Bez happy endu

1
Moja najmlodsza corka miala przed laty jednego starajacego sie. Ona miala wtedy chyba 15 lat, on byl o rok starszy. Byla to taka romantyczna milosc, czysta, mlodziencza i piekna. Chlopak byl niezwykle pomyslowy, np. w dniu urodzin corki udekorowal drzwi do klatki schodowej niezliczona iloscia roz, a potem zadzwonil na gore i poprosil ja, zeby zeszla do niego. Byl przeuroczym mlodym czlowiekiem, bardzo dobrze wychowanym, milym, pomocnym, zawsze usmiechnietym.
Cala ta ich milosc nie trwala dlugo, rozeszlo sie o jakis drobiazg, jak to w tym wieku. Jednak pozostali w dobrych kontaktach i nie chowali urazy.
Chlopak pochodzil z rozbitej rodziny i razem z mlodszym bratem i psem mieszkali z matka. Poznalam ja, polubilysmy sie, bardzo sympatyczna kobieta. Probowala jeszcze jednego zwiazku z rozwiedzionym facetem z synem, ale i ten zwiazek nie nalezal do udanych, wiec sie rozstali.
Chlopcy rosli, ale nie bylo z nimi specjalnych problemow wychowawczych, dobrze sie uczyli. Starszy zrobil prawo jazdy, kiedy skonczyl 18 lat i matka pozwalala mu korzystac ze swojego samochodu.
Pewnego dnia pojechali z grupa znajomych na dyskoteke do sasiedniego miasta, oddalonego od Getyngi o jakies 10 km. Niepodobnym bylo to do niego, ale jednak... Napil sie, wcale nie duzo, bo mial przeciez odwozic znajomych do domu, ale wypil i wsiadl za kierownice. Wiadomo, jak to jest z mlodymi, rozochoconymi alkoholem ludzmi. Zbyt duza szybkosc, brawura, chec zaimponowania swiezo zdobytymi umiejetnosciami kierowcy. Doszlo do wypadku.
Byla jedna ofiara smiertelna.
Jego mlodszy brat.
Reszta pasazerow zostala mniej lub bardziej ranna.
On tez.
Zostala matka, ktora prawie zwariowala z rozpaczy.
Kiedy poskladali go do kupy, po dlugotrwalych rehabilitacjach i pobytach w klinikach psychiatrycznych (nie mogl sie pozbierac, targaly nim takie wyrzuty sumienia, ze chcial sobie zycie odebrac), przyszla pora na rozliczenie sie z wymiarem sprawiedliwosci. Dostal symboliczna kare w zawieszeniu. Niemaly wplyw na wysokosc (a raczej niskosc) kary miala jego nieposzlakowana opinia oraz wskazania lekarzy rzeczoznawcow.  Sam sedzia stwierdzil, ze dostateczna kara jest utrata brata i wyrzuty sumienia, ktore zostana mu do konca zycia.
Jego stan psychiczny byl bardzo zly, tak bardzo, ze znow musial byc hospitalizowany. Tym razem skierowano go do kliniki na polnocy Niemiec.
A matka zostala tutaj.
Sama ze swoja tragedia.
W pustym domu.
Tylko z psem.
Po kilku miesiacach nie wytrzymala rozpaczy, napiecia, smutku rozrywajacego serce.
Wziela smycz.
I powiesila sie na niej.

Nie wiem, co stalo sie z psem.
I nie wiem, co jest z tym chlopakiem.
Nie mamy kontaktu.
To tyle.


2
Zdarzylo sie to, kiedy mieszkalismy jeszcze w poprzednim miejscu. Dzieki Fuslowi poznalam wiekszosc osiedlowych psiarzy, a Fusel mial niemaly wplyw na to, czy moglam ich poznac blizej, czy tez musialam omijac z daleka. Wszystko zalezalo od psich sympatii, czy antypatii.
Piesek, o ktorym ta historia, mial na imie Simba i byl troche tlustawym highland terierem, ale bardzo przymilnym, a przede wszystkim gabarytowo odpowiadajacym naszemu jamnikowi. Bo duzych psow Fusel sie bal, no chyba, ze byla to suczka. Jego wlascicielami bylo starsze malzenstwo.
To tyle tytulem wstepu.
Tego wieczoru siedzialam ze srednia corka w domu, byla zima, padal snieg. Stalysmy przy oknie i przygladalysmy sie platkom sniegu w swietle latarni.
W pewnej chwili zobaczylysmy Simbe, samego, ciagnacego za soba smycz po ziemi, jak biegl chodnikiem. Pomyslalam, ze wyrwal sie swojej pani, choc bylo to do niego niepodobne, bo byl juz starszym pieskiem i nie robil takich rzeczy. Gdybym wtedy zareagowala...
Minal jakis czas, gdy dobiegly nas od strony podworka jakies krzyki. Wyszlam na balkon, ale w ciemnosci nie bardzo moglam dojrzec, co sie dzieje. Widzialam tylko corke sasiadow z gory. I Simbe. A na lawce i obok niej kilka osob, slyszalam krzyki mojej sasiadki.
Okazalo sie, ze pani Simby zaslabla na lawce, znalazla ja przypadkiem corka tej sasiadki i zaraz zawolala matke, ktora jest pielegniarka. Zaczela te kobiete reanimowac, ktos wezwal karetke.
Zbieglam na dol i, jako ze jedyna wiedzialam, czyj jest pies i gdzie mieszkaja, podjelam sie odprowadzenia Simby do domu i powiadomienia meza o tym, co zaszlo.
W tym czasie przybyla juz na miejsce ekipa ratownicza i reanimacja trwala nadal, w ambulansie. Rutynowo przyjechala rowniez policja i kripo (kryminalni), bo zdarzenie mialo miejsce w publicznej przestrzeni i moglo miec miejsce jakies przestepstwo. Tu tak jest.
Ja tymczasem udalam sie z Simba do jego pana. Dzwonie raz i drugi, nic. Bez odzewu. Chcialam glosno zapukac do drzwi, gdy nagle, pod naporem mojej reki, stanely otworem. Najpierw zglupialam, potem sie przestraszylam. Ona tam na dole, byc moze ktos ja napadl, a tu mieszkanie otwarte i nikt nie reaguje na dzwonki. Nie odwazylam sie wejsc do srodka, szybko zatrzasnelam drzwi i zbieglam na dol po pomoc. Opowiedzialam policji, co zaszlo i poprosilam o wsparcie. Poszlismy znow na gore, dwoch mundurowych, kobieta z kripo i ja. Kazali mi czekac na polpietrze, wyciagneli bron i sami probuja. Dzwonia kilkakrotnie, pukaja, a drzwi znow otwieraja sie same. Wchodza ostroznie z bronia gotowa do strzalu, ja skradam sie za nimi. Mieszkanie oswietlone i nie ma zywego ducha. Wreszcie znienacka ukazal sie dziadek, ktory o malo nie zszedl na zawal, zobaczywszy wycelowane w siebie pistolety i policje w mieszkaniu. Okazalo sie, ze dzwonkow nie slyszal, a drzwi sa od lat uszkodzone. Przynajmniej w tej kwestii kamien spadl nam z serca.
W tym czasie jego zona zostala uznana za zmarla, dlugotrwala reanimacja nie przyniosla spodziewanych efektow. Poszlam do domu, bo i co tam po mnie. Do dziadka zaraz poszedl lekarz z ambulansu, zeby w razie czego sluzyc pomoca po takim szoku i utracie zony.
Pozniej dzieci dziadka zadecydowaly o umieszczeniu go w domu opieki, a co stalo sie z Simba, nie wiem. Doszly mnie sluchy, ze dziadek niedlugo przezyl swoja zone.

Zycie na osiedlu wrocilo do normy. Nadal chodzilam z Fuslem na spacery, a bylo gdzie spacerowac, jak nie w bezkresne pola, to nad brzegiem rzeki Leine, gdzie kawalek dalej byl cmentarz dla zwierzat. Czesto spacerowalismy tam z Fuslem. Bylo to jedyne miejsce pochowku, gdzie czworonogi nie mialy zakazu wstepu. Przy ktorej wizycie odkrylam grob Simby, tez widocznie niedlugo przezyl swoich panstwa.
Smutne.


3
 Byl niezwykle przystojnym i charyzmatycznym mezczyzna, wysoki i szczuply, o szlachetnych rysach twarzy i dloniach pianisty. Byl przy tym bardzo inteligentny, skonczyl prawo, na ktore nielatwo sie w ogole dostac. Po studiach zaczal pracowac w policji kryminalnej w jednym z wiekszych miast. W pracy sledczej odnosil sukcesy poprzez swoja blyskotliwosc i przyslowiowego nosa. Ozenil sie, a ukoronowaniem pasma szczescia byly narodziny syna, dziedzica rodu.
Dlaczego zaczal pic? Kto go tam wie. Pil coraz czesciej i coraz wiecej. Zaniedbywal zone i dziecko, a co gorsze takze prace. Wielokrotnie byl ostrzegany przez przelozonych, obiecywal poprawe, ale jak to z alkoholikami bywa, wystarczylo jedno male piwo i szedl w ciag. Staczal sie coraz bardziej. Nie mogl doczekac sie konca pracy, zeby moc udac sie do knajpy i wlewac w siebie jedno piwo za drugim. Zawalal terminy. Nigdy nie pil mocnego alkoholu, jednak ilosci piw, jakie codziennie regularnie spozywal, dokonywaly w nim wielkich spustoszen. Najgorsze bylo to, ze pod wplywem alkoholu zachowywal sie nieslychanie odrazajaco. Czepial sie wszystkich i wszystkiego, nie bylo dla niego zadnych swietosci, byl namolny i ordynarny. Na skutki takiego zachowania nie musial dlugo czekac.
Stracil prace, a zona od niego odeszla. Mial jeszcze na tyle ludzkich odruchow w sobie, ze zyl z nia w bardzo przyjacielskich stosunkach, otaczal opieka ja i syna, razem jezdzili na urlopy.
Finansowo powodzilo mu sie nienajgorzej. Majac prawnicze wyksztalcenie,policyjne doswiadczenie i smykalke do interesow, otworzyl firme ochroniarska. Prosperowala doskonale, ale to raczej dzieki sprawnemu kierownictwu, ktore zatrudnil. Firma sie rozrastala, w pobliskich miastach powstaly jej filie. Nie byla to zwykla firma, wprowadzi do niej wiele nowych pomyslow, innowacji, przez co zdobyl wielu klientow, ktorzy polecali go innym.
A on pil dalej, zachowywal sie coraz gorzej. Jak bardzo zle, niech swiadczy o tym fakt dostawania coraz to nowych zakazow wstepu do knajp. Jako gosc byl przeciez kura znoszaca zlote jaja, przychodzil regularnie, zostawial duzo pieniedzy, dawal sowite napiwki. Takiego goscia sie toleruje, no chyba, ze... Wlasnie! On palil za soba mosty w kazdej kolejnej knajpie. Wylatywal z hukiem i mial absolutny zakaz powrotu.
W koncu wpadl na pomysl, ze otworzy wlasny lokal, stamtad nikt go przeciez nie wyrzuci. Jak pomyslal, tak uczynil. Przejal upadajaca knajpe, zrobil z rozmachem remont i rozpoczal dzialalnosc. Nie byl latwym szefem, cos na ten temat wiem, bo dorabialam sobie dawno temu, najpierw w tejze upadajacej knajpce, pozniej juz u niego. Kiedy byl trzezwy, mozna bylo go do rany przylozyc. Bystry, inteligentny, szarmancki. Placil bardzo dobrze, duzo lepiej, niz bylo to przyjete w innych lokalach. Dbal o bezpieczenstwo personelu, bo na zamkniecie przysylal chlopakow ze swojej firmy ochroniarskiej, a oni odwozili nas do domu. Powoli jednak zaczal tracic klientele, malo komu odpowiedalo jego zachowanie. Ja tez w miedzyczasie rzucilam robote, ale wrocilam, bo blagal o to (oczywiscie kiedy wytrzezwial). Pozniej odeszlam na dobre, bo popadl w jakas paranoje, szukal spiskow, podejrzewal nas o przywlaszczanie sobie pieniedzy i takie tam. Sa jakies granice, wolalam stracic te dobre zarobki i miec swiety spokoj. Probowal jeszcze pozyskac mnie z powrotem, ale nie bylo sensu, on i tak by sie nie zmienil, a ja zaczelam miewac problemy ze zdrowiem, kiedy musialam tam isc do pracy. Pieniadze nie byly tego warte.
Od tego momentu nigdy go juz nie widzialam. Dochodzily mnie sluchy, ze rotacja personelu jest zastraszajaca, wyrzucal ludzi, przyjmowal nowych, inni sami odchodzili po kilku dniach. Ci najlepsi goscie tez poodchodzili. Jako ze knajpa zlokalizowana byla niedaleko sadu i prokuratury, przychodzili do nas czesto pracujacy tam prawnicy. Sporo mielismy tez pracownikow naukowych uniwersytetu. Goscie tworzyli atmosfere i poziom, wiec kiedy poodchodzili, spadla drastycznie jakosc klienteli. Pozostali drobni pijaczkowie.
A on pil coraz wiecej i coraz gorzej traktowal nie tylko swoich pracownikow, ale i klientow jego firmy. Nastapilo wiec to, co nastapic musialo. Kierownicy filii z innych miast, a pozniej tez z Getyngi, pozakladali wlasne, a klienci poszli za nimi. On pil dalej w swojej upadajacej knajpie z przypadkowym i okradajacym go personelem. Chyba nawet niespecjalnie zauwazyl gromadzace sie nad glowa czarne chmury, bo i jak mial je dostrzec przez opary alkoholu? Zyl swoim zyciem, zdominowanym przez nalog.
Jak wiadomo jednak, co sie odwlecze, to nie uciecze. Nadszedl dzien, kiedy fiskus zglosil sie po swoje, kiedy nie bylo jak oplacic czynszu za lokal ani za co kupic piwa w browarze. Nagle okazalo sie, ze jego dlugi siegaja 10 milionow marek, taki dlug nie powstaje z dnia na dzien. Byla to wprawdzie ogromna suma, ale ludzie wychodzili na prosta z wiekszymi dlugami. W najgorszym przypadku mozna bylo oglosic upadlosc, pojsc do pracy i powoli splacac naleznosci. Byc moze normalny czlowiek postaralby sie tak postapic, on jednak nie tylko byl chorym na uzaleznienie alkoholowe czlowiekiem, ale rowniez bardzo samotnym bankrutem. Zrazil do siebie wszystkich zyczliwych mu ludzi, nie mial zadnych przyjaciol, ani nawet znajomych. Nie bylo nikogo, kto moglby i chcialby podac mu pomocna dlon. Ale przede wszystkim ktos, kto na kazdym kroku podkreslal swoje bogactwo i wyzszosc , nie moglby nagle zaczac zyc z pomocy socjalnej. A musialby, bo przy tym schorzeniu nie mialby szansy na jakakolwiek prace, musialby najpierw poddac sie odwykowi, a to nie wchodzilo u niego w rachube.
Dla kogos takiego jak on, skonczylo sie wszystko, za jednym zamachem i raz na zawsze. Nie byl jeszcze na tyle zdegenerowany alkoholem, zeby nie zdawac sobie z tego sprawy. Mial pelna swiadomosc, ze ta sytuacja jest skutkiem jego wylacznej winy, ze zniszczyl sobie zycie, ze przyszlosci nie ma zadnej, a jego dawni znajomi beda sie juz tylko cieszyc z jego upadku. Nie chcial i nie umial zyc inaczej, bez swojego luksusowego mieszkania wlasnosciowego, bez wypieszczonego BMW, bez urlopow na Hawajach, ale przede wszystkim bez niezbednej dziennej dawki piwa. Nie wyobrazal sobie dalszego zycia w roli lumpa na ulicy.
Dokonal jedynej rzeczy, ktora uznal w swoim chorym umysle, za konieczna. Ktoregos dnia wyjal ze skrytki bron, na ktora mial pozwolenie i odstrzelil sobie glowe.
Na jego pogrzeb poszlam. Mimo wszystko...

4 
O malo co, a byloby jak w raju, ona miala na imie Ewa, jemu bylo Adam. Wcale nie byli para, znali sie, bywali w tych samych miejscach, obracali sie w tym samym towarzystwie, ale roznilo ich bardzo wiele.
Ona byla jedyna corka samotnej matki, osoby pracujacej ciezko i niezamoznej, on z kolei byl dziedzicem majatku, wielkiego majatku. Ojciec mial kilka hektarow pod szklem na obrzezach miasta, okazala wille, samochody i stac go bylo na organizowanie dzieciakowi najwymyslniejszych wakacji. Nawet czeste kontrole skarbowki i placenie poteznych domiarow, nie byly w stanie specjalnie zachwiac jego majatkiem. Adas niespecjalnie garnal sie do nauki, a drogie prezenty dla nauczycieli nie zawsze przynosily pozadane efekty, repetowal wiec dwukrotnie klase.
Do naszego liceum trafil w drugiej klasie i byl barwnym ptakiem w naszej  spolecznosci, zawsze ubrany w szalowe zagraniczne ciuchy, juz wtedy farbowal sobie wlosy, co na poczatku lat 70-tych nie bylo tak powszechne jak dzisiaj. Jego nie obowiazywalo noszenie szkolnych bluz i tarczy na ramieniu. Jako jedyny z calej szkoly poruszal sie wlasnym samochodem i niewazne, ze byla to Syrenka, wazne ze jego wlasna. Byl typowym przedstawicielem tzw. bananowej mlodziezy, nigdy nie brakowalo mu pieniedzy. Po pomyslnie zdanej maturze, dostal od ojca Porsche.
Ewa natomiast mogla o takim zyciu jedynie pomarzyc, a ze dysponowala atutami, ktore moglyby jej wejscie w lepsze kregi ulatwic, bez zenady udostepniala swoje wdzieki, zeby tylko zakosztowac tego wymarzonego zycia. Nosila przezwisko Plecak, bo miala zwyczaj lapac aktualnego kochasia od tylu za szyje i tak trwac na jego plecach, przytulona i szczesliwa.
Ich drogi krzyzowaly sie wielokrotnie, nigdy jednak do niczego miedzy nimi nie doszlo, choc Ewa na pewno nie mialaby nic przeciwko temu, aby zostac jego dziewczyna. On nie chcial.
Spotkali sie przypadkiem na dyskotece w podlodzkiej miejscowosci, kazde z nich bylo bez partnera, wiec jakos tak automatycznie zaczeli sie bawic razem. Adam zaproponowal, zeby zalatwili sobie nocleg na miejscu, wtedy bedzie mogl sie napic alkoholu. Zgodzila sie. Co jej pozniej do glowy strzelilo, ze nagle zapragnela koniecznie wrocic na noc do domu? Teraz juz nikt sie tego nie dowie. W kazdym razie dotad jojczyla i przekonywala Adama do powrotu, ze w koncu ulegl i zdecydowal sie usiasc za kierownica.
Nowa droga skrecala lekko w lewo, podczas gdy stara, juz nieczynna, biegla prosto. Adam za pozno zorientowal sie w pomylce, kiedy prawe kola byly na poboczu, stracil przyczepnosc i panowanie nad pojazdem i jego prawa strona wjechal w drzewa. Kto wtedy myslal o zapinaniu pasow bezpieczenstwa? Ewa, po uderzeniu glowa w szybe, wyleciala z samochodu i skrecila kark, Adamowi prawie nic sie nie stalo.
I tu na arene wkroczyl wszechmocny tatus Adama. Niemal pozbyl sie calego majatku, zeby uchronic dziecko przed odpowiedzialnoscia. Sedziowie i prokuratorzy pojechali sobie na Mundial do Hiszpanii, paru milicjantow wzbogacilo sie nagle w sposob znaczny, a probki krwi Adama jakims cudem wyparowaly, natomiast ich adwokat kupil sobie dla odmiany nowy samochod.
Najgorsza przeprawe mial tatus z matka Ewy, bo uparte babsko twierdzilo, ze zadne pieniadze nie zwroca zycia jej jedynemu dziecku. Czy zaproponowana suma odszkodowania, czy dar przekonywania tatusia, a moze wszystko naraz, spowodowaly, ze wycofala w koncu oskarzenie.
Pogrzeb Ewy odbyl sie w dniu zamachu na papieza, 13 maja 1981 roku i uczestniczyly w nim tlumy. Pochowana zostala w bialej trumnie, w bialej sukni i w wianku na glowie, co wzbudzilo w niektorych zlosliwe usmiechy i szczere zdumienie. Plecak w wianku na wlosach! Adam byl w tym czasie jeszcze w szpitalu.
Adam zyje do dzis i ma sie niezle, podejrzewam, ze sen ma niezaklocony i zadne wyrzuty sumienia go nie gryza. On nie ma sumienia.  Ozenil sie, ma dzieci. Zmienil tylko branze, z kwiatkowej na inna.

5
Swego czasu razem pracowalysmy w lodzkiej Telimenie. Nazwijmy ja na potrzeby bloga Hania.
Miala niepospolita i bardzo oryginalna urode, twarz jej okalala burza kreconych wlosow w niezwyklym rudawym blondzie, oczy miala lekko skosne i doskonala figure. Przy tym nie byla glupiutka koza, jak wiele innych modelek, skonczyla prawo i miala dobrze poukladane w glowie. Dobry charakter zjednywal jej ludzi, czesto spotykalysmy sie poza praca.
Ona spotykala sie z pewnym inzynierem, nazwijmy go Andrzej, ja ze swoim przyszlym slubnym. Obie wyszlysmy za maz w tym samym roku i pozniej prawie jednoczesnie urodzilysmy dzieci. Znajomosc trwala, odwiedzalismy sie czesto wraz ze wspolmalzonkami i dziecmi. Andrzej byl bardzo cieplym i serdecznym facetem, obydwoje go mocno polubilismy. Na swiat przyszly kolejne nasze dzieci. Poprosilam Andrzeja, zeby trzymal nasza druga corke do chrztu, co uczynil z entuzjazmem. Dla jego drugiego dziecka ja bylam matka chrzestna. Przyjazn kwitla.
Czas uplywal. Rok przed nami, oni zdecydowali sie wyemigrowac do Ameryki. Bylo wielkie pozegnanie, lzy, ale i nadzieja na inne, lepsze zycie.
Nigdy nie stracilismy ze soba kontaktu, najpierw pisywalismy dlugie listy, pozniej trwaly wielogodzinne rozmowy telefoniczne.
Ich emigracyjne zycie przebiegalo podobnie do zycia innych cudzoziemcow rzuconych na obca ziemie. Zaczynali od latwych i nielekkich prac fizycznych, dorabiali sie powoli i zmudnie, doslownie wszystkiego. Zyli oszczednie, zeby moc jak najwiecej zwiedzic, bo nie mieli pewnosci, czy uda im sie zostac w tym kraju marzen na stale. Ich zycie tam bylo niepewne, tymczasowe i nie pozbawione stresu. Kupili w koncu dom, co w Ameryce nie jest niczym wyjatkowym, bo i domy sa niedrogie, i raty do ogarniecia. Zmieniali prace na coraz lepsza, wreszcie udalo im sie otrzymac zielona karte i amerykanskie obywatelstwo. Nie znaczylo to wcale, ze z dnia na dzien ich zycie uleglo drastycznej poprawie, ale przynajmniej zniknelo zagrozenie wydalenia z kraju.
Dzieci dorastaly, starsze poszlo na studia, a im wiodlo sie coraz lepiej. Andrzej mial ciche marzenie nabycia trucka i zajecia sie transportem po bezkresnych drogach rozleglej Ameryki. Wreszcie spelnil sie jego american dream, od tego czasu wiekszosc czasu spedzal poza domem, ale oplacalo sie!
Lata uplywaly. Ale zle fatum czuwalo.
Ktoregos dnia Hania zadzwonila do mnie z wiadomoscia, ze Andrzej nie zyje. Zginal w najbardziej makabryczny sposob. Lato tamtego roku bylo ekstremalnie upalne, klimatyzacja w trucku Andrzeja nie dawala rady skwarowi na zewnatrz, skarzyl sie, ze szyby w szoferce bez mala sie topia, a zlecenie mial akurat na nieciekawa klimatycznie Luizjane. Nie wiadomo, czy jego serce nie wytrzymalo tych ekstremalnych temperatur, czy moze dostal za kierownica udaru mozgu, w kazdym razie bez hamowania wjechal tym kolosem w stojace w korku na autostradzie samochody. Natychmiast wybuchl pozar, bylo wiele ofiar smiertelnych. Jedna wielka masakra! Z niego samego zostala kupka popiolu, ktora policja przekazala rodzinie.
Mial niewiele ponad 40 lat.
Hania bardzo dlugo nie mogla pozbierac sie po tej tragedii, kosztowalo ja to sporo kasy, bo ambulans byl stalym gosciem w domu wdowy. Pozniej zaczely sie schody prawne, kiedy rodziny ofiar na wyscigi zglaszaly sie po odszkodowania, a sumy tych roszczen byly niewyobrazalne. Szczescie w nieszczesciu, truck byl zarejestrowany wylacznie na Andrzeja, wiec jakims cudem ona nie musiala za nic odpowiadac. Nie znam szczegolow ani niuansow dziwnych amerykanskich praw, w kazdym razie udalo jej sie uniknac powaznych klopotow finansowych i niechybnego bankructwa z horrendalnym zadluzeniem do konca zycia.
Tu konczy sie historia bez happy endu, bo dalsza jej czesc jest bardziej optymistyczna.
Hania, po wielu latach samotnego zycia i brykania sie z samotnym macierzynstwem, wiazaniem konca z koncem i utrzymaniem sie na powierzchni, wyprowadzila dzieci na ludzi (oba dzieciaki pokonczyly studia), znalazla szczescie u boku innego mezczyzny.


 6
W mlodosci byla bardzo przystojna kobieta. Wlasnie przystojna, a nie piekna, wysoka, wyprostowana jak struna, dlugonoga o przyjemnej, zawsze usmiechnietej twarzy. Byla jedynaczka, dzieckiem urodzonym w czepku, w sensie doslownym i w przenosni. Cale zycie podkreslala, ze jest szczesciara. Jej jedynactwo jednak pozostawilo ryse w jej charakterze, miala w sobie pewna niezdrowa doze egoizmu i przekonania o wlasnej niezwyklosci.
Za maz wyszla niedlugo po wojnie za znacznie od siebie starszego i dobrze sytuowanego mezczyzne. Zwiedzili razem caly swiat i nigdy nie brakowalo pieniedzy na kosztowne przyjemnosci. Jedynym cieniem malzenstwa byl brak dzieci, nie wiadomo, z czyjej winy. Wtedy traktowalo sie bezdzietnosc jak dopust bozy i nie dociekalo przyczyn, medycyna nie stala na takim poziomie jak dzisiaj, o in vitro nikt wtedy nie mogl marzyc. Tego jednego pragnienia jej maz nie mogl dla niej spelnic, choc nieba przychylal, traktujac ja bardziej jak swoja mala krolewne, niz zone-partnerke. Ona pozwalala sie rozpieszczac, byla z nim bardzo szczesliwa mimo sporej roznicy wieku. Nigdy jednak nie brali pod uwage adopcji, chcieli miec albo swoje wlasne dziecko, albo zadnego. Pozostali wiec bezdzietni, co poskutkowalo jeszcze glebszym u niej egoizmem.
Maz wybudowal dla niej piekny dom, ktory po jego smierci sprzedala. Nie chciala wspomnien, nie chciala byc przywiazana do miejsca, chciala moc bez ograniczen podrozowac, miala niewiele ponad 50 lat. Wynajela wiec mieszkanie, a pieniadze ze sprzedazy wplacila na fundusz emerytalny, skad dostawala miesiecznie niemala sume. Finansowo byla wiec swietnie zabezpieczona, bo oprocz tego dostala po mezu dosc wysoka rente wdowia, a i na koncie miala sporo oszczednosci. Mogla wiec czerpac pelnymi garsciami, w koncu nie miala komu tego wszystkiego zostawic.
Kilka razy do roku wyjezdzala do kurortow lub brala udzial w krotszych wycieczkach po kraju. Tryskala zdrowiem i dobrym humorem, w dalszym ciagu jednak zachowywala sie nieco protekcjonalnie, co nie zjednywalo jej sympatii wsrod innych. Nic sobie z tego nie robila, byla niezalezna i nie potrzebowala niczyjego poklasku ani niczyjej przyjazni.
Klopoty zaczely sie niedlugo przed 80-tymi urodzinami, zaczela niedomagac na nogi. Odwiedzala najlepszych ortopedow w miescie, a oni sugerowali jej pewne cwiczenia na poprawe tego stanu. Uznawala to za jakies bzdury, zmieniala lekarzy, az wreszcie trafila na takiego, ktory zaproponowal jej operacje wstawienia sztucznej protezy w stawie biodrowym. Uznala, ze tak bedzie najlepiej, jedno ciecie i wyzdrowieje, a nie jakies tam dlugotrwale cwiczenia rehabilitacyjne. Niestety, mocno sie zawiodla, bo akurat po takiej wlasnie operacji dlugotrwala rehabilitacja jest niezbedna. Jeszcze w szpitalu powinna zaczac chodzic po schodach, jak inni po podobnym zabiegu. Kaprysila, jak mala dziewczynka, skarzac sie na bole i caly czas pozostawala w lozku. W koncu wypisano ja z kliniki, zaordynowano pobyt w sanatorium i dalsza rehabilitacje. Na prozno! Zawiedziona brakiem natychmiastowej poprawy po operacji, nie chciala sie wysilac, co doprowadzilo ja w koncu do jeszcze gorszego stanu niz przed zabiegiem. Uparte siedzenie i lezenie poskutkowalo ponadto otwarta rana odlezynowa na kosci ogonowej.
Przestala byc samodzielna, nadszedl wiec czas na poszukanie dla niej miejsca w domu seniora. I tu zaczela sie prawdziwa droga przez meke. Siostrzenica jej meza, ktora upowaznila do zajmowania sie jej sprawami, ostrzegala ja, ze finanse ze sprzedazy domu oraz oszczednosci maja sie ku koncowi, musi wiec ostroznie wybierac miejsce pobytu, bo roznice w kosztach sa ogromne i renta, ktora dysponuje i jest jej jedynym pewnym dochodem, moze nie wystarczyc. Znalazla dla niej naprawde przytulne miejsce w przystepnej cenie miesiecznej opieki. Jedyna odpowiedzia bylo, ze nie zyczy sobie przebywac wsrod takich proletariuszy, chce koniecznie zamieszkac w jednym z ekskluzywnych i bardzo drogich domow w miescie. Nie pomogly zadne argumenty, uparla sie i juz.
Nawet tam jednak nie czula sie komfortowo. Pierwszy upadek z chmur na ziemie przezyla, kiedy otrzymala rachunek, gdzie kazde nacisniecie przez nia dzwonka bylo osobno policzone, a dzwonila czesto, bo potrzebowala towarzystwa. Z innymi mieszkancami tez nie bardzo sie rozumiala, powoli robila sobie kolejnych wrogow. Jej protekcjonalne zachowanie na nikim nie robilo wrazenia, bo wszyscy mieszkancy tego luksusowego domu seniora, stali finansowo lepiej od niej i nikt nie pozwolil sobie w kasze dmuchac. Personel byl wprawdzie na kazde zawolanie, uprzejmy i potulny, ale za te uprzejmosc slono sobie liczyl. A pieniadze topnialy w zastraszajacym tempie!
Nadal nie chciala chodzic ani cwiczyc, poruszala sie wylacznie na wozku, a i to bylo utrudnione za sprawa rany odlezynowej. Zaczelo sie bledne kolo. Zostala sama, bo i siostrzenica, mieszkajaca w innym miescie, tez nie miala specjalnie ochoty jej odwiedzac ani tlumaczyc, ze srodki sie skonczyly.
Kiedy pozniej, juz na jej pogrzebie, rozmawialam z siostrzenica i reszta rodziny, wszyscy byli zgodni, ze jej smierc byla nastepstwem swiadomej decyzji. Odrzucila wszystkie zabiegi, przestala jesc i spokojnie czekala na koniec. Nie bylo mozliwosci zmuszenia jej do czegokolwiek, chocby do sztucznego odzywiania. Po kilku dniach odeszla...



                  7                      
Od poczatku swojego zycia byla ta gorsza. Urodzila sie jako druga corka w rodzinie i to jej starsza siostra byla ta ladniejsza, zdolniejsza, bardziej holubiona przez wszystkich. To Kryska skonczyla studia, podczas gdy ona poprzestala na liceum i to z przeszkodami, bo powtarzala trzecia klase. A powtarzala, bo buntowala sie, kiedy wciaz musiala wysluchiwac, by brala z siostry przyklad. Jak ona jej wtedy nienawidzila! Zyczyla jej wszystkiego najgorszego, smierci nawet, by moc zostac jedyna corka. Zazdroscila jej urody, zgrabnej figury, wiedzy, ambicji, wszystkiego. Krycha wdala sie w rodzine ze strony ojca, podczas gdy ona odziedziczyla wiele cech po rodzinie matki.
Ich matka byla druga zona ojca i jego rodzina nigdy jej do konca nie zaakceptowala, wolala poprzedniczke. Tak wiec i ona, corka drugiej zony, byla dla nich kims gorszym. Wszystkie te czynniki uksztaltowaly ja na osobe z jednej strony pelna kompleksow, z drugiej zas zbuntowana i pragnaca pokazac, ze tez jest cos warta. Robila to na swoj sposob, czesto zgodnie z zasada na zlosc wszystkim odmroze sobie uszy. Obracala sie w nienajlepszym towarzystwie, bywalo, ze popijala, co skutkowalo jeszcze gorsza o niej opinia. Swoim postepowaniem utwierdzala wszystkich w ich o niej osadach.
Dosc wczesnie wyszla za maz za kolege z liceum. Wszyscy go jej szczerze odradzali, bo mial ciagotki do kieliszka i jeszcze za czasow narzeczenskich nierzadko odwiedzal ja pod wplywem. Tlumaczono jej, ze na pewno nie zmieni sie po slubie, a jesli, to na gorsze. Ale gdziezby tam sluchala, ona wiedziala wszystko lepiej. Moze i go kochala, moze chciala tylko przeciwstawic sie calej rodzinie, moze potrzebowala kogos, kto da jej poczucie wyjatkowosci i nie bedzie porownywal z siostra. Kto to wie?
Wesele bylo kameralne, w domu. Po slubie zamieszkali u jej rodzicow, ktorzy oddali im do dyspozycji jeden z dwoch pokoi. Zaczela sie szara codziennosc. Obydwoje pracowali, ale nie przelewalo sie, chociaz u rodzicow mogli mieszkac nic nie placac. Niedlugo potem urodzil sie ich syn, ale radosc nie trwala dlugo, bo po ciezkiej chorobie zmarl jej ojciec. O ile za jego zycia maz jakos sie jeszcze hamowal, tak po smierci tescia puscily mu hamulce. Pil coraz czesciej, awanturowal sie, dochodzilo do rekoczynow, az wreszcie, kiedy popchnal tesciowa, ta wyrzucila go na zbity pysk z domu, bo kto w koncu pozwoli sobie na podobne traktowanie?
Wrocil do rodzicow, ale kontakty z zona nie ustaly i po jakims czasie zaowocowaly u niej stanem blogoslawionym. Urodzila corke, a ze malzonek nieco sie uspokoil, jej matka pozwolila mu znow zamieszkac u niej w domu. Malo tego, do ich dyspozycji oddala obydwa pokoje, a sama zamieszkala w przedzielonej szafa kuchni. Jak latwo sie domyslic, sielanka nie trwala dlugo. Wreszcie ona sama miala dosyc jego wybrykow i wystapila o rozwod, namowiona zreszta przez jego matke, ktora nie mogla zniesc, ze wnuki musza byc swiadkami czestych awantur i widoku pijanego tatusia. Obiecala tez, ze w miare mozliwosci bedzie ich wspierac finansowo, co zreszta robila.
Tragedia rozegrala sie w domu tesciowej. Ktoregos dnia rano, kiedy chciala obudzic syna do pracy, znalazla go w pokoju powieszonego. Nic nie wskazywalo na to wczesniej, ze ma zamiar odebrac sobie zycie, byl to szok dla wszystkich. Dzieci dostaly rente po ojcu, a tesciowa nadal pomagala w miare sil i mozliwosci.
Minelo wiele lat, dzieci podrosly, syn zalozyl nawet wlasna rodzine, corka byla jeszcze w szkole. Ona chciala znow ulozyc sobie zycie, poznala Krzyska i zamieszkali razem. To on byl tym, ktory napieral na slub, jej papierek do niczego nie byl potrzebny, dobrze jej bylo tak, jak bylo. Pomyslala jednak, ze niedlugo i corka wyprowadzi sie z domu, a ona zostanie sama. Zgodzila sie i wyszla za maz po raz drugi. Malo kto wiedzial, co tam odbywalo sie w ich czterech scianach, ona byla bardzo skryta, nie zwierzala sie nikomu, a juz tym bardziej z zyciowych niepowodzen. Ze skrawkow ukladal sie jednak obraz przemocy domowej, choc sladow na sobie nie nosila. Po przemianach ustrojowych rowniez finansowo nie wiodlo im sie najlepiej, co bylo zarzewiem kolejnych nieporozumien. Obydwoje nie pracowali.
Co zaszlo tego dnia, dokladnie nie wiadomo. Prawdopodobnie podczas kolejnej szarpaniny on musial ja albo podduszac, albo uderzyc w szyje, czy tez dociskac do mebla, dosc ze od tego czasu ona mogla mowic wylacznie schrypnietym szeptem. Dalej jednak trwala przy nim i oboje opiekowali sie jej ciezko chora po wylewie matka.
Kilka lat temu, przed ukonczeniem przez nia 50 lat, doszly mnie sluchy, ze lezy w szpitalu i jest na wykonczeniu. Marskosc watroby. Nie zeby byla absolutna abstynentka, ale tez nie pila tyle, zeby zrujnowac sobie ten organ. Prawdopodobnie zostala zarazona zoltaczka i lata cale zyla w nieswiadomosci, ze rozwija sie u niej smiertelna choroba.
Jej siostra zdazyla jeszcze zalatwic jej na lewo zatrudnienie, zeby nie musiala ponosic kosztow leczenia. Tylko tyle jednak mogla dla niej zrobic, choroba poczynila bowiem takie spustoszenia w organizmie, ze w koncu juz tylko smierc mogla ja uwolnic od cierpien. Dylematem bylo, jak powiedziec o tym jej matce i kto bedzie sie starsza pania opiekowac. Krzysiek przejal jednak wszystkie obowiazki, a bylo ich niemalo, bo to i pieluchy, i pielegnacja, mycie, karmienie. Nie musial dlugo meczyc sie z tesciowa, bo i ona wkrotce odeszla.
Teraz okupuje mieszkanie po zmarlej zonie ze swoja nowa flama.


8
 Jadac w srode do pracy, sluchalam w radiu wiadomosci. Na osiedlu, gdzie wczesniej mieszkalismy, wybuchl w nocy pozar, w ktorym zginela 52-letnia kobieta i jej trzy psy, maz przezyl. Tu zapalila mi sie lampka w glowie, bo kogoz stac na trzy psy w Niemczech? Zaraz po pracy zadzwonilam do corki, ktora tam mieszka, ale ona o niczym nie wiedziala, ba, zaprzeczyla, ze moze chodzic o czlowieka, ktorego mialam na mysli, bo mieszka niedaleko i nie widziala zadnych sladow pozaru. Ale obiecala popytac. Dzis rano przyslala smsa, ze to jednak TA rodzina. Pozniej w lokalnej gazecie przeczytalam o tym wydarzeniu.

Nikt chyba tak naprawde nie znal jego prawdziwego imienia, nosil przezwisko Butch i odkad pamietam, mieszkal tam ze swoja zona i psami, zawsze wieloma, zawsze duzymi bullowatymi mieszancami. Kiedy ktorys odszedl za Teczowy Most, natychmiast organizowal sobie nastepnego. Miewal po 3-4 psy naraz. Znalo go cale osiedle, a juz na pewno wlasciciele psow, bo sila rzeczy wszyscy lazili w te same miejsca na spacery. Jego widok nie budzil u ludzi entuzjazmu, a te psie olbrzymy powodowaly u innych psiarzy skret w bok i schodzenie im z drogi. Inna rzecz, ze psy slepo Butcha sluchaly, ale wiadomo, strzezonego...
Kim byl? Zupelnie nikim, drobnym pijaczkiem, moze nawet alkoholikiem. W tej kwestii doskonale sie z malzonka dobrali. Nie pracowali oboje, za to czesto wloczyli sie po osiedlu. Dostawali pomoc socjalna jako niezdolni do pracy, bo ktoz by przyjal takich juz z wygladu nieodpowiedzialnych ludzi, a nawet jesli, to popracowaliby do nastepnego alkoholowego ciagu. Mieszkali w takiej barakopodobnej enklawie na osiedlu, specjalnie zbudowanej dla osob nie radzacych sobie w spoleczenstwie. Jedno, co trzeba im przyznac, swoimi psami opiekowali sie wzorowo, w stopniu, na jaki pozwalal ich stan i status. Raczej jestem pewna, ze podatku za nie nie placili, ale panstwo przymyka na podobne przypadki oczy, wychodzac z zalozenia, ze psy nie pozwalaja takim ludziom  zejsc na psy, zmuszaja do odpowiedzialnosci za inne istoty i jakos trzymaja przy zyciu. Zyli z socjalu, wiec zeby zapewnic podopiecznym godziwe zarcie, Butch bywal czestym rezydentem starowki, gdzie przesiadywal (razem z psami) na rozlozonym na ulicy kocu i nienachalnie zebral. A moze nie chodzilo mu tylko o psy, moze potrzebowal rowniez na napitki? Kto go tam wie i za nim trafi?
Pamietam go jako czlowieka pogodnego, zawsze uprzejmie pozdrawiajacego przechodniow, niejednokrotnie wdawalismy sie w niezobowiazujace pogawedki, kiedy przypadkiem go spotykalam. Inaczej rzecz sie miala z jego zona, ta to byla jedza! Pyskata i alkoholowo agresywna, a nad psami nie panowala w ogole. Nie tak dawno Massimo, pies mojej corki,  zostal pogryziony przez jednego z ich psow, bo babsko nie moglo go utrzymac, wiec puscilo puscilo wolno. Malo kto ja lubil, a tolerowano babe raczej ze wzgledu na Butcha.
We wtorek oboje wybrali sie do jakichs znajomych. Zapewne ona predzej odpadla, wiec udala sie wczesniej do domu, on zostal u nich dluzej. A kiedy o 22.30 wrocil do siebie, przed domem staly juz jednostki strazy. Nawet nie palilo sie jakos szczegolnie mocno, cos sie tlilo, dym snul sie przez okno, wiec sasiedzi wezwali straz pozarna. Dom jest nienaruszony, nie ma sladow ognia, ale czad zatrul ja i wszystkie psy. Najprawdopodobniej nietrzezwa poszla spac z papierosem i dym z tlacej sie poscieli odebral zycie czterem istotom. Jakos osobiscie bardziej zal mi psow. I Butcha, bo zostal calkiem sam, nawet bez mieszkania, bo do zakonczenia sledztwa, jego mieszkanie zostalo zabezpieczone przez policje i nie ma tam wstepu.


9

Ela byla moja bardzo daleka krewna, nawet nie umiem nazwac stopnia pokrewienstwa. Pewnie moja mama wiedzialaby, ona jest wyrocznia w rodzinnych zawilosciach. Czy to zreszta wazne?
Moja mama od dziecinstwa spedzala wakacje w jednej ze swietokrzyskich wsi, gdzie z rodzicami mieszkala Gabrysia, Eli matka, przyjaznila sie z nia i jej rodzenstwem. Kiedy poslubila mojego ojca, nadal tam jezdzili, bo rodzina byla bardzo serdeczna i goscila ich z wielkim entuzjazmem. Lata uplywaly i wraz z rodzicami ja tez jezdzilam czesto na wies do ciotki Gabrysi. Tym chetniej, ze mialam tam towarzystwo do zabawy, Ela byla moja rowiesnica. Obie rzadzilysmy we wsi, wszedzie bylo nas pelno, a kiedy konczyly sie wakacje, pisalysmy do siebie listy.
Kiedy podroslam, towarzystwo rodzicow juz mnie tak nie rajcowalo, jezdzili wiec sami, jednak nadal pisalysmy z Ela do siebie. Z czasem czestotliwosc listow malala, w koncu pozostaly tylko kartki na swieta. Ona miala swoje zycie, ja swoje. Kazda z nas wyszla za maz, urodzila dzieci, wysylalysmy sobie zdjecia latorosli i mezow, ale ustala ta mlodziencza wiez, jaka istniala wczesniej miedzy nami.
Jak to bywa, Ela nie chciala zostac na gospodarce, miala zreszta brata, ktory przejal wszystko po rodzicach. Ona wyprowadzila sie za mezem na Gorny Slask.
Rodzinnych plotek dostarczala mi mama, ktora nadal regularnie przyjezdzala do Gabrysi, schorowanej i po wylewie, w miedzyczasie owdowialej, mieszkajacej z synem i jego rodzina. Ela bywala w domu rzadko, najczesciej na swieta, a i to nie zawsze, bo dzielila czas miedzy wlasna rodzine a tesciow. Pracowali oboje z mezem, nie bylo wiec za wiele czasu, a podczas urlopu woleli zwiedzac Polske na wczasach FWP.
My w koncu wyjechalismy z kraju, nadal jednak wymienialysmy z Ela kartki na swieta i okazyjnie zdjecia. Tyle bylo naszych kontaktow. Dochodzily mnie czasem sluchy, ze jej malzenstwo nie uklada sie najlepiej, a po przemianach ustrojowych byly problemy z praca.
Ktoregos roku nie dostalam od niej kartki. Nawet nie zawracalam sobie tym specjalnie glowy, bo kartka mogla zaginac, Ela mogla zapomniec albo dojsc do wniosku, ze pora zakonczyc te kartkowa znajomosc, skoro od lat sie nie widzialysmy i nie zamienilysmy ze soba slowa. Mama tez nic nie mowila, bo dopiero kiedy znow odwiedzila Gabrysie, dowiedziala sie o tragedii.
Na Slasku, podobnie zreszta jak w Lodzi i wielu innych regionach Polski, kwitlo bezrobocie, ludzie biednieli, a przestepczosc rosla w zastraszajacym tempie. Mlodziez bez przyszlosci i perspektyw wloczyla sie po ulicach, szukajac okazji do zlapania paru groszy na piwo albo jakis dopalacz. Najczesciej za pomoca kradziezy lub wlaman, bo jakos innych mozliwosci nie brala pod uwage.
Ela miala pecha wracac do domu, w bialy dzien, w okolicy, gdzie mlodziez wlasnie szukala mozliwosci zabawienia sie cudzym kosztem. Ktos chcial wyrwac jej torebke, bronila sie, nie chciala wypuscic z rak tej resztki kasy, ktora jej pozostala. Nie chciala miec problemow z wyrabianiem nowych dokumentow. Zostala popchnieta, uderzona, upadla na ziemie uderzajac glowa w kraweznik.
Osierocila dwoch synow...