Tym razem skupilam sie na szczegolach i detalach architektonicznych, a przy okazji chcialam odnalezc slynny Dom Buddenbrookow, czyli kamienice, w ktorej przyszli na swiat i wychowywali sie Tomasz i Henryk Mann. Zapraszam.
I oto ukazal sie moim oczom on, w calej swojej okazalosci, DOM BUDDENBROOKÓW.
W sumie dosc niepozorny i gdybym wczesniej nie widziala jego zdjecia w internecie, to pewnie bym go przeoczyla. Stal sobie naprzeciwko kosciola Mariackiego.
Poszlam dalej, zza budynkow usmiechala sie do mnie wieza zegarowa kosciola sw Jakuba, dalej zachwycila mnie niebanalna architektura kosciola sw Katarzyny.
I dalej idac, podziwialam kunszt bram wejsciowych i wieze kosciola Mariackiego z daleka.
Zawedrowalam nad wode, przeszlam na druga strone mostkiem dla pieszych, ktory obciazaly niezliczone klodki milosci.
Wrocilam innym mostem i ponownie zaglebilam sie w uliczki Lubeki. I znow, nieodmiennie zachwycaly mnie typowe namiastki ogrodkow przeddomowych, roz pnacych lub malych drzewek.
I to by bylo na tyle Lubeki. Wrocilam do domu, ale potem raz jeszcze przedefilowalam przed lalkami na moscie, bo poszlysmy realizowac ostatnia wieczerze, zebym nie padla z glodu w podrozy. Dziecko odprowadzilo mnie na dworzec, wycalowalo, pomachalo chusteczka i... pojechalam.
O ile w tamta strone mialam obawy, jak to bedzie z przesiadka w Hamburgu, o tyle z powrotem bylam pewna, ze sobie poradze, w koncu podroze ksztalca, a ja po jedym razie przeciez zeby (zemby) zjadlam na przesiadkach w Hamburgu. No i, jak mozna sie domyslac, srodze sie przeliczylam. Pociag regionalny popylal sobie wesolo w strone hamburskiego dworca glownego, kiedy nagle zatrzymal sie w jakims podhamburskim wypizdziejewie dolnym (Hasselbrook), a przez radiowezel podano nam informacje, ze sa jakies awarie zwrotnic i jak chcemy, to mozemy czekac, nie wiadomo jak dlugo albo mozemy sie przesiasc w S-Bahn i sobie nim dojechac do Hamburga. I to bylo wszystko, co mieli nam do powiedzenia. Rece, cycki oraz uszy opadly mi z hukiem na peron, ale dzielnie przedzieralam sie razem z tlumem schody w gore-schody w dol, na sasiedni peron, gdzie mial podobno zakotwiczyc ten S-Bahn. Jechalismy wszyscy oczywiscie na gape i pomyslalam sobie, ze brakuje mi do szczescia tylko kanarow. Po drodze mialam zabawne zdarzenie, bo w pewnej chwili zatrzymalismy sie na stacji znanej mi sprzed lat, kiedy to srednia corka pobierala w Hamburgu nauki, zdazylam jeszcze zrobic zdjecie i wyslac jej zobacz, gdzie ja jestem. Do smiechu mi jednak nie bylo.
Przyjechalismy na dworzec glowny w Hamburgu, na tor pierwszy, a nasz ICE mial odjezdzac z 14-go, wiec schody w gore, bieg przez tlumy przez cala szerokosc dworca schody w dol i... stan przedzawalowy, bo pociagu juz nie bylo. Ten szmaciany kaganiec na gebie kompletnie uniemozliwial mi oddychanie, sapalam jak lokomotywa parowa i zdenerwowana bylam jakniewiemco, sciagnelam wiec to ustrojstwo na brode, zeby nie umrzec, rozgladalam sie jednak, czy gdzies gliny nie czatuja. Ale dopadlam jakiegos umundurowanego po kolejowemu gostka na peronie, zlapalam za rekaw i kazalam sie informowac, jak i kiedy moge wrocic do domu. Z tegoz samego peronu mial odjezdzac za 20 minut pociag do Karlsruhe, przez Hannover i moje miasto, wiec kazano mi cierpliwie czekac i zabrac sie tym nastepnym. Jechal chyba szybciej niz mial jechac ten poprzedni, bo mimo, ze roznica w czasie odjazdu byla prawie polgodzinna, to do Getyngi przyjechal tylko 15 minut po tamtym. Nie ma sie co dziwic, bo popylal odcinkami 250 kmh.
Dla kolei niemieckich byl to sadny dzien, bo w pewnej chwili na tym monitorze pokazal sie komunikat, ze... nie zgadniecie... maja jakas awarie zwrotnic na odcinku Getynga - Kassel i trzeba sie liczyc z opoznieniami. Dzieki opatrznosci, bylo to juz za moim celem podrozy, wiec te opoznienia mnie nie dotyczyly. I tak oto dotarlam we wlasne pielesze, fajnie bylo, ale stanowczo za krotko. Pobyt u corci dobrze mi zrobil, mialysmy wreszcie dosc czasu dla siebie, zobaczylam przepiekne miasto i jego okolice, odpoczelam od codziennosci, naladowalam akumulatory i nabralam nowej energii. I zjadlam otrzymana od dziecka roze marcepanowa...
We wszystkich srodkach lokomocji badzcie zdrowi.
Jakbym czytała powieść sensacyjną! Nie zazdroszczę napięcia- tego typu przygody można fajnie opisać i nawet wspominać już po wszystkim, ale przeżywać to w trakcie -masakra!
OdpowiedzUsuńOstatni dzień też wypełniłaś bardzo ciekawą wycieczką. I zdjęcia piękne.
P.s. Też masz problemy ze snem? ;(
Rzadko wprawdzie, ale za to upierdliwie, zwlaszcza ze musze rano wstawac do fabryki, wiec robie to po omacku. Tam na polnocy spalam jak niemowle.
UsuńNie no, tak zle w tym Hamburgu nie bylo, dodalam nieco dramatyzmu, niemniej bylam wkurzona. :)))
Wkurzona, ja podejrzewam, że każdy kto by Ci wszedł w drogę, to by już nie żył. Zdjęcia cudne, szczególnie te pnące róże.
OdpowiedzUsuńNie no, kolejarz przezyl, bo mnie grzecznie poinformowal o nastepnym pociagu :)))
UsuńW tych miastach i miasteczkach na polnocy jest bardzo gesta zabudowa i nie ma miejsca na ulicy na drzewa czy klomby, wiec ludzie ratuja sie nasadzeniami tuz przy budynkach, raczej w gore niz wszerz.
To jest bardzo ładna ozdoba, te kwiaty, ròże, malwy,czasem bliszcze i inne pnącza, szkoda, że u nas to nie jest popularne, chętnie bym posadzila jakies kwiaty pod moją kamienicą, ale już widzę , jak zaraz byłyby zniszczone .musiałyby roznać e donicach, wiec to tez klopot.
UsuńNo wlasnie, do tego potrzeba nie tylko chetnego, ktory by nasadzil rosliny, ale i zgody wszystkich sasiadow, a niestety nie brakuje zlosliwcow, ktorym generalnie wszystko przeszkadza w zyciu.
UsuńTakie stare domy, gdyby były w środku obowiązkowo urządzane w dawnym stylu... Wtedy wpraszałabym się na kawkę. :)
OdpowiedzUsuńTe ceglane są niesamowite. Zawsze bardzo mi się podobała taka zabudowa.
Zawsze ludziom powtarzam, że jeżeli mają mi dawać kwiaty, to takie żeby dało się je zjeść. :D
Mysle, ze w srodku wszystkie sa po generalnych remontach. Widzialam kiedys w Getyndze taki remont, zostaja tylko sciany zewnetrzne, bo to zabytek, a wewnatrz jest praktycznie wszystko usuwane, no chyba ze jest w doskonalym stanie, ale to rzadkosc. Daje sie nowe instalacje elektryczne, kanalizacje, nowe stropy i sciany dzialowe. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, zeby takie wnetrze urzadzic stylowo, co nie? :)
UsuńNo i wlasnie dziecko dalo mi roze wedle Twoich wskazowek, smaczna byla. :)))
W Szwajcarii jest nakaz utrzymania wnętrz w stylu pierwotnym, czyli remonty przypominają bardziej odrestaurowywanie. Jeden raz udało mi się być w takim starym, drewnianym domu. Elektryczność jest, kanalizacja jest, a wygląda dom w całości jak chata ze średniowiecza. Zrobił na mnie kolosalne wrażenie.
UsuńSpodziewałam się, że po ogłoszeniu tego u mnie, będę dostawać kalafiory i brokuły, co wcale nie byłoby złe, bo je lubię, ale nic z tego. XD
Tu niby tez jest taki nakaz, co najmniej w przypadku najcenniejszych zabytkow architektonicznych, ale domy mieszkalne remontuje sie dla wygody i bezpieczenstwa lokatorow.
UsuńTez uwielbiam te kwiaty jadalne.
Bardzo ciekawe szczegóły architektoniczne, ładnie tam. Zawsze jak widzę takie stare budynki to miałabym ochotę wejść do środka i zobaczyć rozkład pomieszczeń i czy jakieś elementy dawnych lat przetrwały.
OdpowiedzUsuńDobrze, że jednak udało się mimo perturbacji dotrzeć w miarę dobrze do domu. U nas takie zawirowania z reguły tworzą bałagan.
Tu tez powstal lekki balagan, ale na szczescie pociagi jezdza na tyle czesto, ze nie musialam dlugo czekac. Tylko ze ja jestem taka panikara i jak cos nie idzie wedlug mojego planu, to zaraz mam nerwy i strachy.
UsuńNiby moglam (chyba) wejsc do budynku Buddenbrookow, gdzie obecnie ma siedzibe ich muzeum, ale ja nie lubie wnetrz, ani kosciolow, ani muzeow, wole latac po swiezym powietrzu. Ja sie na zwiedzanie nie nadaje. :)))
No to miałaś podróz powrotną z przygodami!Na szczęście dotarłaś cało i zdrowo. Musicie z córcia zaplanować następne spotkanie!:-))
OdpowiedzUsuńNo teraz juz spotkamy sie tutaj, bo dziecko wraca z koncem czerwca na zawsze. Propozycja pracy, jaka dostala w Lubece, nie odpowiadala jej finansowo, tyle to ona zarabia tutaj, wiec woli byc w domu niz na wygnaniu. Szkoda, bo szykowalam sie juz na jarmark swiateczny w Lubece, podobno jeden z piekniejszych w Niemczech.
UsuńOgromnie mi się podoba ten pomysł (wzięty zresztą z Włoch) na te "mini zieleńce". Tu ludzie zaczynają sadzić kwiatki na tych mini trawniczkach "przydrzewnych", więc korzystają z tego faktu i drzewa, bo te kwiatki wszak trzeba podlewać, więc i drzewko na tym korzysta. Podróże, nawet te na dobrze znanych trasach zawsze są przygodą.
OdpowiedzUsuńKtóregoś razu z okazji awarii metra to wracałam do domu taksówką, nie miałam pewności czy się dowlokę na piechotę a "zastępcze" autobusy przypominały beczki ze śledziami.
A tak ogólnie- Lubeka jest piękna.
Na moim profilu fb wkleilam kilka dni temu pomysl z Rotterdamu, gdzie zacheca sie mieszkancow do "zrujnowania" chodnika tuz przy budynku i nasadzania tam roznych roslinek, bo to nie tylko ladne, ale poprawia znacznie powietrze wokol domow. Przy tak ciasnej zabudowie, jaka jest charakterystyczna dla polnocnych Niemiec, nie ma miejsca na drzewa czy klomby na ulicy, pozostaje tylko ten skrawek tuz przy scianie domu. A roze, ktore pna sie po scianie, to mistrzostwo, uwielbiam.
UsuńWidziałam na FB. W tej części Berlina, w której mieszkam, jest nawet bardzo "zielono" jak na miejskie standardy.Wszystkie zdjęcia krzaczorów w stanie kwitnienia, które ostatnio wklejałam na blog, to właśnie z tych przydomowych trawników. Wszystkie ulice są tu obsadzone drzewami,a na mojej to po każdej stronie ulicy są dwa rzędy drzew. A nie jest to jeszcze najbardziej "zielona" dzielnica Berlina.
UsuńBerlin ma jednak inna zabudowe, ulice sa szersze i jest miejsce na drzewa i trawniki. Tam na polnocy jest zupelnie inaczej, ciasnota ze hej, podobnie zreszta w Holandii cz Belgii.
UsuńBardzo sie ciesze, ze moja Uc dostaje coraz wiecej drzew na ulicach, nigdy nie byla taka zielona za moich czasow.
Bardzo mi się podoba DOM BUDDENBROOKÓW, taki w sam raz ani duży ani mały :)
OdpowiedzUsuńFajne miasto, też mogłabym się po nim powłóczyć, dobrze, żeś się spięła i tam dotarłaś :)
Z przygód kolejowych to, dawno, dawno temu wybrałam się z koleżeństwem na wypad w nasze górki. Wsiedliśmy do pociągu, a on wjechał na rozjazdy poza dworcem, zatelepało nim, ze trzy razy szarpnął i...zerwał się skład. Znaczy się wagony oderwały się od lokomotywy ;) Żeby nie marnować dnia wsiedliśmy w pierwszy odjeżdżający pociąg i w ten sposób pierwszy raz dotarłam do Zamku Książ :)
Spielam sie na ostatnia chwile, bo z koncem miesiaca dziecko wraca juz na stale do Getyngi, czego bardzo zaluje, bo spodobaloby mi sie czesciej do niej jezdzic.
UsuńW Ksiazu bylam, dawno temu mielismy tam sesje zdjeciowa, piekny obiekt. Teraz z pewnoscia jeszcze piekniejszy, musial zostac wyremontowany.
Ja w takich kłopotach się pocieszam że nie podróżuje z 3 małych dzieci...
OdpowiedzUsuńA wiesz jak po Luksembursku jest dzień dobry?
Moyen:))
Ładna ta Lubeka
Kusi
Jak tylko mialabys okazje tam pojechac, to szczerze polecam, miasto naprawde warte zobaczenia.
UsuńMoyen - troche podobne do tego moin moin.
Tak
UsuńDlatego o tym piszę;)
Wymawia się tak bardziej moję
A dokladnie to po jakiemu to jest, no bo chyba nie ma jezyka luksemburskiego? Moze tylko dialekt, jakas pomieszanka.
UsuńNo zaraz Cię udusze (jak przystało na porządną kapliczkę;))
UsuńOczywiście że JEST język luksemburski. Jest uważany za krzyżyk od kilkudziesięciu lat dopiero ale jednak!
Głównie jest oparty na języku niemieckim ale są też wpływy holenderskie i odrobinę francuskie. Z tego powodu np na marchewkę są 4 równorzędne nazwy;)
KATOLICZKĘ
UsuńZabiję też siebie zaraz
Kapliczko droga, myslalam, ze z tym luksemburskim jest jak z austriackim, belgijskim i szwajcarskim, choc z tym ostatnim jest nieco inaczej, niby niemiecki, a ja go nie rozumiem.
UsuńA określenia belgijski to nie słyszałam
UsuńCzy mówisz o niemieckim belgijskim?
Ja szwajcarskiego też nie rozumiem. Ale luksemburski ma też słowa szwajcarskie!
Nie, ogolnie o "jezyku belgijskim", ktory przeciez nie istnieje, bo uzywane sa bodaj trzy: niemiecki, walonski i francuski.
UsuńCha cha cha
UsuńTak
Są 3 języki oficjalne
Ale walonski jak go nazwałas to francuski
Kresy jeszcze holenderski czyli flamandzki
No tak, zapomnialam o flamandzkim.
UsuńFllamandzi których znałam mówili że mówią po holendersku
UsuńNo nie mowilam, ze pomieszanka?
UsuńBelgia to bardzo specyficzny kraj
UsuńZaskoczyło mnie jak mało jest mieszanych małżeństw..
Walonsko flamandzkich znaczy
Takie z nich ksenofoby?
UsuńNie wiem
UsuńAle oni są wewnętrznie podzieleni
Dziwne. Po takim czasie...
UsuńWłaśnie
UsuńZobacz jak ważny jest dla ludzi język...
Przy czym większość Walonów mówi tylko po francusku
A Flamandowie średnio biegle mówią w 4
A mimo to Walonowie się wywyzszają
Chcialabym kiedys tam pojechac, bylam jedynie przejazdem do Paryza.
UsuńByłabyś zachwycona. Belgia ma mnóstwo przepięknych miast i miasteczek. Moja ulubiona to chyba Brugia
UsuńAle jest ich wiele
Ale pewnie nie pojade...
UsuńNie dziwię się
UsuńMusiałabyś lecieć samolotem i 3 dni przebijać się przez wysokie góry i jeszcze z Szerpami się użerać 😜
Duzo by opowiadac, ale sa przeszkosy nie do przejscia.
UsuńNo ale nigdy nie mów nigdy!
UsuńNie mowie NIGDY, ale ze pewnie nie. :)
UsuńTakie nasadzenia tuz przy murze tez sie w grajdolku spotyka, choc nie tak czesto.
OdpowiedzUsuńW tutejszyn krajobrazie koleje to inksza inkszosc, ale w tym Twoim tak uregulowanym niemcowie nawet by mi przez mysl nie przeszlo, ze taka przygoda mogla by mnie dopasc.
A z córcina róza i tak dlugo wytrzymalas, ja bym zezarla jeszcze na dworcu, nie majac nawet czasu na fotke... :D))).
Mialam te roze bezpiecznie zapakowana w walizce, zeby sie nie popsula. Troche trudno byloby siegac po nia na peronie albo w pociagu. Zreszta chcialam podzielic sie ze slubnym, on tez podzielil sie ze mna marcepanowymi prezentami, jakie dostal od corki i ode mnie. :)
UsuńMnie tez przez mysl nie przeszlo, ze pociag moglby nawalic. Takie rzeczy sie nie zdarzaly za czasow kolei federalnych, byly tansze i niezawodne, podobnie z poczta. Odkad obie instytucje staly sie spolkami handlowymi z o.o. wszystko sie popsulo, bo firmy nastawily sie na znacznie wiekszy zysk. Kosztem jakosci rzecz jasna.
Aaa, pierwsza zmiana to pensja, dyrektor zarabial 300 000 marek rocznie, prezes od razu 3 miliony.
UsuńO kuzwa, pobyla bym prezesem...
UsuńTeraz pewnie zarabia tyle samo w euro, albo i lepiej i tak jest zajety liczeniem kasy, ze na dozorowanie pociagow czasu mu nie starcza.
UsuńTobie nie wolno wyjeżdżać poza granice kraju. Pogodę miałaś piękną, a w PL zawsze leje i zimno.
OdpowiedzUsuńPrzesiadkową przygodę, to ja miałam kupę lat temu w Katowicach. W jednym czasie odjeżdżały pociągi do Gliwic i do Żywca, oczywiście wsiadłam źle, dobrze, że zaraz była kontrola biletów i dowiedziałam się, że jadę do Żywca. Zaraz na następnej stacyjce wysiadłam i co dalej? Dobrze, że było lato i nie noc.
Piękne zdjęcia.
Oj, to jest moj nocny koszmar, wsiasc do falszywego pociagu i dopiero martwic sie, jak wrocic i dojechac na miejsce. W tym Hamburgu i tak mialam duzo szczescia, nawet nie musialam peronu zmieniac.
UsuńNo i ja nie bylam przeciez za granica kraju.
Wiesz, nie spotkalam się, by ktoś mòwił podwojnie to moin,no i ogolnie to mòwi się moin i halo,do obcych, ale i guten tag , czy gutrn morgen, a raczej morgen w skrocie to też normalka.
OdpowiedzUsuńWczesniej Wczesniej jak tu bywałam nikt nie mowil moin tylko halo, a od kilku lat dopiero częściej słyszę moin.
Roznie mowia, ale to podwojne moin jest slyszane najczesciej. Jakby jedno moin nie wystarczylo :))) To moin ma bardzo dluga historie, kiedy tu przyjechalam, juz tak witali na polnocy, a wiem stad, ze znajomy byl na urlopie i kiedy wrocil, denerwowal wszystkich tym moinmoinem.
UsuńPięknie tam jest, idealnie do tego, by spacerować z przyjemnością ile wlezie. Pozdrawiam cieplutko i życzę dobrej nocy ;)
OdpowiedzUsuńTo bylo w zasadzie jeszcze poza sezonem, latem pewnie nie daje sie przebic po tych promenadach przez tlum ludzi, jak to nad morzem, ale jest fajnie, masz racje. :)
Usuńfaktycznie kamienica raczej klasyczna i skromna i muszę teraz poszukać książek przez ciebie ;-) miałam przecież chyba w 2 tomowym wydaniu ??
OdpowiedzUsuńNo przepraszam, nie chcialam! :)))))
UsuńNie bylabys soba gdyby nie bylo "kaczuszek", labadkow i innych ptasiorow, no i oczywiscie kfffiatkow. A tak powaznie; to miasto zachwyca i po raz kolejny powtorze, ze swietnie, ze wyruszylas w miasto. Kosciol zachwyca niczym zamek w Malborku ,a dom Buddenbrookow och i ach. Pozytywnie zazdraszczam tych widokow:)
OdpowiedzUsuń