Ona taka piekna, promieniejaca, choc nieco oniesmielona, ale pelna nadziei, planow i energii na budowanie nowego zycia. On powazny, choc szczesliwy, wpatrzony w nia jak w swiety obrazek, dumny, ze wszystkie meskie spojrzenia zwrocone sa na jego przyszla zone. Oboje patrza sobie w oczy, a to spojrzenie mowi wszystko o wielkiej milosci, jaka ich polaczyla.
Przed urzednikiem stanu cywilnego wypowiadaja slowa przysiegi malzenskiej: Swiadoma/y praw i obowiazkow wynikajacych z zalozenia rodziny, uroczyscie oswiadczam...
Pozniej w kosciele, przy dzwiekach Ave Maria: ... i ze nie opuszcze cie az do smierci...
Wesele, sielanka, milosc, miesiac miodowy.
I dalsze zycie.
Pierwsza ciaza, radosc, oczekiwanie. Jeszcze sie kochaja, a dziecko cementuje te milosc. Oboje dumni i radosni, on wpatrzony w nia i dziecko, obsypujacy zone prezentami.
I dalsze zycie.
Kolejne dziecko, radosc nieco mniejsza, bo finansowo sie pogarsza, bo przybywa obowiazkow, zmeczenia. Ale kochaja sie nadal, a dzieci sa dla nich calym swiatem.
Mija kilkanascie lat.
Pierwsze niewielkie zgrzyty, zawsze konczone goracym pocalunkiem. Zmeczenie daje znac o sobie coraz wyrazniej, brak ochoty na cokolwiek, sporadyczne zaniedbywanie domu, gestow milosci. Problemy, choroby dzieci. On tyra, by wszystkiemu podolac, jej sie nic juz nie chce.
Ale kochaja sie nadal, choc coraz rzadziej o tym mowia.
On wraca zmeczony do zabalaganionego mieszkania i jest tym zirytowany. Nie ma obiadu. Ona strzasa gniewnie jego dlon ze swojego ramienia. Zarzut, ze nie pomaga. On ledwie zyje i powloczy nogami. Chcialby spokoju, bo nastepnego dnia czekaja go nowe wyzwania. W pracy sa redukcje, kto nastepny? Dzieci wrzeszcza, bo akurat sa chore.
On wychodzi.
Idzie pospacerowac, a kiedy wraca, wszyscy spia, ona tez. A przeciez chcial z nia porozmawiac i nie tylko. Rano w biegu mowia sobie do widzenia i ustalaja plan dnia, taki sam od lat. Ona chcialaby sie wyrwac z domu, poplotkowac z kolezankami, ktore maja do dyspozycji babcie / nianie. Stawia mu zarzuty, on zas wychodzi z zalozenia, ze skoro ona siedzi w domu, musi dac ze wszytskim sama rade. Nie stac ich na pomoc.
Konflikt interesow.
Kazde coraz bardziej sie zacina w uporze, kazde ma na swoj sposob racje, zadne jednak nie jest gotowe do kompromisu. Ona go "karze", nie gotuje, nie sprzata, nie spi z nim. On coraz pozniej wraca z pracy, bo chce miec spokoj. Ona zaczyna przebakiwac o separacji, alimentach, podziale majatku. On jest w panice, ale z pracy przeciez nie moze zrezygnowac. On chce miec zone i przytulny azyl w domu, ona gotuje mu pieklo.
Ich zycie polega juz tylko na wzajemnych zarzutach, oboje nie potrafia rzeczowo rozmawiac, kazde z nich czuje sie skrzywdzone przez drugiego, ale zadne nie chce ustapic i zredukowac roszczen i oczekiwan. Patowa sytuacja.
Zapada decyzja o czasowej(?) wyprowadzce i o skorzystaniu z terapii malzenskiej. Zadne z nich wprawdzie nie widzi sensu takiej terapii, ale oboje maja nadzieje, ze terapeuta przyzna ktoremus z nich racje, a o to chodzi, zeby "wygrac" na argumenty.
Wygrac? O co toczy sie w ogole walka? Gdzie milosc? Gdzie wspolny interes w sprawie dzieci?
Mysle, ze ich samych to zupelnie przeroslo.
Smutne prawdziwe... najgorsze że wiele takich historii
OdpowiedzUsuńDlaczego kazde mowi JA, zamiast zgodnym chorem mowic MY?
UsuńTu jest sedno sprawy, trafnie to ujęłaś...
UsuńMiałam na myśli Ciebie Aniu, chociaż Czerwona Filiżanka też trafnie spostrzegła...
UsuńRozkojarzona dzisiaj jestem...
Z życia wziete, często dochodzi do rozwodu, czasem wracaja do siebie, ale rzadko z milości, cześciej dla dobra dzieci lub wspolnej kasy. Milosci nie ma, odeszla, wypalila sie. Zostaje smutne i szare życie.
OdpowiedzUsuńRzadko ta goraca i bezwarunkowa milosc pozostaje do konca, jesli nie przerodzi sie w przyjazn, to sytuacja prowadzi do rozstania lub nawet rozwodu.
UsuńZabrakło czasu i chęci na rozmowy.
OdpowiedzUsuńA gdzie w tym wszystkim dobro dzieci?
UsuńJa uważam,że dobro dzieci trzeba godzić ze swoim dobrem(jakkolwiek dziwnie to zabrzmiało...). I trzeba rozmawiać,szukać kompromisu,ugody,ustąpić,czasem przecierpieć/przemilczeć;nie wiem co tam jeszcze.Fochy nie są rozwiązaniem.
UsuńTrudne to wszystko...
Z moich obserwacji wynika,że nie wszyscy chcą i POTRAFIĄ rozmawiać.Chodzi mi oczywiście o związki małżeńskie itp.
UsuńUmiejetnosci omawiania problemow mozna sie nauczyc, pod warunkiem, ze jest wola rozmowy... :)
UsuńAcha, Jaska, majac dzieci, wlasne chciejstwa odklada sie do kata, przynajmniej na jakis czas.
Usuńmoja przyjaciółka przechodzi podobną gehennę... są jeszcze na początku drogi... a ja nie umiem im pomóc...
OdpowiedzUsuńmałżonek wziął sobie za najwyższe dobro własny odpoczynek i spokój... w takich momentach z żadnym argumentem nie można dotrzeć.... koszmar....
Całuję niedzielnie :) ... :*******
Bierzesz strone przyjaciolki, bo pewnie od niej wiesz o problemie. Nalezaloby jednak wysluchac rowniez drugiej strony, bo rzadko wszystko jest takie bialo-czarne, jak przedstawia to jedna z osob.
UsuńPomoc zawsze mozna, chocby dajac wlasny czas i uwaznie sluchajac skarg. Ja pomoglam o tyle, ze udalo mi sie namowic oboje na terapie malzenska i mam nadzieje, ze cos z tego wyjdzie, kiedy calkiem obca osoba wytknie obojgu ich bledy.
Buziaki :*
Najlepiej spojrzeć obiektywnie.Też jestem za tym.Jeśli w związku brak przyjaźni,a z czym się wiąże tolerancji i zrozumienia i chęci by "jakoś żyć" bez wiercenia sobie dziury w brzuchu za powielane w innych związkach problemy to trudna sprawa.Musi być MY a nie JA!
UsuńA jeśli chodzi o chciejstwa to z małymi dziećmi ciężko jest,ale można conieco uszczknąć dla siebie.Mówię to z perspektywy czasu,a miałam dwoje dzieci,8-godzinny etat w pracy,pomoc przy gospodarstwie rolnym,budowie domu itd.Jakoś miałam czas na malutkie przyjemności(chociaż nie wiem czy ten czas nie był gumowy )
Ale cieszę się że mam już dorosłe bachory ;>
;)
Ja mialam troje i wszystko bylo pod kontrola, mieszkanie lsniace, dzieci zadbane. Mialam nawet czas pomalowac sobie pazury i zadbac o siebie. Wszystko jest kwestia organizacji.
UsuńW Polsce zostalam sama z dwojka i psem, kiedy maz wyjechal do Niemiec, przez poltora roku bylam sama, musialam nosic wegiel z piwnicy, palic w piecach, robic zakupy, wyprowadzac psa. Wszystko z dwojka u boku, w tym niemowle w wozku.
Te dzisiejsze matki jakies takie mocno delikatne sa, maja wiecej wymagan niz poczucia obowiazku.
Ja tez sie ciesze, ze dzieci sa poza domem... :)))
właśnie walka się toczy o terapię małżęnską... o to żeby JEGO na nią namówić... bo nie chce... a małżeństwo się sypie. Nie jestem tam na etapie oceniania ani oskarżania kogokolwiek... generalnie chłodno i bez emocji... tylko małżeństwa szkoda bo dzieci jest trójka i będzie kiepsko jeśli nie wyjdzie :(((
UsuńOn juz przekonal sie do terapii (za moja namowa) i jutro maja pierwszy termin. Oni maja tylko dwojke dzieci, trojke mam ja, ale nie o ilosc tu chodzi, bo ucierpia wszystkie. Oni sami zreszta tez.
Usuńod słowa do słowa... i coraz gorzej. Brak opamiętania. Potrzebny ktoś , kto zwróci uwagę by zacząć myśleć od podstaw i stanąć też po drugiej stronie. Czasami kolacja przy świecach , chwila odprężenia potrafi ustawić machinę na odpowiednich torach.
OdpowiedzUsuńAle to tez trzeba chcieć - mówię chcieć naprawić:)))
Oboje sa glusi na argumenty, kazde czuje sie mocno pokrzywdzone i na razie niegotowe na jakiekolwiek kompromisy. Chwilowo on jest wyprowadzony z domu, termin u mwlzenskiego terapeuty zrobiony.
UsuńMoze cos z tego wyjdzie... Mam nadzieje.
Bo tak wygląda życie. Małżeństwo jest instytucją chorą i nienaturalną, co sprawdziłam empirycznie. Pośród swoich rówieśników znam tylko jedno szczęśliwe małżeństwo - pewnie przez gigantyczny przypadek. Może zdążyli się zaprzyjaźnić. To, że dziś jest coraz więcej rozwodów, nie świadczy o tym, że dawniej ludzie mieli więcej cierpliwości. Byli tylko bardziej okuci pętami zakłamanej obyczajowości.
OdpowiedzUsuńNo pacz, a ja z moim mecze sie juz od 33 lat i jakos nam do glowy nie przyszlo rozwodzic sie po pierwszej klotni. Nie twierdze, ze moje malzenstwo to ideal, bywalo roznie, ale ze wszystkich konfliktow zdolalismy wyjsc obronna reka. Troche on ustapil, troche ja, zawsze zdolalismy sie jakos w koncu dogadac.
UsuńMoze dlatego, zesmy przed oltarzem nie przysiegali? :)))
Po pierwszej to nie. Ale jak Ci ktoś z życia robi chujnię, niszczy cię psychicznie, nie ma ani krzty dobrej woli, bo tylko Ty masz ją mieć, to uwierz mi, spakowanie mu manatków, wypierdolenie ich za drzwi i rozwód uważasz przez następne ćwierćwiecze za najpiękniejszy sukces w swojej biografii.
UsuńNie ma mowy w tym przypadku o takiej ekstremie, jak znecanie sie fizyczne lub psychiczne, bo tu nie ma na co czekac. Gorzej, kiedy POZORNIE nic sie nie dzieje, nie ma alkoholizmu, gwaltow, zdrad, bojek itp, a jednak dwie najblizsze sobie niegdys osoby, nie umieja ze soba nagle rozmawiac.
Usuńsmutne to bardzo, że żadne z nich dobra dzieci nie ma na uwadze, każde czubek własnego nosa tylko widzi :( może ta terapia coś da? ja w terapie nie wierzę, ale muszą ludziom czasem pomagać, inaczej nie miałyby racji bytu
OdpowiedzUsuńTerapia jest o tyle dobra, ze terapeuta nie jest emocjonalnie zwiazany z zadna ze stron i obiektywnie widzi bledy, jakie zostaly popelnione. Te bledy zostana omowione, po czym terapeuta zaproponuje ich naprawienie. To nie jest cudotworca, a jedynie obiektywny doradca. Realizacja zalezy juz wylacznie od samych zainteresowanych, pod warunkiem, ze jeszcze chca to malzenstwo ratowac.
UsuńKwestia organizacji, jak piszesz... U mnie jest jeszcze lepiej aktualnie niż było z "niby chłopem". Czasem brak na cos czasu, ale w sumie przez to, że przesuwam priorytety, albo coś nagłego sie pojawi.
OdpowiedzUsuńW związkach... myślę, że jeśli jest uczucie, zrozumienie drugiego, empatia to dobre fundamenty. No i rozmowa, bo przemilczanie problemów to wstęp do końca związku.
Zgadza sie! Przemilczanie na dluzsza mete prowadzi do zbierania sie lawy pod powierzchnia i ta lawa musi ktoregos dnia znalezc ujscie. Im dluzej sie kotluje, tym wyzej i dalej siega erupcja. W ekstremalnych przypadkach wychodza z tego Pompeje, ktore, jak przemilczane malzenstwo, zostaja pogrzebane nieodwolalnie.
UsuńZycie i prawda najprawdziwsza...i brnie sie w takich niedopowiedzeniach albo milczeniach i nie ma odwrotu, dobrze kiedy juz dzieci wyrosly i wybyly, inaczej dla nich to tragedia.Trudne to sprawy i przejmujaco je opisalas..
OdpowiedzUsuńTkwie w tym mimo woli, przejmuje sie i najchetniej przelozylabym przez kolano i wlala na goly tylek, zeby rozum wrocil na swoje miejsce...
UsuńCzyli ktores z wspolmalzonkow, moze i obydwoje nie dorosli do ...wspolnego zycia. Zatrzymali sie na tym co zwykle w bajkach i innych ladnych opowiesciach filmowych sie nazywa miloscia, konczaca sie na slubnym kobiercu. Reszta zwykle to ciezka praca nad utrzymaniem 'TEJ milosci', ktora ich polaczyla przed obowiazkami innymi :D.
OdpowiedzUsuńWg mnie lepsze wyjscie z sytuacji (nawet dla dzieci juz splodzonych) jest rozstanie sie w odpowiednim czasie, niz ciagniecie tego,.. W IMIE dzieci. Brrr.
Kazdy jest kowalem wlasnego zycia. Podobno.
Z roznych przyczyn obiektywno-subiektywnych oboje maja deficyt milosci. Tej branej, bo do dawania jakos im obojgu niespieszno. Mam nadzieje, ze terapia nauczy ich rowniez dawac. Wiadomo przeciez, ze z powrotem dostaje sie jedynie to, co sie podarowalo, dobro lub zlo. Oboje sa z natury dosc spokojni, tam nie ma agresji (dzieki bogu!), on do tego introwertyk. Ale brak agresji i glosnych klotni czy rekoczynow to nie wszystko. Tam braklo wlasnie rozmow i otwartego mowienia, co kogo boli. Teraz pozostaly juz tylko zarzuty.
UsuńWlasnie, nie mialam na mysli 'rekoczynow' ale takie milczenie wzajemne. Mysle, ze takie zachowanie rowniez dotyczy dzieci. Czy aby one sa kochane? Brak milosci czy najzwyklejszych wspolnych, normalnych relacji. Przeciez 'milosc' nie jest wieczna, ona z czasem (zprzyczyn obiektywno-subiektywnych) ulega zmianom, albo sie wzmacnia o inne uczucia (przyjazni, przyzwyczajenia itp) lub deformuje poprzez odczuwanie wlasnej krzywdy, zaleznosci (np finansowej) i wielu innym. Przeciez nie mozemy trwac ciagle w wieku lat dwudziewstu paru. Czas jest nieubnlagany...
UsuńOni wlasciwie nawet nie milcza, kazde cos mowi, ale nie rozmawiaja, jesli rozumiesz, o co mi chodzi. Umieja mowic o swoich rozczarowaniach i oczekiwaniach, ale NIC z tego nie wynika, bo nie rozmawiaja, JAK to naprawic.
Usuń...to te oczekiwania... to ich marzenia :))) a marzenia należy spełniać (choćby ruiny tylko zostały) :D
UsuńPrzynajmniej wiedzą, czego chcą, a na realizację oczekiwań przyjdzie kiedyś czas, może na emeryturze. :))))
Lepiej pozno niz wcale... :)
UsuńW międzyczasie mogą się zamienić rolami; ona do 'roboty' a on dzieci niańczyć. Wygląda na to, że żeńska połówka małżeństwa to leń nad lenie u do tego z pretensjami :))).
UsuńTo osoba malo zorganizowana, nielatwo jej wszystko ogarnac.
UsuńNikt nie jest organizacyjnym ideałem. Może jakaś grupa wspomagająca/porównawcza bardziej pomoże niż cała terapia małżeńska?
UsuńGrupa sie znalazla, wspomaga, a jakze! Buntowaniem jej przeciw mezowi.
UsuńTaka to pomoc, ze jest coraz gorzej. Nie ma jak dobre przyjaciolki.
Nie o takiej grupie piszę. Są chyba u tego narodu b. w porządku niż inne narody jakieś grupy wsparcia, jakiś 'trener' z ramienia urzędu wspomagający niezorganizowane matki/żony/ojców/rodziców... No nie wiem co tam jest, coś na zasadzie walki z przypadłościami (nałogami).
UsuńWiem, o czym piszesz, ale ona znalazla sobie grupe wspomagajaca klakierek i buntowniczek i tam sie wyzywa. Poza tym wedlug niej, ona sama jest w porzadku, wiec po co jej inne wsparcie i nauka dobrej organizacji? :)))
UsuńNo to umarł w butach :(.
UsuńJa bym poradziła mężczyźnie z tego związku poszukać sobie mieszkanie, inną kobietę i przygotować się do walki o przyznanie mu opieki nad dziećmi. W innym przypadku będzie tracił ciągle to co ma, ona wyciągnie od niego wszystkie zarobione pieniądze (alimentowo), zmarnuje dzieci (rozstanie nie nauczy jej automatycznie organizacji), nie pozwoli mu na związanie się z inną kobietą... Ech. Tylko się pomodlić (:D w gotyckim cudzie architektonicznym) za znajomego.
Dlatego tez licze, ze doktorka od terapii trocha nia potrzasnie i powie cos innego niz jej przemadrzale kolezanki.
UsuńA modlic to ja sie nie bede, bo skutek taki sam mniej wiecej, jakbym do sciany gadala. ;)
A jak doktorka od terapii to feministka? Jak cala terapia opiera sie na rownosci plci?
UsuńModly to taki symbol gdy nic innego nie mozna zrobic - nie pomoze ale i nie zaszkodzi.
No mowie przeciez: jak gadanie do sciany. Efekt doslownie taki sam. :)))
UsuńTak! Bo kazdy widzi tylko siebie. To EGOCENTRYCZNE JA - w dzisiejszych czasach modne, kształcone, uczone od najmłodszych lat. Przede wszystkim TOBIE ma być dobrze, TOBIE się należy, TOBIE mają dawać... itd.itd.....
OdpowiedzUsuńWartość rodziny została zniszczona. Zabiegani, zagubieni... zaczynamy zatracać prwadziwy sens życia. OTO CZASY CZŁOWIEKA "MIEĆ".
Pozdrawiam
Bo w tym caly jest ambaras, zeby dwoje chcialo naraz.
UsuńI masz racje, rosnie pokolenie przyzwyczajone do brania, wymagania, oczekowania, znajace doskonale swoje prawa, a zapominajace o obowiazkach.
Buziak :*
Ona pobędzie z alimentami jakie otrzyma, on wróci do domu i posprząta sam. Pobędą nacieszą się innością zobaczą jej mroczniejsze strony, wrócą do siebie albo i nie. :)
OdpowiedzUsuńPewnie najpierw będą szukać "właściwych" dla siebie partnerów i zapewne na chwilę znajdą. Dzieci łączą na zawsze.
Ta separacja nie jest zlym pomyslem, odpoczna od napiecia, beda mieli czas na przemyslenia, na zatesknienie jedno za drugim. Wiele nadziei pokladam w terapii malzenskiej.
UsuńLudzie chyba nie potrafią od samego poczatku budować wspólnie...
OdpowiedzUsuńFacet nastawiony jest na co innego , ona tez inaczej sobie, to wszystko wyobbraża.
Dlaczego nie rozmawiają poważnie o tym przed ślubem ??
Przecież współczesny śiwat taki mądry...
Tyle poradników drukują, tyle programów jak żyć.
Pełno psychologów,
a problemy jak były tak są :-)))
Mlody czlowiek zawsze sobie wyobraza, ze gory przenosic jest bardzo latwo i ze malzenstwo to fajna zabawa w samodzielnosc, a macierzynstwo i ojcostwo to zabawa w zywe laleczki. Potem dopiero nadchodzi wielkie rozczarowanie, kiedy zaczyna sie codziennosc wraz z jej problemami.
UsuńA poradniki? One przeciez dotycza innych, nas nie.
O związek trzeba dbać zawsze, bo to ludzi wzmacnia i chce im się. Tylko, że obie strony muszą dbać.
OdpowiedzUsuńInaczej zawsze kończy się źle!
Dbac tez, ale od poczatku glosno mowic o swoich oczekiwaniach i nie czekac, az sie druga strona domysli.
UsuńJa jednak mam nadzieje, ze sie jeszcze zejda.
Przykro. Życzę im mądrości, bo jeśli są dzieci można je tak łatwo skrzywdzić grając między sobą w gry małżeńskie. Z drugiej strony uważam, że jeśli nie można być ze sobą choć w przyjaźni to nie ma, co robić nic dla dzieci. Osobiście, mi takie poświęcenie stoi do dziś w gardle, jest to bardzo nie fair obciążać dziecko swoim nieudanym życiem.
OdpowiedzUsuńNie ma mowy o poswiecaniu wlasnego zycia dla dobra dzieci, bo jakie to "dobro", kiedy matka pozostanie frustratka i zrobi im w domu piekielko.
UsuńTam jeszcze nic nie jest przegrane, tak mysle, i jest nadzieja na pojednanie. Separacja zrobi obojgu dobrze.
Psychologicznie rozumiem stronę żeńską, ale takie 'karanie' strony męskiej to najgłupsze co można zrobić, to strategia prowadząca do porażki ostatecznej.
UsuńOgólnie walka z rutyną to straszna, długoletnia wojna, eh.
Juz nie ma czym "karac", skonczyly sie argumenty, a on pozostal niewzruszony. ;)
UsuńSamo zycie ....
OdpowiedzUsuńAno, pisze ono rozne scenariusze...
UsuńJest tyle scenariuszy ilu ludzi a każdy może się potoczyć w nieskończenie wielu kierunkach. Możliwości są nieograniczone. Jednakże wszystko zależy od ludzi. Tylko i wyłącznie od nich. Jakoś niewiele osób potrafi być odpowiedzialnych. Niewiele osób rozmawia. Nikt nie uczy dzieci jak postępować w życiu. Obserwują rodziców i wynoszą zachowania z domu. I jeszcze to egoistyczne nastawienie. A wystarczy nauczyć się rozmawiać i będzie można być usatysfakcjonowanym a także zaspokoić egoizm - zarówno swój jak i partnera oraz dzieci.
OdpowiedzUsuńNaprawdę, niewiele potrzeba, prawie nic...
Czasem latwiej teoretyzowac, niz zastosowac w praktyce. Zycie to nielatwy kawalek chleba i trudno sie dostosowac, a gdy w gre wchodzi jeszcze partner, a potem dzieci, sytuacja gotowa jest niejednego przerosnac.
UsuńBo coraz mniej jesteśmy do tego przygotowani. Coraz bardziej nastawieni na siebie a nie na "nas". Indywidualizujemy się z pokolenia na pokolenie coraz bardziej. Jesteśmy coraz bardziej roszczeniowi. A życie we dwoje (co najmniej) to wyrzeczenie się kawałka siebie, to kompromisy i ustępstwa. Z obu stron. A kiedy rodzą się dzieci to one również...
UsuńTak, to smutna prawda, coraz mniej ludzi jest gotowych na kompromisy i ustepstwa.
UsuńA dzieci? Do ich wychowania mialabym tez sporo zastrzezen, ale to nie sa moje dzieci, wiec co mnie to obchodzi?
Trochę poniewczasie, ale jeszcze dołączę do dyskusji; zgadzam się, że główną przyczyną jest powszechny dziś egocentryzm, nieumiejętność rozmawiania i brak zgody na choćby niewielkie kompromisy. Ale jest jeszcze jedno - ludzie nagminnie mylą zakochanie z miłością; myślą, że zawsze będą żyli w tej początkowej słodkiej euforii i nie potrafią za ta euforią zobaczyć partnera, co w końcu, kiedy euforia minie, bardzo różnie się kończy. Mam szczęście, bo zawsze wiedziałam, że nad związkiem trzeba pracować i umiałam się dogadać z partnerem. Nie jestem (do tej pory) doskonale zorganizowana i błysk w mieszkaniu nigdy nie był u mnie priorytetem; czasem było nieposprzątane, bo np czytałam książkę, ale za to czytałam, śpiewałam lub opowiadałam coś dzieciom na dobranoc, chętniej też szłam do łóżka, nie po to bynajmniej, żeby tylko spać :) Dużo rzeczy robimy z mężem wspólnie ( po co w końcu jest małżeństwo?), a i dzieci chętnie uczestniczą w tej wspólnocie, mimo że są dorosłe.
OdpowiedzUsuńJeśli ktoś wchodzi w związek, - nie ważne czy zalegalizowany, czy też nie - po to, żeby partner był dla niego, żeby się dostosował do jego wyobrażeń i zachcianek (pomijam patologie, mówię o przeciętnych ludziach), to taki związek jest z góry skazany na niepowodzenie. Chyba że ten ktoś po drodze przejrzy na oczy i czegoś się nauczy. Podobnie jest wtedy, kiedy próbujemy kształtować życie naszych dzieci według własnego widzimisię, nie patrząc na to, czego one chcą.
Ja tez przesadnie nie wylizuje mieszkania, moze byc kurz, byle nie bylo chaosu i balaganu. U mnie wszystko ma swoje miejsce. Czasem nawet tak schowam, ze sama znalezc nie moge (vide: moja serweta).
UsuńU nich wszystko wydawalo sie byc w porzadku, przez kilkanascie lat nie przeszkadzala jej rola matki, zony i kochanki. Raptem od kilku miesiecy stala sie nie do rozmowy i nagle jej role ja irytuja. Tego nie moge pojac.