Szla wolno po pustych i
ciemnych ulicach, czujac sie troche jak dziewczynka z zapalkami. Co
za porownanie! Dziewczynka! Myslalby kto! Dawno przestala byc
dziewczynka, juz wtedy, kiedy wiekowo jeszcze do dziewczynek sie
zaliczala. Przedwczesnie musiala dojrzec, przejac obowiazki chorej
matki, matkowac rodzenstwu, bronic rodzine przed brutalnoscia ojca
alkoholika.
Szczesliwie dla jej
rodzenstwa, smierc matki zbiegla sie w czasie z jej dojsciem do
pelnoletnosci, natychmiast wystapila wiec o ustanowienie jej ich
prawnym opiekunem. Niedlugo potem ojciec zapil sie na smierc,
znaleziono go sztywnego w zaspie snieznej, pijany zamarzl w taki
dzien jak dzisiaj, choc wtedy byl to luty, a nie grudzien.
Czula sie tego dnia taka
samotna. Wszyscy swietowali w gronie rodzinnym, nawet bezdomni
poznikali z ulic, zabrani przez zakonnice organizujace wigilie dla
najbiedniejszych. Okna jasnialy uroczyscie, jakos inaczej, radosniej,
w domach plonely lampki i swiece, przez co ulica zdawala sie byc
ciemniejsza niz zwykle. W taki dzien byc pozostawionym samemu sobie,
nie miec z kim podzielic sie oplatkiem, zaintonowac kolede przy
choince...
Zaraz po maturze podjela
prace, zeby latwiej zwiazac koniec z koncem, bo renty rodzinne na
wiele nie wystarczaly. Zrezygnowala z marzen o studiach, o ulozeniu
sobie zycia, o przyjemnosciach naleznych jej wiekowi. Porwal ja wir
codziennosci, ciezkiej pracy, dogladania rodzenstwa, zapewnienia im w
miare godnego zycia i staran w zastapieniu im matki i ojca. Latwo nie
bylo, ale dala rade. Na szczescie dzieciaki nie sprawialy problemow
wychowawczych, uczyly sie nienajgorzej, nie byly wymagajace, za to
bardzo pomocne w pracach domowych.
Po kolei konczyly szkoly,
a kiedy jedno z nich wyemigrowalo w poszukiwaniu godnego zycia do
Irlandii, nastepne poszly jego sladem. Ona zostala. Miala prace i
mieszkanie po rodzicach, zal jej bylo zostawiac wszystko i jechac w
nieznany i niepewny swiat, pozbywac sie rodzinnych pamiatek.
Zdecydowala, ze milszy jej wrobel w garsci, niz golab na dachu.
Niedlugo potem poznala
jego, skromnego i pracowitego chlopaka ze wsi. Nie byla to goraca
milosc, raczej rozsadek i chec zapelnienia pustego mieszkania,
potrzeba bycia z kims, rozmow i dzielenia sie codziennymi troskami i
radosciami. Nie umiala i nie chciala byc sama. Przez lata
przyzwyczaila sie do gwaru w domu i nagla cisza, ktora nastapila po
wyjezdzie rodzenstwa, doprowadzala ja do skrajnej melancholii.
On byl prostym
czlowiekiem, nie umial pieknie mowic o milosci, nie dbal specjalnie o
jej seksualne zaspokojenie, pewnie nawet przez mysl mu nie przeszlo,
ze ona ma jakies potrzeby w tym zakresie. Skad niby mial o takich
rzeczach wiedziec?
Mial za to niespozyta
energie, tryskal optymizmem i umial zrobic wszystko, prawdziwa zlota
raczka. Nie byl przystojny, elokwentny, skonczyl raptem zawodowke, bo
kto na wsi myslal o wyzszym wyksztalceniu, nie bylo czasu ani
srodkow. Gospodarke przejal jego najstarszy brat, on zas postanowil
przeniesc sie do miasta i tam poszukac szczescia. Znalazl prace i
kobiete z mieszkaniem, wiec uznal, ze cel osiagnal.
On rowniez nie mial
potrzeby emigrowania, byl czlowiekiem bardzo rodzinnym, czesto
jezdzil do swoich na wies pomagac w najgoretszym okresie w pracach
polowych. Zdawal sobie sprawe, ze wyjazd na stale uniemozliwilby tak
czeste kontakty z rodzina, a tego chcial uniknac. Zreszta mial prace,
wiec po coz mialby wyjezdzac w poszukiwaniu innej? Jezykow obcych nie
znal, a swiadomosc zycia w miejscu, gdzie nie moglby pogadac z
sasiadami, napawala go strachem. To nie mialo sensu, dobrze mu bylo
tu, gdzie zyl dotychczas.
Z braku srodkow na huczne
wesele, ograniczyli sie do skromnego slubu cywilnego, o ktorym po
fakcie powiadomili rodzine. Bylo troche kwasow, ale wytlumaczyli
powody i wszyscy przeszli nad tym do porzadku. Zyli przecietnie i
oszczednie, szanowali sie wzajemnie i tak uplywaly lata.
Kolejne swieta Bozego
Narodzenia spedzali naprzemiennie na wsi u rodzicow, u siebie w domu,
goszczac rodzenstwo lub wyjezdzajac do nich do Irlandii.
Jeden problem kladl sie
cieniem na ich pozycie, nie doczekali sie dzieci. Mimo wieloletnich
prob, upokarzajacych badan, zmudnych terapii i zycia z kalendarzem i
termometrem w reku, nie mogli cieszyc sie rodzicielstwem. Jej bylo
wszystko jedno, miala bowiem cala gromade siostrzencow i bratankow, a
z wiekiem stala sie za wygodna, zeby chciec zabawy w macierzynstwo.
To on nalegal i naciskal, nigdy jednak nie biorac pod uwage
mozliwosci zaadoptowania cudzego dziecka.
Czy wlasnie wtedy, w tym
czasie zaczely sie pojawiac pierwsze, niezauwazalne jeszcze dla
nikogo, symptomy? Moze wczesniej? Moze dopiero po tragicznej smierci
jego brata? Smierci, ktora na zawsze przycmila radosc wszystkich
nastepnych wigilii.
Tamtego roku spedzali
swieta u jego rodzicow. Przyjechali wczesniej, zeby pomoc w
swiatecznych przygotowaniach. Zawsze czula sie swietnie w domu jego
rodzicow, a tesciowa kochala ponad wszystko, byla dla niej jak
rodzona matka, ktora tak wczesnie stracila. Nastroj panowal
swiateczny, przerzucali sie zartami, cieszyli swoja obecnoscia, a
wieczorami rozmawiali do pozna w noc. Lubila te swieta na wsi,
wszystko po staremu i tradycyjnie, siano pod obrusem, kutia, snop
zboza w kacie izby, dzielenie sie jedzeniem ze zwierzetami, wspolne
spiewanie koled, ale przede wszystkim tlok przy stole, wszyscy w
komplecie, podekscytowane i radosne dzieciaki, wygladajace Mikolaja
przez okna, gwar i ogrom milosci.
Kiedy mieli siadac do
wigilijnej wieczerzy, brat meza zadeklarowal jeszcze szybkie pojscie
do zwierzat i... zniknal. Czekali prozno na niego, bezskutecznie
szukali po obejsciu, po wsi i poza zabudowaniami. Nic. Kamien w wode!
Nie mieli glowy do spiewania, a jedzenie pozostalo nietkniete.
Nastepnego dnia zlozyli
zawiadomienie na policji...
Dopiero jednak na wiosne
topniejaca woda w rzece ukazala swoja, skrywana pod lodem, tajemnice,
zwloki brata wyplynely. Nigdy nie dowiedzieli sie dlaczego i jak
zginal. Policja jako przyczyne smierci podala samobojstwo, oni jednak
wiedzieli, ze to niemozliwe, nie on, nie tego akurat dnia. Ale bo to
wygra sie z wymiarem sprawiedliwosci? Sledztwo zamknieto i nikt nie
chcial go ponownie rozgrzebywac.
Od tego jednak czasu jego
zachowanie zaczelo sie w sposob widoczny zmieniac. Coraz bardziej
zamykal sie w sobie, byl milczacy, nieufny, czesto znikal z domu i
nie chcial rozmawiac o tym, gdzie byl ani co robil.
Wyjasnienie zagadki spadlo
na nia jak grom z jasnego nieba, kiedy do domu zaczely naplywac pisma
od wierzycieli, jedne z prosbami o zwrot dlugow, inne z pogrozkami.
Zaczely sie wizyty windykatorow lub nieprzyjaznie nastawionych
znajomych i nieznajomych ludzi oszukanych przez jej meza.
Tamten czas wspominala jak
przez mgle, przez cale swoje zycie nie zaciagala dlugow, nigdy nikomu
nie byla nic winna. Nie mogla zrozumiec, co stalo sie jej mezowi i na
co wydal te wszystkie pozyczone od innych srodki. On milczal i ani
myslal dzielic sie z nia swoja wiedza. Usmiechal sie tylko
tajemniczo, a zarazem cynicznie.
Szale goryczy przelala
wiadomosc od szwagierki ze wsi, jej maz pozyczyl od nich ogromna sume
pod zastaw maszyn rolniczych. Termin zwrotu dawno uplynal, a po
pieniadzach nie bylo sladu.
Zrobila mu pierwsza w
zyciu awanture! Przez cala noc ich sasiedzi musieli wysluchiwac jej
krzykow i brzeku tluczonych talerzy. Wpadla w taka furie, ze nie
mogla sie zatrzymac, nakrecala sie coraz bardziej i bardziej. Miala
ochote go zabic za krzywde, ktora zrobil najblizszym. Ale czesciowo
cel osiagnela, bo zaczal mowic. Jednak to, co uslyszala, ani troche
jej nie uspokoilo. Otoz okazalo sie, ze jej maz dosc dawno juz
stracil prace, ale zeby jej nie niepokoic, co rano wychodzil z domu w
poszukiwaniu innej. Niestety, jego starania byly nieskuteczne. Coraz
bardziej sfrustrowany rozmyslal, jak sie usamodzielnic, zalozyc
wlasna dzialalnosc i zaczac zarabiac duze pieniadze. Naiwnie myslal,
ze pieniadze pozyczone od innych, w krotkim czasie bedzie mogl oddac
i udowodnic jej, ze prowadzenie wlasnego biznesu nie jest wcale
trudne i skomplikowane. Stracil wszystko.
Chciala go ratowac,
ratowac siebie i malzenstwo, zaproponowala, ze beda splacac dlugi z
oszczednosci, jakie odlozyli. Wtedy dowiedziala sie, ze oszczednosci
nie maja juz zadnych, one jako pierwsze padly ofiara jego zapedow
bycia biznesmenem.
Rzucila sie na niego z
piesciami, musiala wyladowac swoja zlosc i frustracje. Wtedy on,
dotychczas tak lagodny, jednym mocnym ciosem w twarz, powalil ja na
ziemie i wybiegl z domu...
Pozniej bylo juz tylko
gorzej, nie mogla sie opedzic od wierzycieli, komornik zajal jej
konto, a ona nie miala z czego zyc. Maz gdzies zniknal i przez wiele
miesiecy nie dawal znaku zycia, pozostawiajac ja na pastwe losu.
Postanowila dzialac,
natychmiast zlozyla pozew o rozwod, w prasie zamiescila ogloszenie,
ze nie odpowiada za nastepne zadluzenia swojego meza, a dotychczasowe
zaczela mozolnie splacac.
Minelo kilka lat, w czasie
ktorych dochodzily ja sluchy o przekretach bylego juz meza, o jego
irracjonalnych zachowaniach. Byla pewna, ze jest chory psychicznie,
nigdy wczesniej bowiem nie postepowal w taki sposob. Podobno zaczal
sie leczyc, przyjmowal psychotropy, ale zasmakowal rowniez w
alkoholu, a to dosc diabelska mieszanka. Gdzie przez ten czas sie
ukrywal, nie zdolala sie dowiedziec. Pomieszkiwal czasem u
przypadkowych znajomych, bo w domu rodzinnym nie mial sie co
pokazywac. Szwagierka odgrazala sie, ze przywita go widlami.
Wreszcie zniknal na dobre,
co najdziwniejsze, znow w wigilie, jak jego brat. Nikt go nie szukal,
dla niej byl juz obcym czlowiekiem, a jego rodzina nawet nie
wiedziala, ze zaginal, bo od czasu tamtego zdarzenia nie mieli z nim
zadnego kontaktu. Ona rowniez zaniechala kontaktow, w koncu byla to
rodzina jej rozwiedzionego meza.
Nastal maj nastepnego
roku, gdy do jej drzwi zastukali policjanci z informacja, ze ma
stawic sie na identyfikacje zwlok. Okazalo sie, ze jej eks zamieszkal
u kogos, kto wyjechal do pracy za granice, a kiedy powrocil, zastal w
domu zwloki w stanie zaawansowanego rozkladu. Nie byla wcale pewna,
czy ma przed soba resztki swojego bylego meza, bo nawet ubrania nie
byla w stanie rozpoznac. Pozniej jednak zrobiono jakies badania
genetyczne i w ten sposob zostala oficjalnie rozwiedziona wdowa.
Gdzies na poczatku jesieni
zawital do jej domu mezczyzna z plikiem dokumentow swiadczacych o
tym, ze to on jest wlascicielem jej mieszkania. Dal jej czas do konca
listopada na wyprowadzke. A jakze, pobiegla na policje, ale sprzedazy
nie mozna juz bylo cofnac, z pierwszym dniem grudnia stala sie
bezdomna. Przygarnela ja pod dach jedna z przyjaciolek.
I znow byla wigilia,
najgorszy dzien w jej zyciu od kilku lat. Zostala zupelnie sama, nie
chciala bowiem informowac rodzenstwa o tym, co sie wydarzylo i
zmuszac ich do finansowania jej biletu do Irlandii, by moc spedzic z
nimi swieta. Jej nie bylo stac na nic, bo wiekszosc zarobkow szla na
splacanie wierzytelnosci. Przyjaciolka, u ktorej mieszkala, wyjechala
na swieta do rodziny, a ona nie chciala sama przebywac w obcym domu.
Wyszla wiec na ulice, byle dalej, byle przed siebie. Szla krok za
krokiem po sniegowym blocie i zagladala do mijanych okien. Jak
dziewczynka z zapalkami... Tyle, ze ona nie miala nawet zapalek.
Zzymala sie na sytuacje, w ktorej sie bez wlasnej winy znalazla, a po
policzkach zaczely splywac cieple lzy. Pierwsze wigilia w jej zyciu,
kiedy nie miala z kim podzielic sie oplatkiem, kiedy nawet nie miala
co jesc. Szla zgarbiona i zrezygnowana przed siebie.
Zatrzymywala sie czasem
przed jakims oknem i chlonela z zazdroscia nastroj rodzinnych swiat.
Czasem dobiegaly jej uszu przytlumione dzwieki koled, spiewanych
przez odswietnie poubieranych ludzi, radosne piski dzieci,
rozrywajacych papier, w ktory zapakowane byly prezenty lub odglosy
rodzinnych klotni. Nawet tego jej brakowalo, ona nie miala sie z kim
poklocic.
Nagle spojrzala na
zegarek, w glowie zaswitala jej jakas mysl. Przystanela. Nie, to nie
ma sensu... Nie moze sie udac! Choc moze... Nie... Bila sie z
myslami, przekonywala, zaprzeczala, obawiala sie skutkow swojego
szalonego pomyslu. Podjela w koncu szybka decyzje i, przyspieszajac
kroku, skierowala sie w strone przystanku autobusow podmiejskich...
Stanela pod drzwiami,
niepewna, jak zostanie przyjeta. Tak dawno tu nie byla... Chciala
odejsc, ale w domu rozszczekal sie pies, a w progu stanela
przygarbiona postac.
- Ooo, spozniony
wigilijny wedrowiec! Nakrycie juz na ciebie czeka. Witaj, coreczko! Rozszlochala sie na dobre i rzucila w ramiona tesciowej.
Ponownie wzielam udzial w konkursie na opowiadanie u Madzi Kordel, tym razem gwiazdkowe. Jesli macie ochote przeczytac pozostale, znajdziecie je TUTAJ.
To jest to wyróżnione? Na które głosowaliśmy. Od razu rzuca się w oczy Twój styl:-).
OdpowiedzUsuńTak, to wlasnie to opowiadanie, a wyroznione... pewnie tylko dzieki Waszym glosom, za ktore jeszcze raz pieknie dziekuje. :)
UsuńGrudzień to oczywiście Święta i Nowy Rok. Czas zastanowienia i refleksji nad tym co było i będzie a dla mnie również okres przygotowań do wyjazdu świąteczno-noworocznego.
OdpowiedzUsuńDlatego już teraz składam życzenia Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!
Ataner
To wspaniale, ze mozesz sobie wyjechac i zbierac material na kolejne zajmujace posty z podrozy. Ja poswiece zyczeniom osobny wpis, ale dla Ciebie zrobie wyjatek, bo nie wiem, czy bedziesz miala dostep do bloga w tym czasie.
UsuńZycze Ci (Wam) fantastycznych swiat i wielu ciekawych podrozy w nadchodzacym roku.
Świetne opowiadanie. Masz kobieto talent bo jeśli czytam z zainteresowaniem i jestem ciekawa co będzie dalej to znaczy że jest ok. Przeczytałam jednym tchem. Zresztą to dobry zaczątek do powieści bo chętnie bym przeczytała taką książkę.
OdpowiedzUsuńGrazynko, byly lepsze i sprawniej napisane opowiadania, a wyrozniona zostalam tylko dzieki Waszym glosom, o ktore zabiegalam. Ale ciesze sie, ze Ci sie spodobalo. :)
UsuńOj tam - nie bądz taka skromna :)
UsuńTak szczerze to nie przeczytałam wtedy żadnego - oddałam na ciebie głos bo lubię Ciebie i Twojego bloga- teraz wiem że warto było.
Przeczytaj inne w wolnej chwili, niektore to prawdziwe perelki, gdzie mi tam do nich... ;)
UsuńAniu, smutne bardzo jest Twoje opowiadanie, ale bardzo prawdziwie opisujące rzeczywistosc poskich świąt. Tyle jest bólu, samotnosci, bezradnosci, goryczy...To sie w swieta jeszcze bardziej czuje. Tym mocniej im wiecej wokół jest tej pozłotki, lukru i sztampowych zyczeń. Patrzymy na te kolorowo oświetlone okna, mysląc jak tamtym w środku dobrze i ciepło. A co sie tak naprawdę dzieje w środku domu i wewnątrz ludzkich serc tylko tamci wiedza...
OdpowiedzUsuńP.S.
Szkoda, że nie ma za duzo czasu teraz na pisanie, ale na "Wysokich obcasach" znalazłam wczoraj ogłoszenie o konkursie na współczesną opowieśc wigilijna (Dickensowską). Termin nadsyłania krótkich opowiadań do 22 grudnia. Ja nie dam juz rady napisać. Moze Ty spróbujesz?
Serdecznie Cie pozdrawiam o mroźnym poranku!:-))
Olenko, to tylko dwa dni czasu, a ja mam glowe zawalona problemami, wiec jednak sie nie skusze. Nie umiem tak pisac "z biegu", a przez dwa dni nie wymyslilabym nawet zarysu tego, co mialabym napisac.
UsuńU nas nadal zielono i niech juz tak zostanie do wiosny :)))
Buziaczki
Gdybym miała wybierać najlepsze opowiadanie z tego konkursu, miałabym wielki problem, ale na Twoje, Panterko, zagłosowałam z czystym sumieniem :)
OdpowiedzUsuńNiektore opowiadania byly na bardzo wysokim poziomie, naprawde wybor bylby trudny. W poprzedniej edycji konkursu dostalam dwa glosy, w tym jeden wlasny, a to o czyms swiadczy. Wtedy pozostalam anonimowa, teraz prosilam o glosy.
UsuńBuziaki
Aniu !!! smutne opowiadanie i zarazem piękne! Pięknie napisałaś:) Z resztą jak wszystko, co czytam u Ciebie. Aniu ostatnio się opuściłam , nie z własnej winy ale wszystko nadgonię i poczytam . Teraz mam chwilkę oddechu, bo mama śpi ( spokojnie) wiec szybciutko chce pochłonąć jak najwięcej( u Ciebie). Nie wiedziałam nawet o głosowaniu, nie wiem kiedy to było(?), i żal mi z tego powodu, że nie oddałam głosu na "moją ulubioną Autorkę"Pozdrawiam serdecznie,
OdpowiedzUsuńIzunia, nie rob sobie wyrzutow, przeciez blogowanie i czytanie cudzych blogow ma byc przyjemnoscia, a nie przykrym obowiazkiem. Nastal taki okres, ze malo dysponuje teraz wolnym czasem, a Ty w szczegolnosci, majac tyle dodatkowych obowiazkow przy opiece nad Mama.
UsuńSerce mi sie raduje, kiedy czytam, ze jestem ulubiona :))) To wzruszajace, dziekuje Ci.
Buziaczki i trzymaj sie, Izus.
Dobre opowiadanie i fajnie, że kończy się jednak optymistycznie. Serdecznie gratuluję wyróżnienia!
OdpowiedzUsuńDziekuje, Nineczko :)))
UsuńSmutna to opowieść, ale jednocześnie piękna :)
OdpowiedzUsuńJa chyba nie potrafie pisac radosnych opowiadan ;)
UsuńJak dobrze, że się dobrze skończyło!
OdpowiedzUsuńBajki na ogol koncza sie happy endem... i zyli dlugo i szczesliwie. Przeciez to dziewczynka bez zapalek byla :)))
UsuńSmutne prawdziwe i ucieszyło mnie że dwie kobiety się spotkały bo to ważne jest by kobiety się spotykały i wspierały.
OdpowiedzUsuńDziękuję, piękne opowiadanie.
Dobrze miec oparcie w rodzinie, chocby i przyszywanej.
UsuńCiesze sie, ze Ci sie spodobalo.
Caluski
OdpowiedzUsuńMistrzostwo!!!
Chyba jednak przesadzilas, Aga, z pochwalami. Ale mile lechca moje ego :)))
Usuńno popatrz. temu opowiadaniu dałam 8 punktów, więcej nie mogłam.
OdpowiedzUsuńpodobało mi się bardzo.
Dalas, bo Cie poprosilam :)))
Usuńno wiesz??? nie wiedziałam które jest twoje, przecież były anonimowe. gdyby mi się nie podobało, nie głosowała bym. bo ja wredna jestem i szczera.
UsuńNo dobraaa.... W kazdym razie wielkie dzieki i podzieki :)))
UsuńPanterowska , wzruszyłam się .Zawsze powiadam : jutra nie znamy .Czasami życie gna do przodu , czasami bierze zakręty a czasami zatacza koło.
OdpowiedzUsuńz okazji nadchodzących ŚWIĄT życzę ogrom zdrowia , radości , przyjaźni i miłości
z centralnej - Gryzmo
Gryzmo, Ty znow zyczysz, a swieta (jakie znow swieta?) tak daleko jeszcze.
UsuńA teraz uwazaj: szykuje takie zyczenia, ze wszyscy poupadacie, bede machala z centralnych, ze malo mi rece nie poodpadaja.
Buziol
Piękne i życiowe opowiadanie,masz dar do pisania Aniu,zawsze z przyjemnością zaczytuję się w Twoich opowiadaniach.
OdpowiedzUsuńDziekuje, Malgosiu :)))
Usuń