Kot jest od niedawna i od niedawna jest nowy zwyczaj - niezamykania
łazienki, gdyż w niej znajduje się urządzenie zwane potocznie kuwetą, do
którego kot robi to samo co ja w toalecie, czyli wchodzi i może
spokojnie pomyśleć. Mnie jednak uczono całe życie zamykać te cholerne
drzwi do łazienki za sobą, więc stale żona mi trzeszczała, że kot tam
nie może wejść i „myśleć”. Ja jestem stary i się nie nauczę, poza tym
mieszkam tu dłużej niż ten kot, sam dom stawiałem, moje drzwi, mój
kibel, wypierdalać więc. I postawiłem na swoim. Od jakiegoś czasu kot
chodzi do toalety razem ze mną. Jak nie ma małżonki to musi zazwyczaj
czyhać na mnie albo miauczeć coby przypomnieć, że trzeba mu łazienkę
otworzyć, bo jak jest żona to ona ma już w biosie zaprogramowane - ja
wychodzę i zamykam, ona idzie i otwiera, żeby kot mógł wejść - taka
technologia po prostu. Czasem kot skacze na klamkę, ale ma jeszcze zbyt
małą wyporność i zwisa na niej bezradnie. Jednak jak moja żona będzie
nadal go tak karmić- to w szybkim tempie będzie za każdym razem klamkę
upierdalał - a wtedy wiadomo - wąż.
Dobrze więc, uporządkuję: żona - delegacja, ja - praca. Wracam, wchodzę do domu, kot przy drzwiach do łazienki skwierczy, bo jak wychodziłem to zamknąłem za sobą. Ok, kotku mnie się też chce. Idziemy razem - ja toaletka, okienko uchylam, papierosik (bo żona będzie za trzy dni - więc spokojnie wywietrzę) kotek swoje, ja przez okienko spoglądam, jest cudnie. Kotek wskakuje na kaloryfer, na parapecik i patrzymy razem przez okno. No cudnie. Kot skończył dawno, ja teraz, pet do muszli, spuszczam wodę, a ten mały skurwiel jak nie śmignie i sru za tym petem z tego parapetu i do kibla. Zakręciło nim dwa razy i kota nie ma. Nawet nie zdążył miauknąć. No ja pierdolę. Nie ni chuja to niemożliwe jest. Przecież nawet taki mały kot jest kurwa za duży, żeby przejść tym syfonem. Ale słyszę tylko pizdut - oż kurwa, no to nie mogło mi się zdawać - coś ciężkiego poszło w pion. Kurwa, wszyscy święci w trójcy jedyny Boże, ukazali mi się przed oczami. Kot kurwa popłynął wprost w odmęty prawego dopływu królowej polskich rzek.
Lecę kurwa na dół do piwnicy, choć może powinienem od razu do schroniska, zanim wróci moja żona - nie ma wafla, znajdę jakiegoś małego czarnego skurwiela z białą krawatką, nie było jej kilka dni, może się nie połapie. Ale chuj, najpierw do piwnicy - zbiegam po schodach, słucham - coś drapie w rurze, pion, kawałek płaskiej rury - miauczy - jest, kurwa, żyje i nie poleciał do sieci miejskiej. Nawet jak teraz zdechnie to chuj, przynajmniej będę miał jego truchło i powiem, że kojfnął z przyczyn naturalnych albo tylko lekko nienaturalnych, bo przecież mi baba nie uwierzy za chuja trefla, że kot sam wpadł do kibla. Ale na razie drapie i żyje.
Znalazłem taki wziernik, gdzie można zaglądnąć do tej rury i wołam. Kici, kici! Ni chuja, nie przyjdzie, wołam, wołam, a ten kurwa głąb zamiast przyjść do mnie to kurwa chce iść tam skąd przyszedł, czyli do góry w pion. Ja go wołam, a on do góry drapie. I udrapie, udrapie kilkanaście centymetrów i zjazd w dół. No pojebało i mnie, że tu stoję i jego (kota) Tak przez pół godziny. Prosiłem, wołałem, błagałem, groziłem, wabiłem żarciem i ni chuja, uparł się i nic tylko rurą do góry z powrotem do kibla. Za daleko, żeby włożyć rękę, grabie czy cokolwiek. Jedyna metoda - fight fire with fire - ogień zwalczaj ogniem.
Zatkałem tę rurę przy wzierniku deszczułkami, których używam na podpałkę do kominka, żeby kot nie popłynął już nigdzie dalej i z buta na górę do kibla - geberit i woda w dół - bombs gone. I bieg do piwnicy. Po drodze słyszę jak się przewala po rurach - podziałało. Wbiegam do piwnicy i kurwa koniec świata. Nie ma moich deszczułek - no może z jedna, cała prowizoryczna tama poszła w chuj i kota też nie słychać już. Ja pierdolę. Kurwa, gdzie ta rura teraz idzie - coś mi świtnęło, że kanalizacja w ulicy, dom od ulicy ze 30 metrów - może nie wszystko stracone i gdzieś się zwierzak zatrzymał po drodze.
Biegnę na ulicę, jest studzienka - mam nadzieję, że to od mojego domu. Ni cholery jej nie podniosę. Ciężka jak szlag i nie ma za co chwycić. Powrót do domu i pogrzebacz od kominka, tym może uda się to podważyć. Ni cholery - najpierw ugiąłem, potem złamałem żelastwo. Myśl! Auto stoi na ulicy - mam pas do holowania, może uda się to szarpnąć. Hak, pas, wsteczny - poszło, aż zakurzyło. Po jaką cholerę takie te wieka robią ciężkie. Smród jak cholera, ale złażę tam - ciemno jak w dupie, rura jest, wygląda, że idzie od mojego domu. Latarka. Kurwa, mam w aucie, chujowa, ale może starczy. Włażę po raz drugi- smród mnie już nie zabije - przywykłem po chwili. Zaglądam i jest, oczyska mu się tylko świecą. I znów ta sama bajka. Kici, kici, kici, a ten mały skurczybyk spierdziela w drugą stronę. No ja pierdolę. Szlag mnie trafi. Długo tu nie wysiedzę, jest zimno, śmierdzi, a na dodatek ktoś mi zwali tę pokrywę na łeb i moje problemy się skończą jak nic. Nie chcesz po dobroci, to będzie po złości.
Do domu, po brezent. Wyłożyłem dno studzienki, tak by mi nie wpadł głębiej. Zużyłem wszystkie taśmy samoprzylepne, plastry, żeby nie wpadł do głównej nitki kanalizacyjnej. Zaglądam co chwilę do rury, ale słyszę tylko miauczenie i nic nie widzę. Poszedł gdzieś w pizdu. Jeszcze tylko trójkąt, żeby nikt się w tę otwartą studzienkę nie wpierdolił, bo na ulicy ciemno. Sąsiad, kurwa, ciekawski, widziałem żłoba jak patrzył przez okno, jak próbowałem pogrzebaczem podnieść wieko. Nie przyszedł pomóc, a teraz chuj złamany stoi i się dopytuje. Co mam mu kurwa powiedzieć? Że przepycham kotem kanalizację? Idźżesz w chuj, pacanie.
Powiedziałem mu w końcu, żeby poszedł do domu i pozatykał sobie też wszystkie otwory, bo na początku osiedla była awaria i wszystkie ścieki się wracają i wybijają w domach - a ten baran się przestraszył, poleciał i przed swoim domem siłuje się z pokrywą. Niech ma za swoje.
Wracając do kota - bo menda tam siedzi i nie chce wyjść. Mam wszystko gotowe, więc do domu, jedna wanna, druga wanna, koreczek i napuszczam wodę. Papierosik i czekam pod studzienką, bo nuż mu się zmieni i wyjdzie dobrowolnie. Kurwa, drugi sąsiad przyszedł - po pięciu minutach następny odmyka wieko, teoria samospełniającej się przepowiedni działa - kurwa, ludzie to są barany. Idę do domu, obie wanny pełne, ognia - spuszczam wodę z wanien i dokładam dwa spusty z dwóch spłuczek z domu. Nie ma chuja, to go musi wygonić albo utopić.
Lecę na ulicę, woda wali na brezent aż huczy, a tego skurwiela dalej nie wylało z kąpielą. Kurwa mać, urwało się wszystko w pizdu i popłynęło, bo ileż to utrzyma tej wody. Brezent, taśmy, plastry, sznurki - w chuj - jak się to gdzieś przytka, to będę miał przejebane. Znowu do domu po drugi pogrzebacz, bo trzeba zamknąć ten pierdolony dekiel. Wchodzę - a ten skurwiel kot tarza się w sypialni po łóżku. No ja pierdolę! Jak on kurwa wyszedł, którędy? Ano kurwa wziernikiem w piwnicy - zostawiłem otwarty. Ja kurwa stoję i marznę a ten gnój tarza się w mojej pościeli. Zajebię. Przerobię na pasztet. I jeszcze z radości włazi na mnie. Kurwa mać. Przynajmniej kuleje.
Straty: zajebane łazienki, w obu przelała się woda z wanien, zajebana piwnica, bo zostawiłem otwarty wziernik i duża część wody poleciała na piwnicę. Pościel w sypialni do wyjebania, brezent z reklamą firmy - poszedł w chuj, latarka - w chuj, pogrzebacz w chuj. Afera na ulicy jak chuj.
Dobrze więc, uporządkuję: żona - delegacja, ja - praca. Wracam, wchodzę do domu, kot przy drzwiach do łazienki skwierczy, bo jak wychodziłem to zamknąłem za sobą. Ok, kotku mnie się też chce. Idziemy razem - ja toaletka, okienko uchylam, papierosik (bo żona będzie za trzy dni - więc spokojnie wywietrzę) kotek swoje, ja przez okienko spoglądam, jest cudnie. Kotek wskakuje na kaloryfer, na parapecik i patrzymy razem przez okno. No cudnie. Kot skończył dawno, ja teraz, pet do muszli, spuszczam wodę, a ten mały skurwiel jak nie śmignie i sru za tym petem z tego parapetu i do kibla. Zakręciło nim dwa razy i kota nie ma. Nawet nie zdążył miauknąć. No ja pierdolę. Nie ni chuja to niemożliwe jest. Przecież nawet taki mały kot jest kurwa za duży, żeby przejść tym syfonem. Ale słyszę tylko pizdut - oż kurwa, no to nie mogło mi się zdawać - coś ciężkiego poszło w pion. Kurwa, wszyscy święci w trójcy jedyny Boże, ukazali mi się przed oczami. Kot kurwa popłynął wprost w odmęty prawego dopływu królowej polskich rzek.
Lecę kurwa na dół do piwnicy, choć może powinienem od razu do schroniska, zanim wróci moja żona - nie ma wafla, znajdę jakiegoś małego czarnego skurwiela z białą krawatką, nie było jej kilka dni, może się nie połapie. Ale chuj, najpierw do piwnicy - zbiegam po schodach, słucham - coś drapie w rurze, pion, kawałek płaskiej rury - miauczy - jest, kurwa, żyje i nie poleciał do sieci miejskiej. Nawet jak teraz zdechnie to chuj, przynajmniej będę miał jego truchło i powiem, że kojfnął z przyczyn naturalnych albo tylko lekko nienaturalnych, bo przecież mi baba nie uwierzy za chuja trefla, że kot sam wpadł do kibla. Ale na razie drapie i żyje.
Znalazłem taki wziernik, gdzie można zaglądnąć do tej rury i wołam. Kici, kici! Ni chuja, nie przyjdzie, wołam, wołam, a ten kurwa głąb zamiast przyjść do mnie to kurwa chce iść tam skąd przyszedł, czyli do góry w pion. Ja go wołam, a on do góry drapie. I udrapie, udrapie kilkanaście centymetrów i zjazd w dół. No pojebało i mnie, że tu stoję i jego (kota) Tak przez pół godziny. Prosiłem, wołałem, błagałem, groziłem, wabiłem żarciem i ni chuja, uparł się i nic tylko rurą do góry z powrotem do kibla. Za daleko, żeby włożyć rękę, grabie czy cokolwiek. Jedyna metoda - fight fire with fire - ogień zwalczaj ogniem.
Zatkałem tę rurę przy wzierniku deszczułkami, których używam na podpałkę do kominka, żeby kot nie popłynął już nigdzie dalej i z buta na górę do kibla - geberit i woda w dół - bombs gone. I bieg do piwnicy. Po drodze słyszę jak się przewala po rurach - podziałało. Wbiegam do piwnicy i kurwa koniec świata. Nie ma moich deszczułek - no może z jedna, cała prowizoryczna tama poszła w chuj i kota też nie słychać już. Ja pierdolę. Kurwa, gdzie ta rura teraz idzie - coś mi świtnęło, że kanalizacja w ulicy, dom od ulicy ze 30 metrów - może nie wszystko stracone i gdzieś się zwierzak zatrzymał po drodze.
Biegnę na ulicę, jest studzienka - mam nadzieję, że to od mojego domu. Ni cholery jej nie podniosę. Ciężka jak szlag i nie ma za co chwycić. Powrót do domu i pogrzebacz od kominka, tym może uda się to podważyć. Ni cholery - najpierw ugiąłem, potem złamałem żelastwo. Myśl! Auto stoi na ulicy - mam pas do holowania, może uda się to szarpnąć. Hak, pas, wsteczny - poszło, aż zakurzyło. Po jaką cholerę takie te wieka robią ciężkie. Smród jak cholera, ale złażę tam - ciemno jak w dupie, rura jest, wygląda, że idzie od mojego domu. Latarka. Kurwa, mam w aucie, chujowa, ale może starczy. Włażę po raz drugi- smród mnie już nie zabije - przywykłem po chwili. Zaglądam i jest, oczyska mu się tylko świecą. I znów ta sama bajka. Kici, kici, kici, a ten mały skurczybyk spierdziela w drugą stronę. No ja pierdolę. Szlag mnie trafi. Długo tu nie wysiedzę, jest zimno, śmierdzi, a na dodatek ktoś mi zwali tę pokrywę na łeb i moje problemy się skończą jak nic. Nie chcesz po dobroci, to będzie po złości.
Do domu, po brezent. Wyłożyłem dno studzienki, tak by mi nie wpadł głębiej. Zużyłem wszystkie taśmy samoprzylepne, plastry, żeby nie wpadł do głównej nitki kanalizacyjnej. Zaglądam co chwilę do rury, ale słyszę tylko miauczenie i nic nie widzę. Poszedł gdzieś w pizdu. Jeszcze tylko trójkąt, żeby nikt się w tę otwartą studzienkę nie wpierdolił, bo na ulicy ciemno. Sąsiad, kurwa, ciekawski, widziałem żłoba jak patrzył przez okno, jak próbowałem pogrzebaczem podnieść wieko. Nie przyszedł pomóc, a teraz chuj złamany stoi i się dopytuje. Co mam mu kurwa powiedzieć? Że przepycham kotem kanalizację? Idźżesz w chuj, pacanie.
Powiedziałem mu w końcu, żeby poszedł do domu i pozatykał sobie też wszystkie otwory, bo na początku osiedla była awaria i wszystkie ścieki się wracają i wybijają w domach - a ten baran się przestraszył, poleciał i przed swoim domem siłuje się z pokrywą. Niech ma za swoje.
Wracając do kota - bo menda tam siedzi i nie chce wyjść. Mam wszystko gotowe, więc do domu, jedna wanna, druga wanna, koreczek i napuszczam wodę. Papierosik i czekam pod studzienką, bo nuż mu się zmieni i wyjdzie dobrowolnie. Kurwa, drugi sąsiad przyszedł - po pięciu minutach następny odmyka wieko, teoria samospełniającej się przepowiedni działa - kurwa, ludzie to są barany. Idę do domu, obie wanny pełne, ognia - spuszczam wodę z wanien i dokładam dwa spusty z dwóch spłuczek z domu. Nie ma chuja, to go musi wygonić albo utopić.
Lecę na ulicę, woda wali na brezent aż huczy, a tego skurwiela dalej nie wylało z kąpielą. Kurwa mać, urwało się wszystko w pizdu i popłynęło, bo ileż to utrzyma tej wody. Brezent, taśmy, plastry, sznurki - w chuj - jak się to gdzieś przytka, to będę miał przejebane. Znowu do domu po drugi pogrzebacz, bo trzeba zamknąć ten pierdolony dekiel. Wchodzę - a ten skurwiel kot tarza się w sypialni po łóżku. No ja pierdolę! Jak on kurwa wyszedł, którędy? Ano kurwa wziernikiem w piwnicy - zostawiłem otwarty. Ja kurwa stoję i marznę a ten gnój tarza się w mojej pościeli. Zajebię. Przerobię na pasztet. I jeszcze z radości włazi na mnie. Kurwa mać. Przynajmniej kuleje.
Straty: zajebane łazienki, w obu przelała się woda z wanien, zajebana piwnica, bo zostawiłem otwarty wziernik i duża część wody poleciała na piwnicę. Pościel w sypialni do wyjebania, brezent z reklamą firmy - poszedł w chuj, latarka - w chuj, pogrzebacz w chuj. Afera na ulicy jak chuj.
Baaaardzo śmieszne! Fuj.
OdpowiedzUsuńSmieszne jest i to bardzo, wziawszy pod uwage, ze Bulka tez skoczyla mojemu slubnemu w otwarty kibel. Dobrze, ze w tym czasie wody nie spuszczal. :)))
UsuńNie!!! Co za kociamrby!
UsuńKiedy to czytalam, widzialam Bulke jako zywo i mojego, niechetnego jej, meza. Tylko weza nie mamy na stanie. :)))
UsuńWiaaaadomo,facet!!!!:)))
OdpowiedzUsuńMoj tez bluzni na Bule jak nie wiem co, ale tez pewnie zycie by dla niej poswiecal. :))))
UsuńUśmiałam się do łez,Miłego dnia.
OdpowiedzUsuńJa tez przy czytaniu rechotalam w glos. :)))
UsuńMilego, Halutka :*
Bomba opowiastka!
OdpowiedzUsuńInna rzecz, że może ten gość sam nie wiedział, że takim miłośnikiem kotów jest?
Tylko mu się wydawało, że obawia się gniewu żony... :)
Iza, jakbym czytala o swoim i o Bulce, dokladnie taki sam stosunek.
UsuńI w kiblu juz tez plywala... :)))))
Ta Bułka to niezła aparatka :)
UsuńA Twój, też taki desperat? He, he...
Ja wiem, czy desperat...? Ale dzielnie udaje, ze kotow nie lubi. :)))
UsuńNo, prawdziwie dzielny jest chłop!
UsuńJak dzielnik! :)))
UsuńDobre :))) Czyli jednak zależało mu trochę na koteczku, a kotecek zrobił po swojemu ;)) Taka mała zemsta za zamykanie drzwi od łazienki :)) - u nas są zawsze uchylone, a mialam wczoraj napisać posta o tematyce kociej toalety, opartej na "faktach ałtentycznych" ;) tylko się mi nie chciało.
OdpowiedzUsuńU nas tez lazienka na stale otwarta, nawet przyjezdni sie przyzwyczaili jej nie zamykac po uzyciu. Druga kuweta stoi w kaciku salonu, za skrzynia i jest prawie niewidoczna. Zreszta Miecka otworzy sobie kazde drzwi, o ile nie sa zakluczone. Bula natomiast skrobie lapka i nie przyjdzie jej na mysl skoczyc na klamke. :)))
UsuńBonus też na szczęście nie skacze :)
UsuńSkad Miecka sie nauczyla tej sztuki, to ja nie wiem, ale otwiera drzwi jak profi. :)))
UsuńZdolna jest niesłychanie, po mamusi :)))
UsuńWidziałam na fejsie - prawdziwa z niej artystka. A swoją drogą - jak można tak kotecka męczyć? Bułkę do aresztu! ;) a Miećka nie może na tym cierpieć, kochana kicia ;)
Puściłam jej miauczenie na głośnikach, a Bonus nic, zero reakcji, nawet głowy nie podniósł ze swoich pilnych prac, polegających na myciu łapecki ;)
Ja tez puscilam na glos samej Miecce, a ona zachowywala sie jakby tego nie slyszala. Nie wiem, dlaczego tak sie dzieje...
UsuńA Bulke musialabym trzymac caly dzien w kontenerku. Juz nie mam na nia sily...
Też to jakiś czas temu na fejsie znalazłam, nawet puściłam w obieg bo się obśmiałam ale nie wiem czy to prawdziwe jest.
OdpowiedzUsuńSmiem przypuszczac, ze troche w tym prawdy jest. Koty skacza czasem do sedesu, czego najlepszym przykladem jest nasza Bulka. :)))
UsuńU nas wycięty kawałek drzwi do łazienki, wchodzi kiedy chce. :)
OdpowiedzUsuńA kibel to tyle wrzasku było gdy kotuś był malutki że się mój nauczył zamykać klapę :). Teraz gdy większy kot też się wydzieram, bo koty ciekawskie są, zaglądają w dziury to wrzeszczę że nie potrzebne mi picie wody z sedesu przez kota, ma swoją w kuchni. :) Dobrze jest umieć powrzeszczeć czasem. :))
Opowiadanie :)).
Gdybym ja odwazyla sie wyciac dziure w drzwiach, musialabym placic za cale nowe drzwi. Musze wiec poprzestac na stalym zostawianiu drzwi otwartych. Juz sie przyzwyczailismy, ze lazienka jest na zawsze otwarta. :)))
UsuńKoty potrafią zmienić człowieka:)))
OdpowiedzUsuńNawet takiego tfardziela jak moj slubny. :)))
Usuń:))) Czytałam na głos MOJEMU, śmiałam się czytając, a mój chłop na to " Ty się nie śmiej, ja współczuję temu chłopu..." :D
OdpowiedzUsuńJa tez mojemu przeczytalam, wrocily mu wspomnienia wyciagania Bulki z kibla. :)))
UsuńI tez byl not amused. Meska solidarnosc. :)))))
Prawdziwy facet :))) Ale najważniejsze, że kot przeżył! :)))
OdpowiedzUsuńKoty sa nie do zdarcia, maja 7 albo i 9 zyc. :)))
UsuńMoją Bezę woda w kibelku nie interesuje, za to wanna... to jest to. Dwa razy wpadła do wody, a nadal łazi i patrzy jak się woda leje. Poprzednia kotka miała kuwetę w łazience i przez 13 lat łazienka stała "otworem", drugą miała w przedpokoju, łazienkową zlikwidowałam i Beza ma tylko przedpokojową. Podejrzewam, że mój ślubny też wpadł by w panikę bo naprawdę kocha koty - przekonałam się.
OdpowiedzUsuńWanna nie jest tak niebezpieczna, bo otworek sciekowy jest maly i kota nie wessie. :))) U mnie w przedpokoju nie miesci sie nawet pudelko zapalek, a co dopiero kuweta, maly jest. ;)
UsuńPrzepraszam to ja Ania pisałam
OdpowiedzUsuńPoznalam po Bezie. :)))
UsuńLeze i kwicze ze smiechu:))))))) Ja pierdziele, co za historia. Moja Helga tez kiblowa wiec deska musi byc opuszczona:)
OdpowiedzUsuńDuzy kot nie przejdzie przez rury odplywowe, ale maly bez problemu. Bulka tez mojemu do kibla wskoczyla, tylko on wody nie spuscil. :)))
UsuńNoż uśmiałam się. Uśmiał się mój mąż. I pochwalę się. Uśmiała się PollyAnna :)
OdpowiedzUsuńCos takiego! Masz Polly u siebie? f
UsuńCaluski dla Was obu :***
Mam :)
UsuńGapiłyśmy się wczoraj na księżyc:)
Ja tez sie gapilam, a nawet sfocilam i mi po raz pierwszy zdjecia pieknie wyszly. Beda pojutrze w poscie.
UsuńAllle jestem z siebie dumna! :)
:DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńFajne, nie?
Usuń