Jako dziecko lubilam sluchac wspomnien mojej chrzestnej matki, siostry mojej babci, z ktora przez dluzszy czas dzielilismy mieszkanie. Jej ojciec, a moj pradziadek, byl na tyle zamozny, ze stac go bylo na finansowanie szkol dla wszystkich corek i syna. Ciocia opowiadala, ze do matury nie wolno bylo dziewczetom sie malowac i ubierac jak dorosla kobieta, byly mundurki codzienne, galowe, letnie i zimowe, bawelniane ponczochy w prazki, beretka na warkoczykach i nic wiecej. Dopiero po maturze odbywalo sie uroczyste wkraczanie w doroslosc. I o tym chcialam wlasnie napisac.
Panna byla obkupywana przez matke w "dorosla" bielizne (ciocia mowila na to kombinacja, nie wiedziec czemu) z... i tu zaczelo sie wymienianie cudacznych nazw przeroznych materialow, nazw uzywanych jeszcze przez starsze pokolenie, a mnie zupelnie nieznanych. Jakies szermezy 1), milanezy 2), gaza 3) (co mnie natychmiast skojarzylo sie ze srodkiem opatrunkowym i zrozumiec nie moglam, jak mozna bylo to nosic). Mloda dama dostawala gazowe ponczochy, a ja, wtedy kilkuletnia, zastanawialam sie, jakim to gazem te nogi byly otulone. Pelnoletnia panna wyposazana byla w nowe sukienki, na codzien, na wyjscie, na rozne rodzaje przyjec (tu tez nazewnictwo powalalo, nie sposob bylo spamietac), rauty, fajwy, kolacje i co tam jeszcze, a kazde wymagalo innego dreskodu. Do tego kapelusze i dziesiatki rekawiczek z giemzowej 4) skory, szylkretowe 5) grzebienie do wlosow, jakies fiszbiny 6) w gorsetach - slowem nazwy, jakich nawet nie wypadalo uzywac w przasnej rzeczywostosci tamtych czasow. Ukoronowaniem byly suknie na wielkie przyjecia i bale, przybierane egretami 7), strasami 8), pawimi czy strusimi piorami. I znow ciocia rzucala nazwami materialow, o ktorych nigdy nie slyszalam, tafta, krepa, muslin, organdyna, tiul, ryps, lama i mora. Do tego oczywiscie komplet bizuterii, w tym koniecznie perly. A na codzienne ubrania jakies krepdeszyny 9), gabardyny, adrie, popeliny - kto dzisiaj uzywa takich nazw? No i koniecznie futro.
Moze cos pominelam, gdyby Wam sie przypomnialo...
Podreczny slowniczek:
1) szermeza - cienka miekka tkanina jedwabna
2) milanez - gesta elastyczna dzianina jedwabna
3) gaza - cieniutka tkanina bawelniana, ale gazowe ponczochy byly z perlonu
4) giemza - kozia skorka
5) szylkret - material z rogowych plytek zolwia
6) fiszbiny - plyty rogowe z podniebienia wieloryba
7) egreta - pek pior lub imitacja pior czapli bialej
8) stras - syntetyczna imitacja diamentu
9) krepdeszyn - chinska krepa
Tego typu arystokratycznie i staroświecko brzmiące nazwy znane mi są wyłącznie z literatury, której akcja toczy sie w XIX lub na początku XX wieku. Skojarzyła mi sie tu ksiązka Magdaleny Samozwaniec "Maria i Magdalena". Jej pełen humoru opis świata dwudziestolecia miedzywojennego, jego estetyki, zwyczajów, mody i kanonów zachowań zachwycał mnie ilekroć siegałam po tę ksiazkę.Ach, te dykteryjki zabawne, ach te rauty, powozy, gosposie w czepeczkach i five o clocki! Aż mi sie z tego wszystkiego zachciało znowu siegnąć! I po poezje Marii Pawlikowskiej Jasnorzewskiej też! O, coś takiego mi sie przypomniało a propos:
OdpowiedzUsuń"Poszłam w masce zwinięta w pelerynę ciemną
z oczami zwężonymi
w migocące sierpy
szczęście mnie nie poznało
i tańczyło ze mną
nie wiedząc że to jestem
ja której nie cierpi
i los też mnie nie poznał
i pomyślał sobie
czemuż mam nie dogodzić
tej obcej osobie"
Kiedys zaczytywalam sie w Samozwaniec, w calej serii ksiazek z genialnymi ilustracjami Miklaszewskiego bodajze, teraz juz nie mam jej pod reka, a tez chetnie bym do tej lektury wrocila.
UsuńPawlikowska tez jest w moich oczach mistrzem slowa, bardzo lubilam jej wiersze.
Szkoda, że dzisiaj już nikt takich wierszy nie pisze a jak pisze, to jest bardzo nie na czasie, bo przecież przez wielu rym jest dzisiaj uznawany za obciach...W poezji Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej był cudny rytm, muzyka, delikatnośc, żar uczuć, charakter tamtej epoki.Jest na YT parę piosenek do słow Jasnorzewskiej śpiewanych przez Jandę. Zajrzyj Aniu w wolnej chwili!:-))
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=L8zCut1qgR0
Teraz juz na pewno nie zdaze, bo zarutko lece do fabryki.
UsuńMowil Ci juz ktos, ze Twoje wiersze sa wlasnie takie, jak kiedys pisala Pawlikowska? Wszystko trzyma sie kupy, jest rym i rytm, jest liryczna emocja i jestes Ty, uosobienie poetycznosci. We wszystkim widzisz piekno, o wszystkim umiesz pieknie pisac.
"Marię i Magdalenę" Samozwaniec mam w domu i czytałam niejednokrotnie. Świetnie napisana, wspaniale ilustruje ówczesne życie. Samozwaniec zachwyca się swoją rodziną, a rzeczywistość jednak często skrzeczała. Sławne siostry obłędnie rywalizowały ze sobą, ukochany ojczulek a sławny malarz nałogowo zdradzał swoją żonę, utrzymując w Warszawie swoje flamy. Samozwaniec czuła się gorsza w rodzinie bo nie miała żadnych "poważnych" talentów itd itp ot normalne życie bez lukru ;)
UsuńNo i mimo wszystko nie byli biedni, wiec zylo im sie w miare swobodnie i komfortowo.
Usuń@Maria Nowicka - "flama" to tez sliczne, stare slowo :)
Usuń@Pantera - "tafta" byla slicznym, mieniacym sie materialem, mialam czyba bluzeczke z niej. Nie widzialam w sklepach z materialami, ale jak spotkam, to kupie :) nie wiem na co, ale kupie!
"Popelinowe"plaszcze nosili nasi rodzice, nie sprawdzalam, ale chyba byla to gesto tkana bawelna? Musze pogrzebac w wujku :)
Basiu, moja babcia miala jeszcze balowa suknie z tafty, w ktora przebieralam sie jako dziecko, uwielbialam ten szelest. A z popeliny szyte byly koszule meskie i moja mama w glos je przeklinala, bo byly ciezkie do prasowania, trzeba bylo zwilzac. Grubsza popelina byla, jak piszesz, na plaszcze.
UsuńAnuś, dzięki serdeczne za tak miłe słowa, ale gdzież mi tam...Kiedyś pisałam więcej, teraz coś bardzo oszczędnie ciurka z tego źródełka.
UsuńChcę widziec w ludziach dobro i piekno, w ten sposób chyba trochę oswajam rzeczywistość, odganiam brzydotę, grozę, marazm i lęk świata.
Też mam w domu "Marie i Magdalenę" i znowu po raz enty zaczęłam dzisiaj ją czytać. Uwielbiam sympatyczny, wesoło-melancholijny nastrój panujący w tej ksiazce oraz przedstawione w niej czasy i postacie. I nawet nie chce wiedzieć, że Wojciech zdradzał swoją zonę a Madzia była zazdrosna o artystyczne talenta rodziny.Wolę ten ładny, ksiazkowy obrazek, choćby nawet była to tylko połowa prawdy. Ale człowiekowi potrzeba takich bajecznych wysp wytchnienia od tego ,co dręczy dzisiaj świat. Przeniesienia w czasie, do miejsc i ludzi, gdzie szeleściła tafta, gdzie lśniła mora, gdzie stukały pantofelki a mężczyźni we frakach niczym w teatrze upadali swym damom do nóg i czcili je jak boginie...
Jak już pisałam Ci kiedyś, z tafty miałam sukienkę do komunii, cudownie szeroką dołem i SZELESZCZĄCA.
UsuńPopelina była na koszule, jak piszesz, ciężkie do wyprasowania, a płaszcze były z gabardyny /tzw. jesionki/.
Gdyby dzisiaj ktorys upadl kobiecie do nog, predzej zadzwonilaby po sanitarke z wariatkowa niz domyslila sie, ze to tylko oswiadczyny. :(
UsuńA mnie albo sie cos podoba albo wprost naprzeciwko. Ani nie jestemy krytykiem literackim/malarskim/muzycznym ani tym bardziej snobem, zeby cmokac nad czyms, co moze i ma wziecie, ale czego ja nie rozumiem. ;)
Olgo, życie na przestrzeni wieków nigdy nie było bajką, zawsze miało blaski i cienie, dlatego ja nigdy nie tęskniłam za przeszłością, wręcz przeciwnie, bardzo się cieszę, że żyję współcześnie. I to właśnie także ze względu na modę. Cieszę się, że moje ciuchy są uszyte z materiałów, które odpowiednio powieszone nie wymagają prasowania. Że konwenanse nie nakazują mi ubierać się stosownie do wieku, tylko mogę nałożyć na siebie to na co mam ochotę. Że mogę do woli chodzić sobie w spodniach, a jeszcze w szkole średniej szkoła wymuszała na mnie noszenie spódnicy, na co zupełnie nie miałam ochoty itd itp.
UsuńNasze życie tu i teraz bywa trudne, czasami bardzo trudne, ale bywa też takie piękne, tak jak i drzewiej bywało :)))
Lubie ubrania wygodne, a nie modne. Marija ma racje, dzisiaj mozna polaczyc jedno z drugim i wygladajac modnie, czuc sie wygodnie. A nie jakies szpilki, waskie spodnice, w ktorych trudno krok zrobic, dopasowane bluzki, gdzie trzeba uwazac, zeby sie nie pogniotly. Brrr... w zyciu!
UsuńBezowo, pamietam te przekleta popeline, z ktorej byly ojcowe koszule. To bylo nie tylko straszne do prasowania, ale i fatalne w dotyku. Nie wiem, jak mezczyzni w tym wytrzymywali.
UsuńUwielbiam takie nazwy, miałam rajstopy fildekosowe, a kobiety kiedyś pachniały larendogrą( okazało się, że to spolszczenie francuskiej nazwy :woda królowej Węgier). Moja mama nosiła pas do pończoch ze szwem.
OdpowiedzUsuńA mój tato ubolewa nad brakiem dermy, skaju i bakelitu( nawet eternit zniknął).
Oj, chyba filodeksowe byly tylko ponczochy, bo kiedy w koncu wynaleziono wygodniejsze rajstopy, robiono je juz tylko z tzw. helanko.
UsuńDermy i skaje sa przeciez, tylko inaczej sie nazywaja. Mielismy kiedys bakelitowy telefon :))
Czarna deska sedesowa z bakelitu...
UsuńA może....rodzice i tak nazywali je fildekosy:p
UsuńMiałam też sukienkę non- iron, pociłam sie ekspresowo, ale też szybko schła.
Moja mama z radoscia przywitala koszule meskie non iron, tato na poczatku tez, ale szybko powrocil do bawelnianych, wlasnie z powodu pocenia. :))
UsuńBasia, u nas byla drewniana deska, a potem juz plastikowa. Bakelit kojarzy mi sie wylacznie z telefonem. ;)
UsuńNazwy niektorych materiałów znam i nawet iwem jak wygladają, po za tym niektóre nazwy do dzis sa popularne i uzywane.
OdpowiedzUsuńNo ale ogólnie to piękne to opowiesci były, i nazwy brzmią tajemniczo i eelegancko!
Teraz chyba malo kto zastanawia sie, jak nazywa sie material, ktory nosi. Taki ogolny podzial jest na naturalne (welna, bawelna, jedwab) i sztuczne wlokna.
Usuńech czasy... robią wrażenie i niech bym się przeniosła na jeden dzień ... żeby zakosztować
OdpowiedzUsuńale tylko na jeden, bo bym chyba zwariowała ubierać się trzy godziny ;)
a nazwy w większości nie są mi obce ale niektórymi mnie zaskoczyłaś oraz zazdraszczam takiej ciotki ))
Nie no, ciotka byla przedwojenna, a nie rokokowa, wiec ubierala sie tylko 5 minut dluzej niz my. :)))
UsuńPamiętam moją babcię- oprócz majteczek i stanika nakładała jeszcze pas ze sprzączkami i halkę ze stylonu.
UsuńO to to! Ja nienawidzilam halek i zadnej nie mialam, ale na poczatku tez popylalam w pasie do ponczoch, poki nie wynalezli cienkich rajstop, ktore nosilo sie do repasacji. :)
UsuńTafta, krepa, muślin, organdyna, tiul, ryps, lama i mora, z wszystkimi tymi materiałami zetknęłam się w moim dzieciństwie, moja mama wszak była krawcową :)
OdpowiedzUsuńKiedys bylo wazne, z jakiego materialu sie szylo, kazda kobieta znala te nazwy i umiala je przyporzadkowac.
UsuńNie wiem czy się nie powtórzę/nie czytałam jeszcze komentarzy/ale"kombinacja"to majtki i stanik...
OdpowiedzUsuńNo to ja wiem, ale ta nazwa. Chyba po to, zeby nie wypowiadac slowa majtki i biustonosz, bo byly wstydliwe. :))
UsuńZ opowiadań Mamy, kombinacja to były majtki i halka, nie stanik. Pamiętam, że można było kupić taki komplet razem pakowany.
UsuńWedlug Wikipedii: Kombinacja była połączeniem długich majtek rozcinanych i koszulki noszonych przez kobiety w latach 70. XIX w. W latach 20. XX w. komplet stanowiła koszulka i krótkie majtki – jak współczesne body. Męską wersją kombinacji było połączenie kalesonów z koszulą, czyli coś w rodzaju śpiochów zapinanych na guziki od krocza po szyję, widywanych dzisiaj tylko w westernach, również w wersji z klapą. :))
Usuńu nas na wsi takich posagów nie dawano:))
OdpowiedzUsuńTo nie byl posag, bo ten dostawalo sie osobno, kiedy panna szla za maz. To byla wyprawka do wejscia w doroslosc.
UsuńPamietam takie materialy jak tafta, chyba mama miala suknie na Sylwestra, tiul, a ja mialam piekna suknie z popeliny, w kolorze bezowym, mocno zmarszona od pasa.
OdpowiedzUsuńA nie ma nic tu o koronkach.
Ano wlasnie, koronki! Wiedzialam, ze na pewno o czyms zapomnialam. :)
UsuńSzylkretowe to dzisiaj sa kotki, a fiszbiny to chyba w stanikach sa, nieprawdaz? Z tiulu to chyba firanki sie robi i z organdyny, a muslinowe sciereczki uzywam do filtrowania nalewek.
OdpowiedzUsuńHa! Niektore rzeczy sie pamieta z dziecinstwa!
Teraz fiszbiny (czy ktos jeszcze uzywa tej nazwy?) sa z metalu, takie polokragle pod piersiami. Wtedy byly wszywane w gorset.
UsuńI mnie niektóre z tych nazw są nieobce... To już drugi post z kolei, którym budzisz moje wspomnienia. Generalnie, popadłam dziś w mocno nostalgiczny nastrój wsparty wydarzeniami z reala.
OdpowiedzUsuńTak mnie jakos wzielo na wspominki...
UsuńWiekszosc wymienionych materialów mialam okazje poznac, ale juz taka wyprawka to cos absolutnie mi nieznanego :).
OdpowiedzUsuńAno byly takie wyprawki, zreszta w tzw. sferach sa do dzisiaj, choc w troche innym wydaniu. Co roku odbywa sie w Operze Wiedenskiej bal debiutantek, czyli wprowadzanie mlodych dziewczat do towarzystwa. To tez cos w rodzaju uroczystego przejscia w doroslosc.
UsuńNo to się wyda jak stara jestem, ale- na jednym z bali sylwestrowych miałam sukienkę z tafty w kolorze stalowym, na niej były drukowane złociste wzory.
OdpowiedzUsuńTafta dość długo była w sprzedaży, teraz pewnie też jest, tyle, że zapewne z jakiegoś syntetyku.
Byłam również właścicielką popelinowych bluzek oraz bielizny z milanezu.
Każda z moich koleżanek starała się zgromadzić w swej garderobie możliwie wiele kolorów owej bielizny. Milanezowe koszule nocne można było jeszcze stosunkowo niedawno kupić(to była dzianina syntetyczna przypominająca jedwab). Z muślinu bywały firanki a raczej zazdrostki. Miałam garsonkę uszytą z rypsu, w kolorze czarnym i sukienkę wyjściową uszytą z jedwabnego rypsu w kolorze groszkowym. Poza tym był również ryps obiciowy do pokrywania powierzchni mebli tapicerowanych.
Miałam również bluzki z bawełnianej piki - bawełna o specyficznym , plastycznym splocie, takie drobniutkie prążki. A fartuch szkolny miałam z jedwabnej satyny- tragiczny, typu worek z paskiem. Z czasem wyżebrałam taki na szelkach z falbankami przy tych szelkach.
Miałam również prześliczną spódnicę z wełnianej żorżety i bluzkę z żorżety jedwabnej.
I bywały wtedy kretony i mięciutka kora- obie tkaniny bawełniane.
W moim domu przejściem w dorosłość było zamążpójście - do czasu tego wydarzenia uważano, że wprawdzie jestem pełnoletnia ale nie dorosła.
No dzie Ty stara? Tak duzo starsza ode mnie nie mozesz byc, majac krasnali za wnukow. :) Ja pamietam kilka tych nazw, chyba nawet mialam jakies majtasy z milanezu, a zaraz potem nastaly syntetyki. Zorzety tez uwielbialam, swietnie ukladaly sie na figurze. Fartuszek mialam z podszewki, potem z tzw. zerowki i tez w koncu wyzebralam taki z falbankami. :))
UsuńBo ja pózno zaczęłam się rozmnażać. A moja wpierw mnie skrytykowała, a potem sama urodziła pierwszego Krasnala będąc zaledwie pół roku młodsza niż ja gdy ją rodziłam.
UsuńTe szkolne fartuchy-chałaty z tej błyszczącej satyny były paskudne.
Moja "ukochana" teściówka(gdy pół roku u niej mieszkaliśmy) postanowiła zrobić mi niespodziankę i uprała cała moją milanezową bieliznę tak jak białą i wrzuciła do gotowania- w efekcie majtasy omal się nie rozpłynęły, wszystkie byłe jednolicie jasno-szare i rozciągnięte o jakie 3 rozmiary.
To była jeszcze pestka- potem uprała koc z wielbłądziej wełny, który należało prać chemicznie. Z dużego miękkiego koca zrobiła się twarda, wełniana wycieraczka;)))
Ale
Jesu, zamordowalabym na smierc taka tesciowa!!! I nie pomoglyby tlumaczenia, ze chciala jak najlepiej.
UsuńKiedys wypralam sobie przez pomylke welniana czapke i szal 2-metrowy w pralce na gotowanie. Czapka pasowala potem ledwie na piesc, a szalik mozna bylo postawic. :)))
Sukienki z bistoru,pamiętam jak bylam nastolatką,to z kumpela smialysmy sie,bo ten bistor byl juz bardzo passe.:-)
OdpowiedzUsuńMoja Mama nosiła pas do pończoch,zawsze się dziwiłam,ze Jej te pończochy nie spadały.Oczywiście pozniej rajstopy
Siostry mojego Dziadka na moim weselu wystroily sie w kapelusze i takie ozdobne rękawiczki koronkowe...Nie powiem,ciekawie i elegancko wyglądaly :-)
Najpierw byl zachwyt bistorem, latwy w praniu i bez prasowania, pozniej ten zachwyt przeminal i zmienil sie w wielkie rozczarowanie, nieco smierdzace. :)
UsuńMoja babcia dlugo chodzila w kapeluszach i rekawiczkach, zawsze byla bardzo elegancka.
Takie rzeczy to u Jane Austen! U mnie (raczej u mojej mamy) to był co najwyżej ortalion i gremplina!
OdpowiedzUsuńA kombinacja to nic innego jak gacie z klapą - zmora mojego dzieciństwa.
Hana, to Ty juz zylas w XIX wieku? Pozniej juz majtek z klapa sie nie nosilo. :)))))
UsuńA o co cho z tymi majtami z klapą?
Usuń:DD
Proszsz bardzo: http://4.bp.blogspot.com/_ft0H6NzIfEs/TUdIHiPTKHI/AAAAAAAAARY/EQgwJSIPcMQ/s1600/majtki.jpg
UsuńJa też nazwy te znam głównie z literatury ;) a Magdaleną Samozwaniec zaczytywałam się kiedyś bardzo. Nie ma to jak dobra ściema :)))
OdpowiedzUsuńZa czasów mojego dzieciństwa nosiło się bistor i kremplinę ;) Mama też miała pas do pończoch i pończochy, ktore mnie osobiście odrzucały. Na szczęście ja nie musiałam tego nosić, bo nastała era rajstop.
Zimą nosiłam za to takie gacie z nogawkami i w środku miały puszek :)) Koloru różowego i takie jasnobeżowe chyba. Gdzie mnie tam do jedwabiów i milanezów ;)
Lidia, reformy sie te gacie nazywaly albo barchany, to byl prawdziwy lovekiller. :))) Matka kazala mi je nosic zima, a ja je zdejmowalam zaraz na schodach.
UsuńHaha, ja nosiłam je w dzieciństwie jeno, może tak do 12-13 roku życia, nie pamiętam. Więc żadne kilery to nie były 😀 w moim przypadku na szczęście...
UsuńNo bo Ty mlodsza jestes, a ja juz bylam panienka w pretensjach, wiec tego... :)
UsuńRozumie się samo przez się 😀
UsuńNo wlasnie. ;)
UsuńMatko jedyno! A ja naprawdę czytając ten tytuł na fejsie myślałam, że to nazwy kwiatków! :)))
OdpowiedzUsuńNigdy wczesniej nie slyszalas tych nazw?
Usuń