Poprzedni weekend uplynal mi na naprawde ciezkiej fizycznej pracy, ale od poczatku.
Mamie naszego przyjaciela psychicznie sie pogorszylo i wstala z lozka, choc nie powinna, bo jest za slaba, ale ona tego nie rozumie. Nabawila sie zapalenia pecherza, wiec bidulke wciaz cisnelo i, choc dostawala na noc pampersy, ubzdurala sobie, ze musi na toalete. Musiala upasc dwa razy, z tym ze raz sama sie pozbierala (a podejrzewamy upadek, bo miala rozlegly siniak na biodrze i narzekala na bole), a drugi znaleziono ja rano lezaca przy lozku i odeslano do szpitala. W tej niemieckiej sluzbie zdrowia sa pelne jaja, nie mozna krepowac pacjenta nawet dla jego wlasnego bezpieczenstwa. Na szczescie P. ma sadowe pelnomocnictwo i zarzadzil, ze lozko w szpitalu, a pozniej, kiedy wroci, w domu opieki, ma byc na noc ogrodzone. Bez jego wyraznego zadania (rzondania), nie byloby to w ogole mozliwe, a nie ma tyle personelu, zeby ktos siedzial przy niej w nocy na stale i pilnowal, czy nie wychodzi.
Przez te przygody i bole jej stan psychiczny bardzo sie pogorszyl, syna jeszcze poznaje, mnie tez, ale wciaz prawi o swojej przed 20 laty zmarlej siostrze (jakby nadal zyla), no i o matce boskiej, cos jej sie zaczelo religijnie przypominac.
Tymczasem jej mieszkanie trzeba bylo zaczac powoli oprozniac i likwidowac, to jest co prawda P.
wlasnosciowe mieszkanie, ale niewynajete nie przynosi zysku, a wydatki sa spore. Wiedzac, ze P. jest najbardziej niepraktycznym czlowiekiem w zyciu, postawilam sie do jego dyspozycji i w weekend zaczelismy dzialac. On przegladal papiery, a bylo tego... oesu!... a moze nawet jeszcze wiecej, bo starsza pani niczego nie wyrzucala, ale tez nie trzymala porzadku w papierach, a ja zajelam sie szafami. Mialam za zadanie przygotowac pelen komplet na ostatnia droge, a poza tym wybrac czesc ciuchow na okolicznosc przezycia, zeby miala co na grzbiet zarzucic wiosna czy latem.
Nie byloby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie pewna dziwna przypadlosc starszej pani. Otoz zatrzymala ona wszystkie rzeczy po swojej zmarlej siostrze, jej ubrania (rozmiarowo byly podobne), domowe tekstylia (obrusy, posciel, reczniki) i, co mnie zdziwilo najbardziej na swiecie, rowniez wszystkie rzeczy po swoim zmarlym 10 lat temu mezu. Szafy pekaly w szwach, nie bylo gdzie szpilki wetknac, a najsmieszniejsze, ze bardzo wiele rzeczy bylo jeszcze w nieotwartych workach z metkami, sporo recznikow czy obrusow nigdy nie pranych, nowiusienkich. Spodnic miala chyba z 50, bluzek jeszcze raz tyle, kurtek, plaszczy meskich, garniturow i spodni tyle, ze w oczach sie roilo. Samych nowych skarpet bylo ze 100 par, drugie tyle uzywanych. Ze nie wspomne i dwoch zelazkach, w tym jedno fabrycznie zapakowane, dwoch suszarkach do wlosow, jakichs sokowirowkach, grzejnikach, nozach elektrycznych, lampkach nocnych i bukwicotam jeszcze.
Pakowalam to wszystko systematycznie w worki plastikowe, po przygotowaniu zelaznego zapasu ubran, a wszystko, co spakowalam, postanowilam zawiezc do czerwonego krzyza i schroniska dla psow. Kiedy jednak zobaczylam, ile nazbieralo sie tych worow i luznych plaszczy i kurtek, zwatpilam. Przeciez to nie wejdzie mi naraz do auta, poza tym ile dzwigania i latania w te i nazad. Nie, ja tego nie zawioze, nie ma mowy! Zadzwonilam wiec do czerwonego krzyza i poprosilam, zeby ktos po to przyjechal i to najlepiej malym transporterem, ostatecznie duzym kombi. Zalatwione!
Trzeba bylo cos zrobic z czescia mebli, bo kobieta, ktora ma sie do tego mieszkania wprowadzic 1 lutego, przejmuje cala sypialnie, ale nie chce nic wiecej. Porobilam wiec zdjecia i wrzucilam na marketplace na fb, zobaczymy, czy ktos sie w ogole zglosi, a jak nie, to jeszcze mam w odwodzie magazyn mebli z drugiej reki, a ostatecznie wystawie je na ulice, ale to robota z ich demontazem i noszenie, wiec lepiej zeby ktos kupil i sam odebral. Meble wygladaja jak nowe, bo starsza pani siedziala glownie w kuchni i sypialni, wiec sofy sa w doskonalym stanie. Troche tylko niemodne dizajnersko.
No i tak nam schodzi dzien za dniem, do 1 lutego nie zostalo duzo czasu, a roboty huk. Czesc pamiatek bierze P., jakies drobiazgi my i nasze corki, ale wszyscy jestesmy praktycznie dostatecznie wyposazeni i nie narzekamy na nadmiar miejsca w mieszkaniach. Moze czerwony krzyz zdecyduje sie wziac jakies skorupy, nie sa brzydkie, ale troche zdekompletowane.
Jak sobie pomysle, ile jeszcze zostalo do zrobienia na ten weekend, to az mi sie slabo robi.
Ale wszystko to nic, oby starsza pani lepiej sie poczula. Ona biedna nawet nie wie, ze wszystko, co miala, co cholubila, co przechowywala - poszlo albo w obce rece, albo na smietnik.
Mam nadzieję, że starsza pani nigdy się nie dowie co się stało z jej dobytkiem.
OdpowiedzUsuńTakie likwidowanie mieszkania jest bardzo przykre. Przechodziłam to kiedy zmarła mama. Przez jakiś czas stało nienaruszone, jak tam jechałam miałam się gdzie zatrzymać, siadałam w jej fotelu i zdawało mi się, że jest przy mnie.
Ja mam mniej emocjonalny stosunek, bo choc to jest dosc bliska znajoma i matka naszego przyjaciela, to dla mnie jednak osoba obca, choc bardzo ja lubie. Poza tym takie puste mieszkanie generuje koszty, a P. ma tez gigantyczne wydatki, wiec czas naglil.
UsuńOj, az mi ciarki po grzbiecie przelecialy, bo wyglada na to, ze zaniedlugo czeka nas cos podobnego z mieszkaniem tesciowej. W tej chwili jest w domu opieki u karmelitek, ale niestety prawdopodobnie tylko czasowo. Dramat kompletny bedzie, jesli ja stamtad wyprosza, bo na znalezienie w tym kraju miejsca dla kogos 92-letniego z alzheimerem jest mniej szans, niz na wygrania euromilionów, a jej stan pogarsza sie dosc szybko.
OdpowiedzUsuńTo tak moga ja zwolnic z domu opieki, mimo tak ciezkiego stanu? Przeciez wiadomo, ze osoby dementne, w dodatku w tak zaawansowanym wieku, nie moga zyc samotnie i dom opieki to jedyne wyjscie. Zwlaszcza, kiedy cala rodzina jeszcze pracuje i nie ma sie kto chora zajac w czasie dnia.
UsuńJakie sa u Was realia opieki nad chorymi starszymi osobami? Placi rodzina czy ubezpieczenie i jakie sa ceny? Stac kazdego, czy tylko bardzo bogatych? I dlaczego tesciowa jest tylko czasowo, mimo tak ciezkiego stanu?
Moga, bo to nie jest typowy dom opieki, a bardziej o profilu fizioterapii. Kiedy jej lekarka rodzinna ja tam upchnela (ca. 2 m-ce temu) nie miala jeszcze oznak demencji. Z domami opieki tutaj to rozpacz absolutna - w stosunku do potrzeb jest ich dramatycznie za malo i czesto dosc podlej jakosci. Placi sam zainteresowany/rodzina, a ceny czesto kosmiczne w porównaniu do emerytur. Ubezpieczenie w tym kraju (segurança social) to raczej mit, niz rzeczywistosc.
UsuńTo jest faktycznie straszne. Pod tym wzgledem Niemcy to prawdziwe eldorado, placi sie skladke na ubezpieczenie pielegnacyjne (nie mylic ze zdrowotnym) i potem sie nalezy. Domow opieki jest i tak za malo w stosunku do potrzeb, zawsze trzeba czekac w kolejce, az ktos umrze i zwolni miejsce, ale daje sie rade.
UsuńJa po odejściu Męża nie potrafiłam usunąć Jego rzeczy z szaf. Musiały za mnie zrobić to moje dzieci i zrobiły to, gdy byłam w pracy. Przez to doświadczenie nauczyłam sie, że nie trzyma się ciuchów w których nie chodziło się przez ostatnie dwa lata, ale i tak jest mi żal, ze je wszucam do kontenera z ciuchami.
OdpowiedzUsuńMiało być wrzucam - wrrr, ortograf, jak ta lala ❤😍😛😯
UsuńJa mam podobnie, jesli czegos nie nosze, wyrzucam, a i tak mam mnostwo nazbieranych rzeczy, ktore przechowuje, bo mi szkoda, bo mam jakies sentymenty, bo... I niekoniecznie sa to ubrania.
UsuńMoja mama w dwa tygodnie po smierci taty spakowala wszystko i facet z MOPSu, ktory sie tata opiekowal w domu, zabral wory ze soba. Tak lepiej, bo nie przypomina i nie wchodzi w oczy.
Ja po śmierci Mamy, w jakimś amoku wszystko szybko posprzątałam i wrzuciłam do kontenera PCK. Tak samo miałam po śmierci Kizi, kuwety i miski wylądowały na śmietniku, żeby nie patrzeć.
UsuńJa wszystko spakowalam i do piwnicy, a po latach Fuslowy koszyczek przydaje sie kotom. Natomiast przetrzymywanie rzeczy po partnerze czy rodzicach uwazam za chore, ile mozna, a zaloba tez przebiega sprawniej, kiedy sie nie widzi.
UsuńAnusia, gdybym ja miała taką piwnicę jak Ty, to pewnie postawiłabym jaką otomanę Bezowemu, bo czasem mam go dość haha.
UsuńJa trzymam piwnice dla Orki, kiedy bedzie emigrowac po ekscesach pisu, tam chciala mieszkac, to bedzie mieszkala. Tylko myc sie i sikac bedzie przychodzila na gore, bo jej apartament jest bez lazienki. :)))
UsuńTak, likwidacja mienia to zawsze ciężki problem.Przed przeprowadzka no Niemiec przeżyłam pierwszy etap- część rzeczy brałam, część likwidowałam, a że mieszkanie szło pod wynajem część mogłam zostawić.Tu, po śmierci męża, w ramach powrotu do normalności, udało mi się oddać bezboleśnie wszystkie jego rzeczy osobiste w tzw. "dobre ręce". Meble z jego pokoju zostały zutylizowane i wywiezione na składowisko (trzeba było wypożyczyć w tym celu samochód bo getz za mały).
OdpowiedzUsuńW kwestii ciuchów przyjęłam zasadę, że wpierw się czegoś pozbywam a dopiero potem kupuję nowy ciuch.Do zakupów zmusiło mnie życie, bo zgubiłam 15 kg i wszystko mam za duże. I dopóki mam jeszcze stosunkowo nieźle pod sufitem staram się pamiętać o tym, że może mi się przydarzyć nagłe odejście, więc powinnam zostawić po sobie jak najmniej chłamu.
Wiekszosc z nas ma tendencje do zbierania. Sa to albo pamiatki, albo ksiazki, albo porcelana czy znaczko pocztowe. Dla nas te rzeczy maja wielka wartosc, przede wszystkim sentymentalna, dla innych beda smieciami. Moje wszystkie ksiazki znajda miejsce w makulaturze, kiedy mnie zabraknie, moje dzieci nie czytaja po polsku, dla nich beda to bezwartosciowe smieci, bo przypuszczam, ze nie zdobeda sie na proby upchniecia ich np. w bibliotece (o ile w ogole wzieliby polskie ksiazki).
UsuńMoja Mama i tak wychodziła z "ogrodzonego" łóżka, co było jeszcze bardziej niebezpieczne, bo wyżej.
OdpowiedzUsuńTakie gromadzenie przedmiotów to chyba sprawa pokoleniowa wynikająca po części z przed i powojennej biedy. Z Mamą było to samo, nie wyrzucała i nie pozwalała wyrzucić niczego, a nowych rzeczy nie używała, bo szkoda. Ja też jestem klamociarą, ale w innym sensie. Nie potrafię się oprzeć ładnym przedmiotom, zwłaszcza starym. Ale ćwiczę wolę i czasem nawet udaje mi się dać odpór.
Po tym wszystkim stanelam na srodku mojego mieszkania i zastanowilam sie, co ewentualnie wzielyby moje corki, gdybym ja umarla i stwierdzilam, ze niewiele z tego, co zgromadzilam. A ja nie jestem az taka zbieraczka jak mama P. wyrzucam np. ciuchy, w ktorych nie chodze albo z ktorych wszerz wyroslam ;)
UsuńMama P. jest bardzo slaba, nie wspielaby sie na ten plotek (wydaje mi sie).
Dobry pomysł z tym ogrodzeniem, chyba muszę podpowiedzieć rodzinie, bo takie pilnowanie w nocy starszej osoby, na zdrowie nikomu nie wyjdzie.
OdpowiedzUsuńAle zobacz komentarz Hany, ten plotek nie jesz stuprocentowo pewnym zabezpieczeniem, zwlaszcza kiedy starszy czlowiek ma dosc sily, zeby go sforsowac.
UsuńStarsza pani o której myślę, jest słaba i nie ma jednej nogi.
UsuńNo to i bez plotka nie bedzie jej latwo wstac z lozka, a z plotkiem to juz w ogole.
UsuńTak, Hana ma racje, przed i powojenna bieda. Moja Mama musiała mieć wszystko swoje, nigdy nie chodziła na pożyczki i tego nas nauczyła. Dawniej wszystko było solidne i wiele sprzętów służy mi do dziś. Nigdy w życiu nie byłam u sąsiada pożyczyć cebuli, czy szklanki cukru. Po mojej śmierci wszystko pójdzie na śmietnik, więc nawet nie myślę o nowych meblach, czy jakichś bukwie jakich remontach. Ciuchów mi nie szkoda, często wywalam, oprócz kurtek i torebek, bo do nich mam ogromną słabość.
OdpowiedzUsuńJa tez chyba nigdy w zyciu nie pozyczalam od sasiadow, zawsze mam w domu zapas, tak nauczyla mnie mama. Nigdy nie czekam, zeby cos sie calkiem skonczylo i kupuje, kiedy dopiero zmierza ku koncowi.
UsuńA po Tobie beda dziedziczyc dzieci siostry, moze cos tam dla siebie wynajda. ;)
Znam to, zresztą wiesz.
OdpowiedzUsuńMogę jedynie doradzić,byś skontaktowala sie z taka klamociarnią jaką ja odwiedzam we Flindbek, bo właśnie takie klamociarnie odbierają rzeczy niepotrzebne już komuś, zabierają całe pudła, chyba nawet do nich nie zaglądając zbytnio.
Na razie dalam ogloszenie, ale nikt sie nie zglosil, wiec w poniedzialek, po wizycie pana z czerwonego krzyza i odebraniu przez niego ubran (i moze skorup kuchennych), zajrze do dwoch klamociarni i spytam, czy chca te meble, bo w klamociarniach tez sa wybredni i nie biora jak leci wszystkiego. Ostatecznie wystawimy na ulice.
UsuńTak mnie wlasnie to dziwi, ze u was mozna takie duze meble po prostu wystawic na ulice? Mam znajomych i rodzine w DE i wiem , ze na przyklad w Kielu jest to absolutnie niemozliwe - pod grozba kary? W Berlinie mozna bylo wystawiac tylko w okreslony dzien tzw. wystawki - ale to tylko raz na jakis czas. Czy u was tez?
UsuńWystawienie na dziko jest oczywiscie niemozliwe i podlega karze, ale mozna zamowic wystawke, kazdemu przysluguje raz do roku gratis. Tyle tylko, ze troche trwa, zanim dostanie sie termin i przez ten czas trzeba sobie graty gdzies przechowac, najpewniej w piwnicy.
UsuńKiedy wyprowadzalismy sie z wiekszego mieszkania na mniejsze, odpowiednio wczesnie zamowilismy wystawke, ale termin dostalismy juz po przeprowadzce. Piwnicy tez juz nie mielismy, bo zajal ja nastepny lokator. Z trudem uzyskalismy pozwolenie od dozorcy, zeby mozna zostawic meble we wspolnym pomieszczeniu piwnicznym na dwa tygodnie.
UsuńAha, teraz rozumiem, dzieki za wyjasnienie. Cos mi sie wydaje ze ta instytucja wystawki jest scisle powiazana z zarzadem domu. Tam przeciez sklada sie wymowienie mieszkania- a termin wystawki jakos dziwnie przypada po terminie wyprowadzki. Teraz rozumiem czemu znajomi na gwalt szukali klamociarni ( mebli nie zabrali bo byly im niemodne) a pozniej musieli zaplacic za wywozke..... panu z administracji - he he raczka raczke myje , jak wszedzie
UsuńTo nie tak, nie ma powiazan wystawki z administracja domu, wystawka to gestia miasta i szeroko pojetej kwestii smieci. Widocznie Twoi znajomi za pozno zamowili i prywatnie umowili sie z administratorem na wywozke.
UsuńKiedy przyjechalam, wystawki odbywaly sie co pol roku na kolejnych ulicach, kazdy dostawal plan do reki albo mogl popytac w ratuszu, kiedy bedzie na jego ulicy. Pozniej za duzo mieli roboty z poszukiwaczami skarbow wystawkowych, ktorzy ryli w stosach i rozwlekali smieci po calej ulicy. Teraz wystawki sa juz tylko na zamowienie i terminy sa tak odlegle, bo miasto zbiera wiele zamowien i dopiero wysyla to specjalne auto-prase hydrauliczna po meble. Zeby sie oplacalo.
Nie wiem, jak jest w innych miastach, bo to sprawa samorzadowych ustalen, u nas jest tak, jak napisalam.
Dodam tylko, że wyprowadzam z mieszkania ile się da,zostawiam to co potrzebne,i ew.do czego mamy sentyment.
OdpowiedzUsuńI tak dobrze, ze lokatorka chce przejac cala sypialnie, o tyle bedzie mniej do wynoszenia.
UsuńPrzy pakowaniu do przeprowadzki zrobimy selekcje, ale... juz wiem, ze nie bedzie latwo.
OdpowiedzUsuńDla mnie jest szczegolnie trudne, bo wyrzucanie nie przychodzi mi z latwoscia.
UsuńMy oboje ze Wspanialym lubimy "miec" i jedno tlumaczy drugiemu te potrzebe wieziami emocjonalnymi:))) Przy czym oboje wiemy, ze klamiemy jak z nut:)
UsuńJa mam podobnie, targaja mna jakies sentymenty, szkoda mi sie rozstawac z rzeczami, bo na kazda ciezko zapracowalam, nic mi z nieba nie zlecialo. Raz juz pozbywalam sie wiekszosci gospodarstwa, kiedy przenosilismy sie na mniejsze mieszkanie.
UsuńMoja mama to zbierałaby nawet pudełeczka po jogurtach gdybym jej na to pozwoliła. Jednorazowe podpaski też przemyca i suszy aby je użyć powtórnie, a jaka jest awantura gdy robię czystkę! To jest to o czym pisze Hana, pamięć niedostatku, biedy.
OdpowiedzUsuńNie moge o sobie powiedziec, ze zaznalam prawdziwej biedy czy glodu, a jednak nielatwo mi wyrzucac calkiem jeszcze dobre rzeczy, nie mowiac o wyrzucaniu jedzenia. W moim przypadku nie ma mowy o pamieci biedy, jest szacunek do mojej wlasnej pracy, dzieki ktorej moglam te rzecz nabyc. Nic mi latwo nie przyszlo.
UsuńCi co pamietaja glod to juz raczej dawno nie zyja. Mam podobnie jak Pantera, szacunek do wlasnej pracy, sentyment do rzeczy, ktore cos/kogos przypominaja. Kurde mam kilka ciuchow, ktore sa juz dawno niemodne, ktorych juz wiem, ze nigdy nie zaloze... ale mam bo sa wspomnieniami wydarzen i nie potrafie sie z nimi rozstac. Np. taka sukienka, w ktorej witalam Nowy 2000 Rok, z dekoltem na plecach do samego pasa, a grzeczniutko prawie pod sama szyje z przodu i do tego zalozylam dlugi naszyjnik wlasnie zwisajacy na plecach, z przodu mial tylko zapiecie, ktore ladnie zamaskowalam ozdobnym klipsem.
UsuńKryste ilez ta sukienka wzbudzila zainteresowania na tamtym balu, ilez zdjec dekoltu z naszyjnikiem zostao zrobionych tamtej nocy... i co? mam wyrzucic?
No nie moge!!!
Ja przechowuje moja sukienke slubna. Nigdy nie mialam bialej z welonem, bo uwazam to za marnotrawienie pieniedzy i nabijanie kasy klechom, ale mam od cywilnego, jedynego slubu, jaki mam. Juz dawno z niej wyroslam, ale trzymam, a po mojej smierci dziewczyny zrobia z nia, co beda chcialy.
UsuńTez nigdy nie mialam bialej kiecki slubnej z welonem, bo slubu koscielnego tez nigdy nie mialam, nie czulam potrzeby:))
UsuńJakos nigdy mnie nie ciagnelo do welonow i avemaryji. Wesela na 100 osob tez nie wyprawialismy, byla najblizsza rodzina w liczbie 12 razem z nami. :)
UsuńLudzie około 90, a moja mama ma 88 pamiętają głód. Mama spędziła wojnę w Niemczech razem z rodzicami, którzy wyjechali z Polski jako robotnicy najemni i pracowali u bauera. Była dzieckiem a także musiała pracować, to nie była wyniszczająca praca, ale była, między innymi sprzedawała w karczmie i rozlewała piwo. Mama nie ma tragicznych wspomnień z tego okresu, ale syto to im tam na pewno nie było. Miała dostęp do spiżarni i babcia jej przykazała, żeby sobie podjadała lepsze jedzenie, masło śmietanę bo tego do jedzenia nie dostawali. Jajka dla babci przemycała w...majtkach, bo babcia nie mogła jeść tego czym ich tam karmili. A potem wrócili po wojnie do Polski, mama dorosła, wyszła za mąż i... było nas 5 dzieci, w tym brat od małego chory na padaczkę, którego mama leczyła prywatnie, a tatuś mój był za honorny aby brać zapomogi, więc mama szyła po nocach i wiecznie pożyczała pieniądze. Fakt my dzieci głodni nie byliśmy, ale mama pewnie nie dojadała. Dopóki my dzieci nie dorośliśmy, to w domu był niedostatek.
UsuńA teściowa mego brata została osierocona przez matkę i żyła z rodzeństwem kątem u dalszej rodziny i tam było głodno.
Tacy ludzie jeszcze żyją, właśnie dobiegają swego kresu i oni znali głód.
Zgadza sie, a juz co najmniej 95-letnia starsza pani tez pewnie przezyla wiele podczas wojny, moze dlatego tak skrzetnie wszystko zbierala? Tyle ze teraz mamy inne czasy, syte, ale wsrod nas zyja ludzie, ktorzy maja mniej i potrzebuja, o nich mogla pomyslec, a nie trzymac w szafie rzecz, ktorych i tak nikt nigdy w rodzinie by nie zalozyl.
UsuńOK faktycznie tacy ludzie jeszcze zyja moze ja o tym nie mysle, bo moi rodzice zmarli w stosunkowo mlodym wieku, mama 78 lat a tato 63 wiec ze tak powiem mi sie zapomina.
UsuńAle Star, my bylismy przez nich wychowywani i wpojono nam szacunek do pozywienia, chleba szczegolnie, i do rzeczy. Dlatego chyba tak ciezko nam wyrzucac cos, co jeszcze jest calkiem dobre. Moje dzieci nie maja z tym zadnych problemow.
UsuńNo tak, zbieramy, zbieramy, bo.... Bo się przyda, bo sentyment, bo pamiątka. Wiesz, ja też mam coś z takiego chomika. Uświadomiłaś mi, że powinnam powywalać. Uf...
OdpowiedzUsuńNie no, bez przesady! Jesli ktos lubi otaczac sie przedmiotami, to nie widze przeszkod, ale trzymac przez 10 lat majtki i skarpetki (nie wspomne o calej reszcie) po zmarlym mezu to lekkie przegiecie.
UsuńOjej
OdpowiedzUsuńBrak mi słów. Dużo emocji w tym opisie...
Market place jest genialny. Ja tylko dzięki niemu uporalam się z przeprowadzką...
Tydzien minal, nikt sie nie zglosil, a nie mamy wiecej czasu, wiec jutro popytam w magazynie mebli z drugiej reki, ale tam oddaje sie je za darmo, nic nie placa. W ostatecznosci trzeba bedzie zamowic wystawke.
UsuńNie ma juz chyba ludzi biednych, kazdy ma tylko wymagania.
Ja oddałam sporo rzeczy za darmo na Marketplejsie
UsuńPrzynajmniej ktoś przyjechał i zabrał
Podalam naprawde niskie ceny, ale ludzie chca nie tylko za darmo, ale zeby im jeszcze dowiezc do domu i wniesc na pietro. Zawsze zdaze albo oddac darmo do klamociarni, albo wystawic na ulice.
Usuń