Nie, nie zaniedbalam, ale zapuscilam sie w rejony miasta, gdzie jeszcze nigdy nie bylam. Przypadek zrzadzil, ze mialam tam sprawe do zalatwienia, a ze w drodze powrotnej mialam zamiar wpasc na Kiessee, wzielam ze soba aparat. Nad jeziorko w efekcie w ogole nie zawitalam, za to urzadzilam sobie wedrowke po polach. Ulica, na ktorej bylam, przeksztalca sie naturalnie w polna droge, na poczatku ktorej znajduja sie stajnie i wybiegi dla koni. Wlasciciele tych pieknych zwierzat wynajmuja dla nich miejsce, oplacaja pozywienie i w wolnych chwilach odwiedzaja swoich pupili, zeby je pielegnowac i brac na przejazdzki. Niestety, stajni nie moglam sfotografowac, bo z drogi sie nie dalo, a wlazic na cudza posesje nie chcialam, a nie bylo kogo spytac. Szlam wiec, jak droga prowadzila, coraz dalej w pola, wdychajac ten typowy zapach swiezo skoszonego siana, slomy zebranej w bele i konskiego nawozu, ktorym droga bogato byla upstrzona. Mowcie sobie, co chcecie, ale ja ten zapach lubie, moze jestem zboczona? ;)
Spotykalam wielu jezdzcow, ale zdjecia robilam tylko ich zadkom, bo glupio tak pstrykac obcych ludzi. Mijalam pola kukurydzy, wreszcie ujrzalam tylna strone wiatraka, ktory stoi w poblizu wiezy obserwacyjnej w Diemarden. Wreszcie dotarlam do miejsca, z ktorego widac bylo i wieze, a po obroceniu sie, mozna bylo zobaczyc wieze Bismarcka, a kawalek dalej przekaznikowa wieze telewizyjna.
Ptakow jak na lekarstwo, jedynie wrony grasowaly po rzyskach, a amatorzy lotow korzystali ze sprzyjajacej aury.
Miasto zostawialam coraz dalej za soba i wspinalam sie coraz wyzej na pagorek, zeby miec lepszy widok. Zanim jednak dotarlam na szczyt, natknelam sie na ogrodzone pole pelne slonecznikow.
Wciaz i znowu spotykalam na swojej drodze jezdzcow, joggerow i rowerzystow. Kiedy dotarlam gdzies do polowy wzgorza, w przyblizeniu moglam zobaczyc dom, w ktorym mieszka moja Najstarsza.
Wreszcie, ciezko spocona, bo temperatura zdazyla zrobic sie dosc wysoka, dotarlam na sam szczyt, gdzie sfocilam rozciagajace sie po horyzont sciernisko i skad niedaleko bylo do wiezy w Diemarden. W dole przed oczami rozciagala mi sie panorama miasta.
I to by bylo na tyle...
Melodie do wędrówek przed siebie to mamy chyba podobne :) elaja
OdpowiedzUsuńA juz zwlaszcza w tak pieknych okolicznosciach przyrody... :)))
UsuńOoo na stałe mnie srajfon zalogował?
OdpowiedzUsuńNa to wychodzi, nie ma tego zlego... :)))
UsuńAle materiał z tego zapuszczenia się w siną dal całkiem, całkiem pokaźny! Serdeczności.
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie zapuszczanie, przy okazji odkrywam urocze zakatki miasta i jego okolic. :)))
UsuńPięknie się zapuściłaś że tak powiem :)))
OdpowiedzUsuńpozdrowienia Aniu!
Buziaczki, Iwonka! :***
UsuńAle Ci zazdraszczam takich pienknych okoliczności przyrody :)))
OdpowiedzUsuńDobrze, że je masz, zawsze możesz wybrać się na wędrowkę, odpocząć poprzez zmęczenie się i porobić mnóstwo fotek :)
Tak mi sie spodobalo, ze znow wczoraj zapuscilam sie gdzie indziej. Teraz przy sprzyjajacych okolicznosciach bede sie zapuszczac czesciej. Nawet nie przypuszczalam, ze wszedzie tu dokola takie fajne zakamarki. :)))
UsuńKonie są cudne... ale ja sie ich boje... przeraża mnie ich ogrom... kilka dni temu byłam w stadninie koni i udało mi sie wejść odwiedzić te zwierzęta, są po prostu przecudne... Gdy Pani czesała konia klacz miała ochotę bardziej mnie poznać i podeszła bliżej (box był otwarty) zesztywniałam.... zapytałam jak sie głaszcze to zwierze... i chyba tym samym zmniejszyłam swój lęk....
OdpowiedzUsuńDo kunia trzeba z respektem, bo niektore moga zrobic krzywde, ale na ogol to lagodne zwierzeta i maja takie aksamitne pyszczki. :)))
UsuńTe konie które odwiedziłam służą w hipoterapii, jednak u mnie nie zmniejszyło to lęku w momencie gdy klacz wyszła z boxu. Następnym razem gdy przechodziłam tamtędy biegały po wybiegu i przypuszczam że ta klacz chyba mnie poznała bo podeszła do mnie... to było bardzo miłe... szkoda że nei mogłam pogłaskać bo ogrodzenie pod napięciem
UsuńKonie do hipoterapii z natury musza byc lagodne, w koncu wspolpracuja z chorymi, czasem psychicznie, ludzmi. Sa specjalnie wyselekcjonowane.
UsuńTeż się lubię tak zapuszczać, tylko aparatu ze sobą nie taszczę :-)
OdpowiedzUsuńI to jest blad, wiel-blad! :)))
UsuńPięknie się puściłaś ;)
OdpowiedzUsuńZA-puscilam, a ZA robi roznice. :)))
UsuńTakie zapuszczenie się to dla Ciebie piękne widoki i spacer, a dla nas okazja zobaczenia miejsc w których mieszkasz.Mam nadzieje, że masz się już całkiem dobrze po operacji. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPrawie ze i o malo co jest dobrze, rana dlugo mi sie paprala i nie chciala goic. Pewnie przez te nieludzkie upaly, ale juz prawie jestem fit. Jeszcze tydzien i bede mogla zaczac zyc calkiem normalnie. :)))
Usuńale dałaś czadu :) piękna wyprawa i bardzo długa. te słoneczniki stoją na granicy lata i jesieni i chciałabym żeby tak wytrwały nawet do listopada :)
OdpowiedzUsuńSloneczniki sa fascynujacymi roslinami, ich piekno jest nieporownywalne. Szkoda tylko, ze nie sa zwiastunnami wiosny, lubilabym je jeszcze bardziej. :)))
Usuńja też :)))
UsuńPiateczka, Polly! :)
UsuńA ja się zapußciłam w znaczeniu podstawowym:(
OdpowiedzUsuńNo co Ty, nie wierze! Po prostu niemozliwe! :)))
UsuńDobrze że nie wstompiłam. Byś się stała wierząca po tym spotkaniu:ppp
UsuńQrna, Rybenka, kawa wystygnela, ja wciaz przed drzwi wybiegalam i wygladalam, a Ty sobie przejechalas mimo. Foch! :)))
UsuńNie kcisusm ciem zapuszczeniem sfoim strachac :p
UsuńJa jezdem odwarzna i siem nie bojam! :ppp
UsuńAkurat!
UsuńZałożyłabym swój moherowy beret i uciekłabys od raz :pp
A ja czapkie bejsbolufkie, z daszkiem do tylu. I wzielabym na klate kazden beret, nawet moherowy. :)
UsuńNiezła wycieczka. Lepiej się zapuścić niż puścić:) brakuje mi tu jeszcze jednego uczestnika wędrówek. Pewnie była niepocieszona, kiedy zostawiała w domu.
OdpowiedzUsuńNie moglam jej wziac ze soba, bo najpierw mialam sprawe do zalatwienia, a nie zostawilabym dziecka w aucie. Poza tym Zabcia jest jeszcze troche chora i slaba, a tego dnia byl spory upal. :)))
UsuńCiebie puscic w plener to to samo co nas rozpuscic tymi slonecznikami. Rozpusta na calego. :DDD
OdpowiedzUsuńNo co ja zrobie, kiedy natura dziala na mnie jak dopalacz jakis. Zaraz mnie lapy swedza, zeby pstrykac. :)))
UsuńMyślałam, że zarosłaś na łydkach czy, co?
OdpowiedzUsuńJa sie trochę zapuściłam pazureirowo...
Tak to ja sie w zyciu nie zapuszcze (mam nadzieje) :)))
UsuńA już myślałam, że zapuściłaś brodę i tłuste włosy z odrostami.
OdpowiedzUsuńKcialabys... Po moim trupie! :)))
UsuńMiałam popsuty laptop,a w telefonie nie mam internetu.Spacer super widoki też.Ale chyba bez Kiry bo nie ma jej na zdjęciach.Ciekawe jak się psiutek czuje.U nas kukurydza cała wyschła na wiór.
OdpowiedzUsuńSlabowite toto jeszcze i nie nadaje sie na dlugie spcery, a poza tym tego dnia musialam cos zalatwic przed spacerem, wiec jej ze soba nie bralam.
UsuńNaszej kukurydzy pomogly okolicznosciowe deszcze, wiec jak widac jakos sie trzyma, zieloniutka i pelna kolb. :)