Pokazalam Wam przed wyjazdem cztery rozne prognozy pogody na ten sam tydzien, kiedy mialam byc w Polsce, sprawdzila sie ta najgorsza, bo prawie przez caly czas padal deszcz. Aaaleee... nie wiem, czy to pomylka meteorologow, czy tylko glupi (mua) ma szczescie, dosc ze co najmniej w czasie przyjazdow/odjazdow/przesiadek, kiedy mialam rece pozajmowane bagazem i nie moglabym dodatkowo utrzymac parasolki - nie padalo.
Prawie prosto z autobusu, po zostawieniu bagazu w domu, pojechalysmy z mama na cmentarz i na obiecane juz wczesniej telefonicznie pierogi, a ze pierogarnia miesci sie w Manufakturze, to i tam porobilam troche zdjec. Jakosciowo takie sobie, bo i pogoda, i aparacik byly przeciwko mnie.
Podczas przesiadki w drodze na cmentarz spotkalysmy
taki zabytkowy tramwaj. Ja dobrze pamietam, jezdzilam takimi
Najdalsza czesc Manufaktury, teraz chyba muzeum
W tym domu przyszlam na swiat. Familoki fabryki, w ktorej zrobiono disnejlend, a zabrano miejsca pracy
Malo ludzi, bo pogoda do kitu, ale handelek kwitnie, knajpy pelne i karuzela sie kreci
Jakby malo bylo wody z nieba
Tzw. pierogi z pieca, dla mnie troche za suche, ale bardzo smaczne
Wieczorem bylam gotowa i tak zmeczona po prawie nieprzespanej nocy (bo co to za spanie na siedzaco) podczas 12-godzinnej podrozy, ze padlam do lozka i spalam jak zabita.
Nastepnego dnia, w niedziele, pojechalysmy z mama kupowac nowe linoleum na balkon, bo tamto juz bardzo sie zuzylo. Na maminym balkonie tylko taka wykladzina ma sens, bo mozna ja szybko i latwo umyc po tych latajacych zasrancach. Kiedys przywiezlismy rodzicom taka specjalna wykladzine balkonowa, jakby sztuczna trawe, ale dlugo nie polezala, bo nie sposob bylo ja wyczyscic po golebiach. Zupelnie nie jestem przyzwyczajona do handlu w niedziele, u nas wszystko pozamykane, z wyjatkiem stacji benzynowych i kiedy pogoda jest do kitu, to siedzi sie w domu. A w Polsce mozna sobie po galeriach polatac, niedrogo zjesc obiad i troche sie rozerwac.
Obiad na wage, bierze sie tyle i to, co apetyt podpowiada
Jakos udalo mi sie ladnie te wykladzine polozyc, choc mama, nie majaca jak wiekszosc kobiet wyobrazni przestrzennej, prorokowala przymus kupna nowej, bo wydawalo jej sie, ze zle ja przycinam. Mialam szczescie, bo akurat na krotko przestalo siapic z nieba. Na mokrym betonie nie moglabym nic klasc, bo by tam pod spodem zakwitlo.
W tygodniu mama chodzila juz do Wigoru, bo szkoda zaplaconych obiadow, a otrzymywane produkty na sniadania i kolacje spokojnie wystarczaly na nas obie. Dla mnie gotowala osobno i tylko to, co bardzo lubie. Ale i tak na tym maminym wikcie, rozpustach restauracyjnych i slodyczach, ktore mama we mnie pchala (no bez przesady, nie musiala mnie bardzo przekonywac), przytylam kilogram. Dobre tam jedzenie, nie to co u nas. Polska nie sprzyja odchudzaniu i dobrze, ze wrocilam. Do domu i na odwyk.
W takie paskudne dni siedzielam w domu zajmujac sie drobnymi pracami, czasem robilam zakupy do obiadu dla siebie, jakies surowki czy owoce, ale glownie zajeta bylam czytaniem Gastronautki Rozy Wigeland, ktora to ksiazke mama kupila na moja prosbe. Kwitlam tez dosc czesto na balkonie, zeby nie zadymiac mamie mieszkania i tam tez czasem z nudow robilam zdjecia, testujac rozne opcje tego goownianego aparaciku albo krecilam filmy telefonem.
Ktoregos dnia bylysmy u kuzynki, ktora akurat swietowala imieniny i okragle urodziny. U niej to ja boje sie na balkon wychodzic, bo to ósme pietro. Palac stalam na progu, a do barierki nie podeszlabym za doplata nawet. Za to z tegoz wlasnie progu i z drugiej strony mieszkania porobilam troche zdjec. Widoki maja owszem, ale mnie tak wysoko nie wytrzymalyby nerwy.
A tak ogolnie to bylo i dobrze, i denerwujaco. Wypoczelam wprawdzie, ale psychicznie to mnie matka dolowala, bo wciaz narzekala na stan swojego zdrowia i wiek. Sluchanie o chorobach od rana do nocy nie nalezy do czynnosci szczegolnie odprezajacych, zwlaszcza, ze pomoc w niczym nie moge, a zabieram ze soba do domu tylko balast i zmartwienia, nie wspominajac o wyrzutach sumienia, ze nie moge byc z nia, kiedy jest jej coraz ciezej. Dobrze chociaz, ze ma zajecie chodzac do tego Wigoru, bedac wsrod ludzi, nie rdzewiejac przy zajeciach manualnych i gimnastyce, piszac te swoje wierszyki na kazda okolicznosc. Swoja droga jestem pelna podziwu dla tego jej talentu, bo wystarczy slowo, jakies haslo, a mama juz na ten temat pisze rymowanki i calkiem udanie jej one wychodza. Do pomocy ma kuzynke, ktora u niej sprzata i pierze ciezsze sztuki. Ma kolezanki, z ktorymi bywa gdzies od czasu do czasu, ma nienajgorsza emeryture, wiec w zasadzie nie powinna narzekac. W zasadzie...
Tramwajów to ci u nas nigdy nie było, ale trolejbusy mamy, a zabytkowy o imieniu Ziutek jeździ w czasie Dni Lublina. A ierozki to a tradycyjne preferuję, świeżo ugotowane, masełkiem polane:)
Pięknie w tej Twojej Łodzi. Jakoś tak klimatycznie, mimo mokrej aury. No i jedzonko smaczne dają - te pierogi wyglądają bardzo apetycznie. Dobrze, że Twoja Mama ma tyle zajeć i powodów do wyjścia z domu. A że narzeka? Większosć starszych ludzi ma tę przypadłośc. Ale mało kto na starość potrafi za cos nowego sie wziac, działać kreatywnie i wierszyki hurtowo jak ona produkować. Czyli umysł u niej żywy i pełen mocy - a to najważniejsze. A ciało...My też z tymi naszymi ciałami spokoju nie mamy przeciez. Tu boli, tam rwie, to gniecie a tamto wciąz nawala. Dobrze jest móc sie czasem komuś wyżalić, wyrzucic to z siebie. Przykro o tym słuchać, gdy jest sie bezradnym, ale to wysłuchanie to właśnie czasem najcenniejsze, co możemy dla kogoś zrobić...My się czasem zwierzamy sobie na blogach i to jest jakis nasz wentyl bezpieczeństwa a większosc ludzi musi liczyć tylko na cierpliwosć i empatię znajomych czy krewnych.A o to coraz trudniej, niestety... Uściski serdeczne na dzień dobry zasyłam z Podkarpacia, gdzie od kilku dni trwa cudne, babie lato!:-))
Tak, umyslowo mama jest na szczescie bardzo fit. Oprocz tworzenia wierszykow namietnie rozwiazuje krzyzowki, im trudniejsze i bardziej udziwnione, tym lepiej. Czasem wyzalic - to slowo-klucz, a nie codziennie od rana do nocy, bo to juz meczy sluchacza czyli mnie i bardzo obciaza. A ja juz tez nie najmlodsza i nie najzdrowsza, z wlasnymi bolaczkami i problemami zyciowymi. Nie smialabym obciazac matki tym wszystkim, natomiast ona nie ma oporow.
Dziadka wygnało do Wałbrzycha, bo tam dostał pracę. W Wałbrzychu poznał babcię i przyjechali do Rzeszowa, również z powodu pracy. Tymczasem z Ukrainy nadciągnął mój tato, poznał mamę i masz, co masz :)
Minęło jak z bicza strzelił.Może aparacik taki sobie ale i tak widać panoramę miasta.Zwłazcza tam gdzie mieszka koleżanka.dobrze,że mama chodzi na zajęcia.A zareprezentowałabyś kiedyś wierszyk mamy.Umnie wetowo.Pusia ma dziś ostatnię kroplówkę na przepłukanie nerek.A luna miała dwa ataki padaczki.Wyniki ma doskonałe.Bolerioza wykluczona.i dzi będę ją rejestrować do neurologa.
Chcialam wziac od niej jakies wierszyki, to nie chciala mi dac. No i gadka-szmatka, ze po jej smierci zrobie sobie z nimi, co bede chciala. Miecka tez miewala ataki epileptyczne, ale kilka i bardzo rzadko, a od wielu lat zadnego. Pytalam ludozercy, ale z racji rzadkosci wystepowania (a teraz ustania) nie podjelismy zadnych krokow, samo przeszlo.
po pierwsze manufaktura jest dla mnie cudnym miejscem w Łodzi )) jeździłam tam na festiwale teatralne i uwielbialiśmy spędzać czas w Manufakturze.po drugie podobaja mi się widoki, Matkajadwiga ma podobne ze swojego balkonu tylko na wielką żóławską przestrzeń i widac pływające statki )))
Nie twierdze, ze Makulatura mi sie nie podoba, jest fajna, ale gdybys spytala mieszkancow znajdujacych sie naprzeciwko familokow, pewnie woleliby nadal pracowac w fabryce, z ktorej zrobiono ten disnejlend. Dali ludziom igrzyska, zapomnieli o chlebie.
Jak siegne pamiecia, matka stale piescila sie ze soba i zatruwala ojcu zycie. Teraz go nie ma, obcym nie bedzie gderac, to sobie mnie upatrzyla. A aj nie mam ochoty wysluchiwac, o czym od czasu do czasu jej przypominam, a co wystarcza na krotki czas.
Matka nie tyle narzeka na wszystko, co skupia sie na sobie i wynajduje jakies dolegliwosci. Ja nie mowie jej o rzeczach przykrych, bo i tak nic by na nie nie poradzila, a tylko sie denerwowala. Ona nie ma takich oporow.
Syn przyjechał z Londynu na dwa tygodnie i przez pierwszy tydzień pogoda była dość dobra, nawet udało nam się pojechać na jeden dzień nad morze i trochę poplażować, ale drugi tydzień, który pokrywał się z Twoim pobytem w Polsce, był już nieładny. Za to w dniu odlotu (w sobotę) pogoda zrobiła się piękna, choć nie na długo, bo już w niedzielę popołudniu było chłodno i pochmurno, a wczoraj w nocy zdrowo przylało - po jezdniach płynęły potoki wody i pewnie znów coś zalało. Ale chyba nie było aż tak źle, skoro pokazujesz księżyc w pełni:)
O tak, w dniu mojego wyjazdu pogoda zrobila sie przepiekna. Tylko co ja mam z tego? U nas tez sie troche ochlodzilo, a dzisiaj straszy deszczem. Jutro zas ma byc orkan, co powiedziala mi moja pogodowa aplikacja w smarkfonie.
Starcze narzekanie to chyba taki wentyl bezpieczeństwa, rozładowanie negatywnych emocji, wymuszanie zainteresowania swoją osobą, a także szantaż moralny. Ostatnio dotarło do mnie, że moja mama wywołuje specjalne kłótnie ze mną, aby pielęgnować w sobie poczucie krzywdy, użalać się nad sobą jaką to ona ma wredną córkę.
Ja nie wiem, czy wszystkie matki tak maja? Moja wprawdzie klotni nie wywoluje, ale czesto odgrywa sierotke, co akurat we mnie nie wywoluje poczucia winy czy wyrzutow sumienia, a tylko wkurza.
Jak zobaczyłem taki tramwaj, to aż zacząłem żałować nie wzięcia ze sobą do miasta Uć swojego Ni-konika. Dobrze, że żadnego takiego pojazdu nie spotkałem bo żałowałbym ja nie wim co.
E tam, pogoda byla niefotograficzna, nie ma czego zalowac. Moze innym razem uda nam sie spotkac w bardziej przyjaznych okolicznosciach. Dla mnie dzwiganie aparatu w walizce to juz przegiecie, wiec poprzestaje na tym malym. :)
Do każdego piętra można się przyzwyczaić, o ile nie cierpi się na lęk wysokości. Bardzo długo mieszkałam na trzecim piętrze w przedwojennym budynku, czyli tak jakby na piątym w budownictwie wielkopłytowym. Teraz mieszkam na parterze, ale często bywam u przyjaciółki na 8 piętrze i głównie siedzimy u niej na loggii i ta wysokość zupełnie mi nie przeszkadza.W górach też nie robiła na mnie wrażenia wysokość. A wiesz, w moim odczuciu jedzenie w Niemczech niewiele się różni od tego u nas. Może jedyne co mnie zawsze zadziwiało, to kotlet schabowy smażony w panierce i...polany sosem. A reszta jest w porządku. Nieco różni się kuchnia w Bawarii ale i tam jest sporo całkiem kulturalnych,polskich w smaku dań. Jedyne co mi brakuje w ich kuchni to moich ulubionych zup "rosołkowatych", bo lubię zupy na bazie wywaru mięsno-warzywnego nie wzbogaconych jakąś zasmażką. Mnie na obiad wystarcza sama zupa. A "drugie" to może być mięso i same warzywka i też jestem szczęśliwa. Pisuary chcą nam zabrać handel w niedzielę, mając nadzieję, że "z braku laku" więcej wtedy będzie ludzi w kościele. No chyba,że zorganizują po każdej mszy jakieś "pochlaj party".
Nie no, schabowego podaja tez bez sosu, jak u nas. Roznica i to gigantyczna jest w wedlinach, te niemieckie sa niejadalne. Slodyczne tez sa dziwne, ciastka w cukierni, nawet glupie paczki, zwane berliner, nie wiedziec czemu. :))) Ale kuchnie domowe sa dosc podobne. Nas na szczescie nikt do kosciolow nie goni, malo tego, klechy maja zakaz dzwonienia w niedziele wczesniej niz o 10.00, wiec nie budza odpoczywajacego ludu pracujacego czy bywalcow dyskotek o bladym swicie. :)
No nie wiem, z wędlin to nasze Krasnale jedzą raczej tylko szynkę i parówki oraz polskie kabanosy,(teraz bez problemu można je kupić w Berlinie w polskim sklepie) a ja nie jem żadnych kiełbas, raczej tylko tzw. wędliny wolno dojrzewające, bo one na 100% są bezglutenowe. W Berlinie to kilka razy jedliśmy w kawiarni pyszne serniki wiedeńskie. Ale najpyszniejsze ciasta jadłam w Bawarii i Austrii. Np. śmietanowy sernik - poezja, wierz mi.Pomijam fakt, że każda porcja z powodzeniem mogła być przynajmniej na dwie osoby. Podobnie u nich z porcjami obiadowymi- my z córką zawsze brałyśmy porcje dziecięce, bo "dorosłej" to nie idzie przejeść. Gdy kiedyś nieopatrznie wzięłam sobie do kawy kawałek ciasta, to pani kelnerka musiała mi je zapakować do domu, bo był wielkości blaszki, tzw.małej keksówki.
Mozna wszystko kupic, ale ceny sa jak za matke i ojca, bo chyba dodatkowo licza sobie potrojnie za transport. Moze w Berlinie jest inaczej, bo blizej granicy, ale tu polskie produkty to drozyzna. Niemcy maja spust, wiec dla nich te porcje musza byc solidne. :)))
Ksiezyc to Ci wyszedl przepieknie :-) A teraz sie ustosunkuje, ekhem... W Polsce to niestety tak juz jest, ze ludzie narzekaja. Jak nie maja na co to na choroby wlasnie. Moja mama o swoich chorobach nie lubi gadac, ale o cudzych to juz jak najbardziej, przez telefon narzeka na wszystko co sie da, a wiekszosc zdan konczy: "No i co zrobisz? Nic nie zrobisz..." Z ojcem moge jeszcze spokojnie porozmawiac, poplotkowac nawet, ale on rzadko ma czas, pewnie dlatego nie narzeka :-)
Moja delektuje sie i jara swoimi dolegliwosciami, lubi opowiadac, a ze malo kto obcy chce sluchac, to sobie mnie wykombinowala na ofiare. Ale nie ze mna te sztuczki, kiedy mam dosc, umiem to powiedziec.
Ano tak to już jest ze starszymi osobami, że mają już jakieś swoje zaszłości. Jak nie choroby (to najczęściej) to jakiś taki nierozwiązany problem lub kompleks problemów, o którym mogą ci nadawać 14h/ dobę i też człowiek nie umie pomóc, a czuje się po tym wyżęty. Dobrze że mama chodzi do tego Wigoru, bo tam się chyba dobrze odnajduje. Pozdrowienia
Wigor spadl nam z nieba jako dar bobrzy. Nie wiem, w jakiej kondycji psycho-fizycznej bylaby pozostawiona sama sobie mama po smierci ojca. Na pewno w zlej, a tak Wigor pozwala jej oderwac sie od zaloby i daje pozyteczne zajecia.
Przy Manufakturze bylam w super doskonalej restauracji zydowskiej. Wchodzilo sie tam jak do szafy, fantastyczny wystroj, boskie jedzenie... tylko nazwy nie pomne;)
Bardzo lubie zdjecia nocne, robione bez statywu, lekko rozmyte...
Rozpusty kulinarne podczas pobytu w Pl to jeden z powodow, dla ktorych tam jezdze. Na slodkosci za to sie napalam przed, a po przyjezdzie jakis paczek moze, gora dwa. Wole "normalne" jedzenie, oprocz swiat, bo wtedy makowiec i sernik i szarlotka... ;)
No dzie mi jeszcze statywy dzwigac, skoro juz lustrzanka jest za ciezka. :))) Sama powiedz, wszedzie daja jesc, ale nigdzie tak dobrze jak u mamy albo babci.
A na to drugie jednak nie powiem, bo powoli zapominam co i jak. Babcie juz po drugiej stronie, a moja rodzicielka bardziej patrzy, zeby jej cos ugotowac (czy pozniej zje, to insza bajka), niz sama ma to robic. Taki "chlopak na opak" rodzaju zenskiego, bo o zdrowie nie chodzi... O, ciotki dobrze jesc jeszcze daja! :-P
No dobra, te matki i babcie to taka personifikacja ojczyznianego jedzenia. Jak zwal, ale tylko tam da sie jeszcze dobrze zjesc. ;) Mogo byc ciotki, co tam.
:) Aniu Twoja Mama narzekając na swoje zdrowie, chce ściągnąć na siebie całą uwagę. Z jednej strony cieszy się, że jest Ci lepiej, tam gdzie mieszkasz, z drugiej strony chciałaby mieć Cię na stałe niedaleko. Dwie skrajności. :) :) Moją do lekarza i na badania muszę ciągnąć prawie wołami i od czasu do czasu, jak Jej już się kończą leki, pyta się czy nie będę u rodzinnego, bo przy okazji, to bym Jej wzięła recepty. :)
Moja z kolei ciagle siedzi u doktorow, bardzo dba o nastepne terminy, jest z tym niezwykle pedantyczna. Kazde byle gie musi byc skonsultowane. Zawsze powtarzalam, ze predzej my wszyscy poumieramy niz ta niby ciezko chora mama. Ojca juz nie ma, pora na mnie.
Tez takie tramwaje pamietam :). Wprawdzie pogode mialas pieska, ale i tak widac, ze dobrze Ci bylo.
OdpowiedzUsuńZawszec to jakas atrakcja w codziennosci, taki wyjazd do Polski, choc trudno to nazwac urlopem nawet przy ladnej pogodzie.
UsuńCudne zdjęcia.... Rozumiem rozdwojenie wyjazdowe... Nie jest łatwo ze starszymi ludźmi...
OdpowiedzUsuń:).
No nie jest latwo. Mama nie ma juz komu podmarudzac, to sobie mnie upatrzyla. :/
UsuńTramwajów to ci u nas nigdy nie było, ale trolejbusy mamy, a zabytkowy o imieniu Ziutek jeździ w czasie Dni Lublina.
OdpowiedzUsuńA ierozki to a tradycyjne preferuję, świeżo ugotowane, masełkiem polane:)
Chcialam sprobowac innych pierogow i teraz sama juz wiem, ze takie swiezo ugotowane sa lepsze. :))
UsuńPięknie w tej Twojej Łodzi. Jakoś tak klimatycznie, mimo mokrej aury. No i jedzonko smaczne dają - te pierogi wyglądają bardzo apetycznie.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Twoja Mama ma tyle zajeć i powodów do wyjścia z domu. A że narzeka? Większosć starszych ludzi ma tę przypadłośc. Ale mało kto na starość potrafi za cos nowego sie wziac, działać kreatywnie i wierszyki hurtowo jak ona produkować. Czyli umysł u niej żywy i pełen mocy - a to najważniejsze. A ciało...My też z tymi naszymi ciałami spokoju nie mamy przeciez. Tu boli, tam rwie, to gniecie a tamto wciąz nawala. Dobrze jest móc sie czasem komuś wyżalić, wyrzucic to z siebie. Przykro o tym słuchać, gdy jest sie bezradnym, ale to wysłuchanie to właśnie czasem najcenniejsze, co możemy dla kogoś zrobić...My się czasem zwierzamy sobie na blogach i to jest jakis nasz wentyl bezpieczeństwa a większosc ludzi musi liczyć tylko na cierpliwosć i empatię znajomych czy krewnych.A o to coraz trudniej, niestety...
Uściski serdeczne na dzień dobry zasyłam z Podkarpacia, gdzie od kilku dni trwa cudne, babie lato!:-))
Tak, umyslowo mama jest na szczescie bardzo fit. Oprocz tworzenia wierszykow namietnie rozwiazuje krzyzowki, im trudniejsze i bardziej udziwnione, tym lepiej.
UsuńCzasem wyzalic - to slowo-klucz, a nie codziennie od rana do nocy, bo to juz meczy sluchacza czyli mnie i bardzo obciaza. A ja juz tez nie najmlodsza i nie najzdrowsza, z wlasnymi bolaczkami i problemami zyciowymi. Nie smialabym obciazac matki tym wszystkim, natomiast ona nie ma oporow.
Zadumało mnie, a muszę lecieć orać ugór. Mój dziadek (ze strony mamy) pochodził z Ziemi Obiecanej - z Ozorkowa.
OdpowiedzUsuńNo to my prawie ziomalki! I co Cie pognalo na te rubieze, jak moglas zakotwiczyc niedaleko miasta Uc? :))
UsuńDziadka wygnało do Wałbrzycha, bo tam dostał pracę. W Wałbrzychu poznał babcię i przyjechali do Rzeszowa, również z powodu pracy. Tymczasem z Ukrainy nadciągnął mój tato, poznał mamę i masz, co masz :)
UsuńSzczerze mówiąc, od dziecka bardziej utożsamiałam się z rodziną taty, więc nie czuję się za bardzo genetyczną ucianką.
UsuńAle mendalnosc masz podobnom do mojej, czyli uckom. :)))
UsuńPowątpiewam. Chociaż, kto wie...
UsuńMinęło jak z bicza strzelił.Może aparacik taki sobie ale i tak widać panoramę miasta.Zwłazcza tam gdzie mieszka koleżanka.dobrze,że mama chodzi na zajęcia.A zareprezentowałabyś kiedyś wierszyk mamy.Umnie wetowo.Pusia ma dziś ostatnię kroplówkę na przepłukanie nerek.A luna miała dwa ataki padaczki.Wyniki ma doskonałe.Bolerioza wykluczona.i dzi będę ją rejestrować do neurologa.
OdpowiedzUsuńChcialam wziac od niej jakies wierszyki, to nie chciala mi dac. No i gadka-szmatka, ze po jej smierci zrobie sobie z nimi, co bede chciala.
UsuńMiecka tez miewala ataki epileptyczne, ale kilka i bardzo rzadko, a od wielu lat zadnego. Pytalam ludozercy, ale z racji rzadkosci wystepowania (a teraz ustania) nie podjelismy zadnych krokow, samo przeszlo.
po pierwsze manufaktura jest dla mnie cudnym miejscem w Łodzi )) jeździłam tam na festiwale teatralne i uwielbialiśmy spędzać czas w Manufakturze.po drugie podobaja mi się widoki, Matkajadwiga ma podobne ze swojego balkonu tylko na wielką żóławską przestrzeń i widac pływające statki )))
OdpowiedzUsuńNie twierdze, ze Makulatura mi sie nie podoba, jest fajna, ale gdybys spytala mieszkancow znajdujacych sie naprzeciwko familokow, pewnie woleliby nadal pracowac w fabryce, z ktorej zrobiono ten disnejlend. Dali ludziom igrzyska, zapomnieli o chlebie.
UsuńKsiężyc wyszedł ci piękny. Jak to księżyc:)
OdpowiedzUsuńJak na taki aparacik dla idiotow, rzeczywiscie niezle ten ksiezyc sfotografowal. :)
Usuń
OdpowiedzUsuńChyba charakter się liczy. Z wielu starszych ludzi jakich znam to wcale nie narzekają ci bardziej samotni. Czy biednoejsi.
Jak siegne pamiecia, matka stale piescila sie ze soba i zatruwala ojcu zycie. Teraz go nie ma, obcym nie bedzie gderac, to sobie mnie upatrzyla. A aj nie mam ochoty wysluchiwac, o czym od czasu do czasu jej przypominam, a co wystarcza na krotki czas.
UsuńMoja mama narzekała całe życie i na wszystko. To chyba takie pokolenie. Ja - przez przekorę - mam w drugą stronę. Czasem upuszczę sobie na blogu:)))
OdpowiedzUsuńMatka nie tyle narzeka na wszystko, co skupia sie na sobie i wynajduje jakies dolegliwosci. Ja nie mowie jej o rzeczach przykrych, bo i tak nic by na nie nie poradzila, a tylko sie denerwowala. Ona nie ma takich oporow.
UsuńSyn przyjechał z Londynu na dwa tygodnie i przez pierwszy tydzień pogoda była dość dobra, nawet udało nam się pojechać na jeden dzień nad morze i trochę poplażować, ale drugi tydzień, który pokrywał się z Twoim pobytem w Polsce, był już nieładny. Za to w dniu odlotu (w sobotę) pogoda zrobiła się piękna, choć nie na długo, bo już w niedzielę popołudniu było chłodno i pochmurno, a wczoraj w nocy zdrowo przylało - po jezdniach płynęły potoki wody i pewnie znów coś zalało.
OdpowiedzUsuńAle chyba nie było aż tak źle, skoro pokazujesz księżyc w pełni:)
O tak, w dniu mojego wyjazdu pogoda zrobila sie przepiekna. Tylko co ja mam z tego? U nas tez sie troche ochlodzilo, a dzisiaj straszy deszczem. Jutro zas ma byc orkan, co powiedziala mi moja pogodowa aplikacja w smarkfonie.
UsuńZielonym dywanem Cię w Manufakturze powitali, przynajmniej i bynajmniej :)))
OdpowiedzUsuńZielony dywan byl tylko na perypetiach Makulatury, potem juz tylko artystycznie poukladana kostka. :)))
UsuńStarcze narzekanie to chyba taki wentyl bezpieczeństwa, rozładowanie negatywnych emocji, wymuszanie zainteresowania swoją osobą, a także szantaż moralny.
OdpowiedzUsuńOstatnio dotarło do mnie, że moja mama wywołuje specjalne kłótnie ze mną, aby pielęgnować w sobie poczucie krzywdy, użalać się nad sobą jaką to ona ma wredną córkę.
Ja nie wiem, czy wszystkie matki tak maja? Moja wprawdzie klotni nie wywoluje, ale czesto odgrywa sierotke, co akurat we mnie nie wywoluje poczucia winy czy wyrzutow sumienia, a tylko wkurza.
UsuńTo Ty zla kobieta jestes ;)
Usuń(ja zreszta tez :)
Wiem. I dobrze mi z tym zlem. :)))
UsuńJak zobaczyłem taki tramwaj, to aż zacząłem żałować nie wzięcia ze sobą do miasta Uć swojego Ni-konika. Dobrze, że żadnego takiego pojazdu nie spotkałem bo żałowałbym ja nie wim co.
OdpowiedzUsuńE tam, pogoda byla niefotograficzna, nie ma czego zalowac. Moze innym razem uda nam sie spotkac w bardziej przyjaznych okolicznosciach. Dla mnie dzwiganie aparatu w walizce to juz przegiecie, wiec poprzestaje na tym malym. :)
UsuńDo każdego piętra można się przyzwyczaić, o ile nie cierpi się na lęk wysokości. Bardzo długo mieszkałam na trzecim piętrze w przedwojennym budynku, czyli tak jakby na piątym w budownictwie wielkopłytowym. Teraz mieszkam na parterze, ale często bywam u przyjaciółki na 8 piętrze i głównie siedzimy u niej na loggii i ta wysokość zupełnie mi nie przeszkadza.W górach też nie robiła na mnie wrażenia wysokość. A wiesz, w moim odczuciu jedzenie w Niemczech niewiele się różni od tego u nas. Może jedyne co mnie zawsze zadziwiało, to kotlet schabowy smażony w panierce i...polany sosem. A reszta jest w porządku. Nieco różni się kuchnia w Bawarii ale i tam jest sporo całkiem kulturalnych,polskich w smaku dań. Jedyne co mi brakuje w ich kuchni to moich ulubionych zup "rosołkowatych", bo lubię zupy na bazie wywaru mięsno-warzywnego nie wzbogaconych jakąś zasmażką. Mnie na obiad wystarcza sama zupa. A "drugie" to może być mięso i same warzywka i też jestem szczęśliwa. Pisuary chcą nam zabrać handel w niedzielę, mając nadzieję, że "z braku laku" więcej wtedy będzie ludzi w kościele. No chyba,że zorganizują po każdej mszy jakieś "pochlaj party".
OdpowiedzUsuńNie no, schabowego podaja tez bez sosu, jak u nas. Roznica i to gigantyczna jest w wedlinach, te niemieckie sa niejadalne. Slodyczne tez sa dziwne, ciastka w cukierni, nawet glupie paczki, zwane berliner, nie wiedziec czemu. :))) Ale kuchnie domowe sa dosc podobne.
UsuńNas na szczescie nikt do kosciolow nie goni, malo tego, klechy maja zakaz dzwonienia w niedziele wczesniej niz o 10.00, wiec nie budza odpoczywajacego ludu pracujacego czy bywalcow dyskotek o bladym swicie. :)
No nie wiem, z wędlin to nasze Krasnale jedzą raczej tylko szynkę i parówki oraz polskie kabanosy,(teraz bez problemu można je kupić w Berlinie w polskim sklepie) a ja nie jem żadnych kiełbas, raczej tylko tzw. wędliny wolno dojrzewające, bo one na 100% są bezglutenowe. W Berlinie to kilka razy jedliśmy w kawiarni pyszne serniki wiedeńskie. Ale najpyszniejsze ciasta jadłam w Bawarii i Austrii. Np. śmietanowy sernik - poezja, wierz mi.Pomijam fakt, że każda porcja z powodzeniem mogła być przynajmniej na dwie osoby. Podobnie u nich z porcjami obiadowymi- my z córką zawsze brałyśmy porcje dziecięce, bo "dorosłej" to nie idzie przejeść. Gdy kiedyś nieopatrznie wzięłam sobie do kawy kawałek ciasta, to pani kelnerka musiała mi je zapakować do domu, bo był wielkości blaszki, tzw.małej keksówki.
UsuńMozna wszystko kupic, ale ceny sa jak za matke i ojca, bo chyba dodatkowo licza sobie potrojnie za transport. Moze w Berlinie jest inaczej, bo blizej granicy, ale tu polskie produkty to drozyzna.
UsuńNiemcy maja spust, wiec dla nich te porcje musza byc solidne. :)))
Ksiezyc to Ci wyszedl przepieknie :-)
OdpowiedzUsuńA teraz sie ustosunkuje, ekhem...
W Polsce to niestety tak juz jest, ze ludzie narzekaja. Jak nie maja na co to na choroby wlasnie. Moja mama o swoich chorobach nie lubi gadac, ale o cudzych to juz jak najbardziej, przez telefon narzeka na wszystko co sie da, a wiekszosc zdan konczy: "No i co zrobisz? Nic nie zrobisz..." Z ojcem moge jeszcze spokojnie porozmawiac, poplotkowac nawet, ale on rzadko ma czas, pewnie dlatego nie narzeka :-)
Moja delektuje sie i jara swoimi dolegliwosciami, lubi opowiadac, a ze malo kto obcy chce sluchac, to sobie mnie wykombinowala na ofiare. Ale nie ze mna te sztuczki, kiedy mam dosc, umiem to powiedziec.
UsuńAno tak to już jest ze starszymi osobami, że mają już jakieś swoje zaszłości. Jak nie choroby (to najczęściej) to jakiś taki nierozwiązany problem lub kompleks problemów, o którym mogą ci nadawać 14h/ dobę i też człowiek nie umie pomóc, a czuje się po tym wyżęty. Dobrze że mama chodzi do tego Wigoru, bo tam się chyba dobrze odnajduje.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia
Wigor spadl nam z nieba jako dar bobrzy. Nie wiem, w jakiej kondycji psycho-fizycznej bylaby pozostawiona sama sobie mama po smierci ojca. Na pewno w zlej, a tak Wigor pozwala jej oderwac sie od zaloby i daje pozyteczne zajecia.
UsuńPrzy Manufakturze bylam w super doskonalej restauracji zydowskiej. Wchodzilo sie tam jak do szafy, fantastyczny wystroj, boskie jedzenie... tylko nazwy nie pomne;)
OdpowiedzUsuńUps! Nie moge Ci pomoc, bo nie mam pojecia, o czym mowisz, nie znam lokali w Lodzi. Ja juz nie jestem "tutejsza" :)))
UsuńWiem:)))
UsuńKiedys bywalam i znalam... ;)
UsuńBardzo lubie zdjecia nocne, robione bez statywu, lekko rozmyte...
OdpowiedzUsuńRozpusty kulinarne podczas pobytu w Pl to jeden z powodow, dla ktorych tam jezdze. Na slodkosci za to sie napalam przed, a po przyjezdzie jakis paczek moze, gora dwa. Wole "normalne" jedzenie, oprocz swiat, bo wtedy makowiec i sernik i szarlotka... ;)
No dzie mi jeszcze statywy dzwigac, skoro juz lustrzanka jest za ciezka. :)))
UsuńSama powiedz, wszedzie daja jesc, ale nigdzie tak dobrze jak u mamy albo babci.
No jak dzie, do Polski ;)
UsuńA na to drugie jednak nie powiem, bo powoli zapominam co i jak. Babcie juz po drugiej stronie, a moja rodzicielka bardziej patrzy, zeby jej cos ugotowac (czy pozniej zje, to insza bajka), niz sama ma to robic. Taki "chlopak na opak" rodzaju zenskiego, bo o zdrowie nie chodzi... O, ciotki dobrze jesc jeszcze daja! :-P
No dobra, te matki i babcie to taka personifikacja ojczyznianego jedzenia. Jak zwal, ale tylko tam da sie jeszcze dobrze zjesc. ;)
UsuńMogo byc ciotki, co tam.
:) Aniu Twoja Mama narzekając na swoje zdrowie, chce ściągnąć na siebie całą uwagę. Z jednej strony cieszy się, że jest Ci lepiej, tam gdzie mieszkasz, z drugiej strony chciałaby mieć Cię na stałe niedaleko. Dwie skrajności. :)
OdpowiedzUsuń:) Moją do lekarza i na badania muszę ciągnąć prawie wołami i od czasu do czasu, jak Jej już się kończą leki, pyta się czy nie będę u rodzinnego, bo przy okazji, to bym Jej wzięła recepty. :)
Moja z kolei ciagle siedzi u doktorow, bardzo dba o nastepne terminy, jest z tym niezwykle pedantyczna. Kazde byle gie musi byc skonsultowane. Zawsze powtarzalam, ze predzej my wszyscy poumieramy niz ta niby ciezko chora mama. Ojca juz nie ma, pora na mnie.
UsuńNigdy nie widziałam takich tramwajów , super są ;-)))
OdpowiedzUsuńŻal mamy że tak narzeka , ale coż możesz zrobić ...
Ja takimi swego czasu jezdzilam, bo innych nie bylo. Tyle tylko, ze tamte byly czerwone. :)
Usuń