środa, 9 stycznia 2013

Kiedy dziecko choruje...

Najwazniejszym zyczeniem kazdej matki jest to, zeby jej dzieci byly zdrowe. Niestety, dramatow i tragedii nie brak. Dzieciaki zapadaja na nieuleczalne i smiertelne choroby, a rodzice moga tylko bezsilnie przygladac sie, jak ich potomek cierpi lub powoli odchodzi.
Jaka jest w Polsce sluzba zdrowia, doswiadczyl kazdy, ktoremu zdarzylo sie zachorowac. Ostatnio internet pelen jest goracych prosb o pomoc i wsparcie finansowe dla malenstw, ktore nie maja zadnej szansy wyzdrowiec w Polsce i tylko kosztowna terapia za granica daje im cien szansy na normalne zycie. O ilu przypadkach nie wiemy, bo rodzice nie maja komputera lub nie wiedza, jak taka akcje zorganizowac. To bardzo smutne, ze tak zajadle dba sie o nienarodzone zarodki, a po przyjsciu na swiat, zostawia sie je bez pomocy.
Opisze, co zdarzylo sie naszej rodzinie. Moja najstarsza corka byla juz pelnoletnia i po szkole dorabiala sobie kelnerowaniem. Ktoregos popoludnia zaczal ja bolec tyl lydki tak mocno, ze nie byla w stanie chodzic. Pracodawca polecil jej isc zaraz do ortopedy, co uczynila. Po przeswietleniu okazalo sie, ze cos ma na kosci, jakies zaciemnienie, wiec natychmiast dostala skierowanie do kliniki uniwersyteckiej.
Tam zostala przeswietlona ponownie, zrobiono tomografie, a po tym wszystkim padlo: podejrzenie raka kosci. Nikomu chyba nie musze mowic, co poczulam w tym momencie. Miala byc natychmiast operowana w celu pobrania wycinka kosci i gdyby podejrzenie okazalo sie prawdziwe, grozila jej amputacja w okolicach kolana.
Nie jestem czlowiekiem specjalnie odpornym na przeciwnosci losu, sama bylam spanikowana diagnoza, a musialam robic dobra mine, zeby nie dolowac dodatkowo corki. W domu wylam wnieboglosy, nie spalam po nocach, a w szpitalu zapewnialam ja z usmiechem, ze wszystko bedzie dobrze. Wiem, glupia jestem, ze zawsze martwie sie na zapas i przerabiam wszystkie najczarniejsze scenariusze, ale taki mam charakter i nic tego nie zmieni. Tu dochodzil jeszcze paniczny strach o dziecko, jego ewentualne kalectwo i jego psychike, jesli dojdzie do najgorszego.
Zabieg sie powiodl, wycinek zostal pobrany, a corke wypuszczono do domu. Pozostalo nam czekac w napieciu ok. trzy tygodnie na wyniki.
Po dwoch tygodniach nagle telefon z kliniki, ze odkryto kolejne miejsce na kosci podudzia drugiej nogi ze zmianami i z tego miejsca musi byc rowniez pobrana probka. Ten poslizg w odkryciu drugiego miejsca ze zmianami w tkance kostnej, spowodowany byl okresem urlopowym i nieobecnoscia radiologa, ktory mial analizowac i opisywac zdjecia rtg i ct. O ile pierwsze miejsce bylo widoczne bardzo wyraznie, to drugie nie rzucalo sie od razu w oczy i dopiero dokladna analiza przez fachowca, umozliwila jego odkrycie. Corka zaczela marudzic, ze najpierw poczeka na  pierwszy wynik, a jak bedzie trzeba, to sie zglosi. Chciala juz wracac do szkoly i do pracy, czula sie dobrze, rana ladnie sie zagoila, nie chciala wiec zaczynac wszystkiego od poczatku. Duzo wysilku kosztowalo mnie przekonanie jej, zeby nie lekcewazyla choroby i zagrozenia.
Pobrano wiec kolejny wycinek. A ja w tym czasie zylam jak w transie. Pracowalam, jadlam, spalam, zajmowalam sie pozostalymi dziecmi, bylam na kazde zawolanie chorej corki, ale wszystko to robilam automatycznie, poza swiadomoscia, bo myslami bylam przy jednym. Nigdy w zyciu tak sie nie balam!
A teraz najlepsze: nie byl to nowotwor, ale do dzisiaj nie wiemy, co to w ogole bylo. Lekarze tez nie wiedza. Moze jakies miejscowe zwapnienie kosci? Corce zostaly na nogach dwie szpecace blizny, mnie kamien spadl z serca. Dziwny przypadek medyczny, ale, jak powiadaja, wszystko dobre, co sie dobrze konczy.

36 komentarzy:

  1. heh,... w medycynie nie ma nic na 100% - jak mi kiedyś lekarka ucząca w mojej szkole powiedziała.

    pozdrawiam i zapraszam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Madrze powiedziala ta lekarka. Ludzie schodza na bagatelne choroby, a zdrowieja ze smiertelnych na pozor.

      Usuń
  2. Lepiej sprawdzać takie przypadki medyczne, bo zaniedbane mogłyby przynieść niepowetowane szkody.
    Zawsze potrafię się cieszyć z tego, że moja córcia ma tylko krótkowzroczność!
    pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepiej sprawdzac, zgadza sie. Z dwojga zlego, lepsza krotkowzrocznosc.

      Usuń
  3. Współczuję tych nerwów...
    Aż mnie ciarki po plecach chodziły.
    Dobrze ,że wszystko tak się skończyło...

    OdpowiedzUsuń
  4. To trudne, nie dane nam jest żyć wiecznie na ziemi,do tego w zdrowiu. Trochę to nie tak.Tylko rodzice wiedzą jak to jest, gdy dziecko choruje.Dobrze, że wszystko się ułożyło pomyślnie,zdrowie najważniejsze.Nocne uściski, dobrej nocy życzę,Gośka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiecznie nie chcialabym chyba zyc, bo nawet przy najlepszym zdrowiu, nie da sie zatrzymac procesu starzenia sie.
      Jednak zyc zdrowo , to niedoceniany luksus.

      Usuń
  5. Boże! Jak dobrze znam ten stan oczekiwania i bezsilności. Brak jednego człowieka w pracy i wszystko stoi. A ty czekaj w napięciu cierpliwie. Wiele razy miałam podobne przeżycia. Brrrr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero w takich przypadkach czlowiek uswiadamia sobie, co to jest strach o wlasne dziecko

      Usuń
    2. Nie potrafiłabym opisać słowami tego uczucia. Gdyby matka mogła wzięłaby to wszystko na siebie i byłoby jej lżej! Ach!

      Usuń
    3. Tego nie da sie opisac. Jakby ziemia usuwala sie spod nog, jakby czlowiek spadal glowa w dol w bezdenna przepasc. Rany i cierpienie dziecka sprawiaja nam fizyczny bol, ktory chcielibysmy w pelni przejac. Bezsilnosc, bezradnosc, poczucie pozostania bez pomocy. Bunt i zlosc. Rozpacz i smutek. Wszystko naraz i po kolei.

      Usuń
  6. nawet nie chce wiedzie co wtedy przeżyłaś .. moją mamę raz lekarz (konował raczej) wystraszył tak, że nogi się ugięły pod nią (ja leżałam więc nie miały jak się ugiąć). Od urodzenia choruję na nerki i raz jest lepiej raz gorzej, natomiast miałam sytuację, że ob skoczyło mi jakoś do 500 (coś około tego) - i oczywiście lekarz (nie mój prowadzący) powiedział, że przy takim ob to wyłącznie raczysko i on idzie do dyżurki po papiery i na dializy mnie przenoszą .. i wyszedł, bez wyjaśnienia, bez rozmowy ze mną czy moją mamą .. dupek. Ofc żaden rak to nie był tylko tak mi moja nerka dała w kość ;)

    Zdrówka i uśmiechu życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam problemy z nerkami, sama przezylam trzy razy kolke nerkowa (wole rodzic dzieci, mniejszy bol), wiec bardzo Ci wspolczuje. W Polsce w ogole lekarze traktuja podobnie pacjentow, jak klechy wiernych, czyli jak bande bezmozgowcow, z ktorymi nie musza rozmawiac. Tu jest na szczescie inaczej, co nie zmniejsza strachu o dziecko.
      Mam nadzieje, ze z Twoimi nerkami sie uspokoilo, czy nadal musisz byc dializowana?
      Zdrowko Tobie jest bardziej potrzebne, zycze z calego serca.

      Usuń
  7. Wiem jak to jest martwić się o dziecko , które choruje i czeka się na wynik. Ja kiedy sama zachorowałam na raka tak się nie martwiłam jak o córkę. U nas też skończyło się dobrze i mnie dano drugą szansę.
    Wielu ludzi nie wie tak jak piszesz , że rodzice nie maja komputera lub nie wiedza, jak taka akcje zorganizować. Jeśli mogę komuś pomóc , chętnie to robię, sama dostałam wiele kiedy ja takiej pomocy potrzebowałam.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matka sie nie bywa, nawet w przypadku wlasnej choroby martwimy sie mniej o siebie, niz o wlasne dzieci.
      Pozdrawiam wzajemnie, Czardasz.

      Usuń
  8. Największe nieszczęście na świecie to chore dziecko.
    Od 15 roku życia byłam i jestem wolontariuszką. Pomagałam i wychowywałam się z chorymi ludźmi i dziećmi. Miałam w domu niepełnosprawną siostrę, która urodziła się w pełni zdrowym dzieckiem. Po pierwszym szczepieniu nasze życie się zmieniło.
    Kiedy miało przyjść na świat moje, myślałam tylko żeby było zdrowe. Nie ważne jakie, ładne czy brzydkie.
    Dzieci powinny być zdrowe i szczęśliwe...i brudne :)
    Mam nadzieję, że Twoja córka już całkiem zdrowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki, Goyka, cora jest w pelni zdrowa, tylko przestala sie brudzic ;)

      Usuń
  9. Straszna, mrożąca krew w żyłach historia, Panterko! Ileż człowiek da darę wytrzymać! Ileż musi rzeczy okropnych doświadczyc w tym życiu, to aż nie do pojęcia. Wsółczuję tamtej Panterce, sprzed lat. I przytulam do serca tę obecną, taką mądrą, dzielną i poranioną wewnętrznie a mimo wszystko epatującą wciąz siłą, poczuciem humoru i wewnętrznym blaskiem!:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje, Olenko.
      Mial racje Kochanowski piszac swoje fraszki o zdrowiu. W takich przypadkach czlowiek martwi sie nie o siebie, tylko o wlasne dzieci. I niewazne, ze juz dorosle, ten strach nie ustaje.

      Usuń
  10. współczuję tych nerwów ciągle nas coś męczy również zapraszam do siebie.Miłego dnia:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje,Agatko. Nie ma nic gorszego od strachu o dziecko.

      Usuń
  11. Brrr!!! Aż mnie zmroziło... Dobrze, że w tym przypadku udało się uniknąć poważnych konsekwencji, ale lęku, strachu i tak nie zazdroszczę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma czego zazdroscic, Abigail, to przerazajace doswiadczenie.

      Usuń
  12. Wiem co przeżyłaś, bo sama miałam podobne doświadczenia. Syn w wieku 3 lat zachorował, pierwsze objawy, typowe dla zatrucia...ale po 2 dniach, słabł w oczach, nie był w stanie chodzić, poruszał się na czworaka. Patrzyłam z przerażeniem na swoje dziecko...i biegałam po lekarzach. W końcu skierowanie do neurologa, spędzone w kolejce 6 godzin, dziecko półprzytomne....pierwsza diagnoza..rak przysadki mózgowej..Poszukiwania leku który może mu uratować życie, skierowanie na tomograf....jazda w nocy do kliniki....i ulga!..nie rak, ale nie wiadomo co. Objawy ustąpiły samoistnie w ciągu 2 dni. Do dzisiaj nie wiem co to było, ale syn dorosły już....:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Beatko, mialas znacznie gorsze doswiadczenia od moich. Dobrze, ze predko minely, ale obawa pewnie towarzyszyla Ci przez cale zycie, ze choroba moze sie nagle powtorzyc. Organizm ludzki to jeszcze wielka zagadka, nawet dla lekarzy.
      Sciskam cieplutko.

      Usuń
  13. Współczuję i Tobie, i córce przeżyć:( Dobrze się skończyło na szczęście :) A temat naszej służby zdrowia przemilczę, bo mnie piiiip,piiiiip,piiiip......na takie piiiiip,piiiip,piiiiiip,piiiiiip traktowanie ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, Jaskolko, corka w obliczu calej tej historii, zachowala zadziwiajaco zimna krew. To ja martwilam sie za nas obydwie. Tutejsza sluzba zdrowia jest o niebo lepsza od polskiej, ale i tak pozostawia do zyczenia. Nie do przecenienia jest, ze w naglym przypadku nie czeka sie miesiacami na termin u specjalisty, a lekarze i bialy personel odnosza sie do pacjentow z szacunkiem. Nie musze wiec piiiipac na szczescie. Ale i tak lepiej byc zdrowym.

      Usuń
  14. Panterko
    Dopiero teraz mam czas aby na spokojnie poczytać u Ciebie , straszna historia , rozumiem naprawdę Twój strach i ból , ja też doświadczyłam szokującej diagnozy ,u mojego dziecka na szczęście wszystko dobrze się skończyło , a Twoja córka z pewnością bardzo to przeżyła , szczęście że wszystko dobrze się skończyło .
    Ściskam Cię mocno :)Ilonus

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Corka chyba nie do konca zdawala sobie sprawe z ewentualnych nastepstw, wiec brala to wszystko na luzie. Zdenerwowal ja ten drugi pobyt w klinice, mniej sama choroba. Lepiej dla niej. Wystarczylo, ze ja przezywalam za nas obie.
      Buziaczki, Ilonus.

      Usuń
    2. Może i dobrze że nie zdawała sobie do końca z powagi sytuacji sprawy.
      Masz udane córy :) jedna szczególnie bardzo podobna do Ciebie :)

      Usuń
  15. Nie napisałaś, kiedy wydarzyła się ta okropna historia, ale widać, że od tamtego czasu mocno tkwiła Ci w sercu i dobrze, że ją opisałaś, bo czas ją z siebie wyrzucić. To przynosi ulgę.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Dużo zdrowia i wszystkiego dobrego w nowym roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Corka miala wtedy jakies 19-20 lat, teraz skonczyla 30-tke. Niby dawno, ale tkwi w pamieci, jak bolesna zadra, do teraz.
      Dzieki, Damo, za wszystko. Pozdrawiam rowniez.

      Usuń
  16. No to faktycznie przedziwna sprawa i te nerwy wygladaja podobnie, ze dzieci same martwia sie jakby mniej, niz my o nie. Chociaz mnie daleko do panikowania i czarnych scenariuszy, u mnie to jest rodzaj wewnetrznego napiecia, ktore opuszcza mnie dopiero, kiedy juz jest po wszystkim. Napiecie to tym razem poczulam dopiero po zakonczeniu calej sprawy z moja corcia.
    Jak dobrze, ze Twoja nie miala jednak raka!

    OdpowiedzUsuń

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.