Nie ma tak, zeby zycie mi sie zbyt lekko ukladalo. Ledwie jako tako czlowiek wyszedl na prosta, a tu nastepny cios! Cisnie za gardlo, rece sie trzesa, serce chce wyskoczyc. Strach! Panika! Niedawno przeciez stracilam jednego psa, pozniej drzalam o Kire, kiedy wykryto u niej raka sutka. Wiedzialam, ze moga byc przerzuty, ale odrzucalam od siebie te mysl. Mialam nadzieje, ze jej to nie spotka, ze uda sie, musi wyzdrowiec.
Pisalam niedawno o cyscie, ktora utworzyla jej sie na kuperku. Raz zostala przekluta, pozniej sie odnowila. W piatek wetka pobrala z niej odrobine materialu na cytologie, wczoraj mialam dzwonic po wyniki. Wbrew swojej naturze, nie zaprzatalam sobie glowy, ze moze byc zle. Bylam pewna, ze to najwyzej jakis niegrozny tluszczak.
Tymczasem diagnoza wbila mnie w ziemie! Zlosliwy rak!
W nastepna srode, 21 maja, mamy termin operacji. Ma zostac usuniety dosc duzy obszar, zeby wyciac zaatakowane tkanki mozliwie w calosci.
Wylaczam komentowanie, nie udzwigne czytania pocieszen. Przepraszam.