Jak obiecal, tak zrobil. Przyszedl z jakimis innymi puszkami. Jedne mialy byc trucizna w sprayu na te zwierzatka, inne byly dla mnie zagadka, nie mialam pojecia, co w nich jest.
Facio wzul na leb czapke z daszkiem i udal sie do lazienki na wspinaczke drabinowa. Przygladalam sie wszystkiemu z wielkim zaciekawieniem i z jeszcze wiekszym sceptycyzmem, ale przeciez nie bede faceta od razu na starcie skreslac, choc juz wiedzialam, ze zabiera sie do tego jak pies do jeza, czyli calkiem nieprofesjonalnie i bez widokow na powodzenie. Ale co tam! Jak taki madry, niech sie meczy. I otoz ow fachowiec od karaluchow odgina ostroznie tapete, zwierzatka jak wczesniej, spadaja na podloge w formie deszczu, a on w tym czasie psika sprayem pod tapete i w tuleje.
Wzielam sie pod boki i pacze z niezmiernym podziwem. Odlozyl jedna puszke i zabral sie za te druga, co do zawartosci ktorej nie mialam pojecia. A byla to pianka uszczelniajaca, twardniejaca na powietrzu. Dalej psikac ta pianka w tuleje! Pianka kapie na podloge, tam twardnieje, przy tulei rosnie kalafior z pianki, a spadle wczesniej karaluchy wraz ze mna przygladaja sie jego ekwilibrystycznym popisom na drabinie i wymieniaja miedzy soba uwagi, co tez autor ma na mysli z ta pianka?
Wreszcie splynal z wysokosci drabinnej na moj poziom i oswiadczyl mi, ze teraz juz zaden prusak sie nie przecisnie.
Nie wierzylam wlasnym oczom, ani uszom nawet. Karaluchy na podlodze zreszta tez nie.
- A co z tymi, ktore juz do mnie zdazyly imigrowac? - wyszeptalam ze strachem, cala pod wrazeniem jego dokonan.
- Zostawie pani ten spray, to sobie pani je popryska! - odrzekl rezolutnie.
- A co z gniazdem na gorze? - nie przestawalam drazyc.
- Zalatwi sie! - obiecal i udal sie z mina zdobywcy oraz chytrym usmieszkiem, pietro wyzej.
Wrocil dosc szybko, nieco zielonkawy na obliczu.
- Pani wie? Tam jest ich tak duzo, ze nie wiem, jak dac sobie z tym rade!
- Ach, doprawdy? - sarkazm kapal z mych ust.
- Najpierw nie chcieli mnie wpuscic, twierdzac, ze nie maja zadnych robali w domu, ale sie uparlem i wszedlem do kuchni. Niby na pierwszy rzut oka nic podejrzanego nie bylo widac, ale miedzy szafka a sciana jest luka, w ktorej oni trzymaja reklamowki. Kiedy tam zajrzalem, pod reklamowkami wszystko sie ruszalo.
- Co pan powie? - zdziwilam sie uprzejmie.
- Pozagladalem w inne katy w kuchni, wszedzie to samo, miliony karaluchow!!!
- Nielatwo mi w to uwierzyc! - dobilam go na koniec.
Po czym pogalopowal do samochodu i wrocil z kilkunastoma puszkami trucizny w sprayu. Dluzszy czas go nie bylo, podobno zuzyl wszystkie. Odmeldowal sie u mnie, tym razem juz bardziej pokorny. Tak oto rozstalismy sie prawie w przyjazni, zyczac sobie milego dnia.
Jeszcze tego samego dnia spryskalam wszystkie katy lazienki i nieco uspokojona oraz z niewielka nadzieja w duszy na ostateczne pozbycie sie dzikich lokatorow, zaczelam zyc dalej normalnie.
Nie trwalo dlugo, kiedy stwierdzilam, ze nastapila reaktywacja.
Wszystko odbywalo sie tak, jak przedtem, z poczatku pojedyncze osobniki, pozniej coraz wiecej, polowanie z packa na muchy i znow spanie przy zapalonym swietle.
W taki sposob mozna bez konca tepic prusaki i nigdy sie ich czlowiek z domu nie pozbedzie. Wystarczy, ze kilka znajdzie schronienie podczas opryskow, zeby w krotkim czasie ich populacja pieknie sie zregenerowala.
Mialam dosc! Wtargnelam do ratusza z hukiem i lomotem, nawrzeszczalam, ze jaja sobie robia, a moje biedne male polskie dzieci niedlugo dzumy dostana za sprawa tych potworow. Zagrozilam, ze albo natychmiast zrobia z tym ostateczny porzadek, albo... i tu zabraklo mi weny. Bo i co ja, biedna myszka, bez ostatecznego prawa pobytu i o nieuregulowanym statusie, moglabym im zrobic? Chyba tylko na garba naskoczyc. A tu, o dziwo, sprawa ruszyla z miejsca! Wystraszyli sie moich wrzaskow, czy moze zlitowali nad polskimi sierotami, a moze polityczna poprawnosc wziela gore? Czy to wazne? Wazne bylo, ze przestali olewac problem inwazji insektow w moim mieszkaniu i...
... o tym juz niedlugo...
Facet kompletnie chyba się na tym nie znał , dobrze żeś się nie potruła z tych różnych trucizn w sprayu , a w tym ratuszu widać miałaś siłę przebicia , to czekam jak dalej sprawa się rozwinęła ?
OdpowiedzUsuńDobrej soboty Panterko :) jak tam książka , przeczytana ?
Ilonus
Jeszcze nie do konca przeczytana, ale jestem na dobrej drodze.
UsuńTobie rowniez przyjemnej soboty, Ilonus.
Kurka, napisałam komentarz, wszedł mi Gacek na kolana śmignął łapką po klawiaturze i komentarz zniknął... ech... ;)
OdpowiedzUsuńDopiero dzis przeczytałam wczorajszy post i aż mi ciary przeszły po ciele kiedy na facia posypał deszcz prusaków! Ale wcale mi nie było go żal ;)))'
A kiedy wyobraziłam sobie Ciebie wrzeszczącą w ratuszu to się usmiałam. Scena iście filmowa ;)))
Tym razem w smieciach Twojego komentarza nie bylo, znalazlam za to wczorajszy AGRI. Chyba mnie sczysci ze zlosci!
UsuńJa jestem normalnie niespotykanie spokojny czlowiek, tylko jakos nie lubie, kiedy sie mnie i moje niezawinione problemy lekcewazy. Wtedy bywam nieuprzejma.
Wtedy to chyba poprawność polityczna zwyciężyła ;)
OdpowiedzUsuńA gość niesamowity, takim sprejkiem to może muchy wystraszyć, a nie prusaki. Swoją drogą Prusak na prusaki ;)
A pamiętacie prusakolep? :))
Miłej soboty wszystkim :)
Pamietam te pierwsza chyba w Polsce reklame Prusakolepu, byla tak glupia, ze az smieszna.
UsuńTobie rowniez, Lidus, przyjemnej soboty.
Dawkujesz napięcie jak w dobrym horrorze! Super się czyta, ale za takie przeżycia dziękuję uprzejmie!
OdpowiedzUsuńNo niby moglam rzecz ujac w jednym poscie, ale chyba czytanie nie byloby tak zajmujace. Na pocieszenie dodam, ze dokonczenie nastapi juz jutro.
UsuńNie musisz mnie pocieszać, czyta się bardzo dobrze!
OdpowiedzUsuńDzieki.
UsuńNasze życie jest karaluchem, Pantero, którego, niestety trzeba polubić.
OdpowiedzUsuń"La cucaracha, la cucaracha
ya no puede caminar
por que no tiene, por que le faltan
las dos patitas de atras
Ya murió la cucaracha
ya la llevan a enterrar
entre cuatro zopilotes
y un ratón de sacristan
(karaluch, karaluch już nie może chodzić, ponieważ nie ma, ponieważ mu brak
dwóch tylnych łapek. Już umarł karaluch, już go niosą, aby pogrzebać, pomiędzy czterema sępamii jedną myszą zakrystianina) - piosenka meksykańska
ściskam
Zycie jest moze karaluchem, ale tych prawdziwych w moim otoczeniu jednak nie chce ogladac.
UsuńAkcja się rozwija w pozytywnym tego słowa znaczeniu,a że mówią :"Polak potrafi" i poznawszy przez te kilka miesięcy Twój temperament,poradziłaś sobie ze wszystkimi znakomicie,ale idę na finał...:)
OdpowiedzUsuńMialam do wyboru: polubic prusaki albo wszczac awanture. Jakie mialam wyjscie?
UsuńW naszej rzeczywistości to by nie przeszło,już widzę ten miły uśmiech na twarzy urzędnika,rozłożone ręce i słyszę odpowiedź,proszę się udać do stosownej firmy zajmującej się tym problemem:)
UsuńTu na szczescie wynajemca odpowiada za wszystko, lokator moze wymagac.
Usuń