobie zyczyc. Byla dorosla, miala wlasna rodzine, dawno minely czasy, kiedy tak bardzo tej czulosci potrzebowala, ciepla i poczucia bezpieczenstwa. To przepadlo juz bezpowrotnie. Byla silniejsza psychicznie, miala wieksze poczucie wlasnej wartosci, sama o sobie stanowila i nie byla od nikogo zalezna. Tamte troski, zaleznosc nieprzeparta potrzeba poczucia bezpieczenstwa i milosci poszly w niepamiec, teraz mogla obcowac z ojcem juz z innego poziomu, osoby doroslej i niezaleznej, rownorzednego partnera. Jednak jakas tesknota, zal i poczucie niespelnienia kolataly jej sie gdzies po zakatkach duszy, wrazenie niedosytu i straty. Ta mala Grazynka krzyczala w niej glosno, buntowala sie i stale przypominala o jej dzieciecej niedoli. Tylko... czy rozpamietywanie cokolwiek da? Bylo, minelo, trzeba zyc terazniejszoscia i cieszyc sie z odzyskania ojca.
Trzeba z zywymi naprzod isc, po zycie siegac nowe,
a nie w uwiedlych laurow lisc z uporem stroic glowe.
Odegnala od siebie natretne mysli i z wiekszym optymizmem spojrzala w przyszlosc. Rozliczanie z przeszloscia zakonczone!
Zaczeli regularnie odwiedzac z Kazikiem jej rodzicow i zycie rodzinne jakby wrocilo do normy. Jakby... Bo nagle zaczela miec wrazenie, ze jej matce ta rodzinna sielanka wcale nie jest na reke. Przeciez to niemozliwe, ganila sama siebie, matka latami walczyla o pojednanie miedzy nia a ojcem, czynila wszystko, zeby ich do siebie zblizyc. A moze byly to tylko pozory? Moze w gruncie rzeczy taki stan zimnej wojny byl bardziej po jej mysli? Grazyna niespecjalnie umiala to nazwac i zdefiniowac, wiecej bylo w niej przeczuc niz pewnosci.Gdzies z tylu mozgu kolatalo jej sie, ze matka moze byc... zazdrosna? Nie! Niemozliwe! A jednak... cos jej przeszkadzalo, jakis cien intuicji, mgliste odczucie... nie wiedziala. Postanowila pogadac o tym z mezem, ale on ja tylko wysmial i zarzucil doszukiwanie sie problemow tam, gdzie ich nie ma. Wziela to na karb meskiej gruboskornosci i nieznajomosci tematu od zarania. Jednak z urywkow rozmow telefonicznych z matka... nie, nawet nie rozmow, bardziej z czytania miedzy wierszami... nie umiala tego skonkretyzowac... ale czula szostym zmyslem, ze cos nie gra.
Swiat jej sie zawalil, kiedy u Bubcia zdiagnozowano nowotwor i ciezka chorobe nerek. Zaczely sie regularne wizyty u weta, kosztowne leczenie i placz po nocach. Bardzo kochala siersciucha, nie chciala go stracic. Patrzyl jej proszaco w oczy, blagajac o ulge w bolu i cierpieniu, a ona nie mogla mu w zaden sposob pomoc. Chwytala sie wszystkiego, dowiadywala, ktory z wetow specjalizuje sie w tych schorzeniach, odwiedzala kolejnych w nadziei, ze zdarzy sie jakis cud. Jeden z nich zaproponowal kuracje niekonwencjonalna, ale koszty przekraczaly jej mozliwosci. Nie miala skad pozyczyc, tesciowa byla splukana po niedawnym pogrzebie meza i wystawieniu mu pomnika, wiec zwrocila sie z prosba do matki. Tego, co uslyszala, nie zapomni do konca zycia:
- Czy to sie jeszcze oplaca?
Rzucila sluchawka. Pomyslala wrednie, ze przeciez matka sama wciaz bywa u lekarzy, a czy w jej wieku jest to oplacalne? Powinna rozmawiac o tym z ojcem, ale to zawsze jej matka odbierala telefon, jakby nie chciala dopuscic, zeby cos odbylo sie poza jej wiedza.
Utknela w wielkiej czarnej otchlani i mogla tylko patrzec na powolne i pelne cierpienia konanie czworonoznego przyjaciela. Wreszcie odszedl, a dla niej zaczal sie najgorszy okres w zyciu. Popadla w skrajna depresje, robila sobie wyrzuty, ze nie sprobowala wszystkiego, winila matke za te smierc.
Zadzwonila do domu, warknela do sluchawki, ze chce rozmawiac z ojcem i to jemu powiedziala o tragedii, jak rowniez o tym, co uslyszala wczesniej od matki. Oznajmila tez, ze nie chce jej znac. Ojciec probowal lagodzic, pocieszal, ale byla nieprzejednana. Rozpacz odebrala jej chec i mozliwosc racjonalnego myslenia.
Mijaly miesiace, w miedzyczasie byl dzien matki, olala go. Na urodziny i imieniny tez  nie zadzwonila. Za kazdym razem zadala, nie prosila, o rozmowe z ojcem. Sytuacja sie odwrocila, teraz matka przestala dla niej istniec.
Przy kazdej rozmowie ojciec namawial ja, zeby przeprosila matke. Nie wierzyla wlasnym uszom, za co, do cholery? Uslyszala o roznicy wieku, szacunku i takie tam glupoty. Acha, wraca stare, pomyslala i szybko zakonczyla niewygodna rozmowe.
Grazynie ta cala sytuacja ciazyla, nie po to po tylu latach szarpaniny odzyskala ojca, by znow wszystko mialo runac przez matke. Ale nie miala tez zamiaru wracac do roli podleglego dziecka, nie po to skladala mozolnie z ruin cala swoja psychike, zeby teraz pozwolic komus ja od nowa zburzyc. Maz tez marudzil, zeby dla swietego spokoju i dobrych stosunkow w rodzinie ustapila. Nie, nie tym razem, dosyc kompromisow, dosc dzialania dla swietego spokoju. Czyjego zreszta? Bo na pewno nie jej. Koniec koncow postanowila wszystko przelac na papier, pisala z przerwami przez kilka dni. Nie bylo to proste, ale musiala w koncu wyrzucic z siebie wszystko, co jej tak ciazylo przez cale zycie, oczyscic wreszcie zalegajacy na duszy balast. Bez owijania w bawelne, ze szczegolami, ale tez bez zbednego obwiniania kogokolwiek, rzeczowo, jakby
pisala o kims innym, opisala swoj punkt widzenia na ich metody wychowawcze, poczucie braku milosci i wsparcia z ich strony i o dlugotrwalych skutkach takiego dzialania. O tym, ze pewna era dawno juz sie zakonczyla, wiec jezeli ma byc dobrze, wymaga traktowania jej jak rownorzednego partnera. Maja wiec przemyslec, czy sa gotowi pojsc na jakis kompromis, czy nadal chca postepowac jak dawniej, a jesli tak, to ona w to nie wchodzi. Przepisala na czysto, zakleila i wyslala.
To powinna byc rozmowa, a nie list, wiedziala o tym, ale tak bylo jej latwiej, mogla lepiej dobrac slowa, bez emocji towarzyszacych patrzeniu rozmowcy w oczy, bez wypowiedzenia przypadkiem czegos nieodwracalnego, czego moglaby pozniej zalowac. Tak, w tym przypadku list byl lepszy. Pozostawalo czekac. Byla gotowa nawet na brak odpowiedzi, taka ewentualnosc musiala brac pod uwage, jednak liczyla, ze ta gorzka prawda wstrzasnie nimi, bo chyba nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jak ja skrzywdzili.
Odpowiedz byla po jej mysli, ba nawet zawierala, po raz pierwszy w zyciu, kochamy cie, choc tego akurat zupenie sie nie spodziewala, nie po tylu latach. Wziela to za dobra monete i postanowila postawic gruba kreche miedzy przeszloscia a majaca nastapic przyszloscia.

Poprzednie odcinki opowiesci o Grazynie mozna znalezc w zakladce na gorze ROK GRAZYNY.

20 komentarzy:

  1. Dziś nic nie napiszę ponad to, że domyślam się jak to był dla niej trudny czas. Ten list zadziałał na nią terapeutycznie, coś czuję, że teraz wszystko się już odmieni, na tyle ile może po tylu latach cierpienia. Odważna kobieta z tej Grażyny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zeby organizm mogl sie oczyscic, trzeba czasem zwymiotowac zalegajace na zoladku zlogi. Mysle, ze czyms podobnym byl dla niej ten list, dzieki niemu oczyscila w pewien sposob dusze.

      Usuń
    2. Dokładnie. Zamiast tlamsic to w sobie Grażyna dała sobie w końcu prawo do swoich uczuć, a nawet je ujawniła rodzicom. Myśle że to bardzo rzadkie postępowanie. Odważne i szczere. Jestem pod wrażeniem.

      Usuń
    3. Zapewne rozmowa bylaby lepsza, ale czy ona odwazylaby sie ja pruzeprowadzic? Czy moglaby sie do konca wygadac, bez przerywania i oponowania? Czy nie zapomnialaby polowy tego, co chciala przekazac? Chyba jednak list byl najlepszym rozwiazaniem.

      Usuń
  2. Nie jest łatwo postawić "krechę", zapomnieć, zacząć od nowa. Właściwie, to nie jest możliwe, bo przecież, czy tego chcemy, czy nie...zostają w nas ślady, rysy, zadry. Można znaleźć "balsam", który złagodzi odczuwanie bólu, ale zawsze będziemy w sobie nosić bagaż zdobyty przez lata.
    Napisanie tego listu, to dobry pomysł, to taki "balsam" właśnie i na pewno przyniósł ulgę Grażynie. Dobrze, że się na to odważyła, bo w końcu jasno powiedziała rodzicom o swoich uczuciach i o swoim bólu. Mam nadzieję, że rodzice w końcu zrozumieli.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest latwo, ale z drugiej strony nie mozna przez cale zycie nakrecac sie starymi urazami. Jednak do takiego kroku trzeba dojrzec, a tej rodzinie zajelo to troche czasu. Mysle, ze lepiej jednak pozno, niz wcale, mogli bowiem w tej zapieklej urazie trwac do konca.

      Usuń
  3. A ja widzę, że w gruncie rzeczy Grazyna jest bardzo do swych rodziców podobna. Niby wrażliwa i mocno wszystko przeżywająca, ale zbyt łatwo sie zacietrzewiajaca, głeboko chowająca urazę, dziecinnie nieprzejednana i uparta. Może własnie dzięki tym podobieństwom rodzina ta w końcu znajduje dla siebie zrozumienie i głebszą, niz wszelkie animozje miłość?
    Dobrze, że rodzice chcieli list Grazyny w ogóle przeczytać. Bo czasem tak jest, że nasze dobre chęci i szczere, wiele nas kosztujące słowa wpadaja w pustkę albo i są odrzucane, ignorowane, lekceważone.
    Cięszkie, niezrozumiaęł i wielowarstwowe są stosunki między najbliższymi. To żmudna budowla całego życia. Co sie z jednej strony cegiełka nadbuduje, to z drugiej sie ukrusza. I wciaz skądś wieje lękiem, przeczuciem, złym wspomnieniem, niemocą...A czasem mimo z trudem osiagnietej sielanki pod spodem trwa lęk, jak to wszystko krótkotrwałe, ulotne, nie tylko od naszych starań i nastawienia zależne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorry za powyższe błędy ortograficzne - cos dzisiaj mój mózg kiepsko pracuje. Cała jestem jakby w mgłę dziwną owinięta...

      Usuń
    2. Mam wrazenie, ze oni pomimo dlugoletnich wasni, musieli sie kochac, bez tego pojednanie nie byloby w ogole mozliwe. Sa ludzie, ktorzy szczerze kochaja, a nie przechodzi im to wyznanie przez usta. Dlaczego, z jakich powodow? Moze to zle pojeta obawa przed nadmiernym rozpieszczeniem jedynaczki? Moze brak takich zapewnien we wlasnym dziecinstwie (a przeciez wyroslam/em na porzadnego czlowieka). Moze modna dawniej surowosc wychowaniu dzieci?
      Mysle, ze jej ojciec przez takie wychowanie, sam byl nieco emocjonalnie skrzywiony i nie poradzil sobie z tym do czasu wlasnego ojcostwa, nie analizowal, nie chcial przyjac do wiadomosci, ze to niewlasciwa metoda.

      Nie przejmuj sie bledami, zdarza sie nawet Miodkom :)))

      Usuń
  4. a może po prostu brak potrzeby mówienia dziecku "kocham cię"?
    nie wszystko da sie oddzielić w życiu grubą kreską, zawsze spod niej coś wyłazi.
    trudno wybaczyć, nje można zapomnieć. i choć może człowiek na co dzień o tym nie myśli, to gdzieś głęboko tkwi jakaś resztka zadry, która nawet mimo jej wyciągnięcia, pozostawiła po sobie ślady. nie da się zacząć od nowa i zapisywać życie jak czystą kartkę. życzę tej kobiecie jak najlepiej, ale.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednak z dwojga zlego wybrala mniejsze. Gorzej przeciez byloby nadal tkwic w stanie zimnej wojny lub wciaz i znowu wspominac i wypominac. Lepiej chyba przebaczyc, skoro jest wola obustronna i starac sie zapomniec, a co najmniej probowac i cieszyc sie na nowo "odzyskana" rodzina, zwlaszcza, ze wiez nigdy tak naprawde nie zanikla.

      Usuń
  5. Duma , pewność , ze się ma rację i oczekiwanie by druga strona się zmieniła , przeprosiła.Między rodzicami i dziećmi wydaje się , ze powinna być większa nić porozumienia, zrozumienia, wybaczenia. Czas jednak płynie szybko, czasami już za późno by wyjaśnić sobie. Dziwi mnie upór rodziców ale również Grażyna nie do końca może mieć racje. Dobrze, że zdobyła się na napisanie listu. Pewnie przeżywając to wszystko jeszcze raz, spojrzała z dystansem na przeszłość i może już złość stała się mniejsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy to byla zlosc, czy raczej wielki zal za nieudane dziecinstwo, skutkujacy uporem w relacji z matka? Bo matka od samego poczatku za malo robila, zeby uczynic atmosfere w rodzinie znosna. Czula sie jednak lepiej w roli posrednika, mediatora i rozjemcy. Kiedy doszlo do pojednanie ojca z corka, matce zaczelo to jakby przeszkadzac.

      Usuń
  6. Lepszy list niż rozmowa. Łatwiej można powiedzieć wszystko co się w duszy nagromadziło, bez przerywania wołania to nieprawda nie tak. Dużo łatwiej, ale czy dla drugiej strony jest łatwiej? Taki list wymaga odniesienia się do jego treści ale też otwiera oczy na własne błędy. Dobrze że napisała, jest czas na bycie razem z mniejszymi obciążeniami. I dobrze ze napisała zanim rodzice odejdą w żalu albo czasem z brakiem rozumienia czemu taka się stała a nie inna. Matka, czasem tak jest Pantero, robi dużo by uczynić z córki miecz w obronie swojej. Ale też jest mediatorem pomiędzy młotem a kowadłem. Świetnie napisane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matka sprawiala wrazenie, ze ta rola bardzo jej odpowiadala. Niby miedzy mlotem a kowadlem, ale czula sie w niej jak ryba w wodzie. Czyzby po pojednaniu poczula sie niepotrzebna, a moze byla to obawa, ze cos bedzie sie dzialo bez jej wiedzy i udzialu? Trudno za tym nadazyc.

      Usuń
  7. Gruba krecha postawiona, ale to cokolwiek za mało. Temat domaga się rozwinięcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Temat dobiega konca, rok Grazyny rowniez. Czy w kazdym opowiadaniu doslownosc jest taka konieczna?

      Usuń
  8. ...hmmm, jaki zwrot akcji. Zaciekawiłaś mnie...

    OdpowiedzUsuń
  9. Miałaś to ogromne szczęście, że nie wygrałaś miliona, ale zostałaś nominowana do Liebster Blog. Szczegóły znajdziesz tu: http://stopyzastyglewbiegu.blogspot.com/2013/11/nominacja.html
    Wiem, wiem, wiem, rozumiem Twoje szczęście, nie musisz nawet dziękować! :)))

    OdpowiedzUsuń

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.