sobota, 15 października 2016

Czy warto...

... tkwic w zwiazku tylko po to, aby dzieci mialy pelna rodzine?
I nie mam tutaj na mysli zwiazkow toksycznych z nalogami, zdradami i przemoca domowa, bo w takim przypadku narazanie dzieci na psychiczne szkody byloby barbarzynstwem. Inna rzecz, ze w polskiej rzeczywistosci nie jest latwo ot tak po prostu wyprowadzic sie z dziecmi z domu czy tez uzyskac nakaz eksmisji dla oprawcy, wiec najczesciej tkwi sie pod jednym dachem i czeka na cud.
Jak jednak postapic, kiedy malzenstwo przechodzi kryzys, nie ma juz wspolnej drogi, wspolnych interesow, wspolnego seksu, a pozostala jedynie irytacja i milczenie, choc obydwoje jako rodzice sprawdzaja sie wzorowo. Jedyne, co ich jeszcze laczy to wlasnie dzieci. Czy dla ich dobra ciagnac dalej te farse zwana malzenstwem, czy rozejsc sie, nierzadko zalozyc nowa rodzine i w miare zgodnie dzielic obowiazki rodzicielskie?
Co bedzie dla dziecka/dzieci lepszym rozwiazaniem? Nie mozna liczyc na to, ze dziecko pozwoli sie oszukac, maluchy sa wbrew pozorom doskonalymi obserwatorami i nawet jesli nie umieja jeszcze zwerbalizowac i zapytac, na pewno czuja, ze rodzice nie sa juz tacy sami jak przedtem. Brak tych drobnych czulosci, wzajemnych pocalunkow, wspolnych zartow. Nastala jakas sztywnosc, zimna uprzejmosc i wymuszona poprawnosc, a zle emocje unosza sie wokol. Wszystko dla dobra dziecka - nazywa sie. Decyzje odkladane sa z dnia na dzien, dopoki dziecko nie skonczy podstawowki, nie zda matury, nie obroni pracy magisterskiej. Jednak taka sytuacja nie pozostaje bez wplywu, zarowno na psychike dziecka, jak i obojga rodzicow, bo ilez mozna tlumic emocje, udawac, ze jest dobrze i zyc w podswiadomym chocby stresie.
A wiec rozstanie? Ale jak ono wplynie na dalszy rozwoj pociechy i czy zycie w niepelnej rodzinie nie zaszkodzi mu bardziej? Z drugiej strony, czy nie za latwe stalo sie rozwiazanie malzenstwa? Teraz byle jaki powod, foch i rozwod, a przeciez powinno sie najpierw szukac innych rozwiazan. Ludzie nie biora juz tak powaznie przysiegi malzenskiej, czy to przed oltarzem zlozonej, czy przed urzednikiem, jak jeszcze kilkadziesiat lat temu. A rozstanie kochanych przez dziecko rodzicow zawsze musi sie odbic na jego psychice.
Wiec jednak kontynuowac zwiazek? Pokazac dziecku te wzorce trwalosci i stabilnosci?
Chyba zadne z rozwiazan nie jest do konca dobre i optymalne, kazde ma plusy i minusy, kazde bedzie mialo wplyw na dalszy rozwoj dziecka. Wazne jest w tym wszystkim zapewnienie mu poczucia milosci i bezpieczenstwa, bez wzgledu na rozwoj sytuacji. I nigdy, przenigdy nie wolno powiedziec zlego slowa na drugiego rodzica czy probowac ugrac jego uczucia dla siebie.





80 komentarzy:

  1. Melduję się, ale nic mądrego nie potrafię napisać, z wiadomych powodów - nie mam dzieci. Sama wychowałam się w pełnej rodzinie. Nie będę zabierała głosu.
    Dobranoc, Bezowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie idę jeszcze spać.
      Jedno wiem, nie mogłabym mieszkać z facetem, którego kiedyś kochałam, a dziś jest mi zupełnie obcy, nie zdzierżyłabym. Myślę, że nie poświęciła bym się dla dziecka.
      Bezowa

      Usuń
    2. A ja nie wiem, naprawde nie wiem. Nie chcialabym musiec dokonywac takich wyborow.

      Usuń
  2. Zycie ma sie jedno, wiec na moje rozumowanie powinno sie rozejsc, poswiecanie sie dla dzieci jest niezdrowe, to nie pracuje dobrze, najwazniejsze zeby zrobic absolutnie wszystko zeby dziecko nie czulo sie winne, podobno dzieci mysla ze to one sa winne. Ogolnie kazda sytuacja jest inna, moze i nie ma szczesliwych rozwodow a moze sa. Mysle ze kobiety czesto sie boja co bedzie potem i tkwia w nieudanym zwiazku. Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kazde najszczesliwsze malzenstwo w koncu dopadaja i zjadaja problemy codziennosci i wazne jest, zeby rozwiazywac je wspolnie i od razu, a nie wszyscy to potrafia. W Polsce tkwienie w nieszczesliwym zwiazku spowodowane jest w najwiekszym stopniu brakiem mozliwosci wyprowadzki. Moze dlatego tam nie ma az tylu rozwodow?
      Zaden rozwod nie jest "szczesliwy", to stres na poziomie smierci wspolmalzonka, ale wazne, zeby po wszystki umiec sie dogadac.

      Usuń
  3. Powiem więcej - nie ma szczęśliwych rozwodów,ani szczęśliwych małżeństw:)
    Małżenstwo powinno być kontraktem na 10,15 lat z klauzulą dającą możliwość przedłużenia.Ciekawe,ilu byłoby chętnych,by ciągnąć to dalej..:)
    Anja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz co, Anja, zabilas mi klina i zmusilas do refleksji. Cos w tym jest.

      Usuń
    2. mój brat zawsze to powtarza, a jest ze swoją żona 35 lat i nie mógłby bez niej zyć:)

      Usuń
    3. Nie wierze, ze przez te 35 lat nie mieli nawet najmniejszego malzenskiego kryzysu. Z pewnoscia jednak umieli zazegnac najgorsze, umieli sie dogadac i dojsc do kompromisow.

      Usuń
    4. oczywiście , że mieli!
      I to jakie!!
      Moja bratowa ze 3 razy prawie sie wyprowadzała ( a ja ją bym poparła!!)

      Ale dokłądnie jak piszesz, umieli się dogadać i chcieli!

      Usuń
    5. Ja raz zlozylam juz pozew, tak mialam dosyc. Podzialalo jak zimny prysznic, wiec dalam szanse i wycofalam. Nigdy tego nie pozalowalam.

      Usuń
    6. ja raz zagroziłam rozwodem
      tez bardzo podziałało, bo to nie był żart
      wtedy człowiek chyba tzreźwiej, myśląc, czy naprawdę tego chce?
      czy naprawdę kocha?

      Usuń
    7. Moje grozby nie odnosily szczegolnego efektu i dopiero kiedy mial pozew w reku, otrzezwial. Lepiej pozno niz wcale, co nie? ;)

      Usuń
    8. Jak ju wyzej napisalam, nigdy pozniej nie zalowalam wycofania pozwu.

      Usuń
    9. myślałam, że nie żałowałaś, że go złozyłaś;)

      Usuń
  4. Chyba rowniez kryzys uczuc, malzenski, wartosci itd, itp jest wkalkulowany w 'krzywa zycia' kazdego czlowieka. Sztuka polega na podejsciu do problemu, wzorcow zachowania (zwykle powiela sie to co samemu sie zaznalo wczesniej; dziecko rozwodnikow czesciej sie samo rozwodzi itp analogie), podstaw finansowych, srodowiska... wlasnej dojrzalosci, wlasnej zaradnosci, wlasnej umiejetnosci przetrwania sytuacji kryzysowych, wlasnej hierarchi wartosci... bardzo wiele innych spraw. Najgorsze jest to, ze w sumie najwiecej traci dziecko, gdy rodzice nie potrafia sie uporac z wlasnymi kryzysami. A co sie moze dziac, gdy jeden z czlonkow rodziny zachoruje? Czy nalezy z nim tez wziasc rozwod bo trudno z nim zyc tylko tak jak w raju? Co zrobic, gdy dziecko nagle poczuje, ze rodzice sa biedni, glupi, maja niebieskie oczy i blond czupryny ale sie kochaja i kochaja to dziecko? Czy moze z nimi sie rozwiesc i szukac innych rodzicow?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cos jest na rzeczy. Dzieci cierpiace z powodu np. alkoholizmu rodzicow, czesto same popadaja w nalog, choc wlasnie nie powinny, bo najlepiej znaja zwiazane z tym niewygody, oglednie mowiac. Dzieci rozwodnikow czesto same nie umieja utrzymac wlasnych zwiazkow, choc znow wiedza dobrze, czym to pachnie. Wzorce z domu rodzinnego powielaja we wlasnych rodzinach. Dlatego wlasnie tak wazne jest pokojowe rozwiazywanie problemow.
      A czesto tak jest, ze jedno z rozwiedzionych rodzicow, najczesciej ojciec, zachowuje sie, jakby rozwiodl sie rowniez z dziecmi.

      Usuń
    2. Na szczescie nie zawsze :). Chyba to tez zalezy od tego, jak sie pózniej ukladaja relacje miedzy rozwiedzionym i nowymi partnerami, nowymi dziecmi itp. (Leciwa)

      Usuń
    3. No przecie napisalam czesto, wiec na szczescie nie zawsze. :))

      Usuń
    4. Nie zawsze ale wlasnie czesto. Czesciej niz nie zawsze. :)

      Usuń
  5. Znalismy takich ludzi - milei corki - blizniaczki i pare lat pozniej dodatkowa coreczke, ktora byla bardzo zywa , nadpobudliwa i nie spala. Mniej wiecej po dwoch latach wszyscy byli nadpobudliwi, nie spali, skakali sobie do oczu. a potem jednego dnia pani dala noge. ze sporo mlodszym gostkiem z nastepnej wsi. Najpierw szok. a po ok. pol roku przeszla nadpobudliwosc, nerwy i niespanie. dziewczynki widywaly sie z mama bardzo czesto bo daleko nie uciekla, z tatusiem unikali spotkan, ale dzieci mialy dwoje spokojnych rodzicow, usmiechnietych i pozytywnych. czyli czasem wlasnie dla dzieci lepiej nie byc razem, bo dzieci wola widziec rodzicow usmiechnietych a nie ponuro i bykiem na siebie patrzacych. a jesli chodzi o samych doroslych w takich sytuacjach, to zdaje sie poswiecaja sie czy chca czy nie chca... a jak sie o tym mysli to zalezy od czlowieka, co nie? Moja Mama od kiedy pamietam mowila, ze zabralaby nas, dzieci , i poszla nawet pod most, ale dzieciom pod mostem nie wypada mieszkac... zostala, raczej nieszczesliwa w malzenstwie (a kiedys podobno bylo dobrze...) i chyba zyli w jednym domu z przyzwyczajenia, bo jak Tato umarl, Mama byla w fatalnym stanie samotnosci. dziwne to zycie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jets wlasnie ten dylemat: trwac w zwiazku i przekazywac napiecie, chocby niewidoczne, wlasnym dzieciom, czy rozejsc sie i narazac dzieci na cos w rodzaju choroby polsierocej? Bo jednak, chocby najbardziej pokojowy rozwod i pozorne szczescie po nim, tez pozostawiaja jakis zly slad w psychice.
      A strata, chocby nie wiem jakiego denerwujacego wspolmalzonka, zawsze jakos tam boli.

      Usuń
    2. Mój ojciec też nie był wzorem męża i moja mama w małżeństwie, gdy on żył nie czuła się dobrze. Teraz 6 lat po jego śmierci, wyparła wszystko to co było złe.
      Życie jest paradoksalne, a dobro i zło jest wieloznaczne i może być wymienne. To co wydawało się nam złe, po jakimś czasie może okazać się dobrem. W dużej mierze zależy to także od nas.
      Przykładem, moja choroba nowotworowa.

      Usuń
    3. Masz duzo racji, a najlepszym przykladem sa moje relacje z ojcem, ktore swego czasu nie byly najlepsze. Teraz jednak pamietam wylacznie te dobre, jakby tamte w ogole nigdy sie nie wydarzyly.
      Moj dziadek tez nie byl wzorcem dobrego meza, a jednak babci nigdy nie przyszloby do glowy skladac o rozwod, bo kiedys inaczej traktowalo sie przysiege malzenska, znacznie bardziej powaznie.

      Usuń
  6. Ns pewno nie warto tkwic w związku tylko po to by dzieci miały pełną rodzinę. Bo co to znaczy pełną? Pełna rodzina to wg mnie taka, gdzie dzieci czują sie bezpiecznie, gdzie są kochane i nie sa świadkami ciągłych kłótni rodziców, obserwatorami narastającej miedzy nimi obojętności wrogosci czy wręcz nienawisci. Trzeba je przed tym ustrzec.O ile sie da.
    Aniu!Ściskam mocno!*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedzmy, ze klotni nie ma, jest tylko poprawnie i obojetnie, a stosunek do dzieci jest nadal bardzo cieply. Nie ma tylko wzajemnej miedzy rodzicami milosci.
      Wszystko to rodzi nielatwe rozterki, co dalej z tym fantem robic? No bo latwiej jest zadecydowac, kiedy sa klotnie czy przemoc.
      Buziam :*

      Usuń
  7. To są tak indywidualne sprawy, ze trudno mi coś madrego napisać:( Najlepiej w takich sytuacjach, aby nikt nie cierpiał, ale tak sie nie da... Zawsze ktos bedzie pokrzywdzony. Czasem wybory przypominaja tragedie grecką, co zrobisz, to i tak bedzie zle! Nie mowie o ewidentnych tragediach rodzin, ze powinno sie zdecydowac i jednym cieciem odciąć od wszystkiego, ale... Np. moja mama powiedziala, ze nigdy nie zostawi ojca, chociaz ciezko bylo, i jej, i nam:( Nie rozumialysmy tego, przeciez ona mnialaby spokoj psychiczny, a i my z siostrami na tym wyszlybysmy lepiej, no ale... A potem psychika na tym cierpi, czasem do konca zycia msci sie na nas tamten traumatyczny okres:(
    Koniec tych niefajnych wynurzen w weekendowy czas! Aniu, postuluje, zeby w soboty byly posty weselsze, co by nam lzej bylo na sercu i duszy:))) - Iza I.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weselszy przygotowalam na poniedzialek, zeby lepiej zaczac tydzien, bo weekend sam w sobie jest pozytywny. U nas jeszcze dodatkowo slonca swieci po ponad tygodniu chmurzasto-mzawkowego. ;)
      Madrze zauwazylas, ze w przypadku nieporozumien w rodzinie, zawsze ktos musi byc pokrzywdzony, ale poniewaz to sprawa doroslych, to niechby tylko oni cierpieli za wlasne winy i ponosili konsekwencje nietrafnych wyborow. Niestety, cierpia na ogol tylko dzieci, bo najmniej z tego rozumieja i same obarczaja sie wina za rozlam w rodzinie.

      Usuń
  8. Zawsze mnie wkurzało "dla dobra dzieci". Przecież tak trudno powiedzieć nie chce mi się, a jeszcze trudniej boje się. Gdy jednak ludzie się odważają to okazuje się że to strachy, które urosły w głowie do niewyobrażalnych rozmiarów. Zdarza się wtedy wszystkie problemy rozwiązać a dzieci są spokojne i same z siebie pomagają. A jeszcze najtrudniej gdy zaczyna być źle, gdy wiadomo że miłość się skończyła a zostały obowiązki małżeńskie, najtrudniej odejść, zanim kupa niechcianych dzieci się pojawi. Bo dzieci wiedzą, nie przeczuwają ale wiedzą, że są niechciane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieci to w gruncie rzeczy bardzo dobrzy psycholodzy, wprawdzie nie umieja powiedziec, ale czuja znakomicie, ze cos sie dzieje miedzy rodzicami i nierzadko samych siebie obarczyja wina. Kiedy jeszcze rodzice uzywaja ich jako karty przetargowej, kiedy usiluja szczuc dziecko przeciw wspolmalzonkowi, jest to ogromny balast dla niedojrzalej psychiki.

      Usuń
  9. trudny temat
    swoje małżeństwo uważam za bardzo szcęśliwe, ale mieliśmy kryzysy i byl moment, że gdyby nie doszlo do pewnych zmian, nie dalabm rady go dalej kontynuować
    ale wiem, ze dzieci bylyby tym zdewastowane, bo kiedys rozmawialismy o tym
    i wiem, ze nigdy nie ograniczylabym im kontaktow z ojcem, jest najlepszym tata na świecie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty bys nie ograniczyla, ale niestety wiekszosc matek msci sie na wspolmalzonkach uzywajac do tej zemsty dzieci. I chyba nie ma malzenstwa, ktore nie przechodziloby kryzysow. Wazne jest, zeby byc gotowym na kompromisy, rowno brac i dawac, a kiedy doszloby do najgorszego, nigdy nie uzywac dzieci jako broni, nie ma nic gorszego.

      Usuń
    2. nie ma, zgadzam się
      i masz rację, nasi znajomi się rozwodzili, dwójka dzieci, facet był świetnym zaangażowanym ojcem, ale matka na początku grała dziećmi, niestety. na szczęście się ogarnęła i dzieci mialy fantastyczny kontakt z ojcem,

      Usuń
    3. Lepiej pozno niz wcale. Ja nawet troche rozumiem frustracje matek z przychowkiem pozostawionych dla mlodszej i ich chec zemsty na wiarolomnym mezu. Rozumiem, ale nie akceptuje, dorosli musza sie ogarnac w pore.

      Usuń
    4. no ja tez rozumiem, ale rzadko to jest sytuacja czarno-biala
      część kobiet urodzi dwoje dzieci, zapuści się, faceta odstawi do drugiego pokoju, i tylko wymaga, zrzędząc przy okazji ( znam takie przpadki, smutne)
      a potem szok, że poszedł do innej, któa utuli, seks da i jeszcze dobrze wygląda

      Usuń
    5. Kiedys nawet popelnilam post na ten temat, ze kobiety nierzadko same wpychaja mezow w ramiona kochanek, a potem dziwia sie i pomstuja na niewiernego. :)

      Usuń
    6. alez boże broń!
      ale czasem coś się narzuci :p

      Usuń
  10. To są bardzo trudne dylematy!
    Własnych doświadczeń w tym względzie nie mam.
    Całkowicie zgadzam się z Twoim zdaniem: "I nigdy, przenigdy nie wolno powiedziec zlego slowa na drugiego rodzica czy probowac ugrac jego uczucia dla siebie".
    Tylko, że to bardzo trudno zapanować nad emocjami. Po za tym nieraz nie trzeba mówić wprost. Córka mojej koleżanki była bardzo podobna do ojca. Po ich rozstaniu, rodzina rozmawiając niezobowiązująco, mówiła: ona jest podobna do tatusia. Całkiem sobie osobno, w różnych sytuacjach, wygłaszane były negatywne opinie o byłym mężu koleżanki, facet nie był wzorem ojca, ani męża. Mała wtedy dziewczynka powiązała sobie swoje podobieństwo do ojca z tym co o nim mówią. Co pociągnęło za sobą bardzo dużo problemów.
    Nie osądzam tego, ale podkreślam, że to bardzo trudne, ponieważ życie w ogóle nie jest łatwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niewiele jest osob, glownie matek, ale i ojcow nie brakuje, ktore sa gotowe ukryc niechec lub nienawisc do wspolmalzonka na tyle, zeby dzieci tych zlych emocji nie poznaly. Bo emocja w ogole ciezko jest ukryc. Na tym wlasnie polegalaby madrosc rozwiedzionych osob. Czesto jednak oczernia sie w oczach dzieci tego, kto odszedl, utrudnia sie widzenia, szykanuje. Po co to wszystko, komu to sluzy, za wyjatkiem moze wlasnej zlosliwej satysfakcji?

      Usuń
  11. Co do mnie, nie mam najmniejszych wątpliwości. Trwanie w beznadziejnym związku małżeńskim, utrzymywanie rodziny na siłę, nie jest żadnym dobrem dzieci!
    Przerobiłam to na sobie, na Tobołkowej, przerabiam na Kulce (która jest po rozwodzie, ale nie może się pozbyć drania z domu).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na sile moze niekoniecznie, czesto, jak u Kulki, rozstrzygaja warunki i okolicznosci. Toksyczne zwiazki trzeba szybko konczyc, bo kontynuacja prowadzi prosta droga do wariatkowa, i to nie tylko malzonkow, ale i dzieci.

      Usuń
    2. A z drugiej strony znajdz w Polsce mieszkanie, zeby wyprowadzic sie z toksycznego zwiazku, a potem je oplacaj. Trudne.

      Usuń
  12. Oj, mogłabym na ten temat książkę napisać i to tylko na podstawie własnego życia... Moja mama była nieszczęśliwa właśnie ze względu na to, że się nie rozwiodła. Kiedy już jako starsza nastolatka zapytałam ją, dlaczego (bo ja byłam zdecydowanie za rozwodem), to powiedziała: " I dokąd bym poszła?" A potem jeszcze dodała, że moja siostra stwierdziła, że jak rodzice się rozwiodą, to ona się zabije. Hmmm... Sądzę, że to jednak było raczej takie gadanie z powodu przerażenia faktem, że nagle coś się wali. Kiedy później z nią rozmawiałam (już po śmierci mamy), nawet nie pamiętała, że coś takiego powiedziała. Paradoksalnie, ojciec nie lubił jej (kochał oczywiście, ale nie lubił), bo była pyskata, a najbardziej zaczęło to wyłazić, kiedy byłyśmy starsze; jej uchodziło dużo mniej niż mi. Siostra przejrzała na oczy, kiedy założyła własną rodzinę, a po śmierci mamy byli z ojcem w stałym konflikcie. Zresztą ona rozwiodła się z pierwszym mężem i to w kilka zaledwie lat po ślubie, nie bez powodu, niestety.
    Nie jestem za rozwodami z byle powodu jak to dziś w zwyczaju. Nie po to ludzie się pobierają, żeby przy pierwszych trudnościach zwijać manatki. Przysięganie przed ołtarzem, jak wszyscy doskonale wiedzą, nie jest żadną gwarancją. Rodzina mojego męża, szczególnie starsze pokolenie, strasznie ubolewała, że nie wzięliśmy ślubu kościelnego. Ja wtedy powiedziałam, że jeśli wierzą w boga, to wiedzą, że on jest wszędzie, więc moje przyrzeczenie tak czy siak słyszy. Oczywiście zarzekałam się od razu, że jak będzie coś nie tak (naturalnie chodziło mi o poważne sprawy, a nie o głupoty), to natychmiast się rozwiodę. I co? Męża, wciąż tego samego mam do dziś i uważam, że był wygraną na loterii:):):)
    Znam rozwody, które odbyły się kulturalnie, a byli partnerzy są dziś w przyjaznych stosunkach, i takie, które były gehenną. Nikomu nie życzę.
    Moim zdaniem, większość tych dzisiejszych szybkich rozwodów wynika z konsumpcjonizmu, który zawłaszcza wszystkie sfery życia - wszystko, łącznie z partnerem życiowym, musi być coraz lepsze, coraz ładniejsze, i ciągle nowsze. I ze sposobu wychowania - spełnianie każdej zachcianki dziecka, wychowanie bezstresowe, brak jakichkolwiek autorytetów. Potem ktoś taki stawia na pierwszym miejscu samego siebie a resztę ma... gdzieś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niemala role odgrywa tez szeroko pojete uswiadomienie seksualne, ogolna dostepnosc pornografii i wygorowane oczekiwania w kwestii wlasnego zycia seksualnego. Kiedys panny nie miewaly doswiadczen przed slubem, z nikim nie rozmawialy na te tematy i jesli mialy nieudane zycie seksualne, nawet o tym nie wiedzialy i myslaly, ze tak ma byc.

      Usuń
  13. Ale to nie tylko tzw.dobro dzieci jest powodem "małżeńskiego szczęścia".
    Niepracująca żona wiele zniesie,byle nie zostać bez żywiciela..jaki by nie był.
    Często ludzi trzyma wspólny majątek - piękny dom,czasem wspólna firma.Po podziale już nie będzie to samo;) Znam bardzo drastyczny przypadek w bardzo majętnej rodzinie - ona popełniła samobójstwo,choć na zewnątrz wszystko wyglądało bardzo ok - kasa,podróże,udane dzieci.Jednym słowem - życie to nie bajka..:)
    Anja
    A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczegolnie w Polsce wiele kobiet jest "skazanych" nie tylko na wspolne mieszkanie z rozwiedzionym partnerem, ale na niemoznosc usamodzielnienia sie po rozwodzie, zdobycia osobnego mieszkania, wyegzekwowania alimentow, znalezienia pracy. Dlatego dramaty trwaja w nieskonczonosc, a na zewnatrz opowiada sie o dobru dzieci.

      Usuń
  14. Moi rodzice rozeszli się gdy miałam 2 lata.Od 4 roku życia wychowywałam się u swoich dziadków, którzy zastępowali mi rodziców.A ja przez całe lata miałam żal do rodziców, że przez nich nie miałam takiego domu jak inne dzieci, czyli mamy i taty na wy6ciągnięcie ręki.Za mąż wyszłam bardzo młodo i choć nie zawsze było różowo i romantycznie, obchodziliśmy już nasze złote gody. Małżeństwo wcale nie jest łatwą sprawą i naprawdę rzadko zdarza się, że oboje (od A do Z) do siebie pasują i się ze sobą zgadzają. Małżeństwo to sztuka kompromisu i....dyplomacji.
    To związek, który wymaga rozmawiania ze sobą w taki sposób, by druga strona nie poczuła się dotknięta lub zlekceważona.Trzeba jasno werbalizować swoje potrzeby i jednocześnie być otwartym na potrzeby partnera.Tu nie ma miejsca na to, by druga strona domyślała się czego my od niej oczekujemy.
    Związki, w których oboje jasno werbalizują swoje oczekiwania wobec partnera i razem je potem analizują, są bardziej trwałe.
    To pewnie śmieszne, ale u nas nigdy nie było cichych dni, choć nieraz mieliśmy i nadal miewamy zupełnie odmienne zadania na ten sam temat.
    W dniu ślubu byłam przekonana, że "wyszłam za mąż,zaraz wracam".
    No i patrz co się porobiło;)))
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama bym tego lepiej nie ujela. Jednak obecne pokolenia sa niecierpliwe, chca miec wszystko od razu, tu i teraz. I nie chodzi wylacznie o dobra materialne, bo te od biedy mozna kupic na kredyt. Milosci, zrozumienia, kompromisu nie mozna kupic za zadne pieniadze, to trzeba przez lata wypracowac, czesto niemalym kosztem. Brak gotowosci do kompromisow, nieprzejednanie i egoizm to prosta droga do rozstania.

      Usuń
    2. A ja mam wrażenie, że obecne pokolenie jest po prostu nie wychowane. W pewnym momencie zwyczajnie zaprzestano wychowywać dzieci, przestano z nimi bywać. Rolę wychowawcy dziecka miało wg matek przejąć przedszkole a potem szkoła. Rola rodziców sprowadziła się głównie do zaspokajania potrzeb materialnych swoich i dzieci oraz do nagle tak bardzo modnej samorealizacji kobiet w myśl hasła "jestem tego warta". I ten sposób myślenia przejęły dzieci.
      Moja się na szczęście urodziła wtedy, gdy to hasło nie było tak popularne.

      Usuń
    3. Mysmy jeszcze chcieli BYC, a dzieciaki chca juz tylko MIEC. I o ile czasem sie to udaje w przypadku rzeczy materialnych, tak w przypadku uczuc trzeba dac tez cos z siebie.

      Usuń
  15. ciężko wyczuć, co warto, dla każdego inny scenariusz się sprawdza ...
    my rozwiedliśmy się po 22 latach małżeństwa i do końca pozostaliśmy przyjaciółmi! ograniczyliśmy dzieciom negatywne odczucia z tym związane do minimum, byli już dorośli i wciąż mieli kochających rodziców, żyjących ze sobą w zgodzie i przyjaźni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak wlasnie powinno to przebiegac, jezeli rozwod jest nieunikniony. W koncu nie rozwodzisz sie z dziecmi, a z mezem. Nie dzieci sa powodem, a Wasze niedogadanie, wiec one najmniej powinny odczuwac skutki rozstania rodzicow. Niestety najczesciej bywa na odwrot.

      Usuń
  16. Nic na siłę.Rozwód to nie koniec świata, a często bywa przepustką do lepszego życia, szansą od losu ,aby rozpocząć wszystko od nowa.Fakt - wymaga to trochę odwagi,ale na pewno nie warto tkwić w bylejakim związku ,poświęcać swoje życie dla bliżej niesprecyzowanej idei( co powiedzą ludzie?),czy "dobra" dzieci.
    Wprawdzie PiS najchętniej widziałby kobiety wyłącznie "domowe",rodzące i wychowujące dzieci,ale ja uważam,że bardzo ważna w życiu kobiety jest niezależność - finansowa,zawodowa,mentalna.W przeciwnym razie, zawsze kiedyś wyjdzie frustracja,niezadowolenie,kompleksy.Dobry,wspierajacy się wzjaemnie związek wszystko przetrwa, nawet stanowiska dyrektorskie żony..choć mój nie przetrwał:))Temat - rzeka,a decyzje często bardzo trudne.
    Pozdrawiam wszystkich

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moj przetrwal jakos 35 lat i nie zanosi sie na zmiany. Dotarlismy sie w tym czasie, spokornielismy i zlagodnielismy. Roznie to wczesniej bywalo, jak w kazdym malzenstwie, ja nie naleze do najslodszych istot na ziemi, wiem czego chce i nie pozwole sie wcisnac pod kapec facetowi. Na szczescie moj slubny ma anielska cierpliwosc. ;)

      Usuń
  17. Zdecydowanie lepiej rozstac sie i mówie to jako dziecie rozwiedzionych rodziców. Przynajmniej w sytuacji, kiedy rozwiedzeni maja dosc klasy, aby nie szkalowac drugiej ex-polowy. W moim wypadku nawet bardzo mi to odpowiadalo, bo jak ojciec sie pojawial, to zawsze moglam liczyc na cos extra, czego by nie bylo w "normalnej" sytuacji :P (Leciwa)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, Ty przekupna kobito! A z drugiej strony szczesciaro. Moi tam zyli w zgodzie i nie mialam zadnych profitow. :)))

      Usuń
    2. Ha, ha, doprawdy warto bylo :D. Jak juz bylam nieco podrosnieta, czasami nawet mnie bawilo, jak widzialam ojca e ojczyma popijajacych razem herbatke. Niestety, nastepna zona ojca juz nie miala tej klasy, wiec ja po prostu olewalam. A ostatnia byla bardzo fajna i kilka razy u niej goscilam z przyjemnoscia (niemka zreszta). (Leciwa)

      Usuń
    3. I zeby nie bylo, ze tylko mi w glowie korzysci, sama mam bardzo dobre relacje z exami mojego :). (Leciwa)

      Usuń
    4. Ooo, to tatus mial bujne zycie osobiste! :)))

      Usuń
    5. Ojacie! To ile ten Twoj ma exow? :)))

      Usuń
    6. Hmmmm, nieco to trudno uzgodnic, bo zona "oficjalna" jestem pierwsza, ale jak byl mlody to zmajstrowal dwójke dzieci dwóm innym i z jedna z nich zyl iles tam czasu - tzw. bledy mlodosci i braku uswiadomienia na czas, oraz "na zlosc mojej babci..." :D. (Leciwa)

      Usuń
    7. Nie no, liczy sie tylko malzenstwo, wiec mozesz byc spokojna jako pierwsza, jedyna i (jak dotad) ostatnia. :)))

      Usuń
  18. Zaliczyl (oficjalnie) tylko 4 zony :D (Leciwa)

    OdpowiedzUsuń
  19. Też znam jednego i nie był to mój, którego pozew skutecznie otrzezwił.
    Z mojego osobistego doświadczenia mówię, że związek "dla dobra dzieci" nie ma szans, jest fikcją i wymówką, żeby niczego nie zmieniać. NIe, nie i nie. To oznacza dla dzieci zycie w ciągłym napięciu - rozwiodą się, czy nie i kiedy? W przyszłym tygodniu, czy za pół roku? Masakra i makabra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami trzeba brutalnego elektrowstrzasu, bo zadne prosby i grozny nie odnosza skutku. Kiedy delikwent widzi, ze skonczyly sie zarty, a zaczely schody i moze stracic wszystko, budzi sie z letargu.

      Usuń
  20. Ja tkwilam ze wzgledu na dzieci. Z perspektywy czasu widze ze zle zrobilismy. Jestem przekonana ze moje dzieci mialyby spokojniejszy okres dorastania gdybym nie byla z ich ojcem. Bo nerwy rodzicow przenosily sie na dzieci, a pomimo ze staralismy sie nasze problemy "rozwiazywac" za zamknietymi drzwiami, one i tak wiedzialy ze cos sie dzieje, tylko nie wiedzialy co. I o to wciaz maja do mnie zal.
    Moja mama powiedziala mi ze zaluje ze sie nie rozwiodla z ojcem kiedys, teraz juz za pozno, ale tez teraz ojciec stal sie lepszy, bardziej mozliwy do zycia. A i ona tez zmienila swoj stosunek do zycia.
    Trudne to wszystko...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardziej trudne i skomplikowane niz by sie wydawac moglo. I tak kazdy musi indywidualnie decydowac, kiedy znajdzie sie w takiej niekomfortowej sytuacji.

      Usuń
  21. Kiedyś się naprawiało, dziś wyrzucamy przy pierwszej awarii i kupujemy nowe.
    Jestem za reanimacją, ale jak umarło na śmierć to nie ma co ożywiać na siłę i tworzyć jakiegoś Frankensteina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krotko, ale w tych zdaniach zawiera sie wszystko. Takie czasy nastaly, ze ani butow sie nie zeluje, ani pralek nie naprawia, ani malzenstw nie probuje ratowac.

      Usuń
  22. Nie ma dobrej odpowiedzi. Pierwsze co mi się nasuwa to rozstać się, ale co bym zrobiła gdyby taka sytuacja mnie spotkała? Nie wiem i nie wie nikt kto danej rzeczy nie doświadczy.
    Najważniejsze, tak jak piszesz, to jak najmniej dać odczuć dzieciom. Nawet najmniejsze istotki CZUJĄ każde napiecie, jak i miłość i spokój. Myślę, że powiedzenie "spokojna matka, spokojne dziecko" jest bardzo prawdziwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasnie! Poteoretyzowac sobie mozna, a dowiedziec sie dopiero wtedy, kiedy nas samych to dotknie. Wszystko zalezy od wielu czynnikow.

      Usuń

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.