Na poczatek troche statystyk.
W ubieglym roku w Polsce doszlo do ponad 40 000 wypadkow drogowych, w ktorych zginelo prawie 4 200 osob.
W Niemczech natomiast wypadkow bylo wprawdzie znacznie wiecej, bo 2 400 000, ale ofiar smiertelnych "tylko" 4 000.
Przypominam, ze Niemcy maja 84 000 000 obywateli, wiecej samochodow na mieszkanca (troche to okreslenie dziwnie brzmi) i brak ograniczenia predkosci na autostradach.
Wnioski nasuwaja sie same. W Polsce wiecej wypadkow skutkuje smiercia ich uczestnikow. I, o ile w Niemczech glowna przyczyna wypadkow drogowych jest nadmierna szybkosc, o tyle w Polsce... nie zgadniecie - alkohol!
W kazdy poniedzialek, a zwlaszcza po dluzszym weekendzie, media sa pelne opowiesci dziwnej tresci, ile, gdzie, jak i dlaczego zdarzylo sie stluczek lub groznych wypadkow ze skutkiem smiertelnym. Od wielu lat nie mialo miejsca, zeby przekaziory wspomnialy o braku ofiar smiertelnych w Polsce, a tendencja, niestety, rosnie.
Liczba samochodow zwiekszyla sie kilkunasto, jesli nie kilkudziesieciokrotnie, drog za to przybylo niewiele. Po otwarciu Polski na zachod, nasprowadzano wrakow, nie majacych prawa przejscia przegladu technicznego. Ale czegoz sie nie zrobi za lapowke? Mimo pozniejszych obostrzen, drogi sa nadal pelne niesprawnych pojazdow, zagrazajacych nie tylko kierowcy i jego pasazerom, ale i innym uzytkownikom ruchu drogowego.
Nastepna sprawa. Polska stala sie krajem tranzytowym dla wielu kierowcow z bylych republik radzieckich, przez co ruch na drogach jeszcze bardziej sie wzmogl. W Niemczech podobnie, jednak tutaj nie czekano z zalozonymi rekami, tylko budowano nowe autostrady lub sukcesywnie poszerzano juz istniejace. Moze by tak te miliardy, ktore laduje sie do przepastnej i bezdennej kieszeni kosciola, spozytkowac na budowe infrastruktury? Cos drgnelo przed Euro, ale jak to w Polsce, skonczylo sie fuszerka i aferami gospodarczymi.
Wiadomo, ze kazdy kierowca, zanim wsiadzie za kierownice, musi nauczyc sie jezdzic, poznac znaki i przepisy drogowe. Mam porownanie, jak to wyglada u nas i w Polsce. Moje dzieciaki robily prawko tutaj, ja mialam jeszcze szczescie, ze moje polskie przepisano na niemieckie. Dopiero po rozlicznych aferach z naszymi rodakami, ktorzy w kraju kupowali sobie prawa jazdy i, nie umiejac jezdzic, wnioskowali o przepisanie, wprowadzono obowiazek robienia prawka od nowa.
Juz sama nauka w szkole jazdy bardzo odbiega od tej w Polsce. Przede wszystkim kazdy uczestnik musi przejsc 8-godzinny kurs pierwszej pomocy, poza tym duzy nacisk kladzie sie na kulture jazdy, przepuszczanie pieszych i rowerzystow, ktorzy w starciu z samochodem nie maja zadnych szans. Obowiazkowe sa jazdy po miescie, po szosie, po autoatradzie, w dzien i w nocy. Nauka tankowania tez wchodzi w zakres kursu, tu nie ma nic do smiechu - niejeden/na uszkodzil silnik falszywie tankujac nie to paliwo. Kurs jest drogi, wiec kazdy sie mocno stara. Potem jest egzamin, testy tak samo, jak w Polsce i jazda! Sam egzamin tez do najtanszych nie nalezy. Tak przygotowani kierowcy stanowia na pewno mniejsze zagrozenie w ruchu drogowym, niz ci z PL, ktorzy sobie prawko kupuja. Co chwile slyszy sie o kolejnych aferach w szkolach jazdy. Tutaj tego nie ma.
A jak Niemcy radza sobie z pijanymi lub nacpanymi kierowcami? Bo i tutaj ich nie brakuje. Otoz zlapany in flagranti traci prawo jazdy (czas w zaleznosci od promili) i musi jeszcze bulic niemala grzywne. Kiedy mija czas karencji, delikwent wysylany jest na tzw. idiotentest, czyli badania psycho-motoryczne, rozmowy z psychiatrami i badania watroby (na skutki alkoholowe), a wszystko platne z wlasnej kieszeni (ok. 1000 euro).
Malo tego! Podam zabawny przyklad. Corka znajomej zostala zlapana na rowerze pod wplywem marihuany. Miala wtedy 16 lat. W ubieglym roku, majac lat 24, zapisala sie do szkoly jazdy. Procedury sa takie, ze zezwolenie na nauke wydaje urzad, w ktorym sie pozniej prawo jazdy odbiera. Dziewczyna musiala wycofac zaliczke ze szkoly, bo okazalo sie, ze policja wyslala wtedy notatke sluzbowa do tego urzedu i teraz, po 8 latach musi ona poddac sie idiotentestowi, czy przypadkiem dalej nie bierze (a nie bierze). Czyli, zanim bedzie mogla wybulic te minimum 1500 za nauke jazdy, najpierw musi zaplacic 1000 za test upowazniajacy ja do nauki. Jak to grzechy mlodosci okrazaja cala ziemie, by w najmniej oczekiwanym momencie uderzyc grzesznika w tyl glowy!
A w Polsce jakos nie potrafia dac sobie rady z pijakami na drogach. Rowerzystow pakuja do kozy, zamiast wyslac do budowy drog, w ramach resocjalizacji, a kierowcy nie przejmujac sie brakiem dokumentu, nadal jezdza.
I tylko wciaz jakies kolejne odgorne nakazy. Jak nie swiatla w bialy dzien, to znow gremialna wymiana dokumentow upowazniajacych do jezdzenia. Od kiedy jestem w Niemczech, prawka zmienily sie co najmniej dwukrotnie, a ja nadal jezdze sobie na rozowym, potrojnie skladanym i nikt mnie nie moze zmusic do wymiany. Moge je wymienic, ale obowiazku nie ma. A swiatla wlaczam, kiedy widocznosc sie pogarsza i w nocy. W Polsce wymysla sie coraz to nowe prawa, ktore w sumie do poprawy sytuacji nie prowadza.
I jeszcze wisienka na torcie, slynna polska mentalnosc, zawzietosc, chec pokazania innym swojej waznosci, lepszosci samochodu, bezinteresowna niechec do wszystkich i wszystkiego dookola, niestosowanie sie do przepisow, ktore sa po to, zeby je omijac.
Jesli ktos bardziej kulturalny stanie, by przepuscic pieszego, inny go na pasach wyprzedzi. Jesli dwa pasy ruchu przechodza w jeden, malo kto przepusci tych zablokowanych . Tutaj zasada zamka blyskawicznego jest absolutnym obowiazkiem, a wiekszosc kierowcow jezdzi tak, zeby innym jazde ulatwiac, bo kilka sekund go nie zbawi, a przez to ruch jest plynniejszy. Nie ma wscieklego trabienia, pokazywania fuckow i pukania sie w czolo. Kiedy widzi sie kierowce z obcego miasta, ktory nie zna terenu, zawsze sie go przepuszcza, bo wiadomo, ze jest zdezorientowany. Kiedy my bylismy w Warszawie, by odwiedzic dziadkow na Powazkach, nie moglismy zmienic pasa ruchu, zeby skrecic w odpowiednia ulice. Horror!
Zastanawia mnie tylko jedna rzecz, jak to sie dzieje, ze polscy kierowcy, jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki, zmieniaja sie w przestrzegajacych przepisy i kulturalnych uzytkownikow drog, kiedy jezdza poza Polska. Czyli mozna! Tylko nie u siebie.
Nie pomyliłaś się na początku? U nas 40 000 a u nich 2 400 000??
OdpowiedzUsuńCo do reszty to zgadzam się w 100%. Szczególnie to blokowanie innych, ta nieuprzejmość, to coś co mnie wkurza. Ostatnio znalazł się jeden taki "porządkowy" który blokował innym możliwość dojechania do miejsca gdzie należy zmienić pas (remont) i ustawił się pół km wcześniej. Kretyn.
Przez zmiane pasa kilkaset metrow przed zwezeniem, traci sie plynnosc ruchu i tworza sie korki. Tylko zasada zamka blyskawicznego jest w stanie im zapobiec.
UsuńI nie pomylilam sie, Aniu, tutaj dochodzi do wiekszej liczby wypadkow, stluczek, dzwonow, czy jak je tam zwal. Ale tylko w Polsce co 10-ty jest smiertelny.