Z racji ciasnoty i jeszcze dlatego, ze do dziadkow chcial sie sprowadzic brat mojej mamy, rodzice przeprowadzili sie "do korzeni", na ulice Kilinskiego. Dlaczego do korzeni? Otoz dom ten zbudowal przed wojna moj pradziadek Marcin, ze strony ojca. Nie byl to typowy miedzywojenny dom mieszkalny, raczej dom i miejsce pracy w jednym. Pradziadek byl piekarzem, wiec w podworku powstala piekarnia, a od frontu byl sklep (tam, gdzie teraz tkwi napis LOTOS). I tak to trwalo, nawet podczas wojny, a gdy sie skonczyla, pradziadek zostal z domu wyrzucony, sam dom i piekarnia zostaly upanstwowione, powprowadzano roznych lokatorow. Na parterze zostal w mieszkaniu syn pradziadka, Czeslaw, a na pierwszym pietrze jego siostra, a moja babcia i jej siostra Henryka. My wprowadzilismy sie do cioci Henryki, kiedy dziadek dostal z wojska skierowanie do Krakowa.
To jedno potrojne i jedno podwojne okno po prawej stronie byly nasze.
Tam odbywala sie moja edukacja, najpierw szkola podstawowa, pozniej liceum, a po zdaniu przeze mnie matury, rodzice dostali mieszkanie ze spoldzielni, calkiem niedaleko.
Przez cala tzw. komune dom niszczal, nikogo nie interesowaly remonty, dokonywano tylko drobnych niezbednych napraw. Jak widac na zdjeciach, dom wyglada zalosnie, choc znow trafil w rece rodziny.
Pradziadek mial czworo dzieci: Celine, Leokadie (babcia), Czeslawa i Henryke. Celina, a takze jej bezdzietny syn, zmarli jeszcze przed ponownym uwlaszczeniem i ich czesc przejelo panstwo. Moja babcia tez juz nie zyla, wiec dziedziczyl moj ojciec, ale on zrzekl sie swojej czesci, bo dobrze wyczul pismo nosem, co go moze czekac, a w przyszlosci mnie i chcial nam tego oszczedzic. Taki dom to skarbonka bez dna, wszystko sie sypie i trzeba naprawde grubych pieniedzy, zeby go gruntownie wyremontowac, a tych pieniedzy nie ma skad brac. Lokatorzy od dziesiecioleci ci sami, bieda z nedza, niektorzy w ogole nie placa, a wyeksmitowac ich bardzo trudno.
Zajmuje sie tym jedna z corek Czeslawa, Maryla. Jej siostra zmarla przedwczesnie i jej czesc przeszla na drugiego meza oraz dwoje dzieci z pierwszego malzenstwa, Agnieszke i Igora (mieszkaja tam wszyscy troje). Slowem, dom ma wielu wlascicieli, a kazdy posiada jakas ulamkowa jego czesc. Mieszkac chca za darmo, bo to przeciez ich wlasnosc, a chalupa powoli zmienia sie w rudere. Moze gdyby dom stal w bardziej atrakcyjnej czesci miasta, oplacaloby sie inwestowac, w nadziei na korzystny wynajem, ale dzielnica jest bardzo taka sobie, niebezpieczna, kto wiec chcialby sie tam osiedlac?
Czarno widze dalsze losy tego domu, pewnie nadejdzie dzien, kiedy cos zwali sie komus na glowe i taki bedzie jego koniec. Dobrze, ze ojciec tak zalatwil te sprawe i ani on, ani pozniej ja, nie musimy sie juz martwic o te nie przynoszaca dochodow ruine. Maryla tez zaluje swojego kroku, zamiast kamienicy przynoszacej zyski, ma problemy i bezsenne noce.
A ja, mimo, ze nie mialam tam nawet wlasnego pokoju, tylko rezydowalam w przedzielonej mebloscianka olbrzymiej kuchni, dom ten wspominam z sentymentem. Pewnie dlatego, ze bylam mloda, pelna wiary i optymizmu, wchodzilam dopiero w zycie i nie znalam jeszcze jego zlej strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.