Zaglosujcie w komentarzach na numer opowiastki, ktora Wam sie najbardziej spodobala, pozniej ujawnie autorow. Glosujemy rowno przez tydzien, do 19 listopada.
Zeby nie zaciemniac obrazu, prosze Was o wpisanie wylacznie numeru, bez slowa komentarza. Jak w sondzie, ktorej jak dotad nie udalo mi sie opanowac i nie umiem jej wpiac na bloga.
1.
Czy potrafisz wyobrazić sobie jej cierpienie? Straszliwe męczarnie, bolesny grymas na zapłakanej twarzy. Ból tnący swym okrutnym ostrzem delikatne ciało. Przenikający przez wnętrzności, jak pocisk, by eksplodować, rozpraszając się na tysiące niewidzialnych igieł zadających okropne rany...
Tego dnia... gdyby tylko mogła temu zapobiec... Uśmiech na zawsze znikł z jej twarzy. Zastąpiony przez bolesny skurcz. Rozpacz, cierpienie, łzy...
Średniowieczne tortury, płonące stosy, krwawe jatki, wojenny koszmar, nocny strach - wszystko to znała do tej pory jedynie z telewizji. Czy mogła przypuszczać, że spotka ją coś bardziej okrutnego od tych wyreżyserowanych obrazków?
Wiem. Już za późno. Nikt ani nic nie ukoi jej męczarni... Gdyby można było cofnąć czas... nie usiadła by gołą dupą na mrowisku...
Czy potrafisz wyobrazić sobie jej cierpienie? Straszliwe męczarnie, bolesny grymas na zapłakanej twarzy. Ból tnący swym okrutnym ostrzem delikatne ciało. Przenikający przez wnętrzności, jak pocisk, by eksplodować, rozpraszając się na tysiące niewidzialnych igieł zadających okropne rany...
Tego dnia... gdyby tylko mogła temu zapobiec... Uśmiech na zawsze znikł z jej twarzy. Zastąpiony przez bolesny skurcz. Rozpacz, cierpienie, łzy...
Średniowieczne tortury, płonące stosy, krwawe jatki, wojenny koszmar, nocny strach - wszystko to znała do tej pory jedynie z telewizji. Czy mogła przypuszczać, że spotka ją coś bardziej okrutnego od tych wyreżyserowanych obrazków?
Wiem. Już za późno. Nikt ani nic nie ukoi jej męczarni... Gdyby można było cofnąć czas... nie usiadła by gołą dupą na mrowisku...
**********************************************************************************
2. Inkub.
Wytarla ostatnia filizanke, powiesila sciereczke na uchwycie od piekarnika i zgasila w kuchn i swiatlo. Przeszla przez ciemny przedpokoj do gabinetu, zapalila lampke na biurku i z ulga usiadla na wygodnym krzesle.
Wytarla ostatnia filizanke, powiesila sciereczke na uchwycie od piekarnika i zgasila w kuchn i swiatlo. Przeszla przez ciemny przedpokoj do gabinetu, zapalila lampke na biurku i z ulga usiadla na wygodnym krzesle.
Lubila te pore dnia, po zakonczonych
obowiazkach w pracy i w domu, a przed polozeniem sie do lozka. Byla
to jej najbardziej kreatywna godzina, kiedy mogla sie poswiecic temu,
co lubila. Najczesciej pisala krotkie notki na swoim blogu, rzadziej
brala sie za krzyzowki, a przed pojsciem spac zawsze czytala ksiazki.
Towarzyszyly jej dwa kocury, rudy Leon
i czarny Grom.
Od dluzszego czasu jednak ta godzina
wydluzala sie do dwoch, pozniej do trzech. Bala sie klasc do lozka,
odkad zaczely ja nekac dziwne sny. Nie, nie koszmary senne,
przeciwnie. Z poczatku nawet jej sie to podobalo, kiedy budzila sie
spelniona i zadowolona.
Od wielu lat byla samotna, jej zwiazek
rozlecial sie z blahego powodu tej trzeciej, ktora cwanie zlapala jej
partnera na ciaze, a ten nagle zapalal poczuciem odpowiedzialnosci za
nienarodzone dziecko i ozenil sie z ta kobieta. Dobrze mu tak!
Slyszala, ze im sie nie uklada...
Z czasem zaczela tesknic za obecnoscia
mezczyzny, ale nie trafial sie zaden facet, ktory odpowiedalby jej
oczekiwaniom. Na jednorazowe przygody nie miala ochoty, choc
kandydatow nie brakowalo. Chciala stalego zwiazku, bo zaczynala miec
wrazenie, ze jeszcze chwila, a bedzie na wszystko za pozno.
Wlasnie wtedy zaczal do niej we snie
przychodzic on. Robil takie rzeczy, jakich nigdy nie osmielilby sie
wyczyniac jej byly partner. A jej sie to podobalo! Kazdej nocy byl z
nia, w dzien natomiast mogla poswiecic sie innym przyjemnosciom, nie
musiala dla nikogo gotowac, nikogo opierac, nikomu tlumaczyc sie,
dokad chodzi i co robi. Rozkwitla i nawet w pracy zauwazono, ze
wyglada nadspodziewanie dobrze. Domyslom nie bylo konca, bo sprawiala
wrazenie zakochanej, ale milczala, choc probowano pociagnac ja za
jezyk.
Jednak z czasem te nocne wizyty, ten
idealny seks, przynoszacy spelnienie i malujacy na jej twarzy ten
specyficzny wyraz radosnej zadumy, zaczely byc balastem. Ta wsciekla
regularnosc jego wizyt sprawila, ze zaczela sie go bac. Nigdy nie
zamienil z nia ani slowa, patrzyl tylko przenikliwie, nie usmiechal
sie, obserwowal jak entomolog przyszpilona muche. Nadal bylo jej z
nim dobrze, ale i straszno. Zaczela wiec coraz pozniej udawac sie na
spoczynek i coraz czesciej zdarzalo jej sie nie sypiac wcale. Nikla w
oczach, stracila apetyt i chec do zycia, bo kiedy tylko zamknela
oczy, on juz czekal i bez slowa bral ja. Czula sie gwalcona i choc
nadal bylo to przyjemne, budzilo jednoczesnie lek i groze.
Duzo spacerowala, zeby nie byc w domu,
zeby nie zasnac. Podczas jednego ze spacerow przysiadla na lawce i
zatopila sie w rozmyslaniach. Z zadumy wyrwal ja glos starszej
kobiety.
- To inkub.
- Slucham?
- Inkub – powtorzyla staruszka, nie patrzac na nia.
- Co inkub, o czym pani mowi?
- On przychodzi do ciebie w nocy.
- Skad pani... Kim pani jest?
Kobieta nadal patrzyla przed siebie,
ale bylo w niej cos, co budzilo zaufanie. Zamilkly obydwie, a po
krotkiej chwili staruszka zaczela mowic.
- Inkuby to demony przybierajace postac uwodzicielskich mezczyzn, nawiedzajacych kobiety we snie i kuszace je wspolzyciem seksualnym.
- Ale dlaczego ja? I skad pani o tym wie?
- Masz to wypisane na twarzy, widac od razu.
- Ale jak moge sie od niego uwolnic?
- Musisz pozbyc sie z mieszkania wszystkich zywych stworzen...
Glupia stara pomyslala i szybko
oddalila sie od siedzacej w zadumie staruszki. Chyba jej kilku
klepek brakuje! Przeciez Leon i Grom to jedyni moi towarzysze zycia,
jedyne istoty, z ktorymi moge o wszystkim pogadac, one tak
uspokajajaco mrucza. Jestem za nie odpowiedzialna! Jak ona w ogole
mogla to powiedziec?
Zirytowana wrocila
do domu, gdzie przywitaly ja stesknione pieszczot i karmy kocury.
Ocieraly sie przymilnie o jej nogi, mruczaly zachecajaco,
pomiaukiwaly powitalnie.
Kiedy po
przeczytaniu kilku stron ksiazki, zgasila lampke przy lozku i
przekrecila sie na bok, za jej plecami kocury spojrzaly na siebie
porozumiewawczo, a ich pyszczki wykrecil grymas tryumfalnego kociego
usmiechu...
Zapadala w sen...
***********************************************************************************
3. Kolacja w
Pegeerze
Opisane
zdarzenia naprawdę miały miejsce w rzeczywistości
Tyyyyy... –
powiedział Kufel. – Zróbmy rodzicom niespodziankę i przejedźmy
się do Pegeeru na kolacyjkę.
Zachichotałam.
- Dobra.
Organizuj piwo, a ja zabezpieczam wałówkę. I o 1730
pod śmietnikiem!
- Ok –
odrzekł Kufel i już go nie było.
Kolacja
w Pegeerze oznaczała wieczorny wyskok w Bieszczady, do
dzikiej głuszy, w której rodzice wraz z ekipą przyjaciół
spędzali pracowite weekendy, latami porządkując i doprowadzając
popegeerowski domek do stanu używalności.
Późnym
popołudniem warowałam na parkingu przy śmietniku objuczona
rozmaitymi wiktuałami. Kufel zajechał punktualnie i z fasonem.
W lekko mętniejącym powietrzu pojawił się zapach mgły
i jesieni.
* * *
W niedługim
czasie dojeżdżaliśmy na miejsce. Mrok wokół nas gęstniał
i przechodził z wolna w atramentową czerń. Na
bocznej, podrzędnej drodze bieszczadzkiej daremnie by wypatrywać
śladów latarni. Znajdowaliśmy się w kompletnej dziczy. Poza
kręgiem świateł samochodu nie było widać nic. Kufel skręcił
w wyboistą dróżkę dojazdową prowadzącą bezpośrednio do
Pegeeru. Zwolnił do minimum, żeby nie uszkodzić podskakującego na
wybojach samochodu. Minęliśmy puste pastwisko pogrążonej
w uśpieniu stadniny i ostatnie metry wądołów
skręcających pod dom przebyliśmy w absolutnych ciemnościach.
Kufel zaparkował dokładnie vis-à-vis głównego wejścia. Przez
chwilę siedzieliśmy w bezruchu, napawając się doskonałą
ciszą i wpadającym przez uchylone okna, pachnącym świerkami
powietrzem.
- Ty... –
powiedział nagle Kufel nieswoim głosem. – Patrz!
Odruchowo
przeniosłam wzrok w jedyne oświetlone miejsce. Po lewej
stronie od drzwi wejściowych jaśniało samotnie okno od kuchni.
Reszta domu wyglądała jak pogrążona w uśpieniu.
Skąpe
firaneczki troskliwie zawieszone przez Panią Ce nie zasłaniały
całej szyby. W lewym dolnym rogu mignęła nam głowa Pana Ce.
Nad nią, po prawej, brał właśnie zamach mój rodzony ojciec.
W ręce trzymał potwornej wielkości młotek.
- Idealne
warunki do popełnienia zbrodni – wyszeptał złowieszczo Kufel.
W jego głosie wyczułam jakąś niezdrową fascynację.
Poczułam, jak wstrząsa mną gwałtowny dreszcz. Na zupełnym
odludziu, w nieprzeniknionych ciemnościach można było
zamordować każdego.
W następnej
chwili ręka mojego ojca spadła. Zamknęłam oczy. Kufel powoli
otwierał drzwi.
- Wysiadaj!
– syknął.
Otworzyłam
oczy. Z czoła Pana Ce wciąż widocznego w oknie ściekała
krew. Przez głowę przebiegła mi setka panicznych myśli. Dlaczego
mój ojciec?! Dlaczego Pana Ce?! Gdzie są pozostali?!
Poczułam,
jak od stóp spowija mnie lodowaty chłód i podpełza z wolna
ku górze. Zdrętwiałe ciało nie chciało słuchać. Wygramoliłam
się niezdarnie, bojąc się ponownie spojrzeć w rozświetlone
okno. Czułam, że odmawiające posłuszeństwa nogi niosą mnie
w stronę upiornego domu wbrew mojej woli. Obok szedł Kufel.
- Chodźmy
od ogrodu – powiedział z zimną krwią. – Z tej strony
i tak zamykają na noc. Wejdziemy przez salon.
Mijając róg
z lewej strony domu przemogłam się i raz jeszcze
spojrzałam w kierunku okna. W kuchni wciąż paliło się
światło, ale sprawiała wrażenie pustej. Nie widać było ani
zbrodniarza, ani jego ofiary. Przelotnie pomyślałam o piwniczce,
do której wchodzi się wprost z kuchni i z lekka mnie
zemdliło. Prawa strona domu, zupełnie zaciemniona, wciąż wydawała
się dokumentnie wymarła.
Z drzwi
ogrodowych buchnęła na nas muzyka i beztroskie śmiechy.
Skonfundowani weszliśmy po trzech stopniach i zatrzymaliśmy
się na progu. Wujek Kacperek obracał właśnie w tańcu Panią
Ciałeczko. Pani Ce niefrasobliwie chichotała z moją mamą,
nakładając sobie na talerz sałatkę.
- O, dzieci
przyjechały na kolację! – zaśmiały się radośnie.
- Beciulka!
– wykrzyknął Wujek Kacperek i, porzuciwszy Panią Ciałeczko,
rzucił się do całowania mnie po rękach. Poczułam, że coś jest
przeraźliwie nie tak. Oni tutaj tak wesoło, przy muzyce, a za
ścianą...
Nie
dokończyłam myśli. W przejściu prowadzącym do kuchni
stanęła ofiara wstrząsającego mordu. Żywa, raczej zdrowa
i prawie cała. Na czole Pana Ce widniała jednak rozległa
plama niezakrzepłej jeszcze krwi.
- Dobry
wieczór – powiedział, jak zwykle flegmatycznie i pogodnie. –
Widzę, że zapowiada się niezła kolacyjka.
Nie
zdołaliśmy wykrztusić ani słowa. Zza pleców Pana Ce wyłonił
się morderca.
- Tato, na
litość boską, dlaczego waliłeś Pana Ce młotkiem po głowie?! –
ryknęłam straszliwie. – Co tu się w ogóle dzieje?!
- Jaaaa?
Waliłem? – zdziwił się mój ojciec. – Sam się walnął,
niezdara. Patrz, jaki ma czerep rozpruty.
- Tato,
widzieliśmy przez okno!! Walnąłeś Pana Ce młotem w sam
środek czoła!
Pan Ce,
poszukujący czegoś na stoliku nieopodal kominka, zachichotał nagle
i odwrócił się w naszą stronę rozbawiony.
-
Składaliśmy z twoim ojcem meble – wyjaśnił. – Wodnik
wieszał półkę nad zlewozmywakiem, a ja zbijałem komódkę.
Akurat na dole, tuż obok niego. Tam jest najwięcej miejsca, sama
wiesz.
- Ale walnął
młotkiem... – jęknęłam beznadziejnie.
- No a jak?
– obruszył się mój ojciec. – Musiałem to przecież przybić!
- Ale
w czoło Pana Ce!!
Kufel
milczał oskarżająco.
- Pan Ce sam
sobie rozorał czoło, bo to jemioła jest kompletna – wyjaśnił
tato. – Wyprostował się gwałtownie i huknął w róg
półki aż echo poszło.
Pan Ce,
wyraźnie rozbawiony, kiwał głową, usiłując jednocześnie
przykleić sobie na czole plaster z opatrunkiem.
- Daj –
powiedziała Pani Ce – to ci przykleję.
- Łapami
z majonezem?!
- Najpierw
obliż – doradziła Pani Ciałeczko. – Dobry majonezik.
Z czosneczkiem.
- Aaaaa... –
powiedziała moja mama znad salaterki. – Czosneczek jest
bakteriobójczy. Można by przyłożyć Panu Ce zamiast plastra.
- Z
majonezem...? – zainteresował się gwałtownie Wujek Kacperek.
- Cebula! –
wykrzyknął mój ojciec, klepnął się w czoło otwartą
dłonią i uciekł do kuchni.
- Nieeeee! –
odkrzyknął Pan Ce i pobiegł za moim ojcem. Z kuchni dał
się słyszeć rumor.
- Oho,
przypalił – odezwała się lakonicznie Pani Ciałeczko.
- Nie
patelnią! – zawył mój ojciec.
Kuflowi
i mnie puściły nerwy. Gotowi na wszystko, równocześnie
zatrzymaliśmy się na progu kuchni. Pan Ce, dziarsko wywijając
teflonowym naczyniem, z którego na wszystkie strony pryskał
olej z resztkami smażonej cebuli, usiłował wygonić z domu
cztery ogromne ćmy. Wycofaliśmy się chyłkiem i w milczeniu.
Kufel ukradkiem odetchnął.
- Czyli
wszystko w normie – zawyrokował po cichu. – Regularny dom
wariatów.
- Dzieci! –
zawołały wdzięcznie od stołu moja mama z Panią Ciałeczko.
– Co dobrego przywieźliście? No, rozpakowujcie się! Kufel, masz
piwo...?
4.
6. W ciemnościach.
Księżyc w nowiu i światła gwiazd także nie widać,
bo się skryło za czarnym gęstym chmur całunem.
Ziąb przenika do szpiku, a ciemność straszliwa
ze wszystkich stron napiera lepkim zwartym murem.
Z wilgotnych zakamarków mgła wypełza gęsta
i zimnymi mackami w każdą szparę wnika;
nikogo w krąg nie widać, lecz w plecy się wwierca
spojrzenia upartego bezlitosna igła.
Prędzej, prędzej - gdzie znaleźć bezpieczne schronienie?
Gdzie i jak się przed grozą strasznej nocy bronić?
Zewsząd ścigają chwiejne, rozedrgane cienie,
śmiechy dziwne, dotknięcia lodowatych dłoni -
już oddech w piersi rwie się i serce łomocze,
i drży z wysiłku ciało zlane zimnym potem...
Wtem znika mgły zasłona, jak ucięta nożem,
jakiś dom widać, w oknie światło zapalone!
Lecz w męce sił ostatek dobyty, by dobiec,
by drzwi za sobą z ulgą zatrzasnąć plecami
nie zda się na nic, bo najpotworniejsza groza
kryje się za na pozór bezpiecznymi drzwiami!
Z ust się wyrywa nagły okrzyk przerażenia,
koszmar ze snów najgorszych ohydą oślepia -
serce w biegu ustaje – i wszystko zamiera...
Tylko w ciemnościach głodnych coś zachłannie czeka...
**********************************************************************************
7. Z zycia wziete...
**********************************************************************************
8.
Uwolnienie
Zachciało się mi kolorowych, jesiennych liści do ozdobienia domu.
Te najpiękniejsze
leżały w pobliskim parku, do którego zamierzałam się udać.
Park jest stary i
dziwny. Panuje tam jakaś niesamowita aura. Ilekroć w nim jestem,
mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje zza drzew i nie są to
bynajmniej miejscowe żule, które siedzą na ławkach, racząc się
jakimiś kolorowymi napojami lub najtańszym piwkiem. W dodatku,
kilka lat temu, ktoś pokazał mi zdjęcie zrobione w tym parku. Za
osobą na fotografii stał cień innej.
Pokazująca owo
zdjęcie zarzekała się, że zrobione zostało przez jej znajomych i
nie jest to fotomontaż. Być może.
Mimo wszystko wybrałam się tam po liscie. Było późne popołudnie.
Ludzie wracali z pracy, jechali na zakupy, główne rondo naszego
miasta z trudem panowało nad gęstniejącym korkiem, a parking przy
Biedronce puchnął od aut. Chciałam zdążyć przed zmrokiem, który
w październiku zapada dość szybko. Weszłam do parku, przeszłam
obok szalejących skejtowców i dotarłam nad rzekę. Nieopodal rosło
mnóstwo klonów, które pozbyły się już złotych i czerwonych
liści. Liście były suche. Szeleszcząc nimi, szukałam co
piękniejszych okazów do bukietu. Ku mojej radości trafiały się
oprócz klonowych, także i bukowe oraz dębowe. Pod nimi leżała
buczyna, żołędzie, a nawet nieliczne już kasztany.
Zajęta
zbieraniem, wchodziłam coraz głębiej do parku. Panowała
niesamowita cisza, przerywana krakaniem gawronów i szelestem lisci,
a z oddali słychać było okrzyki szalejących skejtowców i jadące
samochody.
Nie słyszałam
więc szumu rowerowych opon na ścieżce, jak również osoby
zsiadającej z roweru i podchodzącej do mnie. Poczułam nagle
klepnięcie w ramię
i usłyszałam:
- Cześć! Nie
boisz się tak sama spacerować?
Serce poderwało
się do szaleńczego galopu, podchodząc jednocześnie do gardła,
ale zdołałam odwrócić się w stronę mowiącego i zobaczyć
Mariusza.
- Chcesz, żebym
na zawał zeszła?!!! – krzyknęłam.
- Coś ty,
przecież cię lubię. – odpowiedział, stojąc bardzo blisko mnie
i patrząc mi prosto w oczy spojrzeniem, które wyrażało tęsknotę,
ale też i żal wymieszany z wyrzutami
sumienia – jeśli takie coś jest w ogóle możliwe.
W tym życiu
znaliśmy się przelotnie. Poznałam go kiedyś na jakiejś
plenerowej imprezie przez wspólnych znajomych. Byliśmy na niej ze
swoimi rodzinami. Kiedy nas przedstawiano, poczułam ucisk w żołądku,
nogi się pode mną ugięły i wiedziałam, że to nie jest nasze
pierwsze spotkanie. Pózniej przypomniałam sobie nasze liczne,
wspólne wcielenia. Bardzo wspólne. Tak bardzo, jak to jest tylko na
Ziemi możliwe. Byliśmy razem od zarania dziejów.
A teraz żyliśmy
osobno, rzadko widując się na ulicy, czy w sklepie, mówiąc sobie
„cześć”, zamieniając czasem kilka zdań. Nie wiedziałam, na
ile on świadomy jest naszej przeszłosci. Nie interesował się
ezoteryką, nie wierzył w reinkarnację, tylko to jego spojrzenie …
nie na darmo mowi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Jego Dusza
wiedziała …
I teraz to
nieoczekiwane spotkanie w parku.
- Co tu robisz? –
spytałam.
- Wezwali mnie do
pracy, zaczynam dopiero o osiemnastej, mam jeszcze dwie godziny
czasu, bo chciałem coś w mieście załatwić. Nie udało się, więc
jadę już do biura. Mam małe zaległości w papierach, to je
nadrobię. – wyjaśnił.
- Odprowadzę
cię, chcesz? – zaproponowałam impulsywnie.
- Oczywiście, że
tak! Będzie mi bardzo miło. – odpowiedział, a oczy błysnęły
mu radością.
W zapadającym
zmroku wyszliśmy z parku i zbliżyliśmy się do dworca kolejowego,
gdzie pracował Mariusz. Doszliśmy do budynku, w którym mieściło
się jego biuro. Mariusz oparł rower o mur, obok nas z łoskotem
przetoczył się pociąg towarowy, za torami majaczyła nieczynna już
wieża ciśnień. Wilgotna mgła spowijała wszystko dookoła.
- Szkoda tej
wieży.-powiedziałam – Kiedyś byłam w środku, niesamowite
przeżycie.
- Wiesz co? Mam
klucze do niej. Dokumenty nie uciekną. Chcesz wejść tam ze mną –
zaproponował.
- Chcę.
Półlegalnie
przeszliśmy przez tory. Mariusz otworzył kłódkę i weszliśmy do
wieży. Najpierw ostrożnie betonowymi schodkami, a potem metalową
drabiną
w górę.
Wewnątrz panował mrok, otaczał nas metalowy zbiornik na wodę.
Drogę oświetlaliśmy sobie latarkami, zabranymi z biura Mariusza.
Na samej górze było okienko, wpuszczające niewiele światła do
wnętrza.
Poczułam się
jak podczas narodzin. Albo umierania. Ciemno, wąsko, jedynie
w oddali jakiś
jasny punkt.
Dotarliśmy do
celu. Popatrzyliśmy na miasto z innej perspektywy. Staliśmy blisko
siebie, w ciszy kontemplując widoki.
Nagle Mariusz
odwrócił się do mnie, w jego oczach zobaczyłam ponownie
mieszaninę uczuć wszelakich i spytał:
- Pamiętasz?
- Co mam niby
pamiętać? – odparłam zaskoczona.
- Nas. Kiedyś.
Tyle czasu byliśmy razem. Szczęśliwi. – wyjaśnił.
- Szczęśliwi?!
O jakim ty czasie mówisz? Może o tym ,kiedy byłeś cholernie
ważnym arcykapłanem, a ja służką w świątyni, która się w
tobie szaleńczo zakochała? A ty korzystałeś z tego, kiedy było
ci wygodnie! Potem nie mogąc znieść moich błagalnych spojrzeń,
wygoniłeś mnie z świątyni! W której całe życie spędziłam!
Umarłam potem z żalu pod bramą wjazdową do miasta! –
przypomniałam mu, trzęsąc się pod wpływem nagle obudzonych
emocji.
- Oczywiście, że
pamiętam. Bardzo tego żałowałem i żałuję do dzisiaj. Kochałem
cię bardzo, ale nie mogliśmy oficjalnie być razem. Zniszczyłoby
to moją karierę.
- Jasne! –
prychnęłam pogardliwie.
- Oj, przestań.
Potem ty byłaś Wielkim Inkwizytorem, ja zwykłą zielarką i
skazałaś mnie na wygnanie za moje rzekome czary. Umarłem w lesie,
uciekając przed watahą głodnych psów.
- Racja. –
przyznałam skruszona.
- Ale później –
Berlin. Lata dwudzieste, lata trzydzieste. Kochaliśmy szaleńczo,
imprezowaliśmy jak wariaci, zazdrośni o siebie, ale korzystający z
każdej nadarzającej się okazji. Szampan lał się całą noc, na
wyciągnięcie ręki chętne i piękne
dziewczyny i chłopcy, dzikie rajdy samochodami po mieście,
niekończące się przyjęcia … Pamiętasz? – szepnął,
przytulając mnie i szukając moich ust.
-Pamiętam.
Pamiętam! A potem rozdzieliła nas polityka … i tak kręcimy się,
nie mogąc być razem, szczęśliwi. Teraz też przecież … -
zaczęłam płakać.
- To chodź ze
mną! – zawołał – Chodź! – powtórzył, całując mnie
szaleńczo.
Poczułam smak
krwi. Przypomniałam sobie jak …
- O nie! Nie!
Odejdź w końcu ode mnie! – odepchnęłam go, a on wyskoczył
przez okienko, krzycząc ciągle – Chodź ze mną!
Zakręciło się
mi w głowie i ogarnęła mnie ciemność.
- Spisz? –
usłyszałam pytanie i pukanie w szybę samochodu.
Otworzyłam oczy,
będąc między snem, a jawą i zobaczyłam Mariusza, zaglądającego
do auta.
- Nie. Czekam na
męża. Przyjedzie za chwilę pociągiem. A co ty tutaj robisz? –
spytałam, widząc ciągle jego skok z wieży ciśnień.
- Pracuję. Nie
pamiętasz? Usterka wyszła, musimy z Krzychem jechać. To cześć i
nie śpij za kierownicą! – roześmiał się i wsiadł do służbowego samochodu.
Z budynku wyszedł
Krzychu. Spojrzał na mnie i drwiąco spytał:
- Co? Na męża
czekasz? Sportowcy od siedmiu boleści! Coś wam ten sport na zdrowie
nie wychodzi. Narty gubicie, z samymi kijami latacie. He,he … -
trzasnął drzwiami auta, a Mariusz ruszył zniecierpliwiony.
- He,he? –
pomyślałam i … klasnęłam w dłonie.
Spod maski ich
samochodu wydobył się dym, a całość osiadła na drodze, bo
z wszystkich kół
zeszło powietrze, a one same zapadły się w błocie.
Byłam wolna.
Osobowy z
Poznania wjechał z gwizdem na stację.
***********************************************************************************
5. Tamburyn
Usadowił się na
małym zydelku, ustawionym na samym końcu pasażu w tłumnie
odwiedzanej, jak co roku o tej porze górskiej miejscowości
wypoczynkowej. Spod kapelusza z dużym rondem opadały mu na bladą
twarz długie, siwe kosmyki. Opatulony był w brązowe, wełniane
poncho a obuty w zniszczone gumofilce. Rozłożył przed sobą różne
instrumenty i bystrym, lecz nieprzyjemnie ostrym wzrokiem próbował
wypatrzeć wśród tłumu wczasowiczów kogoś, kto mógłby zostać
godnym właścicielem któregoś z jego wspaniałych rękodzieł.
Ludzie poubierani w grube kurtki i kożuszki, rumiani od mrozu,
rozbawieni i rozluźnieni przeważnie omijali obojętnym wzrokiem
sprzedawcę instrumentów. Komuż potrzebne były przeróżnej
wielkości i kształtu, misterne i zbyt drogie jak na ich kieszeń
bębenki, fujarki, tuby, basetle i skrzypki? Wczasowicze łaknęli
prostych, tanich pamiątek. Czegoś, co można by było postawić na
półce i przez jakiś czas patrzeć z zadowoleniem a potem bez żalu
schować albo i wyrzucić.
Dlatego sprzedawca
wnikliwie i z nadzieją wpatrywał się w pewną jasnowłosą
dziewczynkę, która odszedłszy od rodziców, oglądających kram z
czapkami naprzeciwko, stała w pobliżu i od dłuższej chwili
przyglądała się z zachwytem jego ofercie. Szczególną jej
ciekawość wzbudzał mały, zgrabny tamburyn. Pogładziła go
delikatnie, trąciła srebrzyste blaszki i pisnęła z radości
usłyszawszy ich dzwoneczkowaty dźwięk.
- Piękny wydaje
głos, prawda? Chciałabyś go mieć? – zapytał małą dziwnie
szeleszczącym, a przy tym głuchym głosem a ona spłoszona nic nie
odpowiedziała tylko podbiegła do rodziców i wtuliła się
wstydliwie w poły płaszcza matki coś do niej szepcząc w tym
bezpiecznym schronieniu.
Sprzedawca długo
jeszcze patrzył za nimi. A w jego szarych, pełnych skupienia oczach
zapalały się i gasły tajemnicze, hipnotyczne iskierki…
* * *
Był początek
grudnia. Zimna mgła spowijała okolice a szron osiadał białą
posypką na wewnętrznych ścianach stajni. Na zewnątrz od dawien
dawna leżały masy śniegu. Powoli zaczynałam zapominać, jak
wyglądają zielone łąki i doliny. A tak bardzo za nimi tęskniłam!
Tymczasem ludzie zdawali się cieszyć i przygotowywać na nadejście
czegoś bardzo dla nich ważnego. Gospodyni, wchodząc do obory
podśpiewywała pod nosem ładne, ale jakby nieco smutne melodie i
czyściła sprawnie z nocnych odchodów całe pomieszczenie.
Poklepywała od czasu do czasu krowę i zagadywała do niej
serdecznie. Na nas nie patrzyła. To znaczy na mnie i brata oraz
naszą mamę. Przestała patrzeć już jakiś czas temu. Może była
o coś zła? A może po prostu nie miała dość czasu, by i nas
klepnąć tak, jak niegdyś? Ludzie mają tyle dziwnych spraw na
głowie! Biegają nie wiadomo gdzie. Znikają i pojawiają się znowu
pachnąc potem, zmęczeniem, irytacją i lękiem. Chyba nie za dobrze
im w ich świecie…Dlaczego zamiast dyszeć ze zmęczenia i wciąż
śpieszyć do nowych zdarzeń nie wtulą się po prostu w siano, tak
jak my i nie przymkną oczu z rozkoszą?
- Mamo, czy jutro
zniknie wreszcie ten śnieg i czy gospodyni wyprowadzi nas na pole? –
przytuliłam się do ciepłego boku mojej białej mamusi i liznęłam
z tęsknotą jej wymię. Już dawno nie ssałam mleka. Przecież
dawano nam do jedzenia tyle innych pyszności. Ale dzisiaj naszła
mnie jakaś ochota a poza tym mama wyglądała na smutną…
- Nie wiem, córuś,
ale czuję, że to jeszcze długo. Zapytam zresztą krowę. Może ona
będzie wiedziała? – odrzekła stara koza i podszedłszy do Mućki
z szacunkiem powtórzyła pytanie.
- Oj, głupia Ty
Białasko! – zamuczała zirytowana krowa – To przecież nie
pierwsza twoja zima i zapomniałaś, że księżyc musi jeszcze
cztery razy pokazać nam w nocy swoją zimną, okrągłą twarz a
dopiero potem pozwoli słońcu na ogrzanie ziemi?
- Nie zapomniałam, ale
tak mi się wlecze… - szepnęła koza i przestępując z nogi na
nogę skubnęła od niechcenia siano.
- Ciesz się tym, co
masz. Bo jeszcze parę dni a i tego nie będzie – tajemniczo i
dziwnie gorzko zamuczała Mućka a potem nie wiadomo czemu popatrzyła
na mnie i brata. Ja też spojrzałam na Głupka (tak zawsze nazywała
mojego niezbyt rozgarniętego braciszka gospodyni) i pokiwałam z
politowaniem głową, widząc jak koziołek bez sensu bodzie żerdki
od paśnika i meczy żałośnie, gdy nie udaje mu się ich
rozwalenie. Mama zawołała go do siebie, więc porzuciwszy swą
monotonną robotę przybiegł łakomie do jej wymienia, choć był
już przecież prawie tak duży jak ona. Pozwoliła mu się przyssać,
chociaż dawno już nie pozwalała. I mnie, Łatkę, też przywołała.
Najedliśmy się oboje, aż nam brzuchy wypchało a potem zasnęliśmy
błogo a za oknem sypał i sypał biały puch.
I znowu miałam ten
dziwny sen, że wędruję wzgórzami, między pięknymi, sięgającymi
aż do nieba drzewami. I nie mam kozich kopytek, ale ludzkie nogi. I
urosły mi takie same ręce, jak naszej gospodyni. A jestem taka
wielka, prawie jak brzoza. Idę i uderzam rytmicznie w okrągły,
miękki, opatrzony błyszczącymi blaszkami przedmiot. A on wydaje
znajomy, radosny dźwięk. Potem czuję nagły ból a chwilę potem
wsuwam się łagodnie między błękit maleńkich kwiatuszków,
między cudowną zieloność młodych traw i pachnących latem liści
poziomek…
Przypomniałam
sobie o tamtej rozmowie z krową jakiś czas potem, gdy pewnego
popołudnia gospodarz wyprowadził ze stajni mojego braciszka. I choć
czekałam na niego do późnego wieczora, to się nie doczekałam.
Nie zobaczyłam go też nazajutrz. Mama kopała niespokojnie w
świeżej słomie, którą wyścielony był nasz boks i nie chciała
odpowiadać na żadne moje pytania. Także zdenerwowana czymś krowa
odwracała łeb, gdy tylko zbliżałam się do niej…Tylko księżyc
wciąż patrzył na mnie bez zniechęcenia i zdawał się nawet
szeptać, że wszystko, co się dzieje ma sens…Uwierzyłam mu.
Wierzyłam nawet wtedy, gdy następnego poranka gospodarz przyszedł
po mnie i choć jak zawsze szłam przy nim grzecznie, trzymał mnie
mocno za rogi i po tym białym, lśniącym puchu prowadził do
murowanej obórki…Nie miałam czasu by się tą niepokalaną bielą
zachwycić. Gospodarz popędzał mnie głuchym głosem. Pachniał
dziwnie. Tam, w środku też był nieprzyjemny zapach. Słodko-mdły.
Gospodarz ujął w dłoń gruby trzon po starej siekierze.
Odchrząknął…Zamierzył się. Coś łupnęło mocno we wnętrzu
mej głowy. Nogi mi zwiotczały. Upadając potrąciłam stojący z
boku pieniek. Potoczył się gdzieś w kąt. Po raz ostatni
zobaczyłam blednące oblicze księżyca, który przyglądał się
obojętnie całej scenie a potem ziewnąwszy schował się za różową
chmurą wschodu.
Tymczasem ja znajdowałam
się już w na zielonej polanie. Było ciepłe lato. A wokół mnie
powiewały na wietrze kłosy traw i łodygi niebieskich kwiatków.
Było mi tak dobrze…
Nazajutrz
skrzętnie wykorzystano do czego tylko się dało wszystkie części
mojego ciała. Mięso miało się przydać do świątecznej kiełbasy.
Kości dano psu. A skórę sprzedano jakiemuś wędrownemu artyście,
twórcy delikatnych instrumentów muzycznych…
* * *
Było lipcowe,
ciepłe popołudnie. Udało jej się wcześniej wyrwać z pracy.
Wysiadła z autobusu na końcowym przystanku. Chyba nikt więcej tu
nie wysiadał. Nie zwracała uwagi na nic, chcąc być jak
najszybciej na zewnątrz tego starego, zdezelowanego pudła zwanego
autobusem. Miasto pozostało daleko w tyle. I jego ważne sprawy też.
Niedawno zdała końcowy egzamin na akademii muzycznej. W plecaku
niosła dyplom magistra sztuki. Tyle się napracowała, by go mieć.
Dlaczego więc teraz nie odczuwała żadnej satysfakcji ani
spełnienia? Może dlatego, że nie było komu dzielić z nią
radości? Była wciąż boleśnie sama. Niegdyś zraniona przez
wymarzonego mężczyznę a teraz nikomu już nie ufająca.
- Śpiewaczka –
dziwaczka! – szydziła z samej siebie.
- Może miał i
rację ten dyrygent, z którym planowała wystąpić na koncercie w
przyszłym tygodniu, sugerując że powinna zrezygnować z tego
irytującego vibrata, upodabniającego jej śpiew do meczenia kozy?
Byli wprawdzie tacy, którym podobało się jak wyciągała drżące,
szemrzące niczym woda w górskim potoku dźwięki. Ale tych, którym
nie odpowiadał jej głos było chyba więcej... – westchnęła i
przystanęła na moment, albowiem zdało się jej, że ktoś za nią
szedł. Skrzypnęła jakaś gałązka. Kamyczek uderzył o kamień.
Jednak nikogo nie było widać. Otrząsnęła się więc szybko z
nieprzyjemnego wrażenia i maszerując opuściła główną drogę a
potem zagłębiła się w gąszcz jeżynowych zarośli, porastających
zielony szlak.
Nareszcie
wspinała się pod górę, szła jodłowym lasem i oddychała
głęboko. Ulubiony, brzozowy zagajnik był już blisko. Tam w środku
czekała polanka pełna niezapominajek. Jej zaczarowane miejsce. Oaza
piękna i spokoju. Zmęczona miejskim hałasem i nieustannym stresem
dusza, ściśnięta dotąd jak niepotrzebny papierek rozprężała
się powoli i rozprostowywała swobodnie.
- Czy mi się to
śni, czy naprawdę znowu jestem w tym miejscu? – pytała siebie,
szczypiąc dla pewności własną dłoń. Wreszcie uwierzywszy sobie,
uśmiechnęła się i przewiesiwszy wygodnie przez ramię biały,
obciągnięty kozią skórą tamburyn wystukała ulubiony rytm.
Bardzo lubiła ten instrument. Dostała go jeszcze w dzieciństwie od
ojca na gwiazdkę. Kupił go okazyjnie w Zakopanem od jakiegoś
artysty ludowego – samouka napotkanego tamtej zimy na miejskim
targu. A choć potem było jeszcze wiele gwiazdek i podarunków, to
wszystkie one przepadły gdzieś zapomniane i niepotrzebne. I tylko
ten mały, biały tamburynek został przy niej na dobre i na złe.
Jego dźwięk uspokajał i rozweselał. Kojarzył się z dobrymi
chwilami. Z czasami, gdy rodzice żyli jeszcze a ona nie musiała
martwić się o to, co będzie jutro…
- Ram,
ta-da-tam!Ram, ta-da-ram! – wystukała znowu głośno i beztrosko.
Wtedy nagle poczuła mocne uderzenie w tył głowy. Wszystko
zawirowało przed oczami i upadając zdążyła zobaczyć męskie
nogi obute w zniszczone gumofilce. Jej długie, jasne włosy wplatały
się między kłosy traw i łodygi mięty. Rozdźwięczany instrument
potoczył się w krzaki i zatrzymał dopiero między łanem
niezapominajek…
Mężczyzna o
szarych, chłodnych oczach podniósł tamburyn z niezwykłą
czułością. Delikatnie oczyścił go z liści i kropel rosy, wytarł
z drobin ziemi srebrzyste blaszki, przetarł chusteczką białą,
kozią skórę, którym był obciągnięty a potem troskliwie
schowawszy go do dużej torby przewieszonej przez ramię szepnął:
- Znajdę ci wreszcie
kogoś, komu przyniesiesz prawdziwe szczęście…
A tymczasem w
dolinie za lasem, na bezkresnej, zielonej łące pasły się
spokojnie jak każdego lata krowa Mućka oraz jej cielak, koza
Białaska i jej na wiosnę urodzone, beztroskie koźlęta…
***********************************************************************************
6. W ciemnościach.
Księżyc w nowiu i światła gwiazd także nie widać,
bo się skryło za czarnym gęstym chmur całunem.
Ziąb przenika do szpiku, a ciemność straszliwa
ze wszystkich stron napiera lepkim zwartym murem.
Z wilgotnych zakamarków mgła wypełza gęsta
i zimnymi mackami w każdą szparę wnika;
nikogo w krąg nie widać, lecz w plecy się wwierca
spojrzenia upartego bezlitosna igła.
Prędzej, prędzej - gdzie znaleźć bezpieczne schronienie?
Gdzie i jak się przed grozą strasznej nocy bronić?
Zewsząd ścigają chwiejne, rozedrgane cienie,
śmiechy dziwne, dotknięcia lodowatych dłoni -
już oddech w piersi rwie się i serce łomocze,
i drży z wysiłku ciało zlane zimnym potem...
Wtem znika mgły zasłona, jak ucięta nożem,
jakiś dom widać, w oknie światło zapalone!
Lecz w męce sił ostatek dobyty, by dobiec,
by drzwi za sobą z ulgą zatrzasnąć plecami
nie zda się na nic, bo najpotworniejsza groza
kryje się za na pozór bezpiecznymi drzwiami!
Z ust się wyrywa nagły okrzyk przerażenia,
koszmar ze snów najgorszych ohydą oślepia -
serce w biegu ustaje – i wszystko zamiera...
Tylko w ciemnościach głodnych coś zachłannie czeka...
**********************************************************************************
7. Z zycia wziete...
-JA PIERDOLĘ!!!!-wrzasnęłam
siadając na baczność w łóżku.
-Co ci się śniło
?-zapytał zaspany Chłop.
-Ja pierdolę-powiedziałam
już bardziej flegmatycznie nasłuchując szybko bijącego
serca,które biło jednocześnie pod lewym cycem i w obu
uszach.Zbierałam myśli,by w skrócie opowiedzieć swój sen.
-Śniło mi się,że nasza
młoda krowa Pyza ma węże w swoim wnętrzu-powiedziałam z nietęgą
miną
-Głupia ty...-odrzekł
zniesmaczony Chłop- I jak zwykle śnią Ci się głupoty.
-Ale wiesz jak te węże
były widoczne ?...jakby krowa była ze szkła...a najdziwniejsze
jest to,że widziałam to wszystko przez otwór odbytnicy,który był
tak duży,że te węże mogły swobodnie wypadać...jednak one
siedziały w środku...i mimo ,że krowa była przeźroczysta ja
zaglądałam od tyłu...
-Głupie jak zwykle...ale
czy ty kiedyś miałaś mądre sny...?
Nie warto było już
zasypiać na nowo.Zresztą kto by spał po takiej dawce
adrenaliny...Uporczywie myślałam skąd taki głupi sen (naprawdę
nie śni mi się nic mądrego!). I wymyśliłam.Rozmawiałam niedawno
z Chłopem o naszej krowie, o problemach związanych ze sztuczną
inseminacją i naturalnym zapłodnieniem.Kilka dni temu w pracy
słyszałam opowiadanie koleżanki o wężu w jej ogródku.O tym jak
mąż koleżanki chciał wypłoszyć grabiami węża z ogródka
warzywnego;o tym jak koleżanka zaklinała się,że nie pójdzie
zrywać ogórków(bo tam wylegiwał się wąż);o tym jak wszystkie
okna i drzwi ma szczelnie pozamykane. Koledzy-żartownisie zgrywali
się z niej,że ma zapewne węża w łóżku.Ta siedząc na krześle
kuliła się ze strachu i rękoma osłaniała głowę jakby w
oczekiwaniu na jakieś razy.
-Weź
przestań!!!!-wydzierała się przy tym.
Mimo widocznego strachu
opowiedziała nam,że wąż "wyniósł się" na murek
ogrodzenia i do domu nie powinien wtargnąć.
Wymieniliśmy się
opiniami,że to zapewne zaskroniec;że jest niegroźny;że jest pod
ochroną gatunkową i że nie należy do przyjemności mieć takiego
w swoim otoczeniu.
Szukaliśmy z Młodym w
piwnicy ze słoikami opakowania po filtrze paliwa do naszego
auta.Położyłam je na brzegowej półce ze słoikami by było na
widoku.Zamiast opakowania znalazłam 2 markery.Zapewne opisywałam
przetwory i w zwykłym pośpiechu lub roztargnieniu je
zostawiłam.Mazaki schowałam do kieszeni spodni.Opakowania nie
było.A było wcześniej!!!Znów czeka mnie żmudne szukanie numeru
filtra w katalogu volkswagena podle roku,modelu i mocy auta...A było
gotowe...Młody oddelegował się z Chłopem do prac "jakichśtam"
a ja starałam się zaplanować sobie robotę przed robotą.Czy
zajrzeć do ogródka i sprawdzić czy ogórki nie narosły? Czy
wybrać się do lasu na relaksująco-pożyteczny spacer z psem i
przynieść pięknych,jakby pluszowych podgrzybków do suszenia?Może
w końcu coś normalnego ugotować? Wszystkie składniki na leczo
zalegają w lodówce.A i ogórki na sałatkę na zimę trzeba
skroić...
Wybrałam 2 ostatnie opcje.
-Cholera z tymi mazakami!!!
Dokąd ja je będę nosić-zamomrotałam sama do
siebie.Pomaszerowałam ochoczo do piwnicznej kuchni trzymając rękę
w kieszeni,by nie zapomnieć i niezwłocznie umieścić mazaki
w przyborniku na oknie.Wpierw odpaliłam swój stary,buczący
komputer.
-Zanim się rozbuja
przygotuję sobie robotę.W sensie nastawię wodę na kawę,pomyję
warzywa-pomyślałam.
-Kurde z tym
mazakiem!!!-znów się zezłościłam sama na siebie.
Skierowałam się ku
oknu,gdzie stał przybornik.Wyjęłam mazaki z kieszeni i już,już
chciałam je włożyć,gdy nagle zobaczyłam i usłyszałam!!!!!
-SSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSS!!!!!!!!!!!!!!!
-A TYYYYYY!!!!!!!!-i
zabrakło mi słów/słowa( i zapewne miało to być przekleństwo)
-Sssssssssssssssssssssssss.....
-Jakżeś ty tu
wlazł...i czego...jakbym nie miała zajęcia tylko (przekleństwo)
się z tobą...
Pomyślałam o ironii
wypowiedzianych przeze mnie słów i przypomniały mi się wszystkie
głupie żarty z pracy i mój głupi sen.Wszystkie obrazy i myśli
przeleciały bardzo szybko i jakby w kalejdoskopie.Serce mi
znów biło w kilku miejscach,trzęsły się ręce,dłonie były
spocone,a sama miałam uczucie duszności.Intensywnie
myślałam.Różnorodność pomysłów była tak wielka,że nie
pamiętam wszystkich.Wiedziałam tylko jedno-muszę się pozbyć
gada,bo do przyjemnych nie będzie należało,gdy wchodząc do
piwnicy będę wpierw myśleć gdzie on zasyczy...W kotłowni? W
pingpongowni(pomieszczenie ze stołem do ping-ponga)? W piwnicy z
przetworami?
W kuchni w której obecnie stoję i myślę bardzo intensywnie.Lewa cześć skroni zdrętwiała,a pod skronią pulsowało tak,że pomyślałam,że lada chwila wypryśnie mi mózg rozrywając czaszkę...
W kuchni w której obecnie stoję i myślę bardzo intensywnie.Lewa cześć skroni zdrętwiała,a pod skronią pulsowało tak,że pomyślałam,że lada chwila wypryśnie mi mózg rozrywając czaszkę...
-Co ja mam z tobą zrobić
uju jeden....
-Sssssssssssssssssssssssss
Najlepiej by wyszedł
tędy,którędy wszedł czyli przez okno.Okno było uchylone,ale
zmyślnie przywiązane do zaszczepek okiennych,tak by kot nie wkradł
się do kuchni.Od razu skojarzyło mi się,że dzień wcześniej
młody kot drapał ramy okienne i wrzeszczał jak opętany.Nigdy tak
nie zachowywał się.Do głowy mi wtedy nie przyszło,że to może
być ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem...Ponadto wcześniej wąż
był widziany przez teściową w pobliskiej płożącej się tui.
"Gdzieś" uciekł przed niechybną śmiercią,a tuja
została wykarczowana...
Wyszłam na
zewnątrz pełna obaw czy syczący diabeł nie pomknie dalej.
Teściowa wraz z sąsiadką
prowadziły plotkarską konwersację:
-A ty znajesz? Ty baczyła?
a A ty czuła szto w sklepie howoryli(tłum.- a ty wiesz?a ty
widziałaś? a ty słyszałaś co w sklepie mówili? )
-Tak! Wy sobie plotkujecie a
w piwnicy na oknie siedzi wąż!-powiedziałam bardzo
oznajmiająco.
-Szto takojeeeee? (tłum. co takiego? )
-No wąż siedzi na oknie-powiedziałam bardziej dobitnie.
-A skul ta bladzina wziała sie? (tłum.-a skąd ta bladź się wzięła? )
-Po prostu wlazła przez okno.
Obejrzałam piwniczne okno.
-Szto takojeeeee? (tłum. co takiego? )
-No wąż siedzi na oknie-powiedziałam bardziej dobitnie.
-A skul ta bladzina wziała sie? (tłum.-a skąd ta bladź się wzięła? )
-Po prostu wlazła przez okno.
Obejrzałam piwniczne okno.
-Tak! To wczoraj wieczorem
jak wróciłam z pracy kot tłukł się przy oknie.Jakże on mi
chilli nie połamał...
Wróciłam do piwnicznej kuchni.Stanęłam przed oknem i z premedytacją zasyczaczałam.
-Sssssssssssssssssssssssss skur******! Czegoś tu przylazł?????
Kombinowałam jakby go wypłoszyć.
Nieźle się nagimnastykowałam,ale otworzyłam szerzej okno i uniosłam firanko-moskitierę do góry,by zaskroniec miał jak wypełznąć spowrotem.
Wróciłam do piwnicznej kuchni.Stanęłam przed oknem i z premedytacją zasyczaczałam.
-Sssssssssssssssssssssssss skur******! Czegoś tu przylazł?????
Kombinowałam jakby go wypłoszyć.
Nieźle się nagimnastykowałam,ale otworzyłam szerzej okno i uniosłam firanko-moskitierę do góry,by zaskroniec miał jak wypełznąć spowrotem.
Szturchałam go sztotką
do mycia butelek,ale on tylko syczał i pokazywał mi język! W końcu
w afekcie też mu pokazałam!!!!Komentarze sąsiadki i teściowej
doprowadzały mnie do szału.
-A woźmii i wbij bladzinu( tłum.a weź i zabij bladź)
-Tak! Zabij! Na oknie i tuż nad komputerem!!!Zamiast bić językami proponuję pobić się z weżem.
-Bacz kuda taja bladzina wlezła.A woźmii i szto z niej zrobii-sejmowały babcie(widać odrobinę na foto)/tłum.patrz gdzie ta bladź wlazla.I weź coś z nią zrób)
Wiedziałam,że wąż będzie na mojej głowie.Tzn. na moim oknie,ale moja głowa by i okno było całe(komputer też) i węża nie było.I weź tu coś zrób....
I zazwyczaj jak to bywa w ekstremalnych sytuacjach olśniło mnie!!!!
Przesunęłam komputer,podstawiłam dużą miskę w kształcie kwadratu,dopasowałam do niej dużą deskę do krojenia.Mój skrzętny plan polegał na tym,by strącić węża do miski i szybko przykryć go deską i jeszcze szybciej wynieść w pobliskie krzaki.Z premedytacją zaczęłam go drażnić ponownie szczotką do butelek.
-Wynoś się uju jeden! I to już!!!!
-Ssssssssssssssssssssssssssss....
-Ja ci zaraz posyczę!!!!!!Wypierdalaj!
Szczotkę do butelek zamieniłam na szczotkę do zamiatania.I włosa więcej i pole manewru pewniejsze,bo trzonek dłuższy.
-No wyjobuj(tłum.wynoś się)!!!!!-popadłam już w furię.
-Wyjobuj,albo se buty z ciebie zrobię!!!!
Drażniłam go nadal szczotką do zamiatania i klęłam jak zrzeszenie szewców.
Wił się i widać było,że mu się nie podoba zabawa.
-A woźmii i wbij bladzinu( tłum.a weź i zabij bladź)
-Tak! Zabij! Na oknie i tuż nad komputerem!!!Zamiast bić językami proponuję pobić się z weżem.
-Bacz kuda taja bladzina wlezła.A woźmii i szto z niej zrobii-sejmowały babcie(widać odrobinę na foto)/tłum.patrz gdzie ta bladź wlazla.I weź coś z nią zrób)
Wiedziałam,że wąż będzie na mojej głowie.Tzn. na moim oknie,ale moja głowa by i okno było całe(komputer też) i węża nie było.I weź tu coś zrób....
I zazwyczaj jak to bywa w ekstremalnych sytuacjach olśniło mnie!!!!
Przesunęłam komputer,podstawiłam dużą miskę w kształcie kwadratu,dopasowałam do niej dużą deskę do krojenia.Mój skrzętny plan polegał na tym,by strącić węża do miski i szybko przykryć go deską i jeszcze szybciej wynieść w pobliskie krzaki.Z premedytacją zaczęłam go drażnić ponownie szczotką do butelek.
-Wynoś się uju jeden! I to już!!!!
-Ssssssssssssssssssssssssssss....
-Ja ci zaraz posyczę!!!!!!Wypierdalaj!
Szczotkę do butelek zamieniłam na szczotkę do zamiatania.I włosa więcej i pole manewru pewniejsze,bo trzonek dłuższy.
-No wyjobuj(tłum.wynoś się)!!!!!-popadłam już w furię.
-Wyjobuj,albo se buty z ciebie zrobię!!!!
Drażniłam go nadal szczotką do zamiatania i klęłam jak zrzeszenie szewców.
Wił się i widać było,że mu się nie podoba zabawa.
Syczał coraz cześciej i coraz
dłużej,a ja nie mogłam się doczekać aż pójdzie w lukę
pomiędzy futryną okna a moskitiero-firanką lub spadnie do miski.
Wypezł prawie cały z przybornika i
nadal syczał i miotał językiem.Wiedziałam,że to lada chwila
nastąpi.Albo spadnie,albo spierdoli za okno.Babki coś tam gadały
za oknem,ale to do mnie nie docierało.Ja miałam jeden cel-pozbyć
się nieproszonego gościa.
Nagle MYK i go nie było!!!! Wkurwił
się niemożliwie na mnie i popełzł przez okno.Nastąpiło to
nagle.Ulamki sekundy normalnie!Pobiegłam co sił za nim(nie przez
okno tylko standardowym wyjściem na zewnątrz),ale za wężem ani
widu,ani słychu...
Nieśmiało zajrzałam zza węgło,gdzie
przy drugim oknie stały papryki.
-Pewnie żeś polazł w pobliskie krzaki...A siedź tam dowoli uju jeden!!!!!-kiwałam niewidocznemu wężowi pięścią i męłłam w ustach przekleństwa.Nie panowałam nad sobą.Mimo,że nie mam jakiegoś obsesyjnego lęku przed wężami to trzęsłam się jak galareta.
-UFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFF! Dobrze że se poszedł w pisdu!
W tej rozterce nie wiedziałam co z sobą zrobić.Wąż zabrał mi czas,a tu zaraz trzeba do pracy się zbierać.Leczo nie będę gotować-zadecydowałam sama przed sobą! Zimny prysznic trochę mnie ostudził, a potem przyjacielska rozmowa ze znajomym.A w pracy już żartowałam,że koleżanki zaraziły mnie wężami ;)
Akcja działa się w tym miejscu.Jak sobie wspomnę to się wzdrygam,choć do strachliwych nie należę raczej ;)
-Pewnie żeś polazł w pobliskie krzaki...A siedź tam dowoli uju jeden!!!!!-kiwałam niewidocznemu wężowi pięścią i męłłam w ustach przekleństwa.Nie panowałam nad sobą.Mimo,że nie mam jakiegoś obsesyjnego lęku przed wężami to trzęsłam się jak galareta.
-UFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFFF! Dobrze że se poszedł w pisdu!
W tej rozterce nie wiedziałam co z sobą zrobić.Wąż zabrał mi czas,a tu zaraz trzeba do pracy się zbierać.Leczo nie będę gotować-zadecydowałam sama przed sobą! Zimny prysznic trochę mnie ostudził, a potem przyjacielska rozmowa ze znajomym.A w pracy już żartowałam,że koleżanki zaraziły mnie wężami ;)
Akcja działa się w tym miejscu.Jak sobie wspomnę to się wzdrygam,choć do strachliwych nie należę raczej ;)
-PppSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSS!!!!!!
Strząchnęło mną.....Dlaczego? Przecież to było i minęło ;)
Strząchnęło mną.....Dlaczego? Przecież to było i minęło ;)
**********************************************************************************
8.
To była piękna sobota. Mimo emocji
przed wieczorną randką, wyspała się.
Zjadła niespieszne śniadanie,
pogadała na skype z Krzysztofem. Był jej najlepszym przyjacielem.
Cieszyła się, że za kilka dni będzie mogła porozmawiać z nim na
żywo.
Poszła na długi spacer z Foksem. Za
jednym zamachem odwiedziła marudnego ojca.
Wróciła, wzięła prysznic, ogoliła
nogi. Na szczęście paznokcie pomalowała dzień wcześniej. Ubrała
pończochy. Nie cierpiała rolujących się na brzuchu rajstop.
Czerwona kiecka wydała jej się idealna. Krzysztof radził
zwyklejszą czarną. Postawiła jednak na swoim.
Do domu wróciła późno. Upojona
szczęściem i kilkoma kieliszkami wina. Nie czuła się pijana. Nie
lubiła przesadzać. Lubiła mieć wszystko pod kontrolą. Zasnęła
myśląc o Piotrze.
Śniła banalnie. Szum morza, wiosenne
słońce wysoko na niebie, Foks biegający za kijem. Śmiech dzieci
bawiących się w oddali.
Nagle plaża opustoszała, zerwał się
wiatr. Krzyk mew zaczął wwiercać się w głowę. Zrobiło się
ciemno, Foks zniknął. Ruszyła w głąb gęstego lasu nawołując
jego imię. Gałęzie szarpały jej gęste włosy. Akacja kaleczyła
gołe nogi. Poczuła coś lepkiego pod stopami i okropny smród. Nie
potrafiła go nazwać. Stęchlizna? Pot? Krew? Wszystko zmieszane
razem. Usłyszała przerażające wycie. Nie był to głos Foksa.
Poczuła paraliżujący strach. Nie mogła uwierzyć, że to się
dzieje naprawdę. „Niech to będzie zły sen” – zaczęła
powtarzać jak mantrę. Poczuła jak z jej krtani wydobywa się
głęboki oddech. Otworzyła oczy. Ogarnęła ją ulga. Zaczęła
rytmicznie oddychać, by uspokoić kołaczące się w piersiach
serce.
Wtedy poczuła znów ten obrzydliwy
smród. Zerknęła na stopy. Były całe we krwi.
Zdążyła tylko usłyszeć „Mówiłem,
że nienawidzę czerwieni”.
**********************************************************************************
9. Prawdziwy horror.
**********************************************************************************
10.
Chodźmy do ogrodu, pobawić się w makowe panienki, powiedziała jedna z sióstr do drugiej.
Wcześniej pomagały matce, gdy ta wraz ze swoją ciotką pozyskiwała mak z rozbitych makówek.
Teraz będą go parzyć i mleć, po czym upieką przepyszny placek.
Trochę maku do miski, a trochę do buzi. No, może nieco więcej, niż trochę.
- Nie jedzcie tyle, bo zaśniecie - przestrzegała z hiobową miną ciotka.
- Gdy byłam młoda, jedną dziewczynkę pochowano żywcem i obudziła się w trumnie.
- Jak to możliwe - pytały przestraszone siostrzyczki.
- No już, idźcie się bawić i maku mi nie wyjadajcie.
Udały się do ogrodu.
Tam zaś, w najbardziej tajemniczym i odosobnionym miejscu odprawiały swoje rytuały.
Zrywały niedojrzałe pączki maków, po czym wydobywały spod zieleni zwinięte płatki, rozprostowując ich zagniecenia. Zupełnie tak, jakby to były sukienki makowych panienek. Odgadywanie kolorów stanowiło dodatkową atrakcję.
Potem, w wykopanych dołkach "chowały" panienki, przykrywając otwory szkiełkami.
Następnie zakrywały całość gałązkami. Taki mroczny sekret...
- Wiesz, bardzo się boję, że ktoś kiedyś mnie pochowa żywcem - powiedziała jedna z nich.
- Nawet nie wymawiaj tego! - przeraziła się druga.
Po jakimś czasie pierwsza poczuła się senna.
- O Boże...!
Obudził ją hałas. Ciemno, choć oko wykol, jednak wyraźnie widziała.
Banda oprychów gapiła się na nią, śmiejąc się obłąkańczo. Prowodyr - teraz go poznała - to zezowaty Benek, największy zabijaka w miasteczku.
Dwa lata temu ktoś zadźgał go w ciemnym zaułku, gdy nocą snuł się po pijaku.
- Coooo?! Gdzie ja jestem? Czy ...już nie żyję!?
Niespodzianka! Właśnie, że żyjesz - zawołał Benek szyderczo, po czym zadudnił ...w wieko trumny.
Wieko było szklane -to tłumaczyło efekty wizualne.
Z mroku wyłaniać się poczęły zarysy pomieszczenia. Najwyraźniej była to któraś z krypt grobowych, architektonicznych arcydzieł minionego wieku. Ileż zachwytów budziły w siostrach, gdy te nieśpiesznie chodziły alejkami.
Teraz zaś, o ironio, tu miała dokonać żywota.
Zrobiło jej się na przemian zimno i gorąco. Miała też wrażenie, że brak jej powietrza.
Jak długo tu leży, kto ją tu włożył i dlaczego?
Benek!? Nie, skąd, przecież on nie żyje.
Banda wciąż kłóciła się między sobą, teraz już stawiając zakłady. Jak prędko do nich dołączy, innymi słowy, stanie się trupem.
W panice chciała stłuc szkło, lecz było solidne i nie miała szans. Nie było zresztą czym - jak na ironię, nawet różaniec był plastikowy. Shiet!
Strach był tak obezwładniający, że nie była nawet w stanie płakać. Próbowała krzyczeć, jednak obudowa skutecznie tłumiła dźwięki. Była bez szans.
Na jak długo w tym pudle starczy jej powietrza? Co będzie potem. Wolała nie wyobrażać sobie.
Jeśli właśnie spełniał się jej największy koszmar, to przyznać trzeba, że przeszedł oczekiwania.
Udusić się na oczach złośliwej gromady ...duchów!
Tymczasem dało się zauważyć małe przegrupowanie, do trumny zbliżyły się dwie postacie.
Babcia Emi?! Wujek Brunon? Ten, który zmarł w niemowlęctwie?
- Tak jest, kochanie, tutaj wszyscy dorastamy.
Duchami będąc nie możemy ci fizycznie pomóc, ciał wszak nie posiadamy.
Złe duchy - wskazała Benka i spółkę - nie mają mocy, by szkodzić żywym. Za to niezmierzona jest potęga dobra. Myśl pozytywna cuda prawdziwe potrafi zdziałać.
Pochowano cię w letargu, zostałaś uznana za umarłą.
Tyleś się maku najadła, że nie było sposobu cię zbudzić.
Siostrzyczka twoja panikowała tak strasznie, że postanowiono pochować cię w szklanej trumnie.
I zamiast zakopać w ziemi, zostawić w krypcie. Aż się rozłożysz, bądź ...ożyjesz.
Lecz nikt jakoś w to nie wierzy. Siostra za dnia przez szybkę zagląda, a grabarz trzecią już noc przechodzi opodal. Jutro niedziela, zatem ma wolne. Zaś do poniedziałku - sama rozumiesz...
Teraz muszę przyśnić się twej siostrze, tylko ona ma jeszcze nadzieję.
Zachowaj spokój i nie panikuj. Żeby powietrza ci wystarczyło.
Ocknęła się z letargu, na oślep tłukąc o wieko.
Wyraźnie słyszała upiorne odliczanie. W istocie niewiele już brakowało.
Nie mając sił walczyć - zastygła w bezruchu. Nie było nadziei...
Ktoś szarpnął łańcuch przy wejściowej kracie, ktoś obracał klucz w ogromnym zamku.
Otwórzcie trumnę, otwórzcie wreszcie tę trumnę, krzyczała ze łzami siostra.
To ona! Wszak zawsze właśnie na nią w potrzebie mogła liczyć.
- We śnie przyszła do mnie babcia. Nikt nie chciał wierzyć, że żyjesz...
**********************************************************************************
A wiec glosujemy! Przypominam, wpisujemy do komentarza TYLKO NUMER wybranego opowiadania/wiersza/humoreski. Dzisiaj nie gadamy i nie gdakamy, nie tlumaczymy sie, ze trudno wybrac, ze nielatwa decyzja, NIC wiecej poza numerem utworku, ktory najbardziej przypadl Wam do gustu. Jasne? No!
Aaaaaaaaaa! - zawyło przeraźliwie coś z głębi.
Matkokochana, nieeeeeeeeeee! – zawtórował mu krzyk z wnętrza trzewi.
Co to tak dręczy, boli, uwiera?! Żyć nie daje. Przecież nic tu nie ma! – myśl zdumiona przeszła przez umęczony mózg.
Już zaraz dwunasta, dwunasta, dwunasta!
Toż to horror jakiś! – wykrzyknęłam na głos i dopiero wtedy mnie olśniło.
No tak, no tak, aha!
Kończy się czas w konkursie Pantery, a ja nic nie mam!
Toż to horror! Prawdziwy!
Aaaaaaaa!
**********************************************************************************
10.
Chodźmy do ogrodu, pobawić się w makowe panienki, powiedziała jedna z sióstr do drugiej.
Wcześniej pomagały matce, gdy ta wraz ze swoją ciotką pozyskiwała mak z rozbitych makówek.
Teraz będą go parzyć i mleć, po czym upieką przepyszny placek.
Trochę maku do miski, a trochę do buzi. No, może nieco więcej, niż trochę.
- Nie jedzcie tyle, bo zaśniecie - przestrzegała z hiobową miną ciotka.
- Gdy byłam młoda, jedną dziewczynkę pochowano żywcem i obudziła się w trumnie.
- Jak to możliwe - pytały przestraszone siostrzyczki.
- No już, idźcie się bawić i maku mi nie wyjadajcie.
Udały się do ogrodu.
Tam zaś, w najbardziej tajemniczym i odosobnionym miejscu odprawiały swoje rytuały.
Zrywały niedojrzałe pączki maków, po czym wydobywały spod zieleni zwinięte płatki, rozprostowując ich zagniecenia. Zupełnie tak, jakby to były sukienki makowych panienek. Odgadywanie kolorów stanowiło dodatkową atrakcję.
Potem, w wykopanych dołkach "chowały" panienki, przykrywając otwory szkiełkami.
Następnie zakrywały całość gałązkami. Taki mroczny sekret...
- Wiesz, bardzo się boję, że ktoś kiedyś mnie pochowa żywcem - powiedziała jedna z nich.
- Nawet nie wymawiaj tego! - przeraziła się druga.
Po jakimś czasie pierwsza poczuła się senna.
- O Boże...!
Obudził ją hałas. Ciemno, choć oko wykol, jednak wyraźnie widziała.
Banda oprychów gapiła się na nią, śmiejąc się obłąkańczo. Prowodyr - teraz go poznała - to zezowaty Benek, największy zabijaka w miasteczku.
Dwa lata temu ktoś zadźgał go w ciemnym zaułku, gdy nocą snuł się po pijaku.
- Coooo?! Gdzie ja jestem? Czy ...już nie żyję!?
Niespodzianka! Właśnie, że żyjesz - zawołał Benek szyderczo, po czym zadudnił ...w wieko trumny.
Wieko było szklane -to tłumaczyło efekty wizualne.
Z mroku wyłaniać się poczęły zarysy pomieszczenia. Najwyraźniej była to któraś z krypt grobowych, architektonicznych arcydzieł minionego wieku. Ileż zachwytów budziły w siostrach, gdy te nieśpiesznie chodziły alejkami.
Teraz zaś, o ironio, tu miała dokonać żywota.
Zrobiło jej się na przemian zimno i gorąco. Miała też wrażenie, że brak jej powietrza.
Jak długo tu leży, kto ją tu włożył i dlaczego?
Benek!? Nie, skąd, przecież on nie żyje.
Banda wciąż kłóciła się między sobą, teraz już stawiając zakłady. Jak prędko do nich dołączy, innymi słowy, stanie się trupem.
W panice chciała stłuc szkło, lecz było solidne i nie miała szans. Nie było zresztą czym - jak na ironię, nawet różaniec był plastikowy. Shiet!
Strach był tak obezwładniający, że nie była nawet w stanie płakać. Próbowała krzyczeć, jednak obudowa skutecznie tłumiła dźwięki. Była bez szans.
Na jak długo w tym pudle starczy jej powietrza? Co będzie potem. Wolała nie wyobrażać sobie.
Jeśli właśnie spełniał się jej największy koszmar, to przyznać trzeba, że przeszedł oczekiwania.
Udusić się na oczach złośliwej gromady ...duchów!
Tymczasem dało się zauważyć małe przegrupowanie, do trumny zbliżyły się dwie postacie.
Babcia Emi?! Wujek Brunon? Ten, który zmarł w niemowlęctwie?
- Tak jest, kochanie, tutaj wszyscy dorastamy.
Duchami będąc nie możemy ci fizycznie pomóc, ciał wszak nie posiadamy.
Złe duchy - wskazała Benka i spółkę - nie mają mocy, by szkodzić żywym. Za to niezmierzona jest potęga dobra. Myśl pozytywna cuda prawdziwe potrafi zdziałać.
Pochowano cię w letargu, zostałaś uznana za umarłą.
Tyleś się maku najadła, że nie było sposobu cię zbudzić.
Siostrzyczka twoja panikowała tak strasznie, że postanowiono pochować cię w szklanej trumnie.
I zamiast zakopać w ziemi, zostawić w krypcie. Aż się rozłożysz, bądź ...ożyjesz.
Lecz nikt jakoś w to nie wierzy. Siostra za dnia przez szybkę zagląda, a grabarz trzecią już noc przechodzi opodal. Jutro niedziela, zatem ma wolne. Zaś do poniedziałku - sama rozumiesz...
Teraz muszę przyśnić się twej siostrze, tylko ona ma jeszcze nadzieję.
Zachowaj spokój i nie panikuj. Żeby powietrza ci wystarczyło.
Ocknęła się z letargu, na oślep tłukąc o wieko.
Wyraźnie słyszała upiorne odliczanie. W istocie niewiele już brakowało.
Nie mając sił walczyć - zastygła w bezruchu. Nie było nadziei...
Ktoś szarpnął łańcuch przy wejściowej kracie, ktoś obracał klucz w ogromnym zamku.
Otwórzcie trumnę, otwórzcie wreszcie tę trumnę, krzyczała ze łzami siostra.
To ona! Wszak zawsze właśnie na nią w potrzebie mogła liczyć.
- We śnie przyszła do mnie babcia. Nikt nie chciał wierzyć, że żyjesz...
**********************************************************************************
A wiec glosujemy! Przypominam, wpisujemy do komentarza TYLKO NUMER wybranego opowiadania/wiersza/humoreski. Dzisiaj nie gadamy i nie gdakamy, nie tlumaczymy sie, ze trudno wybrac, ze nielatwa decyzja, NIC wiecej poza numerem utworku, ktory najbardziej przypadl Wam do gustu. Jasne? No!
ja horrory omijam szerokim łukiem, więc nie głosuję, powodzenia :)
OdpowiedzUsuńAle to są nasze, koleżeńskie horrory. Mamy się na próżno "produkować"?
UsuńNie będą Ci się po nocach śnić, słowo harcerza:).
Przeczytałam niektóre. Wiem, który bym wybrała, ale zagłosuję, jak przeczytam wszystkie:)
OdpowiedzUsuńza dużo na raz. dokończę czytanie jutro, pojutrze...
OdpowiedzUsuń9
OdpowiedzUsuń3
OdpowiedzUsuń9!
OdpowiedzUsuń5
OdpowiedzUsuń6
OdpowiedzUsuń6
OdpowiedzUsuń2
OdpowiedzUsuń5
OdpowiedzUsuń5
OdpowiedzUsuńzagłosuję jutro... nie mogę podjąć decyzji ;) :***
OdpowiedzUsuń:* a ja nie mogę.
OdpowiedzUsuńDlaczego?
UsuńMożesz, możesz. Nawet powinnaś:)).
Usuń1
OdpowiedzUsuń5
OdpowiedzUsuń7 hehehe ..lubie mocne' ja pier--le'
OdpowiedzUsuńhallo, wrzucilam wstep Twojego posta na Polskich Blogach Kobiecych... Mam nadzije, ze bedzie wiecej glosujacych :) Swietny pomysl z tymi horrorami xxx
OdpowiedzUsuńDzieki, Kasiu. Beda tez nastepne zabawy literackie, moze znajda sie chetni. :)
Usuń6
OdpowiedzUsuń2 :))
OdpowiedzUsuńjak na razie 10!
OdpowiedzUsuńNo niestety:(((Kiepsko mi idzie czytanie...
OdpowiedzUsuńNo właśnie ;) ale jestem na dobrej drodze do ukończenia i zagłosowania :)
Usuń8
OdpowiedzUsuń5
OdpowiedzUsuń1
OdpowiedzUsuń5
OdpowiedzUsuń6
OdpowiedzUsuń10
OdpowiedzUsuńNo dobra. Wybralam. 8.
OdpowiedzUsuń9
OdpowiedzUsuńWpisuje na prosbe Kjujewny, ktorej komentarze uparcie pozera, kradnie i wysyla w kosmos.
OdpowiedzUsuńNumer 6
10
OdpowiedzUsuńObudziłam się dziś z myślą, że nie zagłosowałam! Jeśli jeszcze mogę... to na 3 :)
OdpowiedzUsuńOczywiscie mozesz, ale to juz nie ma zadnego wplywu na wygrana.
UsuńJutro ogloszenie wynikow, zapraszam.
Aha, to 6.
Usuń